*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 30 stycznia 2013

Słowo się rzekło :)

Widzicie, powoli wracam do żywych - wywiązuję się z obietnicy złożonej wczoraj i oto ciąg dalszy następuje :) Pytania Viki:

1. Jaki film i jaką książkę polecisz i dlaczego?
Nie lubię polecać, bo wychodzę z założenia, że to, co mnie się podoba, niekoniecznie przypadnie do gustu innym. Polecanie sprawdza się tylko w wypadku osób, które dobrze znamy - na przykład wiem, że z czystym sercem mogę książki mogę polecać Dorocie a i te, które ona poleca mi, rzeczywiście czytam z zainteresowaniem :) Osobom, które lubię powieści w których historia miesza się z fikcją polecam książki Philippy Gregory.
Jeśli chodzi o film... ostatnio widziałam "Sępa". Uważam, że naprawdę udany.

2. Jakie wymienisz 3 ulubione programy rozrywkowe?
Hmmm, chyba nie wymienię, bo nie mam ulubionych programów rozrywkowych :) Niespecjalnie oglądam... Albo... O, "Ugotowanych" ostatnio w internecie oglądałam :) 

3. Jak wyobrażasz sobie swoje życie za 30 lat?
Nie wyobrażam sobie :) Ja nie wiem nawet jak będzie ono wyglądało za lat pięć, a co dopiero sześć razy tyle. Ba! W tej chwili moj sytuacja jest taka, ze nie mam pojęcia co będzie za pięć miesięcy nawet.
Ale chciałabym żyć sobie szczęśliwie we własnym domu (dom w tym wypadku to dla mnie mieszkanie) u boku męża. Dzieci rzecz jasna już odprawiłam na swoje :)

4. Co najczęściej robisz między 20-tą, a 22-gą?
Jeśli nie jestem na aerobiku, to zawsze o tej porze jestem już umyta i ubrana w piżamę. Zasiadam sobie w szlafroku i z kubkiem herbaty do oglądania "Na Wspólnej", a drugim okiem przeglądam blogowisko. W okolicach 21 kieruję się do sypialni i tam jeszcze przez około godzinę czytam.

5. Jak zaczynasz dzień?
O szóstej zapalam lamkę i włączam radio. Słucham "Sygnałów dnia" na Jedynce. Potem biorę kupkę ubrań, które przygotowałam sobie wieczorem dnia poprzedniego i kieruję się z nimi do łazienki na poranną toaletę. Mniej więcej do 8 mam czas dla siebie. Czytam, bloguję lub coś oglądam albo gotuję obiad na później i prasuję. Czasami da się robić wszystko :) Czas przed pracą to dla mnie czas najbardziej produktywny :)

6. Co ostatnio zgubiłaś i gdzie?
Ciągle coś gubię! Nie znoszę tego :( Na całe szczęście zazwyczaj się to znajduje. Nie pamiętam co zgubiłam ostatnio, ale z takich ciekawszych i naprawdę zgubionych przypadków (bo czasami kiedy czegoś szukam, to jeszcze nie oznacza, że to zgubiłam) - kiedyś jak wracałam rowerem z pracy zgubiłam... telefony komórkowe - prywatny i slużbowy. Wypadły mi niezauważone na polnej drodze z torebki (a Franek zawsze na mnie krzyczy, że nie dopinam!) Na szczęście się zorientowałam na tyle szybko, że jak wróciłam, to jeszcze leżały i to nie przejechane przez żaden samochód :) 
Innym razem również  podczas jazdy na rowerze zgubiłam pendrive'a. Wypadł mi do koszyczka przy rowerze. Rower oddałam do wypożyczalni. Pendrive'a spisałam na straty - z żalem ogromnym. A kiedy po weekendzie przyszłam do wypożyczalni, wręczył mi go pan portierujący :)

7. Jaka jest Twoja ulubiona sałatka (przepis)?
Mam kilka. Jedna to sałata lodowa z serem feta, pomidorami, papryką, kukurydzą, pieczarkami i grzankami oraz kurczakiem (to wersja niepiątkowa :)). Do tego sos vingegret - oczywiście domowej roboty.
Drugą odryłam ostatnio, a już zdążyła stać się ulubioną:makaron pelnoziarnisty (najlepiej jakieś gwiazdki, albo inny drobny) z sałatą lodową, pomidorkami koktajlowymi, kukurydzą oraz serem mozzarellą. W przepisie były też suszone pomidory, ale ja to zmodyfikowałam, mnie bardziej smakuje ze śliwką w occie. Do tego wszystkiego sos: oliwa z oliwek z octem balsamicznym (i/lub sokiem z cytryny), czosnkiem i bazylią. Do tego sól i pieprz. Pycha :)

8. Jaką herbatę pijesz najczęściej i dlaczego akurat tę?
Herbaty piję bardzo dużo (chociaż podkreślić należy, że ja w ogóle wszystkiego piję bardzo mało, więc trzy kubki dziennie to są już dla mnie hektolitry). Rano zazwyczaj zieloną - najchętniej z opuncją figową lub z pigwą. Herbaty Sir Roger's wymiatają!
Wieczorem zwykle pu-erh z grejpfrutem. Albo jakąś z prądem. Przepadam też za earl-gray.
Nie potrafię powiedzieć dlaczego akurat te herbaty piję - chyba po prostu dlatego, że mi smakują :)

9. Gdzie chciałabyś pojechać na wakacje i dlaczego tam?
Nie mam żadnego konkretnego miejsca.  Jest mnóstwo miejsc, w których wakacje już spędzałam i chętnie bym tam wróciła, ale jeszcze więcej jest lokalizacji wręcz wymarzonych na wakacje. Nie umiem wybrać jednego miejsca.

10. Czego nie znosisz robić każdego dnia?
Na szczęście nie ma takiej rzeczy, w przeciwnym razie bym sfiksowała :) Nie znoszę na przykład myć włosów i między innymi dlatego nie robię tego codziennie :)

11. Z jaką ze znanych osób znalazłabyś wspólny język lub chciała byś znaleźć (dlaczego)?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam... Znane osoby rzadko robią na mnie wrażenie, zdecydowanie bardziej zależy mi na znajdowaniu wspólnego języka z osobami w moim otoczeniu :)

I pytania Kfiatuszka:

1. Co było pierwsze - kura czy jajko? :P
Kura wykluła się z jajka zniesionego przez kurę, która także wykluła się z jajka, które było wysiedziane przez kurę. I ta kura też sie wykluła z jajka, a to jajko było oczywiście zniesione przez inną kurę, która.... no i to jest długa historia, wiem, ze umieracie z ciekawości, ale przeniosę tę opowieść na inną okazję :)

2. Jak najchętniej spędzałaś wakacje w dzieciństwie?
To zależy chyba w którym okresie. Ale zdecydowanie najlepiej wspominam wakacje u babci na wsi.

3. Jeśli jem lody to tylko o smaku...?
Śmietankowe, waniliowe i czekoladowe - to mój stały (mało oryginalny) zestaw :) Problem pojawia się, gdy chcę tylko dwie gałki...

4. Moja największa historia miłosna wiąże się z ...?
No cóż, jedyna, która trwa do dziś to ta związana z Frankiem, więc chyba nie ma innej odpowiedzi :)

5. Kto jest dla Ciebie największym autorytetem i dlaczego?
Moi rodzice. Dlaczego? Dobre pytanie...
Bo są mądrzy, żyją nie wadząc nikomu w swoim poukładanym świecie, nie kłócą się bez sensu z otoczeniem, nie interesuje ich życie innych, nie wtrącają się w życie swoich dzieci i służą nie tyle radą, co po prostu wsparciem i pomocą, gdy jest to potrzebne.

6. Najgłupszy numer jaki wywinęłaś komuś w życiu?
Oj był taki. Żałuję, ale w złości skompromitowałam trochę mojego byłego chłopaka. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że byłam w głębokim żalu po tym, jak złamał mi serce. Poza tym, byliśmy tylko we dwoje, więc przynajmniej przed nikimi innym się nie musiał wstydzić.

7. Jak wyglądałby Twój idealny weekend?
Na szczęście większość moich weekendów jest idealna :) Najlepiej, gdy jest to weekend, który nie jest zmarnowany i podczas którego zrobie coś pożytecznego, a jednocześnie porządnie wypocznę robiąc to, co najbardziej lubię i spędzając czas w z bliskimi.

8. Czy potrafisz przyznać się do błędu?
Potrafię, ale... Pod warunkiem, że widzę, że faktycznie ten błąd popełniłam. Wtedy przeproszę i wręcz gryzie mnie, gdy się nie przyznam. Na przykład w pracy zawsze biję się w piersi, gdy popełnię jakiś błąd (na szczęście nie zdarza się to często, a szefostwo jest wyrozumiałe). Jednak dopóki nie mam pewności, że błąd rzeczywiście leży po mojej stronie i że rzeczywiście to ja się mylę, absolutnie nie odpuszczam i wręcz szukam dowodów na swą nieomylność w danej kwestii:)

9. Do czyich zdjęć wzdychałaś w szkole podstawowej? :)
Paddy Kelly!

10. Z czego zdawałaś/ masz zamiar zdawać maturę?
Zdawałam starą maturę z polskiego, angielskiego i niemieckiego.

11. Dlaczego według Ciebie niebo jest niebieskie? 
Bo gdyby było zielone, to ludzie musieliby chodzić do góry nogami.

wtorek, 29 stycznia 2013

Pobawię się.

Tak dla rozładowania atmosfery, postanowiłam wziąć udział w zabawie, która już od dłuższego czasu krąży po blogach :) Ona i Viki nominowały mnie już kilka miesięcy temu, ale jakoś nie było okazji... Ostatnio nominację dostałam także od Kfiatuszka. Dziewczyny zadały mi po jedenaście pytań, na które mam zamiar odpowiedzieć. Na pierwszy rzut idą pytania Onej:

1. Twoje największe marzenie?
 Mogłabym odpowiedzieć, że chciałabym po prostu wieść szczęśliwe życie. I przejechałabym się do Sankt Petersburga - koniecznie w czerwcu. Mimo wszystko nie nazwałabym tego marzeniami :) Już kilka razy wypowiadałam się na ten temat, więc pewnie pamiętacie, że generalnie jest to pojęcie, którego nie stosuję. Wolę konkrety :) 

2. Masz jakieś hobby?
To pewnie kwestia nazewnictwa, bo podobnie jak w przypadku marzeń, twierdzę, że nie mam hobby. Ja po prostu lubię czytać, blogować, oglądać seriale i wykonywać różne obliczenia :) Lubię aerobik i robótki ręczne. Pewnie wiele osób powiedziałoby, że to właśnie moje hobby, ja twierdzę, że to po prostu sposoby spędzania wolnego czasu przeze mnie :)

3. Co o sobie sądzisz?
To jest pytanie, na które nikt chyba tak do końca uczciwie odpowiedzieć nie jest w stanie :) Albo będzie przesadnie z siebie zadowolony, albo za bardzo skupi się na swoich słabych stronach - w zależności od tego, czy lubi siebie, czy nie. Cóż, ja siebie lubię :) Myślę, że jestem dość fajną osobą, z całym mnóstwem wad, których jestem świadoma :) 

4. Jakiej muzyki słuchasz?
Nie mam swojego typu. Słucham po prostu tego, co mi się akurat spodoba i na co mam nastrój. Mam co prawda kilka piosenek, które lubię szczególnie, ale jest ich sporo i są bardzo zróżnicowane.

5. Bliscy, znajomi wiedzą, że blogujesz?
Niektórzy wiedzą.

6. Lubisz czytać książki?
Uwielbiam! :)

7. Twój ulubiony/a aktor/aktorka?
Tak na szybko: Danuta Stenka i Mirosław Baka. 

8. Wakacje w Polsce czy zagranicą?
W zasadzie wszystko mi jedno. Nie potrafię wybrać, bo podoba mi się zarówno polski krajobraz, jak i perspektywa zwiedzenia jakiegoś kawałka świata. Tak naprawdę wszędzie można spędzić fajny urlop :)

9. Uprawiasz jakiś sport?
Można nazwać aerobik sportem? :) Jeśli tak, to się aerobikuję namiętnie.

10. Jesteś zadowolona ze swojego życia? Jeśli nie, to co byś w nim zmieniła?
Jestem. Nawet bardzo. Uważam, że dobrze mi się wszystko poukładało. I w ogóle uważam, że wszystko ma swój sens. Jeszcze niedawno napisałabym, że nie zmieniłabym niczego, ale uczciwie mówiąc - teraz pozbyłabym się tej trudnej decyzji, którą mamy do podjęcia.

11. Najlepszy okres Twojego życia, to...?
Bardzo fajnie wspominam siódmą i ósmą klasę podstawówki oraz dwa pierwsze lata liceum. Ale tak naprawdę ten najlepszy okres rozpoczął się mniej więcej pięć lat temu i mam wrażenie, że trwa do dziś. Oby to nie był koniec dobrej passy... :)

Ponieważ jestem ograniczona ilością wolnego czasu, na ten moment spasuję. Pozostałe odpowiedzi jutro :)
 

czwartek, 24 stycznia 2013

Jakoś to będzie?

Dziękuję za komentarze oraz wszystkie słowa wsparcia pod poprzednią notką. Oraz za to, że zrozumiałyście w większości, jakie były moje intencje.

Już mi lepiej. Musiałam sobie wszystko przetrawić, przemyśleć... Pierwsze trzy dni to była totalna załamka. Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam w tak fatalnym stanie psychicznym. A właściwie pamiętam, ale to było półtora roku temu, więc naprawdę wyszłam już z wprawy. Zresztą wtedy i tak kaliber był mniejszy... Teraz miałam wrażenie, jakbym nie miała więcej poczuć się szczęśliwa. Wydawało mi się, że wszystko, co sobie przez ostatnie miesiące, czy też lata budowałam, okazało się fatamorganą. Nic mnie nie cieszyło. Nie miałam ochoty na nic, co zawsze sprawiało mi dużą przyjemność. Straciłam apetyt - na jedzenie, ale przede wszystkim na życie - i wcale nie przesadzam. Nie pomagały frankowe zapewnienia, że wszystko będzie dobrze i że jakoś sobie poradzimy. Nie pomagały jego racjonalne argumenty, ani próby rozbawienia mnie - dałam się co prawda namówić na partyjkę w czy inną grę planszową, ale bez wielkiego zaangażowania...
Nie, nie wydarzyła się żadna tragedia i od samego początku byłam tego świadoma. Wiedziałam, że to nie jest powód do rozpaczy, a jednak trochę rozpaczałam, bo jakaś część mojego świata się rozpadła - do czegoś dążyłam, miałam jakiś plan, wydawało się, że teraz po prostu będę sobie spokojnie i szczęśliwie żyła w mojej stabilizacji. Coś mi jednak tę wizję poważnie zakłóciło. 
W piątek popołudniu zdobyłam się na to, żeby kupić sobie paczkę żelków. A nawet zmobilizowałam się, żeby nadrobić zaległości w prasowaniu. W sobotę było prawie normalnie, ale cały czas było mi jakoś ciężko na sercu. A wieczorem pogadałam trochę z Alą. Wisiałyśmy ponad godzinę na telefonie. Nic odkrywczego nie powiedziała, ale ta rozmowa podziałała na mnie niesamowicie. Gdy odłożyłam słuchawkę, wszystko wydawało się jakieś wyprostowane. Nie żeby dylemat zniknął, ale w końcu uwierzyłam, że jakoś to będzie. W niedziele - jak to zwykle bywa, uczestnictwo we mszy trochę podniosło mnie na duchu. Kolejne dni to było utwierdzanie się w przekonaniu, że nie jest najgorzej i rozmowa z mamą, która je wręcz przypieczętowała.

Cieszę się, że mi przeszło, bo bardzo się męczę, kiedy jestem smutna. Czas jednak zadziałał na moją korzyść. Oswoiłam się z sytuacją. Nie, nic nie wydaje się łatwiejsze, ale jednak do przeżycia. W ogóle, czuję się trochę jakbym stała obok. Odsuwam od siebie niektóre myśli i po cichu liczę na to, że nic się nie zmieni. A jeśli jednak... cóż, okaże się. Być może znowu to odchoruję. A może do tego czasu wydarzy się coś jeszcze. Tak, czy inaczej, jest jeszcze dużo czasu i nic nie jest pewne. 
Nie znam żadnych konkretów - i choćby to jest przyczyną, dla której nie będę pisać na razie o co chodzi. Zresztą, nawet gdybym chciała, to nie bardzo mogę, bo się do czegoś zobowiązałam.

Już kiedyś pisałam, że w takich sytuacjach staram się nie pisać o danym wydarzeniu pod wpływem emocji - później zawsze jestem z tej decyzji zadowolona, bo po czasie wszystko wygląda trochę inaczej i jestem pewna, że mogłabym pożałować, że coś napisałam - że wygadałam jakąś tajemnicę, przedstawiłam coś w wypaczony sposób albo po prostu, że histeryzowałam. Za to zdecydowanie mam w takich chwilach potrzebę pisania o tym, co myślę i czuję. Ja wiem, co się wydarzyło, więc nie muszę tego streszczać, ale pisanie o moich emocjach pod wpływem tychże, naprawdę mi pomaga. Niby rozumiem, że jesteście ciekawe, ale trochę trudno mi do końca zrozumieć próby odgadnięcia o co chodzi - a to dlatego, że gdy ja czytam u kogoś notkę tego rodzaju, wiem, że dana osoba nie chce lub nie może o czymś pisać. Czuje po prostu potrzebę, żeby się wygadać i ja to szanuję. Oczywiście, że czasami snuję jakieś domysły i zastanawiam się, co mogło się stać - zwłaszcza, gdy blogerka jest mi bliska, ale wiem, że ciągnięcie za język albo dzielenie się swoimi podejrzeniami na forum może rozgrzebywać jakąś ranę i pogarszać samopoczucie tej osoby. Czasami z takimi domysłami można dobrze wycelować, ale zazwyczaj jest to tylko pewien aspekt danej sytuacji, a wydaje mi się, że chyba już lepiej trafić kulą w płot niż ułożyć historyjkę złożoną z półprawd.

Wracając do tematu - cóż, nie pozostaje mi nic innego jak po prostu poczekać i zobaczyć, co się wydarzy. Jeśli rzeczywiście będziemy musieli się na coś decydować, będzie bardzo trudno, bo w każdej opcji tracimy coś bardzo ważnego. Po cichu liczę jeszcze na jakiś cud - a z drugiej strony oswajam swoje lęki i staram się mimo wszystko wyobrazić sobie siebie - nas w nowej rzeczywistości. 
Pożyjemy, zobaczymy. Może jakoś to będzie...
 

czwartek, 17 stycznia 2013

Niestety przełom.

No i nici z moich nadziei na dalszą stabilizację w tym roku :( Wręcz przeciwnie, zapowiada się, że to będzie rok całkowicie rewolucyjny i wcale mnie ta perspektywa nie cieszy. Mamy do podjęcia chyba* najtrudniejszą decyzję w życiu. 
A przecież mówiłam wiele razy, że jest mi teraz dobrze w życiu. Widać los ma wobec mnie/nas inne plany. Sprawa jeszcze zbyt świeża i zbyt mało konkretna, żebym mogła o tym pisać, jednak raczej pewna.
Cóż, po raz kolejny się przekonałam, że w życiu naprawdę nic nie dzieje się bez przyczyny i sprawdza się, że czasami warto poczekać na bieg wydarzeń, zanim się w coś wejdzie. Teraz już wiem, dlaczego nie kupiliśmy niecały miesiąc temu mieszkania w ramach RnS...
 Nie potrafię myśleć, że to dobrze... Na razie mamy mega dylemat i żal za wszystkim, co jeszcze niedawno wydawało się elementem stałym, dającym poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji i przyjemnej rutyny.  

*Zmieniłam zdanie - na pewno najtrudniejszą. Bo własnie zdałam sobie sprawę z tego, że do teraz miałabym problem, żeby wskazać najtrudniejszą życiową decyzję. Już wiem dlaczego - bo dopiero teraz przyszło mi ją podejmować :(

sobota, 12 stycznia 2013

Psi weekend.

Podczas weekendu nasz pies lubi sobie czasami poczytać. Ale książka "Władca Werony" nie za bardzo jest w jego guście. Nieco go znudziła.

Postanowił więc pograć w wirtualnego pokera...







sobota, 5 stycznia 2013

Noworoczne postanowienia. Albo ich brak? :)

Cóż, na razie nie dzieje się nic szczególnego w tym nowym roku... I niech tak pozostanie :) Nie uważam trzynastki ani za liczbę szczęśliwą, ani pechową. Ale mam co do tego roku dobre przeczucia - nie są one może jakoś szczególnie intensywne, ale zdecydowanie nie jest tak, jak rok temu, gdy dwa tysiące dwunasty powitałam ze średnim entuzjazmem. Z drugiej jednak strony, ten przełom i przejście ze starego w nowy rok wydaje mi się jakoś mniej magiczny niż dotychczas...
 
Czego oczekuję po tym roku? Że będzie po prostu dobry. To jedyne, czego bym sobie życzyła. Nie oczekuję przełomu - te już w dużej mierze za mną. Teraz myślę, że z każdym nowym rokiem chciałabym po prostu coraz większej stabilizacji. Na razie moje życie zmierza w dobrym kierunku, jeśli o to chodzi. Podstawy już są i to najważniejsze. Zamierzam się więc nadal cieszyć z tego, co już mam, ale jednocześnie nie spoczywać na laurach, snuć dalsze plany, dążyć do realizacji swoich celów. I nie chodzi o to, że ciągle chciałabym czegoś więcej. Myślę, że teraz już osiągnęłam taki etap, gdy mogę powiedzieć, że czuję się szczęśliwa i niczego więcej mi nie potrzeba. Do szczęścia rzeczywiście nie. Ale przecież znacie mnie, wiecie, że ja lubię zawsze na coś czekać, odliczać dni, lubię być aktywna, lubię gdy coś się dzieje, lubię mieć jakiś cel. 

Myślę, że takim naszym pierwszym celem będzie własne mieszkanie. Ale nie upieram się, że musimy je mieć jeszcze w tym roku. Teraz już nam się nie spieszy. Będziemy szukać, oglądać i wybierać. I się zobaczy. Może uda się za miesiąc, a może za rok. 
Poza tym, to będzie dla nas obojga ważny rok, jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Kończą nam się umowy i oczywiście oboje mamy ogromną nadzieję, że zostaną one nam przedłużone już na czas nieokreślony. Ja jestem zdecydowanie spokojniejsza, niż w ubiegłym roku, kiedy to nawiedzały mnie jakieś niejasne niepokoje (i jak się później okazało moja intuicja mnie nie zawiodła, bo rzeczywiście coś się działo, tyle, że wyszło mi to na dobre). Już w grudniu szefowa powiedziała mi, że nie widzi powodu, żebym tej umowy miała nie dostać, ale jeśli chodzi o warunki na razie niczego nie wiemy, bo wszystko musi być ustalone z Anglikami. Ale na razie jestem dobrej myśli, mam nadzieję, że nie zapeszę. Co ma być to będzie, a przynajmniej lepiej mi się żyje, gdy się nie martwię. Niedługo jadę do Warszawy, ale pewnie jeszcze się niczego nie dowiem. Muszę poczekać jeszcze trzy miesiące, bo dokładnie wtedy kończy mi się umowa. 
Jeśli chodzi o Zieloną Firmę, to nie wiadomo, czego się spodziewać. Ale ponieważ nie mamy powodów do tego, żeby obawiać się, że Franek nie będzie tam dalej pracował, również się nie martwimy i będziemy czekać...

Jeśli chodzi o pozostałe sprawy - nie zanosi się na zmiany. I oby tak dalej. Życzyłabym sobie, żeby wszystko układało się tak, jak dotychczas. Nie lubię snuć planów długoterminowych, bo chętnie zdaję się na los w wielu kwestiach - zwłaszcza takich, gdy nie jestem pewna, czy chcę coś zmieniać, czy nie. Wtedy po prostu czekam. Ta metoda nie zawiodła mnie jeśli chodzi o studia, pracę, czy nawet miłość:) Więc niech tak będzie choćby z tym mieszkaniem. Zakładam, że wszystko samo się ułoży. 

Tradycją się już staje mój brak konkretnych postanowień noworocznych :) Nie są one mi po prostu tak bardzo potrzebne. Mogłabym w zasadzie ponowić te zeszłoroczne - bo dobrze mi idzie ich realizacja ;) Udało mi się zużyć większość kosmetyków, która stała nieruszana na półce. Ale dostałam nowe, więc mogę zacząć od nowa :)
Jeśli chodzi o drugie postanowienie, dotyczące unikania bibliotek tak długo, aż przeczytam wszystkie swoje książki - szło mi świetnie przez pierwsze pół roku! Nie odwiedziłam ani jednej biblioteki. A kiedy już przeczytałam prawie wszystkie swoje książki skusiłam się na wypożyczenie. I zaczęło się - stosik książek własnych znowu urósł, bo tu urodziny, tam imieniny, potem święta... No więc teraz znowu walczę sama ze sobą, żeby omijać biblioteki szerokim łukiem :) Udaje mi się to już od miesiąca. Raz prawie się złamałam, ale Franek mnie przypilnował :)
I to tyle. Niezbyt ciekawa ta noworoczno-postanowieniowa notka, ale mnie taka wystarczy :)Moje nudne życie całkiem mi odpowiada. 
Powtórzę więc życzenia zeszłoroczne - oby ten rok był taki sam, jak miniony. Życzyłabym sobie i swoim bliskim zdrowia i zadowolenia z życia. Reszta być może sama przyjdzie.

Aaa, jeśli chodzi o sprawy blogowe. Zeszłoroczne postanowienie udało mi się zrealizować - włącznie z przenosinami na inny portal. I więcej sobie w tym temacie nie postanawiam. Oczywiście, że życzyłabym sobie powrót do dawnej aktywności, chciałabym też zrobić wreszcie porządną listę linków i znowu odwiedzać wszystkich tak, jak dawniej. Ale nic na siłę. Ułoży się :)

Wróżbę jajcarską też sobie zrobiliśmy w tym roku, ale nie była tak jednoznaczna jak ostatnio. Mieliśmy problemy z interpretacją :) Ale zrobiliśmy to w taki sposób, żeby wychodziło, że będzie dobrze :) Tak mam z wszelkimi wróżbami i zabobonami - wybieram sobie z nich to, co mi pasuje :) No wiecie - taka afirmacja :)

wtorek, 1 stycznia 2013

Podsumowując dwa tysiące dwunasty...

Niektórzy powtarzają, że jaki sylwester, taki cały rok. Inni, że jaki Nowy Rok, taki cały rok... Wzięłam więc sobie do serca oba powiedzonka i postarałam się w te dwa dni zachować równowagę we wszystkim :) Wczoraj rano poszłam z Dorotą na aerobik i do sauny. Potem wróciłam do domu i wzięłam się intensywnie do roboty, prałam, prasowałam, sprzątałam. Przysiadłam też na chwilę do papierów, które przyniosłam z pracy i ogarnęłam wszystko tak, żeby jutro było mi łatwiej. Później zabrałam się za przygotowanie małego co nieco na wieczór sylwestrowy, który mieliśmy spędzić z kuzynostwem Franka w nowym mieszkaniu kuzynki. Franek wczoraj pracował jeszcze do 21. Kiedy wrócił, szybko zrobiliśmy się na bóstwo i pojechaliśmy. Byłam z siebie naprawdę dumna, że tak się ze wszystkim wyrobiłam. Mogę sobie pogratulować dobrej organizacji pracy :)
Noc sylwestrowa była bardzo udana. Tylko trochę krótka, bo jednak rozpoczęliśmy świętowanie niedługo przed 23, więc ani się obejrzeliśmy a była północ. Złożyliśmy sobie życzenia, wypiliśmy szampana i zasiedliśmy do stołu - żeby porozmawiać i pograć w jakieś gry. Było więc spokojnie, ale wesoło. Do domu wróciliśmy w okolicach czwartej.
Nawet się wyspałam - obudziłam się grubo po dziesiątej a to zdarza mi się niezwykle rzadko i jedynie w wyjątkowych warunkach :) Ponieważ wczoraj miałam dzień bardzo pracowity, dzisiaj postawiłam na relaks! A więc czytałam książki oraz moją ulubioną prasę obcojęzyczną. Słuchałam koncertu noworocznego, oglądałam seriale w internecie. Popołudniu poszliśmy z Frankiem spacerem do kościoła. I tak minął nam cały dzień, a niedługo trzeba będzie szykować się już do spania. 
Zawsze bardzo mi żal, gdy kończy się ten długo wyczekiwany świąteczny czas...

Widzicie więc, że gdyby sądzić po minionych dwóch dniach, zanosi się na to, że rok, który właśnie się zaczął będzie obfitował we wszystko, co w życiu najważniejsze :) 

Rok temu napisałam, że życzyłabym się aby rok 2012 charakteryzował się spokojnym dążeniem do osiągnięcia kolejnego etapu stabilizacji.  I myślę, że cel ten został osiągnięty w stu procentach! To był kolejny po 2011 bardzo udany rok! Wspaniały. I to rzeczywiście był rok stabilizacji. Mogłam się cieszyć tym, co osiągnęłam w latach wcześniejszych i jednocześnie nadal się rozwijać w dogodnym dla mnie kierunku. 

Pierwsza połowa upłynęła nam oczywiście na przygotowaniach do ślubu. Z sentymentem wspominam nauki przedmałżeńskie oraz wybieranie sukni ślubnej. Przez długi czas bałam się bardzo, że coś zakłóci nam radość z dnia naszego ślubu - chyba wynika to z tego, że bardzo nie lubię snuć długofalowych planów i czułam się bardzo niekomfortowo z faktem, że mieliśmy wyznaczoną datę z rocznym wyprzedzeniem :) Ale im bliżej było godziny zero, tym mój lęk był mniejszy aż zniknął zupełnie. A 15 września naprawdę był jednym z najwspanialszych dni w moim życiu. Wszystko było tak, jak należy, lepiej niż mogłam sobie wymarzyć, ale o tym już wiecie, bo się rozpisywałam na ten temat :) 
Rok 2012 był bardzo dobry dla naszego związku. Układa nam się wręcz wzorowo (przy czym zaznaczam, że dla mnie wzorowy związek to taki, w którym od czasu do czasu mają miejsce gwałtowne burze :)). Nawet Juska z Dorotą jakiś czas temu stwierdziły, że małżeństwo nam służy i czasami tęsknią za czasami, gdy przyjeżdżałam do nich wyżalić się (lub nawet zostać na noc) po kłótni z Frankiem... Oo, to nie zdarzyło się już chyba od dwóch lat. Mnie też tego czasami brakuje :P 

Skoro już o znajomych mowa - rok upłynął znowu na pielęgnowaniu znajomości, które są dla nas ważne. A na weselu mieliśmy obok siebie wszystkich najbliższych nam znajomych zebranych razem. W dodatku wraz z rodziną :) Bo ten rok oczywiście był też rodzinny - bo i my rodzinni jesteśmy :)

Zawodowo wszystko się ładnie ułożyło, chociaż przez pierwsze dwa miesiące żyłam w napięciu - intuicja mnie nie zawiodła, okazało się, że słusznie przeczuwałam rewolucję, tyle, ze okazała się ona dla mnie jak najbardziej pomyślna. Oby tak dalej... 

W tym roku wybraliśmy się na krótki nadmorski wypoczynek, żeby świętować kolejną rocznice oraz moje urodziny. Było cudnie, ale prawdziwe wakacje zaliczyliśmy w październiku na Fuerteventurze :) To dopiero był wypoczynek! Ale może w końcu uda mi się jeszcze o tym napisać :)

Ogólnie 2012 rok minął mi bardzo szybko - a może tylko mi się zdawało? :) W każdym razie, było po prostu fajnie :) Oczywiście, że zdarzały się gorsze dni i jakieś dołki, ale teraz nawet specjalnie ich nie pamiętam. Nie wszystko było idealne i sprawy przykre tak całkowicie nas nie omijały, ale jakoś sobie ze wszystkim poradziliśmy. Mimo mniejszych lub większych zmartwień, przez większość czasu czułam się po prostu szczęśliwa. 
Tak, to był dobry rok. Już trzeci z rzędu :) Mam nadzieję, że ta dobra passa naprawdę nie musi się skończyć...

I jeszcze tradycyjne podsumowanie blogowe... Chociaż w tym roku jest z tym kiepsko. No trudno, widocznie każdego prędzej czy później dopada mniejsza blogowa aktywność. Fakt, że uodporniłam się na wiele rzeczy, które jeszcze rok temu sprawiały mi przykrość, ale chyba efektem ubocznym tego mniejszego emocjonalnego zaangażowania (które generalnie wyszło mi na dobre) jest to, że straciłam trochę serce do blogowania. A to w połączeniu z brakiem czasu na pisanie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zaskutkowało jedynymi stu dwudziestoma trzema notkami. Co i tak daje o dwie notki więcej niż w roku ubiegłym, co mnie teraz lekko zszokowało :P Nie wiem, jak to jest możliwe, że przy tak niskiej aktywności tyle napisałam. Oczywiście ważnym blogowym wydarzeniem było przeniesienie się na blogspota :) Muszę przyznać, że chociaż czasami brakuje mi poprzedniego bloga a jego nowa odsłona nawet mi się podoba, to jestem bardziej zadowolona z kolorów na blogspocie :) Statystyki na obu blogach wskazują na 746441 (58833 na bloggerze) odwiedzin, co oznacza, że w minionym roku moje blogi były odwiedzane 90500 a komentowane 7668 razy :) No przecież kto jak kto, ale ja muszę przy podsumowaniu posłużyć się cyframi :)
Blogowo to nie był najgorszy rok - przynajmniej do października, ale niektórych rzeczy mi żal. Na przykład pewnych znajomości. Zwłaszcza, że dotkliwie przekonałam się o tym, że te wirtualne są wyjątkowo kruche. Czasami wędrując po blogowisku mam wrażenie, że już tu nie pasuję :( No, ale ten niech ten nieco pesymistyczny akcent nie rzutuje na całości przekazu :) Może mimo wszystko ktoś jeszcze tu zostanie. I może będzie czekać aż się wreszcie pozbieram :P

Mimo, że ten rok był taki dobry, to w odróżnieniu do końca 2011 nie czuję wielkiego żalu, że się kończy. Raczej po prostu z optymizmem patrzę w to, co przed nami :) I cieszę się, że spełniły się moje oczekiwania dotyczące 2012 :)

***
Niech ten nowy rok będzie pełen radosnych wydarzeń, pogodnych dni, spełnionych marzeń. Niech obfituje w szczęśliwe chwile, właściwe decyzje oraz zrealizowane cele. Niech nie zabraknie nam zdrowia, pogody ducha, miłości i wytrwałości :) 
I jak najmniej zmartwień!

Ps. Na komentarze pod poprzednią notką jeszcze odpowiem, ale teraz już pora spać ;)