*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 14 listopada 2011

Westchnę sobie po weekendzie.

Weekend - jak to weekend - mimo że długi, szybko się skończył. Pozwólcie, że sobie westchnę teraz z żalem, bo fajnie było…
….

No, już ;) Wizyta Miasteczkowych udała się znakomicie, a przede wszystkim strasznie z Frankiem jesteśmy zadowoleni, że nam się jedzenie udało. Przygotowaliśmy zupę cebulową z grzankami oraz pulpeciki na cieście francuskim w sosie śmietanowo-serowym. Wszystkim bardzo smakowało. Nawet chłopakowi mojej siostry, co wcale nie jest tak oczywiste – bo my w rodzinie smak mamy dość podobny, natomiast on jakoś tak zawsze odstaje i nie smakuje mu to, za czym my przepadamy :) Żeby nie było – Franek też tak ma w kilku przypadkach, chociaż do wielu potraw już go przekabaciłam. Ale zachwycali się wszyscy, siostra z dziesięć razy powtórzyła „pycha”, a tata powiedział, że mogłabym coś takiego w Miasteczku zrobić przy następnej okazji. A na deser były owoce maczane w gorącej czekoladzie rozpuszczanej w specjalnym naczyniu. No i rzecz jasna rogale marcińskie.
Kulinarna odsłona wizyty udała się więc znakomicie, ale spacerowa wcale nie była gorsza :) Franek niestety już kolejny rok pracował popołudniu 11 listopada :( Nie wybrał się więc z nami ani na paradę na ulicy Św. Marcin, ani, nad czym ubolewam najbardziej, na pokaz sztucznych ogni, które niezmiennie uwielbiam i zachwycam się nimi przy każdej okazji. Już mu zapowiedziałam, że w przyszłym roku przypilnuję, żeby sobie chociaż dniówkę na ten dzień załatwił, bo do zeszłego roku wieczór 11 listopada był zawsze nasz. Dobrze, że mnie chociaż rodzinka ratuje i mam z kim iść :)
Ale rodzinka w sobotnie południe musiała już się zmyć i zostaliśmy sami. Na szczęście przynajmniej weekend Franuś miał wolny. Się wkurzyłam nawet na niego trochę w sobotę, przyznaję, bo jak wszyscy pojechali, to myślałam, że od razu ze wspólnego wolnego będziemy korzystać, a ten jeszcze postanowił trochę pracę odespać i tak spał do piętnastej. A taaaka ładna pogoda była. Nafoczyłam się więc trochę, ale że Franek potem był bardzo miły i starał się nadrobić stracony czas, to dałam się ugłaskać.
Zaliczyliśmy aż dwa razy kino w ten weekend, bo była promocja i za cztery bilety zapłaciliśmy mniej, niż w normalnych okolicznościach za dwa. Więc najpierw była Contagion – epidemia strachu, a później Służące, które koniecznie chciałam zobaczyć, bo książka mnie zachwyciła. Franek, ku swemu własnemu zdziwieniu, stwierdził, że drugi film był lepszy. Poza tym zajadaliśmy się pizzą, makaronem i sałatkami, obaliliśmy flaszkę wina i kilka piwek. No i kupiłam sobie nareszcie zimowe buty, a dzięki temu, że niedawno sprawiłam sobie też kurtkę na zimę, mam spokój z jakimikolwiek ciuchowo-obuwniczymi zakupami przynajmniej przez pół roku! Prawdę mówiąc, nie przychodzi mi do głowy nic, czego bym potrzebowała :)
Franek za to kupił sobie jakąś planszową grę z tych fantasy, bo on się tym interesuje (ja się nie znam, więc wybaczcie brak szczegółów :)). Kiedy ją wypatrzył pierwszego dnia, wyszliśmy ze sklepu bez niej, ale szkoda mi go bardzo było, bo wiedziałam, że naprawdę chciałby ją mieć. Wróciliśmy dnia następnego, widocznie nie dawała mu spokoju ta gra :) A miło było popatrzeć, jak się cieszy :) Prawie tak, jak ja z nowej torebki z dużą ilością kieszonek. A może nawet bardziej? Usiadł od razu wieczorem i zaczął ją rozgryzać – grę znaczy się, nie torebkę. I powiem Wam, że nawet ja instrukcję zaczęłam czytać i bardzo możliwe, że sobie będziemy grali razem.
Ale dziś znowu mamy poniedziałek i trzeba sie rzucić w wir pracy. Poniedziałki normalnie lubię, ale dzisiaj obniżenie nastroju mnie dopadło i jest mi tak se :)