*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 2 stycznia 2010

Jaki był?

Już prawie miałam rezygnować z robienia podsumowania :) Ale jakoś mam takie wrażenie, że jeśli tego nie zrobię, to nie zamknę rozdziału pod tytułem „2009″, a bardzo chcę, żeby się zamknął…
W sylwestrową noc pobieżnie przeczytałam notki z minionego roku. Jak zwykle, wiele się wydarzyło, choć, tak jak przypuszczałam, żadnego przełomu nie było. Było dużo więcej notek wesołych niż smutnych i kiedy tak patrzę na pojedyncze wydarzenia, sporo było miłych chwil. Ja w ogóle staram się doceniać te pojedyncze wydarzenia i utrwalać je tutaj, ale całościowo rok 2009 wydaje mi się niezbyt udany – przynajmniej w kontekście innych, jakie było dane mi przeżyć.

Jedną z najważniejszych i najbardziej pozytywnych zmian w moim życiu była rewolucja w pracy – chociaż jeszcze w lutym zanosiło się na to,że wszystko padnie i zostanę bezrobotna, pod koniec marca wszystko się zmieniło i to na dużo lepsze. R. przejął dodatkowe lokale, zaproponował mi „wyłączność”i umowę o pracę. Mogłam odejść od J., u którego musiałam użerać się z Kapusiem i wreszcie przestałam płakać powodu pracy. Teraz czuję się świetnie w tym robię! Zdecydowanie cała historia z moją pracą zasługuje na miano „wydarzenia roku” i chociaż nie wiem co będzie dalej – bo „góra” ma coś pozmieniać a i ja po obronie pewnie będę się rozglądać za czymś nowym, na razie jest dobrze, jak jest :)
Do sukcesów tegorocznych na pewno muszę zaliczyć napisanie pracy magisterskiej. Co  prawda jeszcze nie jest wychuchana, ale to już cały czas tylko poprawki.
Do pozytywnych wydarzeń tego roku można na pewno zaliczyć naszą wycieczkę do Londynu, a także wakacje – najpierw nad morzem, a potem w górach. W niektórych związkach jest tak, że jak się para na co dzień nie kłóci, to jakoś nie potrafią ze sobą wytrzymać na urlopie. U nas jest na odwrót. Kiedy jesteśmy na wakacjach – pełna sielanka ;) Bo nawet jak się pokłócimy, to są to raczej sprzeczki o drobiazgi i zwykłe przekomarzanie się.
Jestem zadowolona, że udało mi się zrealizować zeszłoroczne postanowienie dotyczące wagi i zdrowego trybu życia. Odkąd w 2008 zrzuciłam ponad 10 kg postanowiłam nie przekraczać wagi 50 kg. I to mi się udało. Choć waga się czasami waha, w porywach dochodzę tylko do 49 kg :) Sportu może nie uprawiam super regularnie (wszystko przez tą magisterkę, która pożarła od września większość mojego wolnego czasu), ale nie jest źle.
Przeczytałam również więcej książek niż w roku 2008, bo prawie 50. Cieszę się z tego, bo to oznacza realizację kolejnego postanowienia;)
Przestałam również przesiadywać tyle w Internecie grając w karty ;) Chociaż nie wiem, czy czasowo zyskałam, bo za to o wiele więcej czasu spędzam na blogach :)
No właśnie – blog. To, że nadal go prowadzę, również mogę zaliczyć do sukcesów. W dodatku moja „działalność blogowa” się dość rozwinęła i poznałam sporo nowych, ciekawych i sympatycznych osób, z czego bardzo się cieszę :) Teraz to już chyba naprawdę bez tego wirtualnego świata nie mogę żyć;)
Na pewno wiele nowych rzeczy się w tym roku nauczyłam.Poznałam mnóstwo nowych osób (nie tylko wirtualnie), zaliczyłam kilka imprez do rana :) I nawet małą przygodę z DJem ;) Zdecydowanie można powiedzieć, że było wesoło i ciekawie.

Ale żeby nie było za kolorowo, wspomnieć należy o kilku mniej pozytywnych sprawach.
W tej kategorii tych niefajnych rzeczy, zdecydowanie wydarzeniem roku była wyprowadzka Doroty (na szczęście tylko o jakieś dwieście kroków;)). Ale z drugiej strony w nieskończoność mieszkać razem nie mogłyśmy.Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Relacje między nami się nie zmieniły, a nawet można powiedzieć, że pogłębiły się i bardziej doceniłyśmy naszą znajomość, nawet kiedyś użyłyśmy w stosunku do siebie słowa na PE :D
Moją porażką roku na pewno był ten nieszczęsny egzamin DELE. Do tej pory nie wiem dlaczego go nie zdałam, skoro Hiszpan obecny na ustnym twierdzi, że mi go zaliczył. Odwołanie czeka na rozpatrzenie już od trzech miesięcy, ale jak wiadomo Hiszpanom się nie spieszy, więc odpowiedź pewnie dostanę gdzieś w lutym…
Nie udało mi się też wytrwać w postanowieniu, że zacznę od razu odpowiadać na maile i smsy. No nie umiem i już. Albo nie mam czasu,albo weny. O czym mogły się przekonać niektóre z Was :)

Jak widać, więcej było tego dobrego niż złego w  2009, ale myślę, że na ostatecznej ocenie zaważyły nasze stosunki z Frankiem. Kłótnie, kłótniami, tacy już jesteśmy, że musi być u nas burzliwie. Ale te kryzysy z ostatnich kilku miesięcy kładą się cieniem na całym roku. Rok zaczął się kryzysem i niestety prawie nim skończył…Co prawda w ostatnim miesiącu między nami było w porządku, ale listopadowe wydarzenia wydają mi się bardzo świeże…
W styczniu 2009 powiedziałam, że daję mu rok na zmianę zachowania. I rzeczywiście się zmienił, nie powtórzył tamtych błędów. Tyle, że jak wiecie pojawił się kolejny problem. I znowu dostał szansę, mam nadzieję, że i tej nie zmarnuje, bo niestety tym razem sprawa jest zbyt poważna.

Podsumowując, gdyby nie ta nerwówka w związku, może nie byłoby tak źle. Ale jak tak patrzę na rok 2009 ze styczniowej perspektywy, wydaje mi się, że wszystko było dobrze do połowy sierpnia… Trochę wcześniej wyprowadziła się Dorota, 19go dowiedziałam się o egzaminie, tydzień później mieliśmy z Frankiem kłótnię, od której mam wrażenie wszystko się zaczęło. Sypać się zaczęło… Cztery ostatnie miesiące roku były dla mnie bardzo trudne. I właśnie tak, to przez nie wydaje mi się, że rok 2009 był nieudany.