*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 15 maja 2012

Dzień jak co dzień

Wiecie już na jakim etapie są przygotowania do naszego ślubu. A co właściwie porabiamy na cztery miesiące przed tym wydarzeniem? :)Dzień, jak co dzień - prawie, bo przecież w gruncie rzeczy każdy jest inny. Frankowi w grafiku wypadał akurat wolny dzień, ja nie miałam tyle szczęścia :P i pojechałam normalnie do pracy. Na rowerze, bo pogoda mimo wszystko sprzyja! Chociaż przed moim wyjściem zdążyliśmy się trochę posprzeczać - a to głównie dlatego, że Franek jak jest niedobudzony, to naprawdę bez kija podchodzić do niego nie można. Potem zachowywał się jakby nigdy nic, ale ja trzymałam fason - tzn. starałam się być nafoczona:) Nie jestem pewna czy mi wyszło, bo on chyba tego nie zauważył.
W pracy ostatnio trochę się u mnie dzieje i mam co robić. Moje obliczenia całkowicie mnie pochłonęły. Do tego coś mi się nie zgadza księgowo ze względu na jakiś błąd w oprogramowaniu i jestem cały czas w kontakcie z Anglikiem-Informatykiem. Dyskutować o moich tabelkach i cyferkach - w dodatku po angielsku! O taką pracę cały czas mi chodziło, kiedy nie potrafiłam dokładnie sprecyzować, o jaką mi chodzi :) A przy okazji się pochwalę, że z mojej inicjatywy powstał pewien raport, który jak się okazało został wykorzystany również w innych krajach i określono go jako "very useful". Oby tylko tak dalej.
Całe szczęście miałam ugotowany wczoraj obiad, bo choć Franek miał wolny dzień, nie zdążyłby się już tym zająć. Zajęty był szorowaniem balkonu i okien. Wróciłam więc do czystego domu w samą porę aby zdążyć spałaszować to, co miałam na talerzu i wybiec na aerobik. Pogadałam trochę z Dorotą i wróciłam, do nadal czystego, ale już pustego mieszkania. Franek korzysta z tego, że i jutrzejszy dzień ma wolny - już tydzień temu umówił się na spotkanie z koleżankami i wyszedł.
A ja ogarnęłam, co było do ogarnięcia (no zmywanie naczyń już Frankowi darowałam przecież, podlewanie kwiatów to też moja działka :)), wzięłam prysznic i zajęłam się sobą. Nie wiedzieć kiedy, dzień się skończył i już od dziesięciu minut powinnam leżeć w łóżku i przynajmniej czytać, jeśli nie spać!
Od niektórych słyszałam, że cztery miesiące przed gorączka przedślubna dopada już przyszłą młodą parę na całego a niektórzy narzeczeni (zwłaszcza narzeczone, które zazwyczaj we wszystko angażują się nieco bardziej) mają już tego wszystkiego serdecznie dość. Ja jeszcze nie mam :) Dzisiejszy dzień nie różnił się jakoś szczególnie od pozostałych i tylko fakt, że przesłałam dzisiaj listę nazwisk, które zostaną umieszczone na zaproszeniach przypomina o tym, że cały czas jesteśmy w toku przygotowań.
Aaaa, no i dostaliśmy dzisiaj bilety na Euro 2012!
Ps. A jednak temat ślubny cały czas na tapecie, znaczy się, ze nie olewam sobie tak całkiem, nieprawdaż? :)