Święta Bożego Narodzenia
spędzaliśmy w Miasteczku, więc Wielkanoc miała być w Poznaniu. Ale jakiś czas
temu Franek spojrzał w swój grafik i zarządził, że w piątek jedziemy do
Miasteczka, w sobotę święcimy jajka w Miasteczku a późnym popołudniem wracamy
do Poznania i śniadanie wielkanocne jemy u jego rodziców. Oczywiście z radością
przyklasnęłam temu pomysłowi. I tak też zrobiliśmy.
Można więc powiedzieć, że
pierwszą – miasteczkową – połowę świąt
mamy już za sobą :) Trochę krótko było, to fakt, ale jednak zdecydowanie lepsze
to niż nic. Cieszę się, że udało nam się te święta tak trochę podzielić i
to dodatku, że wyszło to zupełnie
naturalnie. I wcale nie uważam, że „nie opłacało się” jechać na niecałe dwa
dni, bo czas spędzony z bliskimi jest po prostu tego wart. Zwłaszcza czas
świąteczny.
To będą moje pierwsze
święta poza domem – a właściwie źle się wyraziłam, bo już raz spędzałam Boże
Narodzenie w Hiszpanii, ale pierwsze święta z inną rodziną :) A to oznacza inne
zwyczaje oraz inną formę ich spędzania. Przyznam, że tak leciutko się tego
obawiam. Święta kojarzą mi się z relaksem, odpoczynkiem, czasem spędzonym w
gronie rodzinnym. Franek u mnie w domu (czyt. w Miasteczki) czuje się zupełnie
jak u siebie – ma tam swoje kapcie, ręcznik, w każdej chwili może sobie iść do pokoju,
położyć się, poczytać, pograć na komputerze.
Nawet w pokoju dziennym rozkłada się z pełną swobodą :) Wynika to
zapewne z tego, że jeździmy tam dość regularnie, zawsze z noclegiem, poza tym
mieszkanie rodziców jest dość duże. U teściów jest nieco inaczej – owszem,
pomieszkiwaliśmy tam, ale zawsze, gdy rodziców Franka nie było. Kiedy jesteśmy
tam podczas ich obecności to zawsze w charakterze gości i na parę godzin –
jakiś obiad, ewentualnie z kolacją. Nie czuję się tam więc tak zupełnie po
domowemu. A zupełnie nie odpowiadają mi święta polegające na siedzeniu przy
stole. U nas nigdy tak nie wyglądają. Lubię mieć możliwość zaszycia się gdzieś
z boku na fotelu z książką albo nawet zerknięcia na bloga :) Fajnie jest obejrzeć w rodzinnym gronie jakiś
film puszczany w telewizji na święta albo pogranie w jakąś planszówkę. A nie
wiem jak to wygląda w rodzinie Franka :) Ze względu na to, że na śniadaniu
będziemy tylko we czwórkę, to myślę, że gry i zabawy, czy nawet jakiś wspólny
spacer mogą wypalić (w szerszym gronie, zwłaszcza dzieciatym, pewnie byłoby z
tym kiepsko). Ale po południu mamy iść do frankowej cioci i tam już na pewno
będzie „stołowo”. Trochę obawiam się
powtórki z ostatniego rodzinnego spotkania.
Ale zobaczymy :) Nie jest
tak, że jestem nastawiona negatywnie i nie chcę tych świąt spędzać w ten
sposób. Po prostu jestem chyba bardziej przywiązana do naszej świątecznej
tradycji, niż Franek do ichniej. I jest mi trudniej, bo jak coś jest inaczej,
to w pewnym sensie wydaje mi się, że gorzej (nie w takim ogólnym sensie, bo
myślę, że nie ma lepszych ani gorszych tradycji, tylko w kontekście mooch
obchodów), chociaż przecież wiem, że to nieprawda. Ale też nie żałuję, że nie
jesteśmy w Miasteczku i tak naprawdę myślę, że będzie miło. Poza tym
prawdopodobnie będziemy u teściów nocować, a w poniedziałek Franek idzie do
pracy, a ja zostanę, więc może nawet poczuję się już bardziej jak u siebie :)
W każdym razie jedno jest
pewne – jest i będzie rodzinnie :) A o to właśnie chodzi przecież najbardziej. W dodatku jak na razie udaje nam się łączyć
dwie tradycje i świętować razem, więc jest dobrze :)
Wam też życzę, żeby te
święta były dobre :) Wesołego jajka i lanego – a nie śnieżnego poniedziałku
:P Zdrowych, radosnych, rodzinnych i smacznych świąt
wielkanocnych! :)