*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 21 sierpnia 2013

Mississipi jak Franek

Zapisałam sobie kiedyś cytat z książki "Służące" Kathryn Stockett:
"Mississipi jest jak moja matka. Mogę utyskiwać na nią, ile wlezie, ale niech Bóg ma w opiece kogoś, kto w mojej obecności powie o niej złe słowo, no chyba, że mój stan to także i jego matka."

Bardzo się z tymi słowami utożsamiam, bo mam bardzo podobne podejście. Te słowa mogą odnosić się tak naprawdę do wszystkiego, na przykład do męża ;) I ja mogłabym powiedzieć, że Mississipi jest jak mój Franek ;)
Nie jestem bezkrytyczną zakochaną bez pamięci żoną. Znam wady Franka i jest kilka rzeczy, które mnie w nim mocno denerwują. I czasami lubię trochę na niego ponarzekać. Chociaż "lubię" jest chyba złym słowem. Po prostu bywają dni, kiedy czuję potrzebę wyżalenia się na niego. Nie mam wyrzutów sumienia, bo nie robię tego za jego plecami - wszystko mówię także jemu prosto w oczy. Poza tym, to, że powiem lub napiszę, że coś mi się w nim nie podoba, albo, że wkurzył mnie swoim zachowaniem, nie oznacza, że moje uczucia w stosunku do niego się zmieniły. Cały czas mam do niego ogromny szacunek, a poza tym oczywiście go lubię i kocham. 
Trochę się bałam wczorajszej notki - bałam się, że nie zrozumiecie mnie do końca, że może niejako stając po mojej stronie, skrytykujecie Franka, albo po protu napiszecie coś, co będzie dla niego w jakiś sposób krzywdzące. Nic takiego się nie stało i chciałam Wam podziękować za zrozumienie ;) Za zrozumienie sytuacji a także rozsądne, wyważone i wspierające - nas oboje - komentarze.  Że nie oberwało się jemu za humory, ani mnie za brak wsparcia i wyrozumiałości ;)
Prawda jest taka, że ja mogę powiedzieć o Franku wszystko (no, prawie ;)), zwłaszcza pod wpływem emocji, kiedy jestem wściekła. Mogę nawet stwierdzić na przykład, że gdybym wiedziała, że tak będzie, to bym powiedziała Frankowi, żeby w ogóle nie przyjeżdżał i został w Poznaniu (tak na przykład napisałam Dorocie albo napomknęłam Frankowi, czy naprawdę tak myślę, to już inna kwestia ;)). Oj, wiele mogę powiedzieć. Ale biada komuś innemu, kto powie to samo na jego temat, zwłaszcza, gdy go przy tym nie ma ;) Stanę za nim murem, bo tylko ja mam prawdo na niego narzekać :P

Zresztą, zaglądam przecież na Wasze blogi, czytam komentarze i domyślam się, że nie jestem odosobniona w swoim podejściu. Nawet jeśli zachowanie partnera którejś z Was wydaje mi się niezrozumiałe albo wręcz mi się nie podoba, staram się nie wypowiadać na ten temat a raczej skupiam się na Waszych odczuciach. Bo wiem, że po pierwsze piszecie pod wpływem emocji, a po drugie nie znam przecież całej sytuacji a tylko subiektywną relację. No i po trzecie - doskonale zdaję sobie sprawę, że to tylko pogarsza sytuację i Wasze samopoczucie. Bo z jednej strony jesteście wkurzone na faceta, macie do niego żal, z drugiej jesteście sfrustrowane i jest Wam przykro, że ktoś go krytykuje i ostatecznie jesteście totalnie rozdarte. Znam to z autopsji :) Być może gdzieś, kiedyś popełniłam ten błąd i czyjegoś męża/chłopaka skrytykowałam, nie chcę się zarzekać (jeden przypadek dokładnie pamiętam, jeden facet był wyjątkowym draniem, związek zresztą nie przetrwał), ale naprawdę staram się tego nie robić. Nie oceniać, a za to wczuć się w sytuację, postarać się jakoś pocieszyć, coś doradzić. Albo po prostu wysłuchać. 
Jak płachta na byka działają na mnie wszelkie rady (skierowane nawet nie do mnie, piszę cały czas także o przypadkach na innych blogach), żeby od kogoś odejść, albo teksty typy "ja bym tak nie mogła" lub "a mój nigdy by tak nie zrobił". To nic innego jak kopanie leżącego w moim przekonaniu. A gdybym ja posłuchała takich "życzliwych" mi swego czasu osób, to nie byłabym dziś w szczęśliwym małżeństwie, w którym jeszcze nigdy chyba nie było tak sielsko - z dnia na dzień jest lepiej, jeśli chodzi o relacje między nami. Ktoś pięć lat temu zostawiłby Franka, bo za dużo wypił, ktoś inny wywalił go na zbity pysk za jakieś tam kłamstwo. A ja głupia po prostu z nim pogadałam, wysłuchałam, dałam szansę i przekonałam się, że było warto :) Oczywiście wiem, że nie dla każdego odpowiednia jest dana osoba, tak jak nie każdemu przypasuje dany model związku - ale właśnie dlatego wyznaję zasadę, żeby nie brać na siebie odpowiedzialności za czyjeś rozstanie poprzez doradzanie mu go, nigdy nie wiemy, jak się komu może poukładać ostatecznie ;)

Bardzo dobrze zawsze rozmawia mi się na temat mojego związku z Frankiem z Dorotą albo Juską. Znają dobrze nas oboje, znają nasze wady i zalety oraz temperamenty. Są bezstronne. A raczej - stoją po NASZEJ stronie. I tak było na różnych etapach związku. Zawsze w nas wierzyły i nawet kiedy się ostro pokłóciliśmy, one racjonalnie do tego podchodziły, wysłuchiwały, czasami coś doradziły, ale nigdy nie było w ich słowach osądu. Nigdy nie usłyszałam, że powinnam Franka zostawić za taki, czy inny wybryk, że jest dla mnie nieodpowiednim facetem itd. Wręcz przeciwnie, zawsze wierzyły, że się dogadamy, sto razy mi powtarzały (i powtarzają do dziś), że Franek świata poza mną nie widzi, a o jego wadach mówią, że "taki już jest". Uważają po prostu, że trafił swój na swego :P A ileż to razy przecież uciekałam do nich - spałam u nich po kłótni z Frankiem, albo siedziałam całą niedzielę po jakiejś aferze, a Dorota na pocieszenie przynosiła mi słonecznik :D To były czasy!
Juska powiedziała mi kiedyś, że przy naszej pierwszej poważnej kłótni naprawdę się zmartwiła. A potem zobaczyła, że my po prostu tak mamy :P Dorota cały czas trzyma za nas kciuki i twierdzi, że dobrze, że Franek ma taką żonę ("Nikt inny by go tak nie umiał trzymac w garści") a ja mam naprawdę szczęście, że mam takiego męża ("jest całkowicie za tobą w każdej sytuacji").
Takich osób potrzebuję, zwłaszcza, kiedy mamy z Frankiem jakiś kryzys (chociaż teraz naprawdę się to nie zdarza) - ktoś w końcu nam musi przypominać o tym, że jesteśmy fajni :D

A więc, żeby było jasne - jak mi się zdarzy kiedyś psioczyć (wczoraj to sobie tylko troszkę pomarudziłam:)) na Franka, pamiętajcie, że on nie jest aż taki zły,  a ja działam pod wpływem emocji. Jestem na niego wściekła i w danym wypadku myślę, że mam do tego prawo, ale jednocześnie nadal pozostaje moim mężem, którego kocham i szanuję, nawet, gdy w danym momencie nie znoszę :D

Dobrze mi się pisze, więc się rozpisałam, a tak naprawdę zmierzam do tego, żeby napisać, że wczoraj Franek był w dużo lepszym nastroju :) Owszem, stwierdził, że praca ciężka, ale już nie było tego pesymizmu i rezygnacji w jego głosie. Zaczął planować, organizować sobie pracę. Nadal trochę się boi, ale naprawdę atmosfera w domu była zupełnie inna. Ledwo przekroczyłam próg, podbiegł do mnie, przytulał i przepraszał za swoje humory i niemiłe słowa. Potem rozmawialiśmy, a wieczorem nawet miał ochotę poodkurzać, mimo, że był taki zmęczony :P Dzisiaj rano też wstał w dobrym nastroju, pomimo fatalnej aury za oknem, a z pracy wysłał mi czułego smsa.
Oby mu się nie popsuło ;)

29 komentarzy:

  1. Ale fajnie :)
    Cieszę się, że jest już lepiej, myślę, że z każdym kolejnym tak będzie. A najbardziej to się chyba cieszę, że jesteście już razem :)
    Czasami odległości są dobre bo można zatęsknić i potem jest inna jakość, bardziej się docenia...
    Byle nie za długo i nie za często ;)
    To co - miłego popołudnia z mężem życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, ze rzeczywiście z dnia na dzień będzie lepiej..
      Fakt, to że jesteśmy razem to całkiem niezły stan rzeczy, chociaż muszę przyznać, że to naprawdę nie było straszne ani trochę i myślę, że gdybym musiała, to jeszcze spokojnie bym wytrzymała ;)
      Dziękuję :)

      Usuń
  2. Tak myslalam, ze bedzie lepiej:) i dobrze:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Początki są zawsze trudne, wszystko jest nowe, inne... i trzeba to przeczekać, oswoić się z nowym otoczeniem, nie ma innej rady, a nie ma w tym nic dziwnego, że boimy się tego nieznanego :))
    No i wiadomo, Ty sobie pomarudzić na Franka możesz, a my... to inna bajka, Ty go tak naprawdę znasz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wszystko, co nowe może stresować, więc potrzeba czasu, zeby oswoić się z sytuacją. Wiem, że w przypadku Franka to głównie o to chodzi. Ale cieszę się, że na razie wygląda na to, że jesteśmy już na dobrej drodze.

      A poza tym wiadomo, że zawsze opowiadam historię tylko ze swojej perspektywy, wiec to też nie fair, gdyby ktoś chciał Franka krytykować i ja zdaję sobie z tego sprawę, nawet wtedy, gdy sama marudzę ;)

      Usuń
  4. Uff, jak dobrze, że frankowy nastrój się poprawił, a co za tym idzie - i Twój ;) Troszkę mi się skojarzyło z jaskinią, którą mężczyzna po jakimś czasie i tak musi opuścić i "wrócić" do żony... ;)

    To jasne, że tylko my możemy narzekać/marudzić/psioczyć na bliską osobę, a jak tylko ktoś inny się do tego narzekania przyłączy (i co najgorsze - nie przebiera w słowach), będziemy bronić tę osobę do upadłego :)))

    I jeszcze taka mała dygresja - w odpowiedzi na mój wczorajszy komentarz napisałaś, że on potrzebuje jednak pocieszenia, ale innego, niż mu dajesz... - i to jest właśnie to, żeby go "rozgryźć"... ;) Ale zapewne będziesz miała do tego jeszcze niejedną okazję ;) Rada Poli z tym liścikiem i na mnie zrobiła wrażenie :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, ja też się cieszę ;) Więc - uff :)A jeśli chodzi o jasknię - pewnie coś w tym jest. Też o tym myślałam.

      Też mi się wydaje, ze to jest dość naturalne - i chyba zresztą zdrowe. Bo nie wyobrażam sobie, żeby obcy ludzie "napadali" na bliską nam osobę, a my przytakujemy i jeszcze dodajemy swoje trzy grosze.

      O ile mi pozwoli na to rozgryzanie ;) Bo jak jest w takim kiepskim nastroju, to różnie bywa :)
      Tak, to był całkiem dobry pomysł.

      Usuń
  5. I znów mamy podobnie. Ale sądzę, że odczuwa tak tą kwestę większość kobiet. Bo dobrze jest kiedy ja narzekam, bo wiem, że zasłużył, znam sytuację od podszewki oraz znam mojego mężczyznę. Ale kiedy robi to ktoś inny to już całkiem inna sprawa.
    M, jak każdy, ma swoje wady i cechy, które mnie denerwują. Mówię mu o nich, wie, że się czasami przez to denerwuję, ale kiedy wytknie je np. moja mama to jestem w stanie walczyć z nią słownie aż do upadłego.

    "Nie jestem bezkrytyczną zakochaną bez pamięci żoną" - bardzo podoba mi się to zdanie i sama się pod nim podpisuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, ze w ogóle większość ludzi tak to odczuwa - i to nie tylko w stosunku do swoich partnerów. Ja na przykład mogłabym to samo napisać o swojej rodzinie, czy bliskich znajomych. Też zawsze brałabym ich w obronę.
      Ja nigdy taka nie byłam ;) I myślę, ze właśnie dlatego w miarę dobrze nam się układa, bo nie przymykałam oczu na wady Franka, tylko zawsze się czepiałam :D Wyszło nam to na dobre.

      Usuń
  6. Ooo ile ja razy psioczyłam na A.! Jednak teraz psioczę a za chwilkę mówię Mu jaki jest cudowny :p Nowa praca chyba zawsze wiąże się ze stresem, ale jak widać już jest lepiej :)
    Co do Zielonej Firmy - fair, nie fair, jednak wszyscy podpisują ;) Z ciekawości - ile kosztuje kurs? Słyszałam, że jest droższy niż na szyny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest lepiej, chociaż pewnie jeszcze długa droga przed nim - nami..

      No bo co mają robić?? Przecież nie ma innej możliwości. A poza tym, tak jak napisałam wczoraj, nikt nie zakłada, że będzie odchodzić.
      Nie pamiętam, to było już dawno.. I to nie ja płaciłam..

      Usuń
  7. Mimo, ze nie mam w zwyczaju narzekać na MW do kogokolwiek poza nim, świetnie rozumiem o czym piszesz, bo sama byłabym w stanie "wydrapać oczy" każdemu kto śmie coś złego o nim powiedzieć, zwłaszcza gdy to mija się z prawdą i to nic, że jest dużym facetem o silnej osobowości i sporym dystansem do siebie, mi go najwyraźniej brakuje w tej jednej kwestii;)

    Jeśli zaś chodzi o te "dobre rady" dotyczące związku, pewnie nie raz zdarzyło mi się komentować zachowanie czy postawę faceta którejś z Was, w takiej sytuacji o jakiej piszesz, czyli problematycznej, na pewno odnosiłam to do swoich doświadczeń, bo trudno dyskutować inaczej, ale wydaje mi się, że istnieje istotna różnica między krytykowaniem pewnego zachowania czy sytuacji, a krytykowaniem osoby czy związku. W każdym razie przez te wszystkie blogowe lata zrozumiałam, że czasem warto odpuścić sobie komentarz po przeczytaniu takiego "utyskującego na faceta postu", bo nie da się wszystkiego opisać na blogu tak, aby czytelnicy mieli możliwość obiektywnej oceny, każdy związek rządzi się swoimi prawami, a każda dorosła kobieta jest w takiej relacji jaką sama sobie wypracowała, w związku z czym moje zdanie czy też rady i tak niewiele wniosą do opisywanej kwestii;) Nie do końca rozumiem potrzebę takiego "wygadania się" na blogu, bo ja jestem pod tym względem inna i bardzo rzadko pisze pod wpływem takich emocji, ale na pewno nie chodzi to, aby czytelnicy bloga rozwiązywali opisywany problem;)

    Fajnie, że jest już lepiej;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie powiedziałabym, ze mam to aż w zwyczaju ;) (wiem, wiem, co miałaś na myśli, ale muszę to napisać, bo też nie robię tego aż tak często), ale po prostu czasami czuję taką potrzebę :) Wiesz, to nie chodzi o to, że ja rozwiązuję nasze problemy za pomocą osób trzecich - absolutnie, zawsze o tym rozmawiam tylko z Frankiem. Ale po prostu czasami muszę się wygadać, opowiedzieć o czymś, robi mi się lżej. Nie potrafię dusić w sobie emocji. Poza tym to też nie polega na takim typowym narzekaniu i mówieniu, jaki to mój mąż jest straszny :) Raczej na opowiedzeniu o danej sytuacji i o tym, jak się w związku z tym czuję.

      Pomyślałam o Tobie pisząc tę notkę,a konkretnie o tym, że jeśli skomentujesz, to pewnie wspomnisz o tym, że nie rozumiesz, dlaczego ktoś się w taki sposób wygaduje na blogu, bo często o tym pisałaś i rozmawiałyśmy na ten temat - no i ja też nie potrafię Ci tego wytłumaczyć :) Każdy ma inne oczekiwania w stosunku do bloga i pewnie to o to chodzi - ja też nie każdy wpis i jego cel rozumiem i mimo, że lubię i muszę się czasami wygadać, to niektóre wpisy innych wydają mi się czasem zbyt emocjonalne lub ekstrawertyczne - ale po prostu wiem, że dana osoba tak musi :) Mnie na przykład ta wczorajsza notka bardzo pomogła - już w trakcie jej pisania było mi lepiej, a na koniec naprawdę poprawił mi się humor. Miałam wrażenie, jakbym sobie wszystko poukładała i w ogóle cała sytuacja zaczęła lepiej wyglądać ;)

      Zgadzam się, to jest naturalne, że się trochę patrzy na każdą sytuację przez pryzmat swojego związku - ale to nie to jest moim zdaniem problemem. Akurat Ciebie nigdy nie kojarzyłam z tego typu wypowiedziami, o których wspomniałam. Owszem, w jakiś tam sposób porównywałaś, ale nie odbywało się to na zasadzie kopania leżącego, tak jakbyś chciała pokazać wyższość Waszego związku lub Twojego MW na przykład ;) Ja też się wypowiadam na takie tematy, ale tak jak wspomniałam, staram się po prostu skupić na emocjach danej osoby lub na ogolnej sytuacji, ale daleka jestem od tego, żeby krytykować. Więc zgadzam się z tym, co napisałaś :)

      Usuń
    2. Ps. Prosty przykład - wczoraj porównałaś moją sytuację do Waszej i chociaż nie była ona tak całkiem analogiczna, bo miała trochę inne podłoże, to zdecydowanie było wiele punktów wspólnych. Ale nie odniosłam wrażenia, żebyś chciała mi coś tym wpisem udowodnić na przykład ;) Dlatego właśnie myślę, że nawet porównania nie muszę być złe, jeśli tylko nie krzywdzą żadnej osoby :) Wręcz przeciwnie - mnie często pomaga świadomość, ze ktoś przeżywał coś podobnego.

      Usuń
    3. Pisząc o tym "zwyczaju" chodziło mi właśnie o to, ze ja nie odczuwam tej potrzeby wygadania się, bądź wyrzucenia z siebie emocji w sprawach dotyczących moich relacji w związku. Tak jakby nie mam tego w naturze;) My potrafimy porządnie się pokłócić. Ja swój temperament mam, on też czasem da mi się sprowokować, ale te sytuacje mają dość sprawny przebieg. Wygarniemy sobie to co mamy wygarnąć, damy upust emocjom, ale bez fochów, szybko dochodzimy do porozumienia i kontynuujemy sielankę, dlatego ja nie potrafię jakoś bardzo przezywać tych sytuacji, zwłaszcza po ich zakończeniu. Nie mam w sobie żalu, ani poczucia jakiejś krzywdy, co więcej, gdy emocje opadną, uważam, ze było nam to potrzebne;) Nie przypominam sobie takiego problemu, kiedy to odczuwałabym potrzebę pogadania sobie o jego zachowaniu z kimś trzecim. Jeżeli już zdarzy mi się przytoczyć jakaś sytuację to po czasie, gdy zdążyłam złapać dystans i najczęściej w celu pośmiania się z nas (nie wiem czy pamiętasz/czytałaś post o baranie i latających pokrywkach;p).

      Rozumiem to, że gdy ktoś coś pisze to widzi w tym jakiś sens, nie kwestionuję tego jaką rolę spełnia blog dla danej osoby, chodziło mi raczej o to, ze w takich sytuacjach nie do końca jest dla mnie jasne co bloger w takiej sytuacji oczekuje od swoich czytelników, właśnie dlatego, ze ja w taki sposób raczej nie piszę. Przez to zdarzało mi się wypowiadać, a potem dochodzić do wniosku, ze właściwie mój komentarz nie był konieczny;) Staram się tak dobierać słowa swoich wypowiedzi, aby odbiorca nie doszukiwał się drugiego dna, niestety nie zawsze się to udaje.

      Ps. Pisząc tamten komentarz nawet nie myślałam o tym, że dokonuję porównania;) Chciałam ci po prostu napisać, ze przerabialiśmy podobną sytuację, która została rozwiązana w jakiś tam sposób, więc poniekąd rozumiem o czym napisałaś;)

      Usuń
    4. No tak, ja wiem, domyśliłam się, że to o to chodziło :), ale musiałam dodać tę uwagę, żeby jakoś podkreślić to, że w moim wypadku nie chodzi z kolei o jakąś regularność, tylko raczej sporadyczną potrzebę, którą muszę zaspokoić :)
      Oj, my też się potrafimy pokłócić i to bardzo ostro, a wręcz zdarza nam się stosunkowo często, bo oboje jesteśmy strasznie temperamentni, ale to zazwyczaj nie o takich sytuacjach rozmawiam, bo właśnie je szybko rozwiazujemy, tak, jak Wy.
      Prędzej chodzi właśnie o jakiegoś rodzaju problem - jak na przykład wczoraj z tą pracą i związanym z nią nastrojem franka. Fochów nie mamy jakoś często, ale kiepski humor już się zdarza któremuś z nas.
      Kiedy z kimś rozmawiam, to też nie dlatego, ze odczuwam żal albo mam poczucie krzywdy - już prędzej bywa, że jestem zła. Ale taka rozmowa np z Dorotą działa na mnie oczyszczająco i jeśli mam jakieś negatywne emocje to się ich pozbywam.. I właśnie pozwala sobie wszystko poukładać i nabrać dystansu. Ale w sumie naprawdę nie umiem tego wytłumaczyć - przypuszczam, ze pewnie jest sporo tematów, które poruszam z Dorotą, nawet niezwiazanych z moim małzeństwem, a których Ty byś z kimś nie poruszyła :) I chyba o to chodzi. No i na pewno o to, że po prostu jesteśmy inne.

      Nie wiem jak inni, ale ja oczekuję po prostu jakiegoś wsparcia i zrozumienia. Na przykład wczorajsze komentarze w pełni zaspokoiły moje oczekiwania i mi pomogły.
      A przede wszystkim liczę na to, że ktoś mnie wysłucha. Od zawsze tak miałam, ze się musiałam komuś wyżalić i od razu mi się lepiej robiło. Nawet gdy chodziło o fakt, ze mam np. dużo nauki i boję się, że sobie nie poradzę, leciałam do mamy, powiedziałam jej o tym, wyraziłam swoje obawy, wysłuchałam jakieś tam słowa otuchy i wszystko już było dobrze :) To mi się przenosi na wiele dziedzin życia.

      Tak, wiem, ze o tym nie myślałaś i właśnie dlatego to jest dobry przykład - bo kiedy to wychodzi naturalnie, to jest wszystko ok. I właśnie coś takiego - takie pokazanie, że ktoś przerabiał podobną sytuację i wykazanie się zrozumieniem - spełnia te moje oczekiwania, o których napisałam powyżej i poprawia mi w jakiś tam sposób nastrój :)

      Usuń
  8. Normalna sprawa, też czasami jęczę na mojego narzeczonego, ale tylko mi wolno :) Nie ma ideałów i czasami trzeba sobie po prostu ponarzekać. A najsmaczniej się narzeka na facetów w damskim gronie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No włąśnie, tylko mi wolno :)
      Też myślę, że czasami trzeba sobie ponarzekać - a przecież narzekanie narzekaniu też nie jest równe :) Jeśli rozumiesz, co mam na myśli...

      Usuń
  9. Całkiem sensowne podejście :)
    Nie pamiętam, czy mi się to na nigdy nie zdarzyło, ale zasadniczo nie uznaję narzekania np. przy koleżance na jej faceta (chyba że widać wyraźnie, że się pakuje w jakieś nieszczęścia), bo to tak jakby krytykować JEJ wybór - coś w nim w końcu widzi i sama najlepiej wie, jak jest.

    Ale poprzedniego postu nie odebrałam jako narzekanie na Franka.
    Pocieszać też nie umiem, chyba że mam do tego jakieś konkretne przykłady, mogę co najwyżej posłuchać. Mnie też nie tak łatwo pocieszyć, nawet tego zwykle nie chcę, jak już to chcę sobie właśnie pomarudzić :P (ale jak np. zastanawiałam się, czy jest sens, żebym wysyłała cv do byłej firmy, to gdyby mi ktoś przytaknął, zrobiłby mi krzywdę, bo bym nie wysłała :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie. Ja też wychodzę z takiego założenia. Nie wiem przecież tak naprawdę jak to między takimi osobami w związku jest, co ich łączy itd. Chyba, ze ewidentnie ktoś komuś wyrządza krzywdę.

      To cieszę się ;) Wydaje mi się, ze po prostu narzekać też można na różne sposoby. Mnie nawet bardziej chodziło o wyżalenie się na sytuację niż ponarzekanie na Franka ;)

      A ja z kolei często potrzebuję pocieszenia - ale pocieszenia, a nie podawania gotowych rad, bo zazwyczaj i tak je kwestionuję :P

      Usuń
  10. Jak OM narzeka, a co gorsza utwierdza słowami moje czarnowidztwo to mi się grunt spod nóg osuwa... Nie zwyczajna jestem...na szczęście tak zdarza się rzadko, bo to ON jest od pocieszania i już! Sama jestem w tym fatalna, raczej "dobiję" niż pocieszę....ale tylko właśnie OM.
    Rozumiem Cię doskonale. Ewentualne narzekania innych na moich bliskich działają na mnie jak płachta na byka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Roksanno, jak zwykle jesteś niezastąpiona :P Zrozumiałaś mnie idealnie, bo dokładnie coś takiego odczuwam i tak myślę.. To Franek jest od pocieszania, a ja choc nie jestem pesymistką, to zawsze biorę pod uwagę też jakiś czarny scenariusz i nie może być tak, ze ktoś go potwierdza, bo to prowadzi do katastrofy :))

      Usuń
  11. Podpisuję się pod tym rękoma i nogami! Czasami po kłótni z Nim narzekałam koleżance jaki to On jest. My jeszcze tego samego dnia się pogodziliśmy, a przy następnym spotkaniu z koleżanką gdy tylko coś wspomniałam na Jego temat padało "Jak to!? Przecież On niedawno...". I na nic moje tłumaczenia, że porozmawialiśmy, wytłumaczyliśmy sobie wszystko i jest dobrze. Teraz myślę, że czasami warto ugryźć się w język i jedynej osobie jakiej powinnam powiedzieć, co mnie bolało w Jego zachowaniu jest On sam. Później tworzą się jakieś chore teorie, że powinnam od Niego odejść, bo wstał lewą nogą i rano był niemiły. Cholernie mnie denerwuje jak ktoś mówi coś złego na mojego faceta, przecież ja znam go najlepiej :P
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, bo to jeszcze bywa istotne, komu się takie rzeczy mówi - czasami niestety można się rozczarować. Ja na szczęście mam już sprawdzone osoby i wiem, ze nie muszę im za wiele tłumaczyć.
      Bo masz rację, niektórym się wydaje, że najlepszym sposobem na kłótnię jest rozstanie ;)

      Usuń
  12. czasami takie narzekanie na faceta naprawde pomaga, bo mozna wyrzucic z siebie zle emocje, a pozniej najzwyczajniej w swiecie przeczekac az wszystko sie uspokoi. Jesli ktos nie zna calej sytuacji nie powinien nikomu niczego doradzac, bo moze trafic jak kula w plot i tylko pogorszyc sprawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie pomaga na pewno - zwłaszcza, gdy narzekam odpowiedniej osobie ;)
      I świetnie, gdy ludzie rozumieją, że kiedy piszę/mówię coś takiego, to wcale nie chodzi mi o dobrą radę :)

      Usuń
  13. Przecież małżeństwo to nie tylko idylla i radości. To troski, kłopoty i zmartwienia. Nie zawsze jest różowo....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że nie ;) Ale nie do końca o to mi chodziło :)

      Usuń