Zniszczyłam sobie kurtkę
Ukochaną. Ale wyglądało na to, że może jeszcze da się ją uratować,
więc postanowiłam udać się z tym problemem do krawcowej. Franuś
powiedział, że pojedzie ze mną – w poniedziałek miał przyjechać po mnie
do pracy o 17 i załatwilibyśmy wszystko tak, że na 18 zdążyłby do pracy.
W
poniedziałek rano wymyśliłam, że nie ma sensu jechać do mnie do domu i
dopiero na miasto, tylko od razu Franek mi tą kurtkę przywiezie. Dzwonię
i mówię, że idę do pracy i po drodze wstąpię i zostawię kurtkę u niego.
Tak też zrobiłam.
Ale
sprawy się nieco skomplikowały i po pierwsze ja byłam dłużej w pracy a
po drugie Franek nie miał samochodu. Zadzwonił do mnie po 18:
- No to kiedy pójdziemy do tej krawcowej?
- Jutro.
- Jak jutro? Przecież pracujesz do 18, o tej godzinie już nic nie załatwimy.
- No to pójdziesz sama.
- Nie pójdę sama, bo kurtka jest u Ciebie.
Dzwonię dwie godziny później:
- Na którą idziesz jutro do pracy?
- Na 10.
-
To przed pracą przyjedź do mnie do pracy i dasz mi tą kurtkę. Koło
mojej pracy jest krawcowa, tam pójdziemy. I jeszcze książkę mi przywieź,
bo mam po południu hiszpański i będzie mi potrzebna.
- Ok.
Następne dwie godziny później:
- To ja jutro przyjadę i przywiozę ci do pracy książkę.
- No dobra. I kurtkę.
- Kurtkę? To ona jest u mnie?
- No przecież rano specjalnie po to u Ciebie byłam!! I dlatego nie mogę iść sama!!
- Aha, no tak. No to ja będę o 9.30. Obudź mnie o 8.30.
- Nie za późno? Zdążysz?
- Tak, na pewno zdążę.
Dzisiaj godzina 8:30. Dzwonię:
- No to już wstawaj. I pamiętaj co masz zabrać.
- No już wstaję. Ale właściwie do czego ja ci jestem potrzebny??
- (!!!) Bo masz moją kurtkę!! I pamiętaj o..
- Aha.. Dobra, dobra, pamiętam.
9:30. Dzwoni On:
- No to ja już jadę wyjdź na ulicę Ratajczaka to ci podam reklamówkę.
- Ja jestem w pracy, nie mogę iść tak daleko. Przyjdź tu, krawcowa jest naprzeciwko.
- Jak to?? To mam do ciebie pod pracę jechać?? To trzeba było mnie obudzić wcześniej!!!
Zagotowało
się we mnie.. Ale jeszcze nic nie powiedziałam. Pomyślałam, że poczekam
aż przyjedzie. Przyjechał. Wyszłam przed budynek. Wręczył mi kurtkę.
- A książka?
- Jaka książka???
Nie
no to już mnie dobiło. Wygarnęłam mu co myślę o jego stopniu skupienia
na tym co mówię. Jednym słowem, ze nie podoba mi się, iż jednym uchem
wpuszcza a drugim wypuszcza… Tupnęłam nogą i odwróciłam się. Rozbroił
mnie jednym zdaniem:
- I tak cię kocham.
No dobra. Następnym razem powtórzę więcej razy…