*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 6 grudnia 2014

Nasz Tasiemiec.

Wiecie dobrze, że ja i Franek, choć zakładaliśmy zawsze, że będziemy mieli dzieci, nie doszliśmy do etapu, kiedy zaczęliśmy odczuwać silną potrzebę, czy też po prostu pragnienie posiadania dziecka. Nie mieliśmy (zwłaszcza ja, uczciwie muszę przyznać, że Franek chyba bardziej wiedział, czego chce) wystarczająco dużo odwagi, żeby podjąć konkretną decyzję i po prostu pozostawiliśmy sprawę własnemu biegowi. Wiele razy podkreślałam, że moje podejście do ciąży i przyszłego macierzyństwa jest przede wszystkim racjonalne a mało emocjonalne.
Wiele kobiet - pewnie nawet większość, ma bardzo emocjonalny stosunek do swojego dziecka bardzo szybko lub wręcz od razu, gdy dowiaduje się o ciąży. Ze mną było inaczej. Nie wiem, jak to opisać, żeby dobrze przekazać swoje przemyślenia, ale na początku to był dla mnie przede wszystkim szok i totalna abstrakcja. Pierwsze badanie USG trochę mną wstrząsnęło, bo bardzo dziwne wydawało mi się, że gdzieś tam we mnie rośnie taka mała krewetka, ale nadal nie czułam się z nią związana. Oczywiście dbałam o tę ciążę i cieszyłam się z niej. Myślałam dużo na temat tego, co nas czeka. Ale samo dziecko było dla mnie jakimś odległym bytem. Nawet pierwsze ruchy nie zmieniły szczególnie mojego stosunku - na pewno ciąża była już bardziej rzeczywista i namacalna, ale dziecko było dla mnie po prostu Dzieciakiem. Naszym co prawda, ale Dzieciakiem i już. Ono sobie żyło, a ja sobie :) Co prawda siłą rzeczy jesteśmy nierozerwalnie związani, ale traktowałam je trochę jako takiego abstrakcyjnego lokatora. Przyznam, że nawet denerwowało mnie, kiedy ktoś mówił o tym dziecku tak, jakby ono już było na świecie, kiedy odnosił się do niego, jak do prawdziwej osoby. Zupełnie mi to nie pasowało. Imię mieliśmy właściwie wybrane już w połowie trzeciego miesiąca (dla dziewczynki oczywiście dużo, dużo wcześniej), ale w ogóle go nie używałam.

Nie wiem kiedy to się zmieniło - to na pewno była bardzo stopniowa zmiana, do której musiałam dojrzeć. Możliwe, że znowu trochę szkoła rodzenia miała na to wpływ, bo wtedy stałam się trochę bardziej świadoma i kiedy tak słuchałam o tych różnych noworodkach i oglądałam je, to zaczynało do mnie docierać, że niedługo my też takiego będziemy mieli. 
Ale tak naprawdę dopiero w ósmym miesiącu nastąpił u mnie jakiś przełom i zaczęłam o tym dziecku myśleć już nie jak o jakimś tam naszym abstrakcyjnym Dzieciaku, tylko o konkretnej osobie, która niedługo pojawi się wśród nas. Kiedy sobie wyobrażam, że Tasiemiec urodzony na tym etapie ciąży (choć nadal ma zakaz wyjazdu!) to już nawet nie wcześniak, tylko dziecko urodzone przedwcześnie - które prawdopodobnie nawet nie musiałoby przebywać na oddziale intensywnej terapii, które niewiele już różni się od tych dzieci urodzonych w terminie, to jestem w szoku. Z ciekawości oglądam sobie jakieś noworodki i myślę sobie, że Tasiemiec już też prawie taki jest - słyszy, czuje, coś tam pewnie widzi. Jest już sobą, chociaż jeszcze niesamodzielny. Totalna abstrakcja! Ale już zupełnie inna niż ta na początku :) Tamta abstrakcja była dla mnie czymś nierealnym, ta mnie po prostu tylko zdumiewa. Mimo wszystko robi na mnie wrażenie, że tak to wszystko zostało urządzone.

Tasiemiec jest już dla mnie - dla nas - naszym dzieckiem, dla którego mamy powoli przyszykowany kącik, który ma już jakieś swoje rzeczy. Zastanawiam się, jaki będzie. Jak będzie wyglądał (jak już trochę się wyprostuje po porodzie :P), nawet do kogo będzie podobny. Jestem jakaś zacofana, bo z wszystkich mądrych książek wynika, że takie rozkminy to ja powinnam mieć jakieś pół roku temu :P A na mnie to dopiero teraz przyszło. Trochę chciałabym, żeby był podobny do mnie (bo ciekawa jestem, jak wyglądałaby margolka w chłopięcym wydaniu :P ja jestem bardzo podobna do babci i mamy, do żadnego mężczyzny, więc to byłoby interesujące) - mógłby mieć moje oczy. Ale nos zdecydowanie ma mieć frankowy! 
Choć niestety mam pewne obawy co do tego, bo na USG w 12 tyg. lekarz stwierdził, że dziecko ma spory nosek i że to tylko potwierdziłoby jego przypuszczenie, że to chłopiec, bo "dziewczynki mają ładne zgrabne noski, a nie takie nochale" (tak? to niech spojrzy na mnie :)) - choć to podobno nos arystokratyczny, bo rzeczywiście wszyscy arystokraci na portretach mają takie nosy. Nie chodzi o to, że mam jakiegoś kartofla, tylko, że moja kość nosowa jest dość długa i ostra - to spadek po przodkach mojego pradziadka, czyli dziadka mojej mamy od strony jej taty. A oni rzeczywiście z jakiejś tam szlachty pochodzili (mój wujek-historyk się do tego dokopał), więc może coś w tym jest :P Ech, ciężkie jest życie szlachcianki, nie raz żałowałam, że nie odziedziczyłam chłopskiego nosa po przodkach taty. Ale tak bywa. 
No, ale odbiegłam od tematu - to, czy Tasiemiec będzie ze szlachty, czy z pospólstwa okaże się pewnie dopiero za kilka lat - ale w każdym razie nos Franka mi się naprawdę bardzo podoba, więc fajnie by było, gdyby synek też taki miał :)
Zastanawiam się też jaki będzie miał charakter, czy będzie władczy po mnie, czy uparty po Franku. Jedno i drugie fatalne :/ Ale zapewne będzie niestety bardzo temperamentny, bo impulsywni jesteśmy oboje. Rozmyślam o tym, co będzie lubił, a czego nie i jak się będziemy dogadywać. 

W którymś momencie przestałam ubolewać nad tym, że to nie dziewczynka. Nie, nie, nie chodzi o to, że nagle przestałam marzyć o tej córeczce i daleka jestem od stwierdzenia, że cieszę się, że to jednak chłopiec (to chyba byłby szczyt braku konsekwencji :P aż takim kameleonem nie jestem:)). Nadal bardzo chciałabym mieć dziewczynkę, wciąż czuję lekkie ukłucie od czasu do czasu, gdy widzę jakąś ładną sukienkę albo warkoczyki... Ale chodzi o to, że to konkretne dziecko, czyli Tasiemiec, jest chłopcem i to jest dla mnie tak oczywiste, że nie umiem sobie wyobrazić, że nagle miałaby się urodzić dziewczynka. Po prostu w mojej świadomości to już jest w pełni zaakceptowany chłopiec. Miałam nadzieję, że tak się to ułoży, choć obawiałam się, czy nie za późno. Ale samo się stało. Nawet nie wiem kiedy. Oczywiście nadal się trochę martwię, jak się z nim dogadam i takie tam, ale zdecydowanie już nie czuję zawodu, bo to stało się dla mnie jakoś naturalne, że to jednak on.

Długo, bardzo długo powtarzałam, że ja to bym chciała urodzić od razu jakieś 2-3 letnie dziecko :) Takie, żeby było już kumate, żeby dało się coś z nim zrobić. Kiedy chodzimy po sklepach, to nadal wynajduję jakieś świetne książki, łamigłówki, klocki, a na grzechotki nawet nie spojrzę! Ubolewam wtedy bardzo nad tym, że nie mogę jeszcze Tasiemcowi kupić żadnej porządnej zabawki, bo musi do niej bardzo dorosnąć. Zabawki dla niemowlaków mnie nie ruszają. W ogóle. Nie mamy jeszcze żadnej.
No, ale przyznać muszę, że pogodziłam się też z tym, że jednak urodzi się niemowlak :P Jakoś to przeżyję :) i może nawet jednak będę jakoś umiała się nim zająć. 
(Znowu błagam, żadnych "zobaczysz, że..." :)) ja wiem, że zobaczę, ale chcę zobaczyć, a nie czytać o tym, że zobaczę :))

Tak sobie myślę, że ta dziewięciomiesięczna ciąża została wynaleziona z myślą o takich kobietach jak ja, które nie potrafią myśleć o dziecku jako o swoim od pierwszych dni jego istnienia, które nie widzą samych dobrych stron macierzyństwa i które zwyczajnie potrzebują czasu. Ja potrzebowałam go naprawdę sporo, żeby dojrzeć do tego, żeby zacząć myśleć o Tasiemcu jak o własnym dziecku, które niedługo dotknę. Nie martwię się tym. Wręcz przeciwnie, uważam, że ten czas był mi bardzo potrzebny i cieszę się, że nic się nie stało za wcześnie, że nie zostałam tym wszystkim przytłoczona. Że spokojnie i systematycznie dochodziłam do pewnych wniosków i emocji.
Nie wiem, czy udało mi się oddać w tej notce choć połowę tego, co naprawdę myślę i czuję. W każdym razie pewne jest to, że jestem coraz bardziej gotowa na to, co się wydarzy za jakiś czas i chociaż jeszcze nie wiem, z czym to się je, to czekamy już nie na jakiegoś Dzieciaka, tylko na konkretnego Tasiemca. Naszego Tasiemca :)