Wczoraj w
całkiem dobrym nastroju byłam. Byłam i się zmyłam – nie wiedząc do
końca dlaczego… Co prawda przez zupełny przypadek ucięłam sobie wczoraj
pogawędkę wirtualną z dawną – niegdyś bliską – znajomą, z którą już od
jakiegoś czasu mi nie po drodze i która mi swego czasu mocno podpadła…
ale o tym może innym razem… W każdym razie – nie była to rozmowa ani o
rzeczach ważnych ani specjalnie poważnych, więc raczej nie o to chodzi.
Również wieczorem trochę się nakręciłam jedną sprawą, którą obiecałam
komuś załatwić. Niby prosta, a jednak nieco skomplikowana. I nie
lubię późną porą w taki tok myślenia wpadać (w stylu – niech już będzie
jutro, zobaczę co da się zrobić i będzie po sprawie), bo nie dość, że
potem zasnąć nie mogę, to potem w nocy mi się wszystko śni Wyspałam się więc średnio, rano czułam się w ogóle jakoś tak ni przypiął ni wypiął.
Franek
też to zauważył, bo dzwonił, kiedy już byłam w pracy i od razu słyszał,
że serdeczności we mnie zbyt dużo nie ma. Warczeć nie warczałam co
prawda, ale sama wiem, że nawet mi się gadać niespecjalnie chciało. No
jakoś tak wszystko na „nie” chwilowo jest u mnie. Dobrze, że
przynajmniej sprawę udało mi się dość gładko załatwić Mam nadzieję, że mi się poprawi wkrótce, bo sama nie wiem, czy bardziej jestem zła, smutna, czy tylko marudna
Ale żeby
tak całkiem w ruinę emocjonalną nie popaść, powtarzam sobie w myślach
mój ulubiony ostatnimi czasy dowcip, który naprawdę pokochałam i którym
się z Wami podzielę:
Idzie sobie po mieście facet z pingwinem. Spotyka kolegę. Ten pyta:- A ty co tak z tym pingwinem spacerujesz?
- No widzisz, znalazłem go i zabrałem ze sobą. Nie bardzo wiem, co z nim teraz zrobić.
- No to do zoo go zaprowadź!
- A wiesz, dobra myśl…
Panowie spotykają się ponownie po tygodniu. Facet nadal z pingwinem, więc kolega pyta:
- I co, nie byłeś w tym zoo?
- Nieee no byłem! Teraz do kina idziemy.
:DDDD Uwielbiam! Pingwina i faceta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz