Weekend - jak to weekend - mimo że długi, szybko się skończył. Pozwólcie, że sobie westchnę teraz z żalem, bo fajnie było…
….
No, już
Wizyta Miasteczkowych udała się znakomicie, a przede wszystkim
strasznie z Frankiem jesteśmy zadowoleni, że nam się jedzenie udało.
Przygotowaliśmy zupę cebulową z grzankami oraz pulpeciki na cieście
francuskim w sosie śmietanowo-serowym. Wszystkim bardzo smakowało. Nawet
chłopakowi mojej siostry, co wcale nie jest tak oczywiste – bo my w
rodzinie smak mamy dość podobny, natomiast on jakoś tak zawsze odstaje i
nie smakuje mu to, za czym my przepadamy
Żeby nie było – Franek też tak ma w kilku przypadkach, chociaż do
wielu potraw już go przekabaciłam. Ale zachwycali się wszyscy, siostra z
dziesięć razy powtórzyła „pycha”, a tata powiedział, że mogłabym coś
takiego w Miasteczku zrobić przy następnej okazji. A na deser były owoce
maczane w gorącej czekoladzie rozpuszczanej w specjalnym naczyniu. No i
rzecz jasna rogale marcińskie.
Kulinarna odsłona wizyty udała się więc znakomicie, ale spacerowa wcale nie była gorsza Franek niestety już kolejny rok pracował popołudniu 11 listopada
Nie wybrał się więc z nami ani na paradę na ulicy Św. Marcin, ani, nad
czym ubolewam najbardziej, na pokaz sztucznych ogni, które niezmiennie
uwielbiam i zachwycam się nimi przy każdej okazji. Już mu
zapowiedziałam, że w przyszłym roku przypilnuję, żeby sobie chociaż
dniówkę na ten dzień załatwił, bo do zeszłego roku wieczór 11 listopada
był zawsze nasz. Dobrze, że mnie chociaż rodzinka ratuje i mam z kim iść
Ale rodzinka
w sobotnie południe musiała już się zmyć i zostaliśmy sami. Na
szczęście przynajmniej weekend Franuś miał wolny. Się wkurzyłam nawet na
niego trochę w sobotę, przyznaję, bo jak wszyscy pojechali, to
myślałam, że od razu ze wspólnego wolnego będziemy korzystać, a ten
jeszcze postanowił trochę pracę odespać i tak spał do piętnastej. A
taaaka ładna pogoda była. Nafoczyłam się więc trochę, ale że Franek
potem był bardzo miły i starał się nadrobić stracony czas, to dałam się
ugłaskać.
Zaliczyliśmy
aż dwa razy kino w ten weekend, bo była promocja i za cztery bilety
zapłaciliśmy mniej, niż w normalnych okolicznościach za dwa. Więc
najpierw była Contagion – epidemia strachu, a później Służące, które
koniecznie chciałam zobaczyć, bo książka mnie zachwyciła. Franek, ku
swemu własnemu zdziwieniu, stwierdził, że drugi film był lepszy. Poza
tym zajadaliśmy się pizzą, makaronem i sałatkami, obaliliśmy flaszkę
wina i kilka piwek. No i kupiłam sobie nareszcie zimowe buty, a dzięki
temu, że niedawno sprawiłam sobie też kurtkę na zimę, mam spokój z
jakimikolwiek ciuchowo-obuwniczymi zakupami przynajmniej przez pół roku!
Prawdę mówiąc, nie przychodzi mi do głowy nic, czego bym potrzebowała
Franek
za to kupił sobie jakąś planszową grę z tych fantasy, bo on się tym
interesuje (ja się nie znam, więc wybaczcie brak szczegółów :)). Kiedy
ją wypatrzył pierwszego dnia, wyszliśmy ze sklepu bez niej, ale szkoda
mi go bardzo było, bo wiedziałam, że naprawdę chciałby ją mieć.
Wróciliśmy dnia następnego, widocznie nie dawała mu spokoju ta gra A miło było popatrzeć, jak się cieszy
Prawie tak, jak ja z nowej torebki z dużą ilością kieszonek. A może
nawet bardziej? Usiadł od razu wieczorem i zaczął ją rozgryzać – grę
znaczy się, nie torebkę. I powiem Wam, że nawet ja instrukcję zaczęłam
czytać i bardzo możliwe, że sobie będziemy grali razem.
Ale dziś
znowu mamy poniedziałek i trzeba sie rzucić w wir pracy. Poniedziałki
normalnie lubię, ale dzisiaj obniżenie nastroju mnie dopadło i jest mi
tak se
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz