*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 31 grudnia 2017

No dobra, postanowione! :)


Witam Was, w ten ostatni dzień tego, jakże obfitującego w moje posty (prawda agnes? ;)), 2017 roku. Przyznam, szczerze, że choć to może dziwnie zabrzmieć, to męczy mnie to moje milczenie i to bardzo. Tyle razy chciałam o czymś napisać, tylko zawsze w końcu na chęciach się skończyło, bo albo brakowało mi czasu, albo też za długo rozmyślałam o tym - jak to zrobić? No bo jak nagle zasypać taką wielką dziurę, która powstała, wszystkim wspomnieniami, emocjami i wydarzeniami, które miały miejsce w ciągu ostatniego roku i nie tylko? Nie da się chyba tego zrobić w sposób spójny i logiczny, być może w dłuższej perspektywie udałoby mi się przedstawić Wam chociaż mgliście to, jak wygląda nasze obecne życie. Ale oczywiście do tego potrzebne byłoby w miarę systematyczne pisanie.
Stwierdziłam jednak, że skoro już naprawdę od dłuższego czasu gryzie mnie to, że nie piszę, a zawsze byłam dobra w postanowieniach noworocznych, a właściwie w ich realizacji ;), to może spróbuję i tym razem... Sobie postanowić :) Na przykład, że w roku 2018 napiszę więcej niż w 2017? Niee, to już jest za bardzo pójście na łatwiznę :P Nie chcę przeszarżować, bo kto wie, może ja już w ogóle nie potrafię pisać (chociaż po angielsku moje wywody wychodzą mi całkiem nieźle w pracy :D), ale powiedzmy, że minimum to taki jeden post w miesiącu na dobry początek, a może się rozkręcę i uda się więcej. Oficjalnie postanawiam sobie po prostu jednak pisać...
A tak ogólnie, co u nas słychać? Nadal jestem w ciąży :P Chociaż już raczej niezbyt długo, bo to 33 tydzień. Na święta wzięłam sobie urlop i przyjechałam z Wikingiem do rodziców. To znaczy z Frankiem też, ale on musiał wcześniej wrócić, a my jeszcze do jutra zostajemy w Miasteczku. Trochę jednak odsapnęłam i oderwałam się od codziennego kieratu, do którego już jutro wracam. To znaczy jutro wyjeżdżam, a we wtorek do pracy. To będzie krótki tydzień, bo 5 mamy wolne za Trzech Króli, więc zleci szybko. Później mam zamiar pracować jeszcze przynajmniej dwa tygodnie, a idealnie do końca stycznia, ale z tym to się już tak bardzo nie upieram, bo od 24 stycznia mam zaklepane wizyty w punkcie konsultacyjnym w szpitalu i nie wiadomo, jak to się skończy. Pamiętam jak było dokładniutko trzy lata temu, kiedy to wpadłam na szpitalną izbę przyjęć w Sylwestra z samego rana, żeby odbębnić KTG w 36t.c. i już stamtąd bez dziecka nie wyszłam :)
Od września mieszkamy już w swoim własnym siedemdziesięcio(bez pół metra:P)metrowym mieszkaniu :) Tempo mieliśmy ekspresowe, ale być może pamiętacie jeszcze, że w naszym wypadku podejmowanie ważnych decyzji życiowych i tych mniejszych z nimi związanych odbywało się bez większych ceregieli. Z ostatniej notki wiecie, że ekspresowo załatwiliśmy wszystkie formalności, żeby zdążyć przed urlopem i rzeczywiście, zaraz po powrocie z dziesięciodniowego urlopu odebraliśmy klucze do mieszkania (26 lipca). 2 sierpnia zaczęliśmy remont, a 2 września się przeprowadziliśmy. Mieliśmy zrobioną łazienkę, salon z aneksem (no salon to może za dużo powiedziane, bo z mebli mieliśmy tylko stół i narożną sofę :P), wszystkie podłogi i ściany. W dniu naszej przeprowadzki przyjechało też łóżko i większość mebli do pokoju Wikinga - a to dzięki temu, że mój wujek, który jest dla naszego synka trzecim dziadkiem (tak, jak dla mnie zawsze był drugim tatą:)) postanowił, że za te meble zapłaci :) Bo oczywiście remont spłukał nas dość mocno i musieliśmy spasować - przez kolejne miesiące stopniowo kupowaliśmy kolejne niezbędne elementy wyposażenia tak, że w grudniu mieliśmy już własne łóżko we własnej sypialni z moją wymarzoną toaletką :) Nadal jeszcze sporo przed nami - jeden pokój robi cały czas za graciarnię, bo docelowo będzie pokojem drugiego dziecka, ale to dopiero za parę lat. A tymczasem gdzieś przecież muszą stać te kartony z książkami, których nie mamy na czym umieścić, bo regały to zakup planowany jako któryś z kolei. Następne będą firanki, rolety i zasłony (na razie cały czas mamy stare firany i zasłony, która oddała mi moja mama:)) oraz lampy (teraz wszędzie poza łazienką, aneksem i salonem mamy gołe żarówki). Potem pomyślimy, które meble są ważne, a na które możemy poczekać dłużej, ale pewnie jeszcze sporo czasu upłynie, zanim nasze mieszkanie będzie takie piękne i ozdobione tak, jak sobie to wymyśliliśmy. Niemniej jednak najważniejsze, że mieszkać się już da, jest wygodnie i już ładnie, pomimo tych wszystkich brakujących elementów. 
To by było chyba na tyle - przynajmniej na ten pierwszy raz po tak długiej przerwie :) Z jednej strony dużo jeszcze chciałoby się napisać, z drugiej naprawdę nie wiem, jak się do tego zabrać. Ale słowo się rzekło, postanowienie się postanowiło, a więc mam nadzieję, że do kolejnego poczytania wkrótce :) A dziś życzę Wam (bo wiem, że jeszcze czasem zaglądacie :)) wszystkiego dobrego w roku 2018!

piątek, 14 lipca 2017

Zmiany, zmiany, zmiany.

Powinnam już leżeć w łóżku, bo jestem totalnie wykończona, a za cztery godziny wstajemy. Nareszcie się doczekałam, jedziemy na wakacje! Nie byliśmy jeszcze we trójkę na takich prawdziwych wczasach :) Wyruszamy nad ranem nad morze, a dokładnie do Łeby. Bardzo czekałam na ten urlop, bo ostatni czas w pracy bardzo mnie wyeksploatował. Potrzebuję odpoczynku. Potrzebuję dystansu. Zwłaszcza, że po powrocie będzie już inaczej, bo od pierwszego sierpnia zostałam oddelegowana na inne stanowisko.

No właśnie, bo pisałam ostatnio, że za dwa tygodnie powinnam już wszystko wiedzieć i że będę mogła Wam napisać coś więcej o tych zmianach, które teraz są w naszym życiu. Praca jest jedną z nich, chociaż w obliczu tego, co się wydarzyło później, to jakaś bardzo mało istotna wydaje mi się ta propozycja, którą dostałam jakieś dwa miesiące temu. Zaproponowano mi, żebym objęła stanowisko młodszego specjalisty do spraw HR - na razie na zastępstwo, za koleżankę, która jest w ciąży. Uznałam, że to zawsze jakaś szansa na rozwój i nauczenie się czegoś nowego. Miałam tak popracować około 1,5 roku a później, zostać w HR, gdyby firma stwarzała taką możliwość (tego nie nikt nie jest w stanie przewidzieć, bo właśnie zostaliśmy wykupieni przez globalnego giganta i nie wiemy, jakie ma wobec nas plany) powrócić na moje aktualne stanowisko lub poszukać jakiejś posady w HR na zewnątrz, z pomocą mojej obecnej szefowej. Miałam, ale raczej tak się nie stanie, o czym za chwilę...
Ważniejszą sprawą, o której chciałam napisać i którą tak bardzo chciałam się pochwalić jest fakt, że nareszcie kupujemy własne mieszkanie! I to na decyzję z banku o przyznaniu kredytu właśnie czekałam. I się doczekałam. Dokładnie pięć godzin temu podpisaliśmy umowę i w poniedziałek kredyt zostanie uruchomiony. Wszystko nam poszło w tempie ekspresowym, bo miesiąc temu oglądaliśmy mieszkanie, a dwa tygodnie temu złożyliśmy wniosek o kredyt. Bardzo zależało nam, żeby udało się wszystko załatwić do naszego urlopu i udało się, choć łatwo nie było! O szczegółach tego przedsięwzięcia na pewno jeszcze będę pisać. W końcu wszystko dopiero przed nami. Mam nadzieję, ze jak wrócimy za 10 dni to będziemy mogli już odebrać klucze i umówić się na podpisanie aktu przeniesienia własności, czy jak to się tam nazywa. W ogóle zakup tego mieszkania był decyzją dość spontaniczną, ale okazało się, że podjętą w samą porę.
Dokładnie na dzień przed złożeniem wniosku o kredyt dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży, a więc naprawdę czas najwyższy, żeby przeprowadzić się do większego mieszkania. Zorientowałam się dosyć późno, bo przez intensywny i dość stresujący czas w pracy a potem przez zawirowania związane z zakupem mieszkania i załatwianiem kredytu jakoś niespecjalnie zwracałam uwagę na cykl. A jak już zorientowałam się, że okres spóźnia mi się dwa tygodnie to najpierw myślałam, że się pomyliłam w obliczeniach a potem, że stres mi wszystko rozregulował. A tu niespodzianka. Nie powiem, był moment, kiedy myśleliśmy o drugim dziecku, ale jeszcze nie bardzo konkretnie, a później te rozmyślania zeszły na dalszy plan. Ale chyba wystarczyło, żebyśmy stracili czujność :P Nie spodziewałam się chyba, że od myślenia do realizacji droga może być aż taka krótka. Mówi się, że tak naprawdę na dziecko (lub jak w tym wypadku na drugie dziecko) nigdy nie ma dobrego czasu. I na pewno coś w tym jest. Teraz to już sobie myślę, że dobrze się stało, że różnica wieku między naszymi dziećmi będzie optymalna, że właściwie to chyba już trochę tego chciałam i że fajnie, że akurat tak się to ułożyło. Ale na początku byłam przerażona. Zresztą teraz też martwię się tym, jak to się ma do mojej pracy :( Pod tym względem to niestety naprawdę nie jest dobry czas, bo nie będę mogła w pełni wykorzystać tej szansy, którą otrzymałam. W ogóle to się jeszcze nie przyznałam. Po pierwsze dlatego, że sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej i moja szefowa odchodzi a podczas mojego urlopu ktoś inny przejmie jej stanowisko. Po drugie - i to bardziej istotne - w ogóle nie wiem, jak mam to zrobić! Będę zastępować koleżankę, która wkrótce (październik/listopad) rodzi i potem idzie na urlop macierzyński, ale nie za długo to potrwa, bo chwilę później (w lutym) sama będę rodzić... Nie za dobrze to wygląda... Pocieszające jest jedynie to, że nasza firma jest naprawdę prorodzinna, sporo dziewczyn jest w ciąży albo na macierzyńskim, na ścianach wiszą zdjęcia bobasów, a jak raz w przymusowej sytuacji przyprowadziłam Wikinga do pracy, to sam prezes wyszedł, żeby się z nim przywitać :P No, w końcu produkujemy jedzenie dla maluchów, więc im więcej nowych dzieci tym dla firmy lepiej :D Ale nie zmienia to faktu, że nie wiem jak to będzie i stresuję się tą sytuacją. Cóż mogę jednak na to powiedzieć? Widocznie tak miało być...

sobota, 1 lipca 2017

Dlaczego ten blog nadal istnieje, mimo, że mnie na nim nie ma?

Właściwie to nie wiem, czy jeszcze potrafię pisać. Nie wiem, czy podobnie jak jazdy na rowerze się tego nie zapomina :), w każdym razie na pewno wychodzi się z wprawy. Jeśli wychodzenie z wprawy jest stopniowalne, to ja wyszłam z wprawy najbardziej :)
Mój blog wciąż tu jest, nie pożegnałam się z Wami, nie poprosiłam o przerwę... A to wszystko dlatego, że przez cały ten czas ani razu nie przeszło mi przez myśl, żeby na dobre z tym skończyć. Wciąż mi się wydaje, że nadejdzie ten dzień, że wrócę tu na dobre. Przyczyny mojego milczenia są najróżniejsze, ale żadną z nich nie jest znudzenie blogowaniem albo niechęć do tego miejsca. Przede wszystkim moje życie w realu pochłonęło mnie tak bardzo, że zabrakło mi czasu na aktywność w świecie wirtualnym. Coś kosztem czegoś - wszystko tak działa :) A ja po prostu zdecydowałam się w czasie, który mogłabym wykorzystać na pisanie, zająć się czymś innym. A później im dłużej nie pisałam, tym trudniej było mi znowu zacząć, mimo, że naprawdę wiele razy próbowałam.
Nie odpowiadałam na Wasze komentarze pod poprzednią notką, dlatego, że cały czas mi się wydało, że zrobię to wkrótce... A czas płynął... Wiele z Was próbowało mnie zmobilizować i każda taka wiadomość powodowała, że postanawiałam sobie, że wreszcie się odezwę. Postanowienie było szczere, ale jakoś nie udawało mi się go zrealizować. To wina zbyt szybko upływającego czasu ;)
Wczoraj zorientowałam się, że moja poczta, na którą spływają mi maile ze wszystkich adresów, które mam, od dłuższego czasu miała awarię. Nie otrzymywałam maili wysłanych na adres margolka.frankowska@gmail.com i dopiero wczoraj przez przypadek (polegający na tym, że mail od niedyskretnej jakimś cudem się przebił i co prawda nie trafił do skrzynki głównej, ale do spamu :P, ale dzięki temu w ogóle go zauważyłam ;)) zobaczyłam, że przegapiłam wiele wiadomości od Was i głupio mi, że na nie nie odpowiedziałam. To ostatecznie zmobilizowało mnie, żeby się wreszcie tutaj odezwać :)

Po tak długiej przerwie  nie wiadomo właściwie o czym pisać. Nie da się tak łatwo nadrobić straconego czasu ani nie da się streścić w jednej notce wszystkiego, co się w tym czasie wydarzyło. Chyba trzeba po prostu zacząć od początku. Być może spróbuję, ale nie wiem, czy to dzisiejsza notka jest właśnie tym początkiem.
U nas bardzo dużo się dzieje, zwłaszcza w ostatnim czasie i wszystko wskazuje na to, że wiele zmian przed nami. Jeszcze czekamy na kilka decyzji, ale myślę, że za dwa tygodnie już będziemy wszystko wiedzieć i z czystym sumieniem będę mogła o tym opowiedzieć :) Mam nadzieję, że tym razem naprawdę uda mi się tutaj zajrzeć szybciej i półroczna przerwa więcej się nie powtórzy. 
Na dzisiaj wystarczy, bo co za dużo to niezdrowo ;) Nie można się na początku za bardzo nadwerężać  :) Ale i tak jestem dumna z siebie, że wreszcie udało mi się tu coś opublikować :)

Dziękuję tym z Was, które wciąż we mnie wierzą i nadal tu zaglądają oraz tym, które w jakikolwiek sposób próbowały się ze mną skontaktować. To bardzo miłe :)