*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 31 października 2008

Odkryłam sposób na korki.

To co działo się ostatnio na ulicach Poznania to po prostu była jakaś masakra! Zwłaszcza w poniedziałek myślałam, że wyjdę z siebie, kiedy stałam półtorej godziny w korku. I przez te półtorej godziny pokonywałam dystans, uwaga, pięciu kilometrów.Na piechotę zdążyłabym dwa razy obrócić ehhh. 
 
W każdym razie z obawy przed tym, co będzie działo się na drogach dziś po południu, postanowiłam pojechać do domu rano. Wczoraj pojechałam najpierw do jednej pracy, potem (zaliczając oczywiście korek po drodze) do drugiej. Skończyłam po siedemnastej. Głowa mnie już rozbolała od tego całodziennego siedzenia przed kompem, a tu jeszcze hiszpański mnie czekał. A najgorsze miało dopiero nadejść – mianowicie pakowanie. Jak ja tego nie znoszę!!!! Ja wiem – co to za pakowanie jak jadę na dwa dni. No właśnie i to jest najgorsze, bo jak jadę na dłużej, to biorę wszystko jak leci, a tak – muszę się zastanowić jaka będzie pogoda, gdzie będę szła, jaką kurtkę wziąć, jakie buty. A potem jeszcze, czy zdążę się w ogóle pouczyć, jeśli tak to które książki wziąć i tak dalej i tak dalej. To jest naprawdę moja zmora :/ A i tak jadę samochodem. Wyobraźcie sobie co się działo jak jeździłam pociągiem i miałam ograniczone możliwości bagażowe…

W każdym razie wyruszyłam w drogę dzisiaj po ósmej i okazało się to genialnym posunięciem. Jechało mi się bardzo dobrze. Nigdzie nie było korków, ruch był umiarkowany. Raczej wszyscy jechali równo i nie trafiłam na żadnego idiotę. Nawet ani razu się nie wydarłam ani nie przeklęłam :D a to u mnie rzadkość jak prowadzę. Jedynym mankamentem było to, że nie wzięłam okularów przeciwsłonecznych a jechałam cały czas na południowy wschód, więc cały czas pod słońce. Dojechałam w południe. Zaraz wzięłam mojego Rokusia i poszłam z nim na spacer. Bo pogoda znowu ładna :) No i jestem w domku znowu. Ale za długo się tym nie nacieszę, bo jutro jedziemy oczywiście na groby. No a w niedzielę już wracam. Ehh, ciężkie jest życie na emigracji :P 

A tak jeszcze a propos tych korków… Franuś się ostatnio słodko zachował. Jak wracałam w poniedziałek z pracy i się tak władowałam w taki zator zadzwonił do mnie i zapytał gdzie jestem (normalnie z tego miejsca w ciągu pięciu minut jestem już w domu). Zadzwonił po piętnastu minutach i powtórzył pytanie. A ja powtórzyłam odpowiedź, bo nie ruszyłam się w tym czasie ani o metr :/ Byłam już tak wściekła, że się we mnie gotowało. A po półgodzinie Franuś zadzwonił i powiedział, że do mnie idzie i po chwili już siedział koło mnie :) Bardzo to miłe było z jego strony, bo przynajmniej nie nudziłam się sama stojąc w tym korku. Że mu się chciało iść w taki deszcz. Chociaż niestety muszę się przyznać, że na niego padło i musiał wysłuchiwać całej litanii moich skarg. Ale przeprosiłam go za to i chyba się za bardzo nie pogniewał :)
Mam jednak nadzieję, że w przyszłym tygodniu kiedy nie będzie już targów (chociaż w Poznaniu to wiecznie jakieś targi są), może będzie lepsze pogoda, a przede wszystkim nie będzie takiego ruchu przy cmentarzach, korki się skończą. A w razie czego teraz już będę miała na nie sposób – będę dzwonić po Franka hihi.

środa, 29 października 2008

Trochę kolorów w ten szary dzień :)

No to skończyłam! Czytać tę książkę oczywiście. Uhhh, nareszcie. Niestety na samym przeczytaniu się nie kończy i będę musiała coś z tym, czego się tam doczytałam zrobić… Chciałabym mieć już za sobą tę prezentację… Już mi się naprawdę po nocach śni! Ale z drugiej strony mam jeszcze dwa tygodnie na to, żeby się tak mniej więcej przygotować.
A tymczasem skończyła się nasza złota polska jesień. Za oknem plucha. Niefajnie jest i w takich momentach nawet się cieszę, że wychodzę z domu raniutko, siedzę w biurze bez okna a potem wychodzę jak jest już prawie ciemno. No bo po co mi oglądać taki szary świat? :) A jeszcze parę dni temu było tak ładnie:
 
      
To wszystko krajobrazy poznańskie:) W niedzielę pojechaliśmy tramwajem na pętlę (bo ja jestem taka zbzikowana na punkcie pętli tramwajowych i powiedziałam Frankowi, że muszę wszystkie poznańskie zaliczyć :P, w ten sposób miasto poznaję, bo mimo, że mieszkam tu już piąty rok, jeszcze wielu zakątków nie znam) a potem piechotką przez las nad jezioro maltańskie.
A to ja:) A kuku.
 
A to Franuś:
 
A to my:
 
Cudownie się czułam na tym spacerze. Naprawdę dał mi dużo pozytywnej energii i radości. Czuję się naprawdę szczęśliwa w takich momentach. Podobnie czułam się dwa lata temu, kiedy byłam w Hiszpanii. Też było tak pięknie (chociaż nie było drzew z kolorowymi liśćmi, ale za to były palmy, fontanny i piękna zieleń), błękitne niebo, słońce… Spacerowałam po ulicach Cordoby i myślałam o tym, że idę sobie Avenida de America, jest 30 października a na termometrze 30 stopni. Ale było naprawdę pięknie i czułam się równie radosna, ale nie tak samo szczęśliwa, bo szłam sama i walczyłam z tęsknotą za Frankiem, rodziną i krajem. Tym razem Franuś był ze mną i mimo że to nie była Hiszpania, przynajmniej niczego mi nie brakowało :) Dwa lata temu byłam radosna, ale czułam się troszkę jak to drzewko :) :
 
I jeszcze na koniec:
 
Jeśli chodzi o sprawy bieżące, to Dorota ma dzisiaj urodziny. Ponieważ poszła na imprezkę, pozwoliłam sobie sama otworzyć Redd’sa(alkoholu różnego rodzaju, od wódeczki po redsa u nas w lodówce – jak przystało na lodówkę studencką – nigdy nie brakuje :) i wypić jej zdrówko. A więc na zdrowie i wszystkiego najlepszego droga współlokatorko.
A Wam życzę miłej nocy i jeszcze milszego dnia jutrzejszego :)

wtorek, 28 października 2008

Uwaga, negatywne emocje...

Trzeci tydzień męczę się z tą jeb… książką „The office of the scarlet letter”, która potrzebna mi jest do tej prezentacji na seminarium za dwa tygodnie. To, że szlag mnie trafia to mało powiedziane. On mnie już trafił ze trzy razy przynajmniej!!!! Kuźwa! Ta książka to, powiedzmy, analiza powieści „Szkarłatna litera”. Ale jak czytam co ten gościu wypisuje, to mam wrażenie, że czytaliśmy inne książki. Facet sobie wyciąga jakąś tezę z kosmosu i ją udowadnia. Tak jakbym ja na przykład wymyśliła sobie, że jak Parrault pisał Czerwonego Kapturka to był przeziębiony. I napiszę książkę, w której będę to udowadniać o!
Tak więc jak widzicie wysyłam negatywne emocje, dlatego lepiej, żebym nie pisała na razie :P Ale jak jutro będę mniej ekhm, nerwowa powiedzmy, to może wrzucę parę zdjęć, które udało nam się z Frankiem zrobić podczas tego niedzielnego spacerku :)

niedziela, 26 października 2008

I po sobocie.

Weekend zaczął mi się wczoraj o godzinie 17:12 kiedy to radośnie pomachałam na pożegnanie moim kolegom z pracy i za nic mając ich zazdrosne spojrzenia (oni jeszcze mieli przed sobą przynajmniej cztery godziny pracy) wsiadłam w moją świnkę (tak nazwaliśmy z Frankiem moje autko po tym jak zgodnie stwierdziliśmy, że przód twingo wygląda jak świński ryjek:P) i pokonawszy już wszystkie sygnalizatory drogowe (za każdym razem czerwone!) wreszcie zaparkowałam na osiedlowym parkingu. Pouczyłam się z godzinkę a potem poszłam na aerobik. A po aerobiku prosto do Franusia, bo to u niego spędziłam dzisiaj noc. Przed snem obejrzeliśmy sobie jeszcze jak na grzeczne dzieci przystało dobranockę – Toy Story :) To jego ulubiona bajka (o ile facet dwudziestopięcioletni może mieć ulubione bajki) a ja też ją lubię, bo kiedy ją oglądam przypomina mi się jak oglądaliśmy ją razem po raz pierwszy – byliśmy razem około miesiąca i właśnie się obudziliśmy po pierwszej spędzonej razem nocy (jakkolwiek by to nie zabrzmiało:)) 
Rano nareszcie, jak na prawdziwą sobotę przystało, obudziłam się dopiero po ósmej a nie jak przeważnie o siódmej. Frankowi dałam jeszcze pospać i zajęłam się czytaniem książki, która miałam nadzieję pomoże mi trochę w wyborze tematu pracy magisterskiej. Nadzieja okazała się złudna. Z tego powodu musiałam wybrać się do biblioteki ponownie.Wypożyczyłam trzy kolejne, każda z innej beczki – trochę Emmersona, trochę postmodernizmu i „time and narrative” Spędziłam tam trochę więcej czasu niż planowałam, bo nie wpadłam na to (oj głupia ty), żeby książek amerykańskiego autora szukać na półkach z literaturą brytyjską. Kiedy wyszłam zastałam Franka z miną pieska, który zobaczył, że jego pan wreszcie się pojawił na horyzoncie. Hihi teraz to pojechałam :PP Nie wiem jaką minę mają takie pieski, bo ja mojego tak nie zostawiam – pół miasta by się zleciało, żeby zobaczyć czemu on tak szczeka. W każdym razie wreszcie opuściliśmy uniwerek i wybraliśmy się na spacer. Cudowny był to spacerek, bo pogoda naprawdę śliczna. Było mniej więcej tak:
 
Przeszliśmy chyba pół miasta. Uwielbiam takie spacery. Franek trochę jęczał na początku, ale potem skapitulował a nawet mu się spodobało. Na szesnastą dotarliśmy do domu i nasze drogi się rozeszły – on do kolegów a ja do książek. Franuś pojechał na mecz, ale było mi to nawet na rękę, bo cały czas wisi nade mną ta prezentacja, więc wróciłam i od razu siadłam do książki. Dzień uważam za bardzo udany i czuję się usatysfakcjonowana, bo nie dość, że zaliczyłam spacerek, relaksik i różne inne przyjemne rzeczy, to udało mi się wykonać plan na dziś i przeczytać wszystko, co sobie na dziś zaplanowałam. I teraz mogę z czystym sumieniem położyć się spać.
Założenia na jutro: dłuuuga kąpiel, niedzielna msza, spacerek nad jezioro maltańskie, kolejny rozdział tej męczącej książki, tłumaczenie na zajęcia z translacji, trochę hiszpańskiego, Superniania (a co :P), Teraz albo nigdy, gasimy światło i spać :) Mam nadzieję, że mi się uda. A szanse są duże zważywszy na fakt, że przecież godzinkę dłuższą noc mamy dzisiaj :) Dobranoc.

piątek, 24 października 2008

Czym jest blog dla Margolki? :)

No to czas wywiązać się z pierwszej obietnicy :) Dwa tygodnie temu Stokroteczka zaprosiła mnie do zabawy. Obiecałam, że jak tylko znajdę troszkę czasu, napiszę notkę, w której znajdą się odpowiedzi na pytania: O czym jest Twój blog, co wniósł do Twojego życia, jak długo jest prowadzony, czy to pierwszy czy któryś z kolei blog oraz powód dla którego powstał. Na końcu mam polecić 5 blogów kolejnych znajomych, którzy przyłączą się do zabawy. Nie powiem, żebym miała bardzo dużo czasu, ale obietnica to obietnica hi hi.

Mój blog, jak zapewne zdołałyście zauważyć jest tak naprawdę o niczym konkretnym :) Istnieją blogi polityczne, blogi na których opisywane są przygotowania do ślubu, lub do narodzin dziecka. Są kontrowersyjne, ludzi, którzy lubią wkładać kij w mrowisko. Mój nie należy do żadnej z kategorii. Kredki margaretki, to po prostu internetowy pamiętnik. Opisuję w nim to, co dzieje się w moim życiu oraz moje przemyślenia na różne tematy. Jest to mój pierwszy blog. Zaczęłam go pisać pod koniec kwietnia i dość długo musiałam dojrzewać do tej decyzji. Pisanie pamiętnika towarzyszy mi już od ponad piętnastu lat. Mam jakieś jedenaście tomów takich „Kredek”, hi hi, w formie papierowej. Różnie to bywało – czasami pamiętnik towarzyszył mi codziennie, a czasem szedł w odstawkę i nie pisałam przez kilka miesięcy. I tak niestety się stało, że od jakichś dwóch lat nie miałam już tyle czasu, żeby pisać. Ale brakowało mi tego bardzo. Któregoś dnia przypadkowo natknęłam się na nieistniejący już blog Pani Bovary. Można powiedzieć, że zainspirował mnie on do założenia czegoś swojego. Ale nie wiedziałam jak zacząć, o czym pisać… Kilka miesięcy trwało zanim zdecydowałam się dołączyć aktywnie do społeczności blogowiczów. I wreszcie stało się :) A potem już jakoś poszło. Pisałam o tym, co akurat przyszło mi do głowy. Jakimś wielkim talentem pisarskim nie grzeszę, ale coś tam udawało mi się sklecić. Przy okazji wędrowałam sobie po innych blogach i od czasu do czasu znajdowałam „perełki”, czyli blogi, na których znajdowałam kawałki swojego życia, siebie lub po prostu opowieści, które w jakiś sposób wydały mi się warte uwagi. Dzięki temu jest parę osób, które mimo, że nie znam ich osobiście, wydają mi się bliskie. Już Wy wiecie, że o Was  mowa :) Interesuje mnie co u Was słychać, jak się czujecie, interesują mnie Wasze opinie na różne tematy, Wasze smutki i radości. Pomagają mi Wasze komentarze i sprawiają, że czuję, że gdzieś tam na drugim końcu światłowodu siedzi prawdziwy człowiek, który ma coś do powiedzenia, który może coś doradzić, pocieszyć… To jest chyba najważniejsza rzecz jaką uzyskałam dzięki blogowi. A druga to taka, że poniekąd czuję się zmobilizowana do pisania i już nie udaje mi się tak łatwo wymigać od pisania, jak to bywało w przypadku zeszyciku… Kiedy nie mam czasu i długo się nie odzywam czuję, ze muszę dać znać, ze jestem, zaglądam, czytam… To dużo dla mnie znaczy, bo pisanie naprawdę mi pomaga, a zawsze znajdowały się jakieś rzeczy, które były ważniejsze. Teraz już nie tak łatwo się wymigać :)
Być może nie mam wielu czytelników, ale przecież nie o to chodzi. Cieszę się z tego, że mimo iż Was niewiele, jesteście tu kiedy tylko macie trochę czasu. Wiecie co u mnie słychać i wykazujecie zainteresowanie moimi uczuciami i przeżyciami. To znaczy dla mnie dużo więcej, niż dobre statystyki. A dzięki Wam poznaję coraz więcej wartościowych ludzi, chociażby przez korzystanie z Waszych linków :) I to jest kolejna rzecz, która mi się tak podoba w blogowaniu – tworzą się takie małe społeczności, a ich dewizą mogłoby być powiedzenie: „Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi” :) Cieszę się, że ja również należę do takiej społeczności i na razie nie zanosi się na to, żebym się miała wyłamywać. Jeszcze trochę o mnie poczytacie :) Uhhh, ale żem się rozpisała hi hi.

No to teraz zapraszam kolejne osoby, aby napisały co dla nich znaczy pisanie bloga. Ponieważ część z Was już się w to bawiła, mam ograniczone zasoby ludzkie hi hi, ale na szczęście pozostały mi jakieś duszyczki, które proszę o spowiedź :) Do zabawy zapraszam Misiaczka, Orchilotos, Sylwię, Margo i Asię. Zapraszam również osoby, które bywają u mnie i się do tego nie przyznają :) Tylko nie zapomnijcie zostawić linka :)

środa, 22 października 2008

Sielanka hihi :)

Z czasem niestety nadal niedobrze. Z niecierpliwością czekam na weekendy, bo następny zjazd mam dopiero w połowie listopada, więc pozostałe weekendy teoretycznie mogłabym poświęcić na przykład na przygotowanie prezentacji. Teoretycznie. Bo w ten weekend bardzo możliwe, że odwiedzi mnie kuzynka. W przyszły wiadomo – Wszystkich Świętych. Ale jest jeszcze nadzieja w długim weekendzie około 11 listopada :) Może dam radę.
Przed nami kolejne wesela. W sierpniu przyszłego roku żeni się Franka brat. I właśnie dziś jechali rezerwować salę. Byłam dzisiaj u Franka na obiedzie a tam zażarta dyskusja rodzinna na tematy ściśle weselne… Ehhh, chyba zazdroszczę trochę, ale ciiiii :) W każdym razie jak brat z narzeczoną, rodzicami i kuzynką, która ma robić za dekoratorkę pojechali spisywać umowę, mieliśmy trochę czasu dla siebie. Milutko spędziliśmy ten czas, ale oczywiście szybko nam zleciał. Tym bardziej, że tak naprawdę przez dłuższy czas ja siedziałam i się uczyłam, a Franek po prostu sobie  leżał. Ale muszę przyznać, że po tej rozmowie ulżyło mi i jakby zniknęła jakaś bariera niewidzialna między nami. Niestety musiałam potem wrócić do siebie, a Franuś nie bardzo mógł pójść ze mną. To chyba głupio zabrzmi, ale już się za nim stęskniłam :P

wtorek, 21 października 2008

I po bólu.

Wczoraj się nie udało. Nie było nikogo, kto mógłby przyjść wcześniej i zastąpić Franka w pracy. Widzieliśmy się, ale tylko przez jakieś pół godziny i nie było okazji do rozmowy, bo przyszedł do mnie a przy Dorocie taka rozmowa to nie bardzo :) Ale już widziałam, że chyba wszystko na dobrej drodze, bo się znowu miły zrobił :) Dzisiaj przyjechał po mnie do pracy i poszliśmy razem na obiad. Nie wykręcał się od rozmowy. Nawet sam zaczął. A właściwie nie zaczął, tylko powiedział „No to słucham” :) No to powiedziałam mu co mi na sercu leży. Chociaż może nie wszystko, bo połowę rzeczy to już zapomniałam :) W każdym razie zapytałam, czy jego zdaniem wszystko między nami jest ostatnio w porządku, ale potwierdził, że nie. I powiedział, że wie, że to jego wina, bo zaniedbywał mnie ostatnio. W ogóle wziął wszystko na siebie. Co niekoniecznie jest zgodne z rzeczywistością, bo przecież jak coś się psuje, to przeważnie dwie strony maczają w tym palce. No ale upierał się, że to wszystko jego wina. Dopiero potem, jak go cały czas naciskałam, żeby powiedział, co jemu przeszkadza, stwierdził, że zbyt nerwowa jestem. I że jak ja coś do niego powiem ostrzejszym tonem, to on mi tak odpowiada no i kłótnia gotowa. No ja się zgadzam, że czasem zbyt szybko tracę cierpliwość, ale ja czasami nawet tego nie dostrzegam, że zamiast spokojnie odpowiedzieć, krzyczę… Trudno tak zrelacjonować całą rozmowę. Stanęło na tym, że Franek powiedział, że ma zamiar wiele zmienić w najbliższym czasie (bo czepiłam się również tego, że jak o coś go poproszę, to prośba musi najpierw nabrać mocy urzędowej zanim on kiwnie palcem). I w ogóle ma być lepiej… I że chce być ze mną i mu zależy. Nie omieszkałam oczywiście wspomnieć o tym, że czuję się niedopieszczona i niedogłaskana, a on nie omieszkał mi przypomnieć, że w niedzielę chciał mnie przytulić, ale ja siedziałam przed komputerem. Ale to się nie liczyło, bo byłam na niego zła :) Nie ma podlizywania hehe :) A tak serio, to poskarżyłam mu się, że nie jest taki czuły i przymilny jak kiedyś. A on mi na to, że ja też nie. No dobra wiem :) Ale ja to już taka jestem. Przytulana to bym chciała być, gorzej w drugą stronę. No tu muszę przyznać, że mi trochę ciężko okazywać uczucia. Ani nie mówię co czuję, ani się za bardzo pierwsza nie przymilam. Ale za to od niego wymagam, żeby to robił… Jakoś mi nie przyszło do głowy, że on też może to odbierać w taki sposób. No dobra może kiedyś mi przemknęło przez głowę… No to trzeba by się  w tej kwestii poprawić. Bo to trochę niedobrze jak oboje jesteśmy tacy.. No nie wiem jacy :) Kurczę tylko jak to zrobić?? Czy w ogóle jesteśmy w stanie się zmienić pod tym względem?? Chyba czas pokaże.
Podsumowując, nie jest źle. A nawet dobrze jest. Z tym widywaniem się nadal może być problem, bo żadne z nas pracy przecież nie rzuci, i tak się będziemy mijać… Ale przecież jak mieszkałam w Hiszpanii to się w ogóle nie widzieliśmy i jakoś daliśmy radę, więc to chyba nie jest podstawą… Grunt to uczucia. A w tym temacie chyba doszliśmy do porozumienia.
Dobra kładę się spać, bo jutro Dorota ma jakieś praktyki pod Poznaniem od siódmej i robi pobudkę o nieziemskiej porze. Muszę się przespać z tymi wszystkimi postanowieniami i pójść po rozum do głowy jak to wszystko ułożyć, żeby było dobrze. A poza tym, to od jutra muszę się znowu wziąć za naukę, bo ostatnie dwa dni totalnie przebimbałam :) Pozdrawiam wszystkich.

poniedziałek, 20 października 2008

Z ostatniej chwili...

Zadzwonił i powiedział: „No to gdzie idziemy po pracy? Na kawę? Na pizzę?” Hmm, może jest jednak szansa na tą rozmowę… Tylko, że kończy o 18 a ja na 19 mam karnet na basen wykupiony i muszę pójść… Ale Franek powiedział, ze zadzwoni do kogoś i poprosi, żeby przyszedł godzinę wcześniej, więc może uda się skończyć o 17.

Głupi Franek

Z Frankiem jest kiepsko ostatnio. I to już nawet nie jest kwestia tego, że się tak mało widujemy. W ogóle się nie dogadujemy. Ok., może się czepiam, ale mi po prostu zaczęło brakować trochę czułości w tym związku. Denerwuje mnie jego podejście, bo wydaje mi się, że traktuje mnie jako zapchajdziurę (???) :) No niech będzie. Chodzi o to , że wpada do mnie tylko wtedy kiedy już nic innego nie ma do roboty: kiedy nie jest w pracy, nie odpoczywa, nie śpi, nie świętuje swoich urodzin ze znajomymi, nie świętuje urodzin koleżanki ze znajomymi, nie spędza czasu z kolegami. On argumentuje, że przecież oboje pracujemy i tak to wychodzi. Owszem zgadzam się po części, bo jak już sama pisałam, też mam mało czasu. Ale uważam, że da się to jakoś zorganizować! Nie zawsze – bo jak on wraca z pracy o 18 to ja na przykład na 19 mam hiszpański, ale w niektóre dni naprawdę się da. Na przykład wczoraj szłam z koleżanką do kina, zaproponowałam, żeby poszedł z nami. Nie chciało mu się. W ostatnią środę o 16 byłam już w domu, on szedł do pracy na 18. Nie przyszedł bo spał. I tak dalej i tak dalej. Wkurza mnie, że ja zawsze muszę się do niego dostosować. Jak już wypocznie, poświętuje i popracuje, dzwoni do mnie i uwaga, uwaga, pełna gotowość, bo oto Franek ma ochotę, żeby gdzieś ze mną wyjść. Hurrra! Żałosne naprawdę. Ale żeby nie było, że wcale nie przychodzi – jak wróciłam wczoraj z kina, przyszedł do mnie. To była 21. I jak to wyglądało? On oglądał środek jakiegoś filmu a ja siedziałam i się na niego gapiłam, próbując nawiązać rozmowę. W końcu go olałam i zaczęłam grać w jakieś idiotyczne gry na kurniku. Potem obejrzał ze mną „Teraz albo nigdy” i poszedł. Brakuje mi naprawdę jakiejś bliskości. Jak próbuję z nim rozmawiać, to mnie zbywa. Albo co gorsza wścieka się nie wiadomo o co. Dzisiaj zadzwonił do mnie i próbowałam się z nim umówić na spokojną rozmowę. Chcę pogadać z nim na temat tego, co mi się nie podoba, czego mi brakuje, a on niech powie co sam chciałby zmienić, co go wkurza itd. Ale gdzie tam, tak na mnie warczał dzisiaj, że się nie dało gadać. Powiedziałam mu tylko, że ja czekam na wiadomość od niego jak już się zdecyduje na tą rozmowę.
Nie wiem co myśleć o tym wszystkim i tyle.

sobota, 18 października 2008

W duużym skrócie

Brakuje mi czasu! Ostatnio naprawdę na wszystko brakuje mi czasu. I teraz też tak w skrócie tylko. Bo się od wtorku przymierzam, żeby napisać, ale za każdym razem miałam tyle obowiązków i zajęć, że ani się obejrzałam a tu kolejny dzień minął… Codziennie dość długo siedziałam w pracy, zaczęłam już hiszpański, a poza tym musiałam jeszcze się przygotować na dzisiejsze i jutrzejsze zajęcia. Wiecie, nawet z Frankiem się w ogóle nie widuję… Zupełnie się mijamy od jakichś dwóch tygodni. Przez cały tydzień widzieliśmy się tylko we wtorek i wczoraj! A mieszkamy na przeciwko siebie. Wczoraj widzieliśmy się, na takiej imprezce rodzinnej u niego w domu. Bo tak się złożyło, że Franuś miał wczoraj dwudzieste piąte urodziny, ja miałam wczoraj imieniny, Franuś imieniny ma dzisiaj a pojutrze urodziny ma jego kuzynka. Więc to była taka imprezka cztery w jednym :) Wesoło było bardzo. Ale potem się zrobiło też poważnie i rodzice Franka nagle bardzo poważnie zaczęli nas pytać o plany na przyszłość… Mam nadzieję, że wkrótce znajdę więcej czasu, żeby napisać coś więcej na temat tej rozmowy. Dzisiaj już niestety padam na pyszczek i muszę się położyć – dzisiaj spałam tylko dwie godziny a na zajęciach byłam od ósmej do osiemnastej, więc na nic nie mam siły. I nie myślcie sobie, że tak balowałam :) Wróciłam o pierwszej i do piątej nie mogłam zasnąć! Nic nie pomagało. Zasnęłam dopiero nad ranem a o siódmej (jakże by inaczej?? :) )  już się obudziłam. Może sobie dzisiaj odbiję :) Pozdrawiam wszystkich i miłej nocki życzę :)