*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 28 kwietnia 2012

Spokojnie! Bez paniki!

Uświadomiłam sobie właśnie, że to już za pięć miesięcy!* Przypuszczam, że część z Was w ogóle zapomniała o tym, że we wrześniu wychodzę za mąż :) A druga część, zachodzi w głowę, jak to możliwe, że tak mało piszę na ten temat na blogu – czyżby mnie to wszystko mało obchodziło? :) Cóż, mam chyba dość specyficzne podejście, w każdym razie przyznaję, że ja się dziwię, jak to może być, że wraz z momentem zaręczyn, życie pewnych osób zaczyna kręcić się tylko i wyłącznie wokół przygotowań do ślubu i wesela :) No jakaś dziwna jestem, ale ja tak nie mam i zdecydowanie bardziej absorbuje mnie moje życie codzienne i praca. I jakoś bardziej stresował mnie fakt, ze ciągle nie mamy lodówki niż to, że jeszcze nawet nie zaczęłam rozglądać się za suknią ślubną.

Oczywiście, że ślub i wesele mnie obchodzą. I chociaż czekam na 15 września spokojnie i cierpliwie, to nie mogę się tego dnia doczekać. Ale jak już wspominałam kilka razy, przede wszystkim szykuję się na ten dzień duchowo. Nie mogę się doczekać tego, jak będzie już po ślubie. I niech nikt nie próbuje mi wmówić, że nic się nie zmieni, bo my wiemy, że zmieni się bardzo dużo. Ślub ma dla nas ogromne znaczenie, nie jest tylko legalizacją związku albo przedstawieniem dla rodziny. Myślę, że część osób doskonale wie, o czym piszę. A z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy są w stanie nas zrozumieć – na przykład brat Franka cały czas powtarza, że ślub niczego nie zmienił w życiu jego i jego żony – ot, po prostu formalnie stali się małżeństwem. Nie potępiam takiej postawy, ale jednocześnie cieszę się, że oboje z Frankiem zgadzamy się, że jest na co czekać i że jednak będzie inaczej – choćby to „inaczej” miało wynikać jedynie z tego, że coś nam się w głowach poprzestawiało.

Zależy nam, rzecz jasna, na tym, żeby ten dzień był wyjątkowy pod każdym względem – także pod względem oprawy. Każda para ma na tę okoliczność swoje plany i własne wyobrażenia. My chcemy, żeby było wesoło, ale przede wszystkim dostojnie. Nie należymy do zgrywusów, więc się specjalnie nie będziemy wygłupiać – filmiki z pozorowaną nocą poślubną (jakie proponował nam kamerzysta) w naszym wypadku nie wchodzą w grę. To ma być nasz dzień i my mamy być w centrum uwagi, chociaż oczywiście wesele robimy nie tylko dla siebie, ale także dla gości – którzy są dla nas bardzo ważnym elementem. Postaramy się, żeby w tym dniu towarzyszyły nam osoby, na których najbardziej nam zależy. Będzie sporo osób, ale nie mamy zamiaru sprowadzać dalekich kuzynów z Ameryki ;) Oprócz relatywnie sporej grupki bliskich znajomych, mamy zamiar zaprosić najbliższą rodzinę. Nie z każdym co prawda mamy regularny i bliski kontakt, ale będzie to dobra okazja do tego, żeby się spotkać. Wychodzimy z założenia, że jeśli komuś będzie zależało, to się zjawi – jeśli nie, to znaczy, że chyba nie warto się takimi osobami przejmować i lepiej skupić się na tych, którzy chcą uczestniczyć w tym dniu i celebrować go wraz z nami.

Jak widać, bardziej skupiam się na odczuciach i emocjach zwiazanych z tym dniem niż na szczegółach organizacyjnych. Nie znaczy to, że ma być byle jak – chcemy by było tradycyjnie i bez udziwnień. Nie zależy nam na wywołaniu efektu WOW!, chociaż oczywiście trochę oryginalności nigdy nie zaszkodzi. Ale nie debatujemy całymi godzinami nad tym, jak ma wyglądać dekoracja sali albo mój bukiet ślubny :) W dużej mierze chyba dlatego, że raczej wiemy, czego chcemy. Albo nam coś odpowiada, albo nie. Dotychczas największym wyzwaniem były dla nas zaproszenia, ale chyba się już z tym uporaliśmy :) W każdym razie to temat na osobną notkę. Pewnie notki dotyczące szczegółów tego dnia jeszcze się pojawią, ale zwyczajnie nie czułam potrzeby, żeby rozwodzić się nad tym wszystkim z rocznym wyprzedzeniem, gdyż, jak już wspomniałam, absorbują mnie także inne rzeczy, a przygotowania do ślubu stanowią przyjemne tło dla naszego codziennego życia i powodują, że jest ono bardziej ekscytujące, bo mamy na co czekać!

Cóż mogę odpowiedzieć na podszyte odrobiną paniki i nie taką znowu odrobiną potępienia dla nas – olewusów ;) słowa: „przecież ślub niedługo! Kiedy zajmiecie się tym, czy tamtym?”** Jedyne co przychodzi mi na myśl to: spokojnie! Zdążymy! To nasz dzień i my się nim będziemy martwić, gdy przyjdzie na to czas. A do tej pory załatwiamy wszystko krok po kroku. W końcu to jeszcze pięć miesięcy! Co z tego, że szybko minie? Przecież damy radę.

---------------------

*notka powstała 19 kwietnia w pociągu, kiedy to znowu jechałam słuzbowo do Warszawy, jakoś nie miałam okazji wcześniej jej opublikować z różnych względów; zamieszczam ją w formie niezmienionej, bo poza tym, że do ślubu zostało 4,5 miesiąca i że suknię mam już zamówioną, wszystko jest aktualne :)

** Zwłaszcza, że nie znoszę, gdy się mnie w jakikolwiek, nawet delikatny sposób ponagla! Mam ochotę wtedy zrobić wręcz przeciwnie :)