*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 12 września 2015

Grunt to dobry plan.

Zawsze to powtarzam :) A wczoraj się potwierdziło. Bo naprawdę, jak nie mamy porządnego planu, to nam się dzień rozłazi i mniej więcej w połowie mamy ochotę cofnąć się do poranka i zacząć jeszcze raz :) Franek i ja (ciekawe, czy Wiking też to przejmie) po prostu zdecydowanie lepiej funkcjonujemy, kiedy mamy jakieś konkretne plany, może nie co do godziny, ale chociaż tak orientacyjnie umiejscowione w czasie. Oczywiście nie oznacza to, że nie umiemy być w ogóle spontaniczni, ale spontaniczność dotyczy u nas nieco innych kwestii. Bo gdybyśmy na przykład spontanicznie zdecydowali wczoraj jechać na wycieczkę, to  by się pewnie udało :P
W każdym razie nie do końca nam wczoraj wyszło tak, jak chcieliśmy - a to właśnie przez to, że zamiast w czwartek wieczorem ustalić mniej więcej co i jak, zdecydowaliśmy, że "zobaczymy rano". No i zobaczyliśmy tyle, że jak zwykle, Wiking obudził się około 6:30 i poszliśmy się pobawić a Franek musiał dospać. Około półtorej godziny później, kiedy Franek miał wstawać, Wiking poszedł spać ;) Więc trochę nam się wszystko przesunęło. Generalnie cały czas mowa była o tym, że ja wychodzę i że Franek musi się przejechać trasą jednej linii, którą ma dzisiaj. Ale jakoś nie umieliśmy sobie ułożyć tego kto kiedy wychodzi ;)W końcu przy tych ustaleniach zabrałam się za szukanie faktury zakupu naszego laptopa. Nie znalazłam, ale przy okazji zrobiłam porządek w ciuchach Wikinga, bo zaczyna już wyrastać z 62 i musiałam powyciągać schowane w rozmiarze 68, bo dotychczas miałam wyciągnięte tylko letnie ubranka w tym rozmiarze. W tym czasie Franek stwierdził, że nadal nic mu się nie chce i w ogóle to jeszcze by się przespał. No to wzięłam Wikinga na godzinny spacer.
I dopiero jak wróciłam, ruszyliśmy z kopyta i wszystko potoczyło się błyskawicznie :) Ekspresowo nakarmiliśmy Wikusia i wsiedliśmy do samochodu, aby połączyć moje cele z frankowymi. Zgodnie z naszymi przypuszczeniami Wiking zasnął w samochodzie i Franek miał mnie wysadzić przy Galerii Handlowej i razem z Wikingiem miał jechać dalej. Ja miałam sobie na spokojnie spędzić trochę czasu tak, jak chciałam i wrócić autobusem do domu. Ale jeszcze z samochodu zadzwoniłam do faceta, który zajmuje się naprawą komputerów i tak wyszło, że mógł wpaść do nas na diagnostykę popołudniu. Szybko więc zmodyfikowaliśmy plan i Franek mnie faktycznie wysadził, ale nie miałam wracać sama, tylko chłopaki mieli mnie zgarnąć w drodze powrotnej.
I tak właśnie zrobiliśmy. W zasadzie wszystko co chciałam zdążyłam oblecieć, tylko nie zdążyłam zjeść. Bo miałam zjeść na mieście z racji tego, że w domu nie mieliśmy kiedy zrobić obiadu (miał być łosoś). No i Wiking trochę się wyłamał, bo nie spał Frankowi całą drogę, tylko trochę płakał - pewnie dlatego, że Franek trafił na korki, a Wiking nie lubi stać :P Sprawę utrudniał fakt, że Wiking siedział z tyłu sam i trudniej było go uspokoić, ale pomógł chrupek kukurydziany. Po chwili mały zasnął. Poradzili więc sobie, ja załatwiłam swoje (chociaż kubka nie kupiłam, ale o tym za chwilę) i wróciliśmy do domu w sam raz na czas, zeby szybko posprzątać i przyjąć pana komputerowca. Po drodze jeszcze podjęliśmy spontaniczną decyzję, że na obiad będą kopytka. Jak się nie robi porcji dla pułku wojska (jak to zwykle drzewiej bywało) to idzie bardzo szybko - kwestia ugotowania ziemniaków, a reszta to już chwila moment. Potem jeszcze poprasowałam, wykąpaliśmy Wikinga i nie zdążyłam nawet mu za wiele poczytać, bo po pięciu minutach spał.
Mogliśmy wreszcie odetchnąć :) Ostatecznie byliśmy zadowoleni z tego dnia, ale Franek przyznał mi rację, że gdybyśmy się od rana ogarnęli, to wszystko poszłoby sprawniej, bo bez zbędnego pośpiechu i być może zrobilibyśmy jeszcze więcej :) Cóż - mama przecież ma zawsze rację, a ja już jestem mamą :P Ciekawa jestem, czy Franek będzie o tym pamiętał przy następnej okazji.

Obeszłam wszystkie sklepy i znalazłam dwa kubki, które ostatecznie mogłabym kupić z braku laku, bo napis jest ok, tylko zdobienia infantylne :/ Nie wyobrażam sobie mojego taty pijącego herbatę z kubka z wielkim niebieskim misiem. Minimalizm jest w tym wypadku mocno pożądany, więc przeszukam za moment internet i zobaczę, czy da się coś zorganizować tak, żeby było na piątek. Jeśli nie to moja siostra, która jest w Miasteczku poleci do jednego miejsca, gdzie sprzedają porcelanę i właśnie tam dostaliśmy ten kubek dla taty piętnaście lat temu...

Trochę nudnawy weekend przede mną, bo Franek pracuje długo. W dodatku pogoda dzisiaj beznadziejna i nawet na spacer nie będę mogła wyjść, jak się za chwilę Wiking obudzi (a pewnie tak będzie, bo śpi już od godziny) i wypadnie nam jeden stały punkt programu. Bardzo chciałabym się dzisiaj przejechać popołudniu na koncert dla maluchów, ale to wszystko zależy od tego w jakiej Franek będzie kondycji po pracy, bo komunikacją miejską będzie nam trudno tam dotrzeć, zwłaszcza skoro pada.
A jutro to w ogóle niech nie pada, bo ja miałam w planie się przejechać do łazienek na koncert chopinowski! Nie lubię deszczu. Wiem, że potrzebny, ale nie mogłoby sobie padać w nocy???

Acha, a propos laptopa.. Teraz piszę ze starego komputera, który bardzo powoli chodzi i uruchamia się sto lat, w dodatku nie wszystko można na nim robić, ale pisać tak - a brak zet w tamtym mnie po prostu dobijał! W każdym razie facet stwierdził, że trzeba wymienić klawiaturę, więc musimy teraz ją kupić i zadzwonić po niego to nam zamontuje. Mam nadzieję, że w środku wszystko jest ok, chociaż komputerowiec stwierdził, że raczej tak, bo jak na zalanie, brak działającej jednej literki to małe straty. I naprawdę się cieszę, że pijam gorzką herbatę :P