*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 12 lutego 2010

Aktualności

Pamiętacie moją notkę z piątego września? Dopadł mnie wtedy atak paniki a końca nie było widać, skoro to był początek dopiero… Minęło pół roku. W tym czasie bardzo dużo się wydarzyło. Zresztą same wiecie. Ale jedno pozostawało niezmienne – codziennie myślałam o mojej pracy magisterskiej. Od września do grudnia codziennie wracałam z pracy i po południu siadałam do magisterki. Co prawda jeszcze przed świętami skończyłam pisanie, ale potem przez kolejne miesiące poprawiałam to, co było niedoskonałe, doczytywałam, zmieniałam, analizowałam.
Codziennie myślałam o mojej pracy. W ostatnich dniach omal nie oszalałam walcząc ze stylesheetem; pozbywałam się „wdów i bękartów”, doszukiwałam się miejsc publikacji każdego z moich trzydziestu pięciu źródeł, walczyłam z przecinkami przed „thus” i po”notwithstanding”. Z dnia na dzień moja paranoja się pogłębiała i miałam wrażenie, że coraz więcej błędów widzę. Dzisiaj już się zeschizowałam nawet, że źle napisałam tytuł. Kiedy już wydrukowałam i oprawiłam pracę, byłam wręcz przekonana na dwieście procent, że na pewno zrobiłam błąd we własnym nazwisku. Sprawdziłam – bezbłędnie. Nawet literówki nie ma. Uspokoiłam się trochę. I oto leżą przede mną trzy świeżutkie, oprawione prace magisterskie… Wersja na CD, indeks, zdjęcia (kurczę, podobają mi się, naprawdę dobrze na nich wyszłam ;)) i reszta dokumentów, które muszę złożyć jutro w dziekanacie. A ja siedzę i popijam wino przyniesione przez Franka.
Udało się. Dałam radę.Chwilami już wariowałam, ale konsekwentnie codziennie dopisywałam te pół strony i oto powstało te siedemdziesiąt pięć stron tekstu w języku Shakespeara. Nie będę pisać tu oryginalnego tytułu, ale w wolnym tłumaczeniu, temat mojej pracy to Nathaniel Hawthorne i kwestia kobieca. Analiza „Szkarłatnej Litery” i „The Blithedale Romance”. Generalnie napisałam o ambiwalentnym stosunku tego pisarza do feminizmu, jako że odznaczał się on niesamowitym szacunkiem w stosunku do kobiet i rozumiał palące problemy ówczesnych emancypantek, ale jednocześnie potępiał nadmierne wyzwolenie swoich bohaterek. Taki konserwatywny liberał :) A swoją drogą, wszystkim molom książkowym polecam lekturę Szkarłatnej Litery :)
Oczywiście przede mną jeszcze obrona. Będzie dwunastego, dziewiętnastego lub dwudziestego szóstego marca. Chyba dam radę się jakoś do niej przygotować. Ale najważniejsze, że napisałam. Dałam radę Dziewczyny. Kurczę, ale jestem z siebie zadowolona :D
Ps. A Franek złożył dzisiaj dwutygodniowe wypowiedzenie w swojej pracy, bo w Zielonej Firmie (mieszkańcy Poznania chyba się domyślą dlaczego właśnie zielonej ;)) obiecali mu zatrudnienie od pierwszego marca.