*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 6 października 2014

Pierwsze koty za płoty...

Wczoraj kilka razy łapałam się na tym, że wydawało mi się, że "jutro idę do pracy". Dopiero po paru sekundach uświadamiałam sobie, że przecież nie idę. Dziwnie było mi z tą myślą. Podobnie rano - obudziłam się jak zwykle chwilę po szóstej i niby wszystko było jak zwykle, a tak naprawdę wszystko było inaczej... Bo tym razem już mi się nic nie wydawało, tylko cały czas miałam świadomość, że nigdzie mi się nie spieszy i że nie idę do pracy. Na szczęście ominęło mnie myślenie, że nie mam po co wstawać.

Pod koniec tego dnia mogę stwierdzić, że na szczęście nie było najgorzej i nie mam poczucia, że zmarnowałam ten czas. Ok, może mogłam zrobić trochę więcej, ale też nie będę przesadzać i na siłę zapierniczać przez cały dzień. Muszę jeszcze trochę dopracować ten mój plan, ale nie jest źle. Minął mi ten poniedziałek bardzo szybko i to wcale nie dlatego, że przesiedziałam cały dzień przed komputerem - bo tego się obawiałam. Zrobiłam pranie, uporządkowałam jedną część mojej szafy, poćwiczyłam, poczytałam... 
Przeszliśmy się też z Frankiem do notariusza, bo mamy tam pewną sprawę do załatwienia - swoją drogą opowiem Wam to za jakiś czas, jako ciekawostkę i taki trochę absurd :)
Muszę sobie codziennie lub przynajmniej prawie codziennie organizować takie wyjścia, choćby na chwilę żeby nie skończyło na tym, że zdziadzieję w dresie i bez śladu makijażu :) Dresik mam ładny co prawda, taki łososiowy z pluszu, nie jakiś powyciągany i niezgrabny :P, ale mimo wszystko, wolałabym, żeby Franek nie przyzwyczajał się za bardzo do tego widoku :D Ale myślę, że jakoś sobie z tym poradzę - na przykład w tym tygodniu tak się złożyło, że właściwie każdego dnia będę musiała wyjść z domu. 
Ugotowałam obiad - ale dzisiaj specjalnie się nie musiałam wysilać, bo Franek chory. Ma jakieś zatrucie pokarmowe, więc podałam mu dzisiaj tylko suchy chleb, na obiad rozgotowany ryż z marchewką zalany odrobiną rosołku a na kolację kisiel. Mamy nadzieję, że jutro już mu przejdzie. Zwłaszcza ja mam taką nadzieję, bo uwierzcie mi na słowo, Franek nie potrafi chorować z godnością :P
Wieczorem miałam korepetycje - bo od zeszłego tygodnia rozpoczęłam z Bachorkami nowy rok "korkowy" i ani się obejrzałam a przyszedł czas na "Na Wspólnej" :)

Mogłabym powiedzieć nawet, że było całkiem przyjemnie i dość efektywnie. Jeszcze tylko musiałabym się pozbyć całkowicie tych myśli na temat tego, że nie powinno mnie tu być - nie o tej porze i nie w tym miejscu. To jest po prostu kwestia psychiki, muszę się jakoś przestawić, żeby przynajmniej na razie zapomnieć o braku pracy i podejść do tego jak do długiego, płatnego urlopu. Bo kiedy nie myślę o tym, że siedzę w domu, ponieważ tak się wszystko niefajnie ułożyło, to potrafię docenić to, że cieszę się przez cały dzień słońcem w salonie, że mogę rozwiesić pranie na balkonie, gdyż mam czas, żeby go dopilnować albo że spędzam więcej czasu z Frankiem, bo na przykład dzisiaj wyszedł do pracy przed czwartą i przed dwunastą już był w domu. W dodatku powiedział, że bardzo miło mu widzieć mnie o tej porze w domu.
Jeszcze trochę i może uda mi się skupić tylko na tym, co pozytywne... Mam nadzieję, bo tak, jak już pisałam ostatnio, w najgorszej sytuacji przecież wcale nie jestem. Staram się myśleć o tym w ten sposób, że pewnie nie będę miała więcej takiej możliwości, żeby posiedzieć w domu, odpocząć i dostawać za to pieniądze, więc warto to jakoś wykorzystać.