*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 28 maja 2013

Po pierwsze: nie marnuj okazji.



Kiedyś, na jakichś szkolnych rekolekcjach - nie pamiętam, czy w liceum, czy jeszcze w podstawówce, w każdym razie na pewno ponad dziesięć lat temu - usłyszałam pewną przypowieść:

Grupa ludzi płynęła statkiem. W pewnym momencie rozpętała się burza.  Sztorm był tak silny, że statkiem mocno kołysało, woda wlewała się za burtę. Pasażerowie byli coraz bardziej spanikowani, ale na pokładzie był ksiądz, który starał się ich uspokajać. Modlił się i zapewniał wszystkich, że Bóg ich uratuje.  Niestety, statek zaczął tonąć, nic nie mogło już go ocalić. Na szczęście wezwana wcześniej pomoc zaczęła nadchodzić. Kiedy przypłynęła jedna szalupa ratunkowa, część ludzi do niej wsiadła, ale było jeszcze jedno miejsce: „proszę księdza!, jest miejsce! Proszę wsiadać” wołali inni. Ale ksiądz odmówił słowami: „Nie martwcie się o mnie, Bóg mnie kocha, uratuje mnie”. Za kilka minut przypłynęła kolejna szalupa, a sytuacja się powtórzyła. Ludzi na tonącym statku ubywało, nadzieje na ratunek rosły. Ponownie zawołano księdza, aby wsiadł do łodzi. Ten odparł: „Zawierzyłem Bogu, w Jego rękach jest moje życie, on mnie uratuje”. Na pokładzie pozostała już tylko załoga i duchowny. Przypłynęła ostatnia łódź z ratunkiem, ale ksiądz znowu odmówił wołając, że jego Pan go uratuje.

Statek zatonął – wraz z księdzem. Kiedy ten przekraczał bramy raju, odczuwał niedowierzanie. Był rozczarowany, przecież wierzył… Postanowił wyjaśnić tę sprawę z samym Bogiem: „Panie służyłem ci całe moje życie, byłem wierny. Kochałem Cię całym sercem – dlaczego mnie nie uratowałeś??”

„Próbowałem – odpowiedział Bóg – wysłałem aż trzy szalupy ratunkowe, ale nie skorzystałeś z mojej pomocy.”



Upłynęło wiele lat od czasu, gdy usłyszałam tę przypowieść, więc na pewno trochę ją zniekształciłam. Ale nie szukałam nigdy oryginału – tak bardzo utkwił mi w pamięci sens i morał tej opowieści, że nie musiałam sobie niczego przypominać.

W życiu kieruję się wieloma zasadami, a to jest jedna z nich: nie marnuję szans, które otrzymałam. Ja akurat wierzę, że otrzymałam je od Boga. Ale to mogą być okazje, które daje nam Los, czy samo Życie.  Ta przypowieść to kwintesencja tego, w co głęboko wierzę – że w życiu należy czasami odczekać, zobaczyć, co się wydarzy, zdać się na Los, czy też oddać się w ręce Boga, ale jednocześnie wypatrywać wszelkich okazji i z nich korzystać. Bo przecież życie to sztuka wyboru – od nas zależy, czy wybierzemy szanse, których zawsze mamy wiele, czy może wszystkie okazje będziemy przepuszczać.

Nie uważam, że to, jak będzie wyglądało nasze życie, jest zdeterminowane i nie da się niczego zmienić. Myślę, że Bóg (piszę ze swojego punktu widzenia, ale ogólnie chodzi mi o jakąś „siłę wyższą”) ma wobec nas jakiś plan, ale bez szczegółów – po prostu daje nam możliwość, aby o sobie decydować i tym samym, my również mamy wpływ na ten plan i na swoje życie. 
Czasami lubię odczekać. Kiedy nie wiem co zrobić, jaką podjąć decyzję - czekam. Zostawiam to poniekąd losowi, ale jednocześnie moja bierność nie polega na tym, że po prostu się poddaję i nie interesuje mnie to, co będzie dalej: obserwuję to, co dzieje się wokół mnie, szukam przesłanek. W odpowiednim momencie zaczynam działać. Wiele razy bardzo dobrze na tym wyszłam.Kiedy patrzę na swoją przeszłość z perspektywy czasu, widzę, jak wszystko się ze sobą łączy w przyczynowo-skutkowy łańcuch. 
Czasami chciałabym odczekać i pozostać bierna - bo jest mi dobrze. A wtedy życie okazuje się przewrotne i przewraca mi wszystko do góry nogami. W takich momentach znowu muszę podejmować decyzje i zmieniać rzeczywistość, w której było mi wygodnie i przyjemnie. To właśnie ten czas, gdy muszę sama dokonać wyboru - czy skorzystam z tej szansy, czy ją odrzucę.
Jak już wspomniałam wcześniej - uważam, że okazji, które w życiu dostajemy marnować nie wolno. Dlatego właśnie jestem dzisiaj tu, gdzie jestem, w takim a nie innym punkcie życia.

29 komentarzy:

  1. godna zapamiętania refleksja, wszak dostajemy szanse w życiu właśnie po to, aby je jak najlepiej wykorzystywać...
    Jutrzenka

    OdpowiedzUsuń
  2. Podejrzewam, że wśród znajomych nie masz zbyt wielu takich, które zmieniają miejsca zamieszkania tak często jak ja. Z tej oto okazji rozumiem doskonale co oznacza nowy początek nowego życia w nowym miejscu. Powodzenia jeszcze raz;)

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo madrze i pieknie to napisalas. Trzeba korzystac z szans, ktoredo nas przychodza, bo drugi raz moga sie nie powtorzyc ;) sama jestes naocznym tego przykladem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego podjęłam taką a nie inną decyzję, choć przecież wiesz, że było trudno. Ale nie wyobrażam sobie tak po prostu powiedzieć "nie" w takiej sytuacji.

      Usuń
  4. Zbyt mocne osadzenie w czymś często przeszkadza by taką szansę wykorzystać...Ale tak naprawdę to ograniczenia są w nas samych...
    Powodzenia Margolko...czas pozwala na poukładanie sobie wszystkiego na nowo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ironia losu polega na tym, ze akurat ja bardzo zmian nie lubię i najchętniej właśnie się w czymś osadzam - a los mi nigdy na to nie pozwala na czas dłuższy. CHyba teraz się już trochę poddałam i stwierdziłam, ze mam wszystko w nosie :)

      Dziękuję.

      Usuń
  5. Pierwszy raz usłyszałam tę przypowieść i podobnie jak Ty, teraz i ja zapamiętam ją na lata bo jest bardzo ciekawa i zarazem mądra ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie jest przede wszystkim kwintesencją tego, w co wierzę :)

      Usuń
  6. Bardzo mi się podoba ta przypowieść i Twoje nastawienie również :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się ona też bardzo podoba a teraz okazała się wyjątkowo pomocna ;)
      Jeśli chodzi o nastawienie - myślę, ze trochę nie mam wyjścia :)

      Usuń
  7. Słowem: rozglądajmy się za szalupami!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja wierzę w przeznaczenie. Oczywiście mamy wolny wybór, ale myślę, że w zależności od tego, którą drogę wybierzemy, taki, a nie inny los nas czeka. Np. wybierzy drogę A to coś nas na niej spotka, a jeśli B, to jakaś inna przygoda nam się przytrafi.

    Poza tym lepiej żałować, że się spróbowało, niż żałować, że się nie spróbowało. Czasem dana okazja może się nie powtórzyć, a bez ryzyka nie ma zabawy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no risk no fun jak to mowie:D

      Usuń
    2. melanii, ale ja właśnie o tym piszę, że w zależności od tego, którą decyzję się podejmie, życie danej osoby może wyglądać zupełnie inaczej. A to, ze możemy wpływać na swój los moim zdaniem jest dowodem na to, ze nic nie jest określone.

      Usuń
    3. Kobieto w sukience - ja z kolei mówię, ze zależy jakie risk :)

      Usuń
  9. i ja też słyszałam tę przypowieść :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Znam przypowieść i też uważam, że jest godna uwagi i z trafnym przesłaniem.
    Gratuluję podejścia i trochę podziwiam, ja często zachowuję się zbyt asekuracyjnie i czasami pewnie coś przez to tracę.
    Również często widzę, że pewne rzeczy dzieją się nie bez przyczyny, ale i tak to my musimy podjąć decyzję, co z nimi zrobimy - tylko niestety nigdy nie wiadomo, która będzie słuszna (mam nawet na blogu taki cytat, że "człowiek nigdy nie może wiedzieć, czego ma chcieć, ponieważ dane mu jest tylko jedno życie i nie może go w żaden sposób porównać ze swymi poprzednimi życiami ani skorygować w następnych."). Odczekanie też jest pewnego rodzaju decyzją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy ja patrzę z perspektywy na swoje życie, to widzę, że zazwyczaj jednak, jeśli dostawałam szansę to ją wykorzystywałam - takie kluczowe momenty z moim życiu zwykle miały ogromny wpływ na moją przyszłość. Ale oczywiście czasami było tak, ze nie wiedziałam, co robić i po prostu czekałam. Też wychodziło mi to na dobre.

      Jeśli chodzi o decyzje, to myślę, że nie ma tych dobrych i złych. To tylko konsekwencje mogą mieć różny wpływ na nas.

      Usuń
  11. dobrze, że jest dobrze :)
    a ja z perspektywy tego co dzieje się u mnie to stwierdzenie "reszta mojego życia" kojarzy się zdecydowanie negatywnie...
    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W każdym razie nie jet źle :)

      Hmm, przyznam, ze nie wiem dlaczego, niektórym tak to się właśnie kojarzy. Dla mnie oznacza to jakiś nowy początek.
      Pozdrawiam również :)

      Usuń
  12. Też kiedyś słyszałam tę przypowieść, ale nie z tonącym statkiem, a z powodzią. Nieważne - ważne, że sens ten sam.
    Zdążyłam się przekonać, że bardzo łatwo być ślepym na te wszystkie "znaki"... Mnie się wydaje, że Bóg o mnie zapomniał już kompletnie, a być może daje mi jakąś pomoc, której ja nie dostrzegam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale moim zdaniem to właśnie nie są żadne "znaki". To są okazje, których nie da się nie zauważyć i w oparciu o które podejmujemy świadomą decyzję.
      Przyznam, że choćby nie wiadomo jak źle było mi na świecie, nigdy nie miałam wrażenia, że Bóg o mnie zapomniał. Trudno mi chyba sobie to nawet wyobrazić.

      Usuń
  13. Witaj,
    zaglądam na Twojego bloga od czasu do czasu. Trafiłam do Ciebie przypadkiem jakieś 2 lata temu i dodałam do ulubionych, bo uważam, że mądra z Ciebie kobieta. Nie piszę tu po to, żeby Cię chwalić, bo oczywiście są kwestie, w których nie lubię czasami Twoich wpisów, ale nie o tym :).
    Przeczytałam tą przypowieść z ogromnym zaangażowaniem, zastanowiłam się nad swoim życiem. Jestem szczęśliwa, mam praktycznie wszystko, ale często napotykają mnie sytuacje, w których się boję, że nie dam rady, albo wstydzę się. Jakiś czas temu zdecydowałam, że właśnie dzisiaj wyślę swojego męża do kolegi, a sama zajmę się czymś ważnym, czymś, co odłożyłam dawno temu i ciężko mi do tego powrócić. Jak już mój mąż wyszedł z domu, oczywiście nie zabrałam się do roboty, a chciałam poczytać blogi. I trafiłam tutaj. I pierwszy raz, od dwóch lat zrozumiałam, że mam szansę, mam możliwości i ich nie wykorzystuje, bo się boję...
    Dziękuję i życzę Ci wszystkiego dobrego!

    AGM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam :)
      W takim razie miło, że się odezwałaś (i chyba nie muszę wiedzieć, dlaczego niektórych wpisów nie lubisz ;) Przyznam, ze znam kilka osób, które właśnie świadomie rezygnują z okazji, które dostają od losu. Ja postępuję zupełnie inaczej, ale w dużej mierze rozumiem motywacje takich osób - ich strach, czy też, jak piszesz, wstyd. Niemniej jednak myslę, że w ten sposób naprawdę dużo się traci i obawiam się, ze później można żałować, że się czegoś nie zrobiło, a to chyba nie jest przyjemne uczucie :) W każdym razie mam nadzieję, że ta myśl, która uderzyła Cię po przeczytaniu tej przypowieści jednak zmotywuje Cię do działania - a przede wszystkim pomoże pokonać strach :) Najgorzej jest zacząć, a później pewnie jakoś pójdzie :) Powodzenia życzę. I nie ma za co :)
      Tobie również wszystkiego dobrego.

      Ps. Dwa lata temu? To znaczy, ze jesteś wśród osób, którym wysyłałam zaproszenia? :)

      Usuń
  14. Też to słyszałam i zapamiętałam, ale tak naprawdę wszystko może być takim znakiem i czasem trudno rozpoznać, co nim jest, a co nie. Ja wolę wierzyć raczej, że nawet gdy coś przegapię, to nie ma tego złego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, nie do końca o to mi chodziło - i nie tak rozumiem tę przypowieść. Przede wszystkim, nie mam na myśli żadnych "znaków". Rzeczywiście można popaść w paranoję szukając ich, a tak naprawdę mozna sobie wszystko wmówić - to, ze rano rozleje mi się herbata nawet mogłabym uznać przecież za znak :)
      Ja piszę o ewidentnych szansach, ktore dostajemy. O momentach, kiedy trzeba podjąć ważną decyzję - przyjąć coś lub coś odrzucić. Wydaje mi się, ze tego nie da się przegapić, co najwyzej można przepuścić :) A to ostatnie już chyba zależy od osobowości - podobnie jak to, jakie będą konsekwencje tego przepuszczenia. Jedna osoba może stwierdzić, ze nic się nie stało, inna, może żałować tego do końca życia. Ja raczej nalezę do tej drugiej grupy osób. I stąd tytuł mojej notki :)

      Usuń