*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 8 października 2013

Niezgorzej

Jak to zwykle ze mną bywa, przyleniuchowało mi się lekko blogowo w okolicach weekendu :) Niby chciało mi się pisać, ale z komputerem było mi nie po drodze. I tym sposobem lista postów do napisania w mojej głowie cały czas rośnie, bo nie ma dnia, żebym nie pomyślała, że chciałabym o czymś tu opowiedzieć.

Uspokoiliśmy się trochę z Frankiem już następnego dnia po opublikowaniu poprzedniej notki. Pojechał rano do pracy z dokumentami i udało mu się nareszcie spotkać z Prezesem, który w dodatku był w dobrym humorze. Znam Prezesa i na mnie zawsze robił dobre wrażenie i, choć znałam go tylko zawodowo i oficjalnie, w jakiś sposób go lubiłam. Kilka osób, które znają go nieco lepiej - chociaż też tylko zawodowo - zupełnie niezależnie od siebie, mówiły mi zawsze, że to człowiek trochę nieprzewidywalny i humorzasty. Że trudno czasami odgadnąć jego reakcję, bo wiele zależy od tego, w jakim będzie nastroju, ale nie jest to jakoś specjalnie niefajne u niego, bo nie jest przy tym chamski ani cyniczny. Podobne zdanie ma Franek po czasie przepracowanym w firmie Prezesa i generalnie ma co do niego mieszane uczucia, bo nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. 
Wracając jednak do sedna - akurat się trafiło, że Prezes miał czas, żeby Franka wysłuchać. Ten zaczął od razu, że nie chce wyjść na jakiegoś kombinatora, któremu się nie chce pracować i od razu na L4 ucieka, ale że tak się zdarzyło, że nie jest w pełni sił. Pokazał dokumenty, zaczął mówić, że jeśli trzeba będzie to przyjdzie do pracy. Ale na szczęście Prezes okazał się bardzo ludzki i od razu powiedział, żeby Franek się wykurował do końca i że nie ma z tym problemu. Dodał, że Franek ma do pracy nie przychodzić, bo jeszcze coś się stanie i żona (znaczy się Franka żona, czyli ja :P) go zabije. A na koniec powiedział, że w tym tygodniu Franek ma zadzwonić i spotkają się, żeby podpisać umowę.

Uspokoiło nas to podwójnie. Przede wszystkim, wiemy już, że umowa jest pewna i nie znamy tylko warunków - ostatecznie spotkanie umówili na jutro to wreszcie wszystko będzie wiadomo. A po drugie Franek spokojnie i bez wyrzutów sumienia może sobie chorować, nie bojąc się, że ktoś go posądzi o lenistwo albo kombinatorstwo. Ja też przestałam się martwić. 
W piątek oboje byliśmy w dobrych humorach. Franek od razu rano zapowiedział, że skoro będzie w domu, to posprząta. Poodkurza, umyje podłogi i takie tam. Popukałam się w czoło i powiedziałam, że to mu na pewno na plecy nie pomoże (bierze leki, więc bolało go mniej i już myślał, że góry może przenosić) i że wyjątkowo mu na to nie pozwalam :P Jakoś przeżyję to, że raz będzie niepoodkurzane. Franek ogarnął mieszkanie z wierzchu i to wystarczyło, żeby czuć się dobrze, kiedy wróciliśmy z powrotem po weekendzie. Bo nie znoszę wracać do bałaganu! Dlatego zawsze przed wyjazdem - choćby na jeden dzień - sprzątam. Nie żeby to miały być jakieś generalne porządki i pucowanie, ale ma być po prostu czysto i już. 
A na weekend byliśmy w Miasteczku. Franek nie ma w zaleceniu od lekarza komendy "ma leżeć" tylko "może chodzić", a wręcz musi chodzić, bo to mu pomaga. Równie dobrze może więc chodzić po Miasteczku, stwierdziliśmy i pojechaliśmy :) Wykorzystaliśmy nawet fakt, że po weekendzie mężon do pracy nie musi iść, a ja idę na 11 i wyjechaliśmy z miasteczka dopiero w poniedziałek o 6.30. Dojechaliśmy w sam raz, żebym się nie spóźniła :)
Franek czuje się już niezgorzej, choć pobolewa go jeszcze tu i ówdzie, więc dźwiganie i schylanie się jeszcze odpadają. Ale miejmy nadzieję, że się wykuruje do końca tego tygodnia. A tymczasem wykorzystuję fakt, że jest w domu, ma więcej czasu i jest mniej zmęczony :P I na ten przykład nie zmywałam dzisiaj po obiedzie (bo zazwyczaj skoro Franek robi i podaje obiad, to ja po nim zmywam), bo skoro Franek choruje w domu, to otrzymałam od niego dyspensę :)
Całkiem fajnie, jak on jest tyle czasu w domu, choć muszę przyznać, że rano to mi trochę zawadza. Bo zazwyczaj wstajemy razem o 6, on wychodzi o 6.30, a ja mam czas dla siebie do 8.50 lub 10.50 - w zależności od dnia tygodnia. Teraz ja nadal wstaję o 6 a Franek trochę później i jak już wstanie to totalnie dezorganizuje mi cały poranek, choć nie jestem pewna czym. Chyba samą swoją obecnością :P Bo nawet fakt, że robi mi śniadanie nie pomaga i z niczym nie mogę się wyrobić. Dziwne.
Ale jakoś to wytrzymam :P Z kolejnej porcji dobrych wieści: wynagrodzenie frankowe za wrzesień było wyższe o kilka setek od przewidywanego, choć nie bardzo wiemy z czego to wynika :) Czy to jakaś premia, czy nadgodziny, czy może ostatecznie nie potraktowali go jak na okresie próbnym? Nie wiemy, ale skarżyć się nie będziemy :)