*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 29 stycznia 2014

Limit wyczerpany

Obiecałam sobie, że będzie dobrze. Że wszystko się ułoży. Że będę w to wierzyć mocno. Jak wiadomo, podejście to klucz do sukcesu, dlatego wierzyłam, że jak będę pozytywnie do wszystkiego nastawiona, to będzie mi jakoś lepiej - weselej, mniej stresująco. Działało - przez chwilę.
Teraz mam - albo mamy - bardzo złe dni :(
Bo niestety, ale nie jest mi łatwo wierzyć w to, że będzie tak dobrze, kiedy widzę, że Franek się męczy. Ja nie żałuję decyzji i nie żałuję tego, że tu jestem, a Franek chyba zaczyna. Ja z kolei zaczynam się zastanawiać, czy potrzebne było to, żeby faktycznie zwalniał się z Zielonej Firmy i tu przyjeżdżał na stałe? Było mu tam dobrze, a wcale nie było nam tak źle funkcjonować jako weekendowe malżeństwo. Oczywiście, że lepiej jest być ciągle razem, ale może cena była jednak za wysoka?

Chcę myśleć pozytywnie, chcę czuć się szczęśliwa. Ale potrzebuję trochę wsparcia ze strony Franka. Tymczasem on ostatnio jest mocno rozdrażniony i nie wiem, jak z nim postępować. Oczywiście nie chce ze mną w ogóle rozmawiać, bo jak on się czymś martwi albo stresuje, to nigdy o tym nie mówi. Ja się staram, próbuję podejścia z jednej strony, z drugiej, ale nic nie wychodzi. Jest coraz gorzej. Nie sprawdza się nic, nawet skrajne postawy ignorowania albo odwrotnie - nadskakiwania. Wiem, że męczy go ta sytuacja, że nie wie co zrobić ze sobą i z nadmiarem wolnego czasu. Nie dziwię się temu. Chciałabym mu bardzo pomóc, ale nie wiem jak. To powoduje, że i ja się bardzo męczę i czuję się naprawdę źle, a mój optymizm całkowicie się ulatnia.

Nie chodzi o to, że się kłócimy albo mamy "ciche dni". Nic z tych rzeczy. Ale po prostu nie jest tak przyjemnie, jak chciałabym, żeby było. A to tworzy błędne koło - taka atmosfera powoduje, że ja się dołuję, kiedy się dołuję, atmosfera robi się jeszcze gorsza, a ja nie mogę powstrzymać łez, które z kolei denerwują Franka a to na poprawę nie wpływa. Nie wiem, jak to rozwiązać. Jest mi bardzo przykro i przytłacza mnie to wszystko. Powracają myśli, że jednak całkowicie wyczerpałam swój limit szczęścia.