To
co działo się ostatnio na ulicach Poznania to po prostu była jakaś
masakra! Zwłaszcza w poniedziałek myślałam, że wyjdę z siebie, kiedy
stałam półtorej godziny w korku. I przez te półtorej godziny pokonywałam
dystans, uwaga, pięciu kilometrów.Na piechotę zdążyłabym dwa razy
obrócić ehhh.
W każdym razie z obawy przed tym, co będzie działo się na
drogach dziś po południu, postanowiłam pojechać do domu rano. Wczoraj
pojechałam najpierw do jednej pracy, potem (zaliczając oczywiście korek
po drodze) do drugiej. Skończyłam po siedemnastej. Głowa mnie już
rozbolała od tego całodziennego siedzenia przed kompem, a tu jeszcze
hiszpański mnie czekał. A najgorsze miało dopiero nadejść – mianowicie
pakowanie. Jak ja tego nie znoszę!!!! Ja wiem – co to za pakowanie jak
jadę na dwa dni. No właśnie i to jest najgorsze, bo jak jadę na dłużej,
to biorę wszystko jak leci, a tak – muszę się zastanowić jaka będzie
pogoda, gdzie będę szła, jaką kurtkę wziąć, jakie buty. A potem jeszcze,
czy zdążę się w ogóle pouczyć, jeśli tak to które książki wziąć i tak
dalej i tak dalej. To jest naprawdę moja zmora :/ A i tak jadę
samochodem. Wyobraźcie sobie co się działo jak jeździłam pociągiem i
miałam ograniczone możliwości bagażowe…
W każdym razie wyruszyłam w drogę dzisiaj po ósmej i okazało się to genialnym posunięciem. Jechało mi się bardzo dobrze. Nigdzie nie było korków, ruch był umiarkowany. Raczej wszyscy jechali równo i nie trafiłam na żadnego idiotę. Nawet ani razu się nie wydarłam ani nie przeklęłam a to u mnie rzadkość jak prowadzę. Jedynym mankamentem było to, że nie wzięłam okularów przeciwsłonecznych a jechałam cały czas na południowy wschód, więc cały czas pod słońce. Dojechałam w południe. Zaraz wzięłam mojego Rokusia i poszłam z nim na spacer. Bo pogoda znowu ładna No i jestem w domku znowu. Ale za długo się tym nie nacieszę, bo jutro jedziemy oczywiście na groby. No a w niedzielę już wracam. Ehh, ciężkie jest życie na emigracji
A tak jeszcze a propos tych korków… Franuś się ostatnio słodko zachował. Jak wracałam w poniedziałek z pracy i się tak władowałam w taki zator zadzwonił do mnie i zapytał gdzie jestem (normalnie z tego miejsca w ciągu pięciu minut jestem już w domu). Zadzwonił po piętnastu minutach i powtórzył pytanie. A ja powtórzyłam odpowiedź, bo nie ruszyłam się w tym czasie ani o metr :/ Byłam już tak wściekła, że się we mnie gotowało. A po półgodzinie Franuś zadzwonił i powiedział, że do mnie idzie i po chwili już siedział koło mnie Bardzo to miłe było z jego strony, bo przynajmniej nie nudziłam się sama stojąc w tym korku. Że mu się chciało iść w taki deszcz. Chociaż niestety muszę się przyznać, że na niego padło i musiał wysłuchiwać całej litanii moich skarg. Ale przeprosiłam go za to i chyba się za bardzo nie pogniewał
Mam jednak nadzieję, że w przyszłym tygodniu kiedy nie będzie już targów (chociaż w Poznaniu to wiecznie jakieś targi są), może będzie lepsze pogoda, a przede wszystkim nie będzie takiego ruchu przy cmentarzach, korki się skończą. A w razie czego teraz już będę miała na nie sposób – będę dzwonić po Franka hihi.