*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 31 stycznia 2014

Trzeba się trzymać

Trochę nam lepiej.
W środę podstępem zwabiłam Franka na neutralny grunt - czyli do mojej pracy. W środy ja zamykam, więc ostatnią godzinę jestem sama, poprosiłam Franka, żeby przyjechał pół godziny wcześniej. Trochę się opierał, ale w końcu go jakoś przekonałam. Kiedy przyjechał, powiedziałam mu wszystko, o czym myślałam przez cały dzień. Między innymi o tym, że nasza sytuacja nie jest taka beznadziejna, o tym, że rozumiem, jak się czuje, ale że mogliśmy się spodziewać, że tak będzie i teraz musimy to jakoś przetrwać. Że musi jakoś działać i wynajdować sobie jakieś zajęcie - choćby na siłę. I chciałam go wysłać na parę dni do Poznania, żeby zmienił otoczenie, spotkał się z rodziną, znajomymi, może nawet trochę się za mną stęsknił. 
Nie wiedziałam, czy Franek w ogóle będzie chciał słuchać, bo naprawdę z nim różnie bywa, ale udało się. I o dziwo, poskutkowało. Właściwie już  jak wróciliśmy do domu było lepiej.
A wczoraj od rana miał jakoś więcej energii. Wstał wcześniej, szybko pozmywał naczynia, wyszedł ze mną z domu, pozałatwiał kilka spraw takich jak wymiana żarówki kierunkowskazu, podwiązanie maty na balkonie, która nam się poluzowała. Poodkurzał, ogarnął mieszkanie. Od razu widziałam zmianę. Powiedział, że poczuł się trochę lepiej po naszej rozmowie.
To od razu przełożyło się na relacje między nami, bo znowu jest tak, jak lubię. Przyjemnie, blisko.
Perspektywa frankowego wyjazdu do Poznania nadal jest otwarta, ale jeszcze się zastanawia, czy na pewno tego chce, a jeśli tak, to musimy się zastanowić, kiedy byłby na to najlepszy czas, bo niektóre dni mamy zaplanowane. Proponowałam na przykład, żeby jechał w poniedziałek, ale odparł, że wtedy przecież idziemy na basen :) Tak czy inaczej, ja go do tego trochę namawiam - głównie dlatego, że mnie zawsze taki wyjazd do Miasteczka pomagał, kiedy nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić, nawet jeśli jechałam sama. Ale jeszcze zobaczymy.

Nie wiem na jak długo wystarczy nam znowu tego pozytywnego nastawienia i dobrego nastroju. Chciałabym, żeby na jak najdłużej, ale wiem doskonale, że gorsze dni przychodzą zawsze nieproszone i najczęśniej zupełnie znienacka. Mam nadzieję, że będziemy się trzymać. 

A tymczasem nadszedł piątek. Z jednej strony mój ulubiony dzień tygodnia, z drugiej - nieszczególnie lubiany :P Wiem, że to dziwne. Ale kiedy nigdzie nie wyjeżdżamy, to po powrocie z pracy w piątkowe popołudnie czuję zawsze lekką konsternację. Niby wcześniej zawsze snuję wiele planów i myślę jak wieloma przyjemnymi sprawami się zajmę, a potem czuję się jakaś wypompowana i lekko zdołowana. W sobotę zawsze mi mija i weekend zazwyczaj jest w całości udany. Ale te piątkowe popołudnia są takie sobie. Staram się więc już wcześniej zaplanować sobie coś konkretnego. Na przykład dzisiaj pogramy w Magię i miecz przy białym winie. Powinno wystarczyć, żebym nie poczuła, że kompletnie nie wiem, co ze sobą zrobić :)