U mnie w pracy już
święta. A przynajmniej już się je czuje
– rozpoczęliśmy właśnie sprzedaż z katalogu świątecznego, a to oznacza dla nas
przynajmniej dwa razy większą ilość zamówień. Przekłada się to na wszystkie
aspekty naszej pracy – w tym również na ten obsługiwany przeze mnie, czyli
logistyczno-kontrolny, tak bym to nazwała ;)
Atmosfera świąteczna
w mojej pracy objawia się przede wszystkim tym, że nie mam kompletnie na nic
czasu. Wchodzę do biura i od razu zaczyna się młynek – tu trzeba wprowadzić
zamówienie, tu zainterweniować w firmie kurierskiej, potem nie zgadza się saldo
klienta, a następnie trzeba sprawdzić zgodność stanów magazynowych. W
międzyczasie wpadnie jeszcze klient po butelkę (jak dobrze, ze jest Asystent,
bo to on się zajmuje tą najmniej dla mnie przyjemną częścią mojej pracy, czyli
obsługą klienta) i nagle robi się szesnasta, czyli pora wysłania pliku z
zamówieniami na dzień kolejny do naszego magazynu. Ani się obejrzę, dzień pracy
się zakończył...
Ale przyznam, że
jestem w swoim żywiole! Zawsze lubię swoją pracę, ale tak na całego odczuwam to
właśnie w tych „gorących okresach”.
Owszem, jest to bardzo absorbujące i czasami poczucie, że naprawdę nie
mam w co ręce włożyć jest przemożne, ale naprawdę nie męczące. Wracam z pracy
raczej usatysfakcjonowana niż zmęczona.
Mój zakres
obowiązków po zmianie stanowiska i miejsca pracy uległ znacznej zmianie i muszę
przyznać, że teraz moją pracę uwielbiam jeszcze bardziej niż przedtem! Komfort pracy nieporównywalnie się poprawił –
choć akurat w tym wypadku widzę, jak bardzo prawdziwe jest powiedzenie, że jak
się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma, bo przecież nie narzekałam
wcale na to jak było (chociaż przykre sytuacje mnie nie omijały), ale dopiero
teraz widzę, jak ogromną ulgą jest to, że pracuję z kimś innym (w sensie z
innym podwykonawcą). Ale nawet abstrahując od tego aspektu – czasami wieczorem kładę się spać z myślą o tym, jak zabiorę
się do swoich zadań następnego dnia – i ta myśl sprawia mi przyjemność. Po
prostu bywają dni (bardzo często), kiedy nie mogę się doczekać kolejnego dnia
pracy :)
Moja praca jest w dużej mierze zadaniowa – otrzymuję maila, na którego
muszę natychmiast zareagować. W różny sposób: czasami coś sprawdzić, czasami
coś komuś zlecić, innym razem coś przygotować, zaakceptować, potwierdzić.
Takich maili w okresie dużych wysyłek otrzymuję kilkadziesiąt dziennie, blisko
setki. Ale oprócz tego mam jeszcze
rutynowe czynności, które muszę wykonywać na bieżąco każdego dnia – przygotowanie
zamówień do realizacji, akceptowanie płatności, analiza raportów sprzedaży i kontrola obrotu towarem. Już wcześniej
byłam w dużej mierze łącznikiem pomiędzy magazynem a biurem, ale teraz, jako kierownik (a właściwie kierownica :P) znalazłam się w centrum.
Może nie dowodzenia ;), ale blisko – po prostu każde zamówienie przechodzi
przez moje wirtualne ręce. Są oczywiście sprawy, którymi ja się nie zajmuję (i
całe szczęście, bo to nie moja bajka! ;)), takie jak strategie rozwoju, czy
marketing albo duża księgowość, ale jestem w ciągłym kontakcie ze
wszystkimi - i z marketingiem i z bazą
danych i z księgowością i ze sprzedażą i z dystrybucją i z transportem.
Można powiedzieć, że
moim głównym zadaniem jest dopilnowanie, żeby każda przesyłka trafiła do klienta na czas i zgodnie z
zamówieniem. A uwierzcie, mi, że to nie zawsze jest takie proste ;) Informacje
o tym, że klient jest nieobecny albo że nie ma pieniędzy – to od kurierów. Od
naszych kolsuntantów z kolei, że kurier dostarczył stłuczoną przesyłkę, albo,
że klient otrzymał tylko w połowie to, co chciał i trzeba zorganizować wymianę.
Między jedną a drugą odpowiedzią na maila, muszę jeszcze zadzwonić w kilka
miejsc i omówić z magazynem technikę pakowania nowych zamówień, wyjaśnić błąd w
pliku albo wstrzymać wysyłkę do klienta, który się rozmyślił.
Poza tym codziennie
robię analizę sprzedaży pod kątem wydanego towaru – sprawdzam, co nam się
kończy, czy nie trzeba zmienić składu zestawów, ewentualnie uzupełniam braki
zwrotami, a przede wszystkim porównuję swoje obliczenia z dokumentem, który
dostaję z magazynu. Ponadto prowadzę raport kasowy i wyjaśniam ewentualne
niezgodności na saldach klientów.
Nie wiem, czy
kiedykolwiek pisałam, czym się właściwie zajmuję. Może komuś taka notka nie
wydaje się szczególnie interesująca, ale pisałam ją pod wpływem emocji, które
miałam w sobie właśnie po szczególnie udanym dniu pracy. Cały dzień coś się
działo, napotkałam trochę problemów, a jednak teraz czuję się bardzo
usatysfakcjonowana. Moja praca naprawdę mnie pasjonuje, choć pewnie wiele osob
nie wyobraża sobie, jak to możliwe :) W końcu to takie prozaiczne... Ale mnie
właśnie coś takiego sprawia radość i powoduje, że nie ma dnia, żebym pomyślała,
że mi się nie chce.
***
To wszystko
napisałam wczoraj w samochodzie w drodze do Miasteczka. Franek przyjechał po
mnie do biura, dokończyłam co było trzeba i wsiadłam do samochodu, a potem
jeszcze przez jakieś pół godziny instruowałam Asystenta przez telefon jak ma
sobie poradzić z jednym zamówieniem i załatwiałam telefonicznie parę innych
kwestii. A potem mogłam uznać dzień pracy za zakończony i sięgnąć po obiad,
który przygotował dla mnie Franek.
Szkoda mi było
czasu, żeby wracać do domu, żeby coś zjeść, a po drodze nie chcieliśmy się
zatrzymywać na obiad, więc Franek przygotował wszystko do pudełka, owinął
folią, dorzucił talerz i sztućce. I tym sposobem w samochodzie zjadłam
kulturalnie smaczny obiadek :)
Myślę, że zasłużyłam
na ten weekend. Teraz czas na relaks przed kolejnym ciekawym tygodniem w pracy.
Ps. Głównie przez tą dużą ilość pracy moja aktywność blogowa spadła - choć przyznam, że nawet tego nie zauważyłam! Zaskoczyło mnie, gdy zobaczyłam, że w tym miesiącu opublikowałam raptem sześć notek.
Ps. Głównie przez tą dużą ilość pracy moja aktywność blogowa spadła - choć przyznam, że nawet tego nie zauważyłam! Zaskoczyło mnie, gdy zobaczyłam, że w tym miesiącu opublikowałam raptem sześć notek.