*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 23 grudnia 2014

W świątecznych nastrojach

Nie mogłam się zebrać do napisania notki, bo można powiedzieć, że od soboty byłam w ferworze przedświątecznych przygotowań :) Ale przyznać muszę, że u mnie pisanie bloga działa tak, że im mam dłuższą przerwę, tym trudniej zabrać mi się za następną notkę, tymczasem kiedy piszę z taką częstotliwością, jak ostatnio, to aż rwę się do tego, żeby coś znowu napisać, bo mam ochotę się wypowiedzieć :) Tylko czasu nie ma ;)
W sobotę musiałam ogarnąć ostatnie domowe sprawy - pranie, "wyczyszczenie" lodówki (no, to bardziej Franek :)), ostatnie zakupy, dokończenie prezentu dla dziadka. Muszę nieskromnie przyznać, że wyszedł lepiej niż się spodziewałam, pomimo braku moich zdolności manualnych okazało się, że czasami nawet wystarczy odrobina pomysłu i otrzymałam ostatecznie kształt, na który liczyłam. Wszystkim się podoba, mam nadzieję, że dziadkowi również będzie :)
Niedziela upłynęła nam już błyskawicznie, głównie pod znakiem pakowania - najpierw pakowaliśmy wszystkie prezenty dla bliskich, a później siebie na tygodniowy wyjazd, co oczywiście, jak zawsze przysporzyło mi najwięcej problemów. Rzecz w tym, że zawsze biorę za dużo ubrań a potem i tak w nich nie chodzę! Teraz zazwyczaj robię tak, że najpierw wyciągam wszystko to, co chciałabym zabrać, a później dokonuję drugiej selekcji, obliczając, czy na pewno potrzeba mi aż tylu swetrów. Wadą podróżowania samochodem jest to, że można zabierać ze sobą dużo niepotrzebnych rzeczy (ciekawe, że jak jechałam autobusem do Poznania na parę dni to wystarczyła mi jedna para ubrań na zmianę) i my namiętnie z tego korzystamy. Jednak postanowiliśmy od października z tym walczyć, bo niedługo dojdą jeszcze rzeczy dziecka i będziemy objuczeni jak wielbłądy!
Udało się więc nam teraz zmieścić w jedną torbę (i nawet trochę luzu tam zostało :)), oprócz tego wzięliśmy torbę z laptopem oraz ja aktówkę ze swoją prasą i dokumentami, które chciałam jeszcze w czasie świątecznym przejrzeć. I byłoby super, gdyby nie to, że oprócz tego wieziemy jeszcze górę prezentów (ale te muszą być obowiązkowo, a zresztą wracać będziemy już bez nich :)) oraz dwie dodatkowe torby - jedną moją i drugą tasiemcową do szpitala, a nawet zabraliśmy fotelik samochodowy - tak, żeby nie kusić losu :) Przezorny zawsze ubezpieczony! :)

Wczoraj od rana mieliśmy maraton przychodniowo-lekarski. Mam już za sobą pierwszą kontrolę KTG, którą miałam zacząć od 36/37 t.c. Zapis wzorowy i lekarz powiedział, żebym się teraz nacieszyła świętami i nie błąkała się w Poznaniu po Polnej (szpital położniczy), tylko wróciła do warszawskiego szpitala, bo parę dni mnie nie zbawi, najwyżej następne KTG zrobimy w 38. tygodniu. Generalnie miałam bardzo dobry dzień! Dlaczego, opiszę przy następnej okazji, bo dzisiaj mi już wyjdzie za długa notka, wspomnę tylko, że wizyta w szpitalu mocno mnie podbudowała, a do tego zaoszczędziliśmy trochę gotówki  :) 

Po godzinie czternastej wyruszyliśmy w trasę, kierunek - Miasteczko! Ha! No to zaczynam pokazywać :))) 
Rzecz w tym, że od miesięcy słyszałam, jak to mamy z Frankiem nie planować świąt, bo na pewno nie będziemy mogli się wtedy ruszyć z Warszawy, a nawet jeśli będziemy mogli, to lepiej, żebyśmy tego nie robili. Głównie rodzina Franka mnie denerwowała takimi tekstami - i to wcale nie teściowie, którzy chyba już trochę mnie poznali i wiedzą, że byle co nie powoduje zmiany moich planów, tylko "bardziej doświadczeni" kuzyni oraz brat Franka. Już we wrześniu na ostatnim większym spędzie, kiedy się żegnaliśmy, pytali, kiedy się zobaczymy. Odpowiadaliśmy, że pewnie na święta, a wszyscy nam na to (poza jednym kuzynem i jego żoną, o których już wspominałam, że najlepiej się z nimi rozumiem), że w święta to na pewno już nie przyjedziemy, bo przecież to już będzie tuż przed rozwiązaniem i - oczywiście, jakżeby inaczej - ZOBACZĘ, że nie będzie mi się chciało i ZOBACZĘ, że zmienię zdanie i w ogóle ZOBACZĘ, jak to jest. To ja sobie wtedy pomyślałam, że ZOBACZĄ, to oni wszyscy, a nie ja :P To, że bratowa Franka, która w ubiegłym roku miała termin na połowę stycznia, postanowiła się nigdzie nie ruszać w okresie świątecznym, wcale nie oznacza, że ja tak samo się czuję i że będę miała takie samo podejście. No, ale przecież ZOBACZĘ :)

Już mój przyjazd autobusem w listopadzie zrobił na kilku osobach wrażenie (no bo jak to, ósmy miesiąc ciąży a ja nie umieram?), a jak jeszcze potwierdziłam przyjazd na święta (chociaż oczywiście zawsze dodawałam, że chyba, że zdarzy się coś nieprzewidzianego - czyt. niecierpliwość Tasiemca), to słyszałam, że jesteśmy odważni. Nie wiem na czym polega ta nasza odwaga, bo nie uważamy, żebyśmy robili coś nadzwyczajnego. Frankowi się akurat udało, że ma urlop przez cały okres świąteczny - to jest coś niespotykanego w jego branży, więc nie wyobrażamy sobie tego nie wykorzystać i siedzieć przez święta sami w Podwarszawie. Nawet moja mama dała się zwariować i trochę mnie temperowała - przede wszystkim odkąd się okazało, że mam te problemy ze zdrowiem i mówiła, żebym się nie nastawiała, bo różnie może być i że może takie podróże nie będą wskazane. Pytałam dwóch lekarzy i żaden nie widzi przeciwwskazań! Tasiemcowi się nie spieszy, a nawet gdyby miało się nagle zacząć spieszyć, to nie dzieje się z nim nic niepokojącego, a za tydzień przecież ciąża będzie już donoszona.
Dlatego też właśnie jesteśmy w Miasteczku i zostajemy tu do piątku. W piątek jedziemy do Poznania i wracamy stamtąd 30go grudnia tak, żeby zdążyć na moją wieczorną wizytę kontrolną u lekarza. Mamy już za sobą 260 km, przed nami jeszcze jakieś 500 ;) Ale wcale nam to nie przeszkadza. Nie zauważyłam, żeby podróżowało mi się jakoś gorzej - po prostu musimy się zawsze raz zatrzymywać na siku (ale bywało, że i tak musieliśmy to robić, tyle, że to Franek potrzebował, a nie ja) i czasami trochę bolą mnie plecy, ale podkładam sobie wtedy coś pod nie i jest dobrze. A, no i jeszcze muszę zabierać ze sobą siatkę jedzenia, bo przecież muszę jeść co te 2-3 godziny, a zatrzymać się w pierwszym lepszym McDonaldsie to już nie mogę. 
Dla chcącego i niemarudnego nic trudnego, takie jest moje motto podczas tych wojaży świątecznych :)

Jesteśmy więc w bardzo dobrych nastrojach, po wczorajszym dniu oraz z powodu tego, że już jesteśmy u moich rodziców. Po tych ostatnich trzech dniach trochę sobie odpoczniemy, bo przyznam, że były lekko zagonione, a jednak ten kilogram z hakiem więcej (:P), który noszę daje mi się czasami we znaki :) A tak serio - oczywiście nie mam zamiaru się przeforsowywać, bo mimo wszystko nie chcę, żeby Tasiemiec wylazł w tym roku, poza tym wolę, żeby się urodził w Warszawie. W ostatnich dniach, kiedy dużo łażę i dużo różnych rzeczy załatwiam, mam momenty, kiedy wolę się położyć, bo brzuch lekko mi twardnieje albo potrzebuję masażu pleców. Ale takie są uroki dziewiątego miesiąca, więc nie narzekam, tylko robię swoje, ciesząc się, że Tasiemiec tak z nami ładnie współpracuje i nie krzyżuje nam świątecznych planów :) Już się nastroiliśmy, jak przystało na tę porę roku :)