*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Kłopoty w raju

I można powiedzieć, że czar prysł. Przynajmniej po tym weekendzie. Bo weekend był cudny i sielski. W sobotę pojechaliśmy do Warszawy i zrobiliśmy sobie kilkukilometrowy spacer. Doszliśmy do parku, usiedliśmy nad stawem... Wypiłam sobie nielegalne piwko w miejscu publicznym. Było mi błogo. Wróciliśmy pozytywnie zmęczeni.
W niedzielę korzystalilśmy z pięknej pogody. Wybraliśmy się nad wodę. Nie miałam pojęcia, że mamy jezioro 1,5 km od domu! :) To bliżej niż do pracy :P  Fajny, zadbany park, z mnóstwem zieleni i kilkoma stawami. A do tego małe kąpielisko. Idealne na niedzielę. Nie chciałam, żeby to się skończyło. A wiedziałam, że się skończy.

No i skończyło. A wczoraj Franek był pierwszy dzień w pracy. Niby się nie stresował, ale wrócił w słabym humorze. Wiedziałam, że tak będzie! Znam go już trochę i doskonale wiem, że kiepsko sobie radzi ze stresem, a zmiana pracy jest na pewno wydarzeniem stresującym. A przynajmniej kiepsko dla mnie! Sama praca mu się podobała, choć go zmęczyła, bo ma zupełnie inny tryb nich dotychczasowa. Ale problem w tym, że to był tylko taki wstęp. Takie zapoznanie się z nowym miejscem pracy. A dzisiaj dopiero ma się przyuczać do tego, czym będzie się zajmował docelowo. Można powiedzieć, że został rzucony na głęboką wodę, bo będzie to trochę stanowisko nadzorcze, a on nigdy tak nie pracował. Więc się stresuje - i mnie przy okazji.. Jasne, stres w takiej sytuacji jest zrozumiały, sama też bym się przecież denerwowała. Ale źle mi z tym, jak on sobie z tym stresem radzi (lub raczej nie) i jego podejście mi się nie bardzo podoba. Dość pesymistyczne i zrezygnowane. Tak, jakby miał sobie lada moment odpuścić. Wiem, że tego nie zrobi, ale trochę mnie drażni fakt, że Franek nie skupia się na tym, co dobre. Mam nadzieję, że to się jednak po dzisiejszym dniu zmieni...
A prawda jest taka, że i ja sobie nienajlepiej radzę z tym frankowym stresem. Nie jestem przyzwyczajona, żeby go pocieszać - zresztą, pocieszać to ja mogę koleżankę, nie męża, bo do niego nie trafia moja forma pociesania. Wiadomo - Mars, Wenus i te sprawy... Tak, kiepska ze mnie żona pod tym względem, przyznaję się od razu.
Ja po prostu uważam, że on sobie poradzi, bo zawsze wykonywał swoją pracę - jakakolwiek by nie była - sumiennie. To, że na początku musi się dużo nauczyć, jest normalne w tej sytuacji, ale przecież na pewno jego pracodawcy też o tym wiedzą i zapewne nawet zakładają jego pomyłki. W dodatku pamiętam, jak zaczął pracę w Zielonej Firmie - też przychodził wykończony, zły, zestresowany i mówił mi, że nie rozumiem... Wiem, że jest solidny, pracowity a do tego kumaty, więc dlaczego nie miałby sobie poradzić? Ale właśnie kiedy staram się mu to powiedzieć, to okazuje się, że nie rozumiem... A gdy próbuję od innej strony - żeby na przykład podszedł do tego z dystansem, że będzie dobrze, to... oczywiście nie rozumiem :) Pewnie powinnam próbować jeszcze inaczej, ale naprawdę nie jestem w tym dobra. Bo jak z kolei się nasłucham złych scenariuszy, to sama się zaczynam dołować. Bo wolę myśleć, że wszystko się jakoś ułoży, wolę widzieć, to, co dobre... Ale że do optymistki mi daleko, to właśnie ja jestem od martwienia się, a Franek od pocieszania. Wiem, że mogę się wyżalić, powiedzieć, co mi leży na sercu, a od niego usłyszę, że wszystko będzie dobrze. A kiedy role się odwracają, nie czuję się pewnie.
Denerwuje mnie frankowa huśtawka nastrojów - kiedy z jednej strony mówi, że zrobił to, żebyśmy mogli być razem i że da sobie radę, a za chwilę, że miał fajną pracę, w której dobrze się czuł, a teraz nie wiadomo... Czuję się wtedy niemal wszystkiemu winna. Mnie też szkoda tamtej pracy. Bardzo. Ale jakąś decyzję trzeba było podjąć, a ja uważam, że w tej kwestii mieliśmy bardzo dużo szczęścia. W dodatku teraz pracuje 7-15/16 i ma wszystkie weekendy wolne. To jest coś... Wierzę, że jest mu trudno, ale naprawdę nie bardzo wiem, jak mu pomóc. Chciałabym, żeby uwierzył w to, że da radę.
I naprawdę chciałabym od niego dzisiaj usłyszeć, że nie było tak źle...