*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 28 października 2013

W oczekiwaniu na cios

Od paru dni mamy już w domu internet, ale nadal się jeszcze nie do końca rozpakowaliśmy. Wyjęliśmy to, co najpotrzebniejsze i co stosunkowo łatwo poukładać. Ale w całym mieszkaniu nadal jest jeszcze sporo kartonów, reklamówek albo drobiazgów, które na pewno nie są do wyrzucenia, ale nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić i gdzie je położyć. Dlatego z komputerem mi zdecydowanie nie po drodze, praktycznie go nie włączam, bo nawet usiąść się nie da wygodnie.

Niestety, ale chyba osiągnęłam ten straszny stan, kiedy zwyczajnie boję się cieszyć. Z czegokolwiek. Dzień mija za dniem, nie zalewam się codziennie łzami, ale na sercu jest mi bardzo ciężko. Ja nie lubię taka być i w zasadzie to chyba nie do końca lezy w mojej naturze. Umartwianie się mnie męczy i zazwyczaj mimo wszystko prędzej czy później dochodzę do siebie i nawet pomimo problemów, potrafię się odciąć i cieszyć się drobiazgami, odsuwając trochę to, na co nie mam i tak wpływu. Ale teraz jest inaczej. Owszem, pozwalam sobie na drobne przyjemności, robię to, co do mnie należy, wolny czas spędzamy nawet w miłej atmosferze. Ale gdy tylko zaczynam się rozluźniać i myśleć o tym, że jakoś to będzie, a teraz skupię się na tym albo na tamtym, bo to takie przyjemne, jakaś część mnie przywołuje mnie do porządku. Nie pozwala mi na to rozluźnienie i nie pozwala mi na choćby chwilowe beztroskie oddanie się delektowaniu chwili. Nie. Tak naprawdę czekam na kolejny cios. Bo już zbyt wiele razy w ciągu ostatnich - nawet nie miesięcy, a tygodni! - myślałam, że będzie dobrze, że przecież się ułoży, że musi wreszcie się poukładać, że najważniejsze to cieszyć się z tego, co się ma i zachowywać odpowiednią hierarchię wartości, a reszta sama przyjdzie. Starałam się być szczęśliwa - mimo wszystko. I udawało mi się to. Ale widocznie mi się to nie należy. Chwilami mam wrażenie, jakby złośliwy los obserwował mnie z boku i myślał sobie: "tak już ci dokopałem, a ty się nadal cieszysz, to ciekawe co powiesz na to?" i łup, kolejna zła wiadomość! Kolejne zmartwienie! Pozbierałam się już parę razy, ale teraz już chyba złośliwy los osiągnął swój cel, bo już nie chcę go kusić. Boję się, że spadnie na mnie kolejna przykra informacja w chwili, gdy stwierdzę, że przecież nie jest tak źle.

W każdym razie w ostatnich dniach znowu otrzymałam przykre wiadomości. Franek nie może iść do pracy - we wtorek kończy mu się zwolnienie, ale w sobotę miał wizytę u lekarza i ten kazał mu przyjechać jutro po kolejne L4. Nie może schylać się ani dźwigać i nie do końca wiadomo, co ma z tym kręgosłupem. Na co dzień już go aż tak nie boli - raczej po prostu odczuwa dyskomfort - ale i ortopeda i neurolog niezależnie od siebie stwierdzili, że to nie wygląda dobrze. Tymczasem dostał skierowanie na rezonans magnetyczny i właśnie wspomniane zwolnienie - chociaż jeszcze nie wiem, na jak długo. Cóż, prawdopodobne wcześniejsze wypowiedzenie w takim razie odwlekamy tylko w czasie. Przykro mi tylko, że to naprawdę kiepsko wygląda :( Franek nie jest typem kombinatora i osoby, która się miga od pracy, ale ci ludzie go nie znają i niestety tak mogą go postrzegać, a to bardzo krzywdząca opinia.
A to i tak nie wszystko, bo okazało się też, że moja mama ma dość poważny problem ze zdrowiem. Jest już zapisana na operację, tyle, że za trzy lata, bo takie są terminy. Do tego czasu po prostu będzie obserwować, jak rozwija się choroba, gdy okaże się, że postępuje, nie będzie innego wyjścia, jak zrobić operację prywatnie i zapłacić te kilka tysięcy.
Naprawdę myślę sobie ciągle - co jeszcze??
Ale i tak już chyba się trochę uodporniłam na tego typu wiadomości, o ile w ogóle można tak do tego podejść i tak to nazwać.Po prostu nie tąpnęło mną to wszystko aż tak bardzo, jak mogłabym się spodziewać. Martwię się, oczywiście, ale całe to moje odczuwanie jest jakieś przytępione. Jakbym zobojętniała. Jak się człowiek spodziewa ciosu, to jednak boli mniej. Można więc powiedzieć, że ta taktyka, którą nieświadomie przyjęłam w konfrontacji ze złośliwym losem trochę działa.

No proszę, a wiecie, że ta notka miała być zupełnie o czymś innym? Usiadłam, zaczęłam pisać i popłynęło... Cóż, widocznie to właśnie mi w duszy gra i możecie być tego świadkami, czytając mój wpis.
Trudno mi się pisze, gdy jest mi smutno. Nie mam tej lekkości, nie czuję tego podekscytowania, brak mi radości, którą staram się wyrażać słowem pisanym. I właściwie tak samo jest w życiu.

29 komentarzy:

  1. Ja już dawno odkryłam, że jak chwilę człowiek sie cieszy, że jest dobrze lub nie najgorzej to zaraz los mu da popalić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, ze w taki sposób myślą pesymiści.
      Ja tak nigdy nie myślałam. Mało tego - nigdy po prostu tak nie było. Raz lepiej, raz gorzej, w życiu to normalnie. Ale nigdy nie miałam tak, żebym faktycznie odczuwała, ze los się na mnie uwziął i że za co się nie chwycę to idzie nie tak.
      Dlatego nie uważam, że taka jest reguła i że to normalne w życiu. Ale na chwilę obecną trudno mi nie dostrzegać złej passy.

      Usuń
  2. jak ja Cię rozumiem... Tyle,że Ty to lepiej wszystko w słowa ubierasz
    trzymajcie się :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślisz? Ja mam wrażenie, że opornie idzie mi to ubieranie.
      Dzięki

      Usuń
  3. Przykro się czyta takie notki. Naprawdę los Was przez ostatni czas nie oszczędzał. Ale może to już faktycznie koniec? Bo kiedyś to musi się skończyć. Wiadomo już co z Twoją pracą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, na pewno jeszcze bardziej przykro się je pisze.
      Nie wiem, od jakiegoś czasu jak tylko zaczynam myśleć, że to już musi być koniec, okazuje się, że to dopiero początek. Caly czas tylko czekamy.

      Usuń
  4. Ściskam Cię mocno Gosiu. Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń
  5. I ja też mocno, mocno ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przytulam :* Bądź silna :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja czuje się tak samo, dziś o mało nie straciłam przytomności z sklepie a wszystko ze stresu.

    OdpowiedzUsuń
  8. bądź dobrej myśli..i nie zamartwiaj się na zapas ;*
    ściskam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki.
      No niestety to już nie jest nawet martwienie się na zapas.

      Usuń
  9. Prawdziwa szkoła przetrwania! W miejskiej dżungli... Czasem się zdarza nawał mało przyjemnych zjawisk, takie ,,lata chude''. Ale potem los musi się odwrócić. Oby dla Was odwrócił się jak najszybciej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to mnie najbardziej przeraża, jak pomyślę, że jeszcze sześć takich lat nas czeka! Mam ogromną nadzieję, ze ten zwrot nastąpi jednak szybciej.

      Usuń
  10. Nie wiem co powiedzieć, ja zwykle swoich problemów nawet tych następujących kolejno po sobie nie odbieram tak, że to złośliwy los chce mi dokopać, bo się z czegoś ucieszyłam, wręcz przeciwnie uważam, że to bycie szczęśliwym bez względu na wszystko daje siłę i pomaga przezwyciężyć trudności. No ale każdy z nas w takich sytuacjach reaguje inaczej, przykro mi, że te wszystkie problemy tak na Ciebie wpływają. Mam tylko nadzieję, że to w końcu się skończy, że sobie poradzicie i wyjdziecie z tego silniejsi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tego wcześniej NIGDY w taki sposób nie odbierałam. Ale też nigdy nie zdarzyło się, żeby po prostu za każdym, absolutnie za każdym razem, gdy się z czyms godziłam i zaczynałam czyms cieszyc, obrywałam jakimś poważnym zmartwieniem a przede wszystkim nigdy jeszcze nie było tak, żebym nie miała żadnych widoków na stabilizację, a wręcz może się zdarzyć, że zostaniemy za chwilę z niczym i to wcale nie jest przesada. Wierz mi, naprawdę trudno tak żyć na dłuższą metę.
      Pisząc o tym cieszeniu się i złośliwym losie mam głównie na myśli to, że od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że jestem poddawana jakiemuś testowi - ile jeszcze będę w stanie znieść. Więc podobnie jak Ty (nawiązując do Twojej notki) stwierdzam, że dość już walki i parcia do przodu, chwilowo się poddaję, nie chcę z tym losem walczyć ani niczego mu odowadniać - nawet tego, że potrafię się cieszyć bez względu na wszystko. To po pierwsze, a po drugie - naprawdę łatwiej znieść kolejne zmartwienie, gdy jest się na nie w jakiś sposób przygotowanym, dużo trudniej się pozbierać, gdy człowiek jest beztroski i wierzy w dobrą przyszłość - o tym się ostatnio przekonałam nie raz i nawet nie dwa razy.

      Usuń
    2. Wiem, że trudno tak żyć, bo miałam dość długi okres w swoim życiu, kiedy ta stabilizacja, którą teraz mam, wydawała mi się czymś nierealnym do osiągnięcia. Miałam wrażenie jakbym ciągle szarpała się z życiem, bo każde moje działanie nie przynosiło skutku. Żeby było śmieszniej, ta stabilizacja przyszła sama w momencie, w którym zrobiłam wszystko co mogłam i zaczynało być mi już wszystko jedno co będzie dalej. Czasem myślę, że w tym życiu chodzi nie tyle o samą walkę, co o umiejętność wycofania się w odpowiednim momencie i właśnie zdanie się na los. Dla mnie dobrniecie do tego punktu jest najtrudniejsze, bo często mam tak, że chcę przystopować, przestać działać, ale gdzieś podświadomie nadal kombinuję szukając nowego wyjścia, mimo, że wiem, że to bez sensu. Takie to pokręcone.

      Odniosę się jeszcze do ostatniego zdania. Mi właśnie nie jest łatwiej jak się przygotuję na cios, bo po prostu nie potrafię tego zrobić. Mogę się zamartwiać, przemyśleć każdy możliwy scenariusz zdarzeń a i tak nie przewidzę tego co mi życie przyniesie, dlatego uważam, ze na tego typu rzeczy nie da się przygotować, je trzeba przeżyć.

      Usuń
    3. Wiesz, gdyby to się działo kilka lat temu, to inaczej bym do tego podchodziła, bo wtedy miałam inne potrzeby i inne priorytety i stabilizacji w takim znaczeniu w ogóle nie potrzebowałam i nawet nie chciałam. Teraz jest trochę inaczej
      Ale i tak, tak naprawdę odczuwam to tak bardzo dlatego, że już dwa razy w zasadzie wszystko było na wyciągnięcie ręki. Gdyby nasza sytuacja cały czas była niepewna (jak jeszcze np. około 2-3 lata temu), to żyłabym tak, jak wtedy - nie przeszkadzała mi bierność w niektórych sprawach i zdawanie się na los, wręcz uważałam, że życie z dnia na dzień i bez planów jest pod wieloma względami lepsze. Ale tak się zdarzyło, że byliśmy już na etapie, że prawie kupiliśmy mieszkanie, że oboje mieliśmy pewną pracę i miejsce na ziemi, a wszystko się zmieniło. jednak przełknęłam to i zaczęłam układać wszystko na nowo, kiedy to również się udawało i wszystko wydawało się być na dobrej drodze, znowu straciliśmy szansę na to, co było już w naszym zasięgu. I to dlatego jest mi tak trudno. Gdybym tego wczesniej nie miała, to by mi tego nie brakowało, a kiedy poczułam już ten smak, to poznałam tez smak żalu po jego stracie, tak chyba najlepiej mogłabym to podsumować.
      Co do samej walki, czy też wycofywania się - ze mną jest różnie, bo zazwyczaj byłam i bierna i aktywna, w zależności od potrzeb i od biegu wypadków i raczej nie miałam problemu z rozróżnianiem sytuacji w której powinnam się wycofać albo działać. Tym razem jest mi trudniej z wielu różnych powodów.

      Jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię - oczywiście, że na niektóre rzeczy czy też ciosy nie da się przygotować. Nawet jak się człowiek niektórych rzeczy spodziewa, to spadają na niego i przygniatają go.
      Ale są też takie sytuacje, które łatwiej jest przełknąć, gdy liczy się z tym, że coś może pójść nie tak. Ostatnio kilka razy miałam okazję się przekonać o tym, że gdy byłam pewna, że będzie dobrze i coś pójdzie w dobrym kierunku, to bardzo, bardzo trudno było podnieść się po porażce. Kiedy wiem, że coś moze pójść nie tak, to nie odczuwam aż tak mocno tego rozczarowania - za to mogę się dużo bardziej ucieszyć, jeśli pójdzie dobrze.
      Wiesz, trudno mi to opisać tak naprawdę, bo to jest zlożona kwestia. Kiedyś przeczytałam w jakiejś książce, że ktoś przygotowuje się na najgorsze mając nadzieję na najlepsze i generalnie to jest właśnie filozofia życiowa, która jest mi bardzo bliska i której przestrzeganie oszczędza mi wielu nerwów i zmartwień. Bo zazwyczaj jest tak, że liczę się z tym, że coś może się nie udać i biorę pod uwagę taki scenariusz, ale jednocześnie cały czas mam nadzieję, że będzie dobrze i nie pozwalam sobie na martwienie się tak bardzo tym pierwszym scenariuszem. Kiedy się nie asekuruję (a więc nie przygotowuję na ten cios), to dużo bardziej boli rozczarowanie i trudniej się po nim pozbierać.
      Rozpisałam się, bo nie wiem, jak najlepiej ubrać w slowa to, co mam na myśli i to, co czuję w takich sytuacjach. Nie chodzi mi o przewidywanie przyszłości,bo to jest oczywiście niemożliwe, ale o to, ze kiedy dochodzę do jakiegoś punktu, to mogę widzieć różne możliwe zakończenia.
      Nie wiem, może po prostu to, ze inaczej podchodzimy do tego wynika z faktu, że piszemy o zupełnie różnych sprawach, niektóre z moich problemów da się rozpatrywać jako scenariusz A i B (bo wiadomo, ze coś pójdzie tak albo tak), a innych nie, i pisząc o tym oczekiwaniu na cios mam na myśli te pierwsze sytuacje.
      Nie wiem, czy rozumiesz o co mi chodzi, ale starałam się być jak najbardziej precyzyjna :)

      Usuń
  11. Po raz kolejny apeluję, żeby skończył się 13 rok!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że mnie już teraz wszystko jedno czy się skończy, czy nie, bo wcale nie jest powiedziane, że ten kolejny będzie lepszy.

      Usuń
  12. Popieram powyższy wpis melanii niech się już skończy, choć przesądna nie jestem wolałabym ota taki 2014
    3 majcie się !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To byłoby dla mnie bardzo wygodne myśleć, że wraz z tym rokiem skończą się moje problemy. I jeszcze parę miesięcy temu tak myślałam, bo wydawało mi się, że do tego czasu wszystko się ułoży i ustabilizuje. A tymczasem jest zupełnie na odwrót więc w zasadzie nie wiem, dlaczego kolejny rok miałby być lepszy.

      Usuń
  13. Podobno Bóg/los zsyła na nas tyle ile zdołamy unieść, ale ja czasem mam wrażenie, że się pomylił... Ja w tej chwili mam właśnie takie pesymistyczne podejście, czyli wolę się za bardzo nie cieszyć, bo za chwilę spada na mnie coś co tę radość przyćmiewa.
    Mam nadzieję, że wkrótce ten kołowrotek złych zdarzeń się od Was odwróci. Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bóg może tak, ale ja w całej tej sytuacji akurat do Niego nie mam pretensji :)
      Z losem natomiast to już trochę inna sprawa, bo nie stosuję tych "pojęć" zamiennie, ale to już cała filozofia jest więc nie będę się teraz zagłębiać w temat.
      Też mam taką nadzieję i również ściskam.

      Usuń
  14. Kochana mam nadzieje że jakoś sietrzymacie. Zdrowie jest najwazniejsze i to powinno sie liczyć praca poczeka .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, można powiedzieć, że nie mamy innego wyjścia.

      Usuń