Dziś pierwsza notka, z zapowiadanego wcześniej cyklu "dla zainteresowanych" :) Chodzi o to, że doskonale rozumiem, że nie każdego może ciekawić tematyka, którą będę poruszać. Chciałabym się bowiem skupić na pewnych aspektach życia niemowlaka - w ogóle i w szczególe (czyli opisując, jak to wygląda u nas).
Dzisiaj będzie o karmieniu. Notka wyszła mi (nic nowego :/) oczywiście długa, dlatego najpierw jej konspekt:)
1. Karmienie w teorii.
2. Pierwsze "wspólne posiłki"
3. SSS, czyli stopniowa stabilizacja ssania ;)
4. Sentymenty
5. Problemy laktacyjne w teorii i praktyce
6. Dokarmianie
7. Karmienie dziś
8. Podsumowanie
1. Karmienie w teorii.
Pamiętam, co sobie pomyślałam, kiedy w szkole rodzenia mieliśmy zajęcia na temat karmienia piersią. Pomyślałam sobie - masakra!!! Obliczyłam sobie, że przynajmniej osiem razy na dobę oznacza karmienie co trzy godziny, do tego każde karmienie trwa około 30 minut, więc ze zgrozą stwierdziłam, że non stop będę miała dziecko uwieszone na sobie!
Do samego karmienia piersią nastawiona byłam nijako. Nie zależało mi szczególnie, nie wiedziałam nawet, czy będę miała pokarm, czy będę umiała karmić itp. Denerwowało mnie nawet trochę, że teraz jest taka presja na karmienie piersią. Nie ze strony moich bliskich, bo akurat wśród tych osób nie było tak, ze wszyscy karmili tylko piersią i twierdzili, że ja też muszę, tylko tak ogólnie.
2. Pierwsze "wspólne posiłki"
Kiedy urodziłam Wikinga, to położna zajęła się przystawieniem go do mojej piersi. Jeszcze leżałam na łóżku porodowym, kiedy ona przyłożyła mi Wikinga do piersi i stymulowała go, żeby zacząć ssać. Później podczas tych dni w szpitalu naprawdę nie mogłam narzekać na pomoc jeśli o to chodzi - położne były na każde nasze zawołanie (zwłaszcza na bloku porodowym, gdzie leżałam przez parę dni z braku miejsc). Wiking ssał ładnie, ale często przysypiał i trudno było go "zmusić" do tego, żeby chwycił pierś. Ale już 48 godzin później udało mi się nakarmić go zupełnie samodzielnie i bez żadnego problemu.
Przyznam, że te pierwsze dni zachowywałam się nieco zabawnie :) Sama się z tego śmieję (co nie znaczy, że Wy możecie się wyśmiewać ze mnie do woli :P pamiętajcie, że nie miałam doświadczenia!:)), ale nie wiedziałam co to znaczy karmić "na żądanie". Powiedzieli osiem godzin na dobę, powiedzieli co trzy godziny - no to karmiłam z zegarkiem w ręku! Przecież wiecie, jaka ja jestem rozpisana :) Kiedy Wiking płakał, to patrzyłam na zegarek i myślałam sobie - o co mu chodzi? Przecież jadł półtorej godziny temu :) W ogóle to muszę kiedyś napisać o tych moich pierwszych trzech dniach z Wikingiem, bo mam wrażenie, że byłam wtedy nieco przyćmiona :) Wiking zresztą też, więc chyba dlatego nie było dramatu, tylko się całkiem dobrze zgraliśmy :D Ale teraz nie będę odbiegać od tematu.
3. SSS, czyli stopniowa stabilizacja ssania ;)
W trzeciej dobie życia Wikinga już się zorientowałam, że trzeba go karmić częściej i że on się zwyczajnie uspokaja przy ssaniu piersi. Na początku - jeszcze w szpitalu - trochę mi to doskwierało. Potem przyjechaliśmy z Wikingiem do domu i zupełnie zmieniłam mój pogląd na karmienie piersią :) W ogóle nie traktowałam tego jako uciążliwości! Wiking jadł bardzo długo (oczywiście często jedzenie przechodziło w ciamkanie) - minimum 30 minut, zwykle więcej. Ale wcale mi to nie przeszkadzało, bo wtedy miałam chwilę dla siebie - czytałam, przeglądałam blogi, robiłam to, co można było robić na siedząco, czasami drzemałam. Samego karmienia nie traktowałam jako czynności mistycznej, kiedy mogłam się godzinami wpatrywać w małego i nad nim rozczulać. Owszem, lubiłam na niego popatrzeć, ale skupiałam się nad tym szczególnie, a więc nie będę temu przypisywać większego znaczenia.
Mniej więcej około szóstego tygodnia życia Wikinga, karmienia stały się krótsze. Bardzo nad tym ubolewałam! Ale skróciły się do jakichś 15 minut, więc i tak nie było źle. Poza tym, Wiking nadal przy karmieniu zasypiał, co było dla mnie bardzo istotne, bo zdarzało się, że spał tak nawet trzy godziny. Czasami udawało mi się go przełożyć, a czasami nie, spał więc tak na moich kolanach :) Nie mogłam się co prawda za bardzo ruszyć, ale zazwyczaj byłam zapobiegliwa i wszystko, co było mi potrzebne, miałam w zasięgu ręki. A to było całkiem przyjemne, kiedy on tak sobie przy mnie słodko spał.
Im Wiking był starszy, tym krótsze były karmienia. A przede wszystkim - przystawienie go do piersi wcale nie gwarantowało, że się automatycznie uspokoi, jak to bywało przez pierwszy miesiąc. Jeszcze na chwilę wrócił do tego na przełomie marca i kwietnia, czyli u progu skończenia trzeciego miesiąca życia - znowu ciągle tylko jadł (a w zasadzie sobie ciamkał), a potem zasypiał przy piersi na parę godzin, żeby obudzić się na kolejną porcję mleka.
A potem się skończyło. I tak już zostało do dzisiaj. Wiking opróżnia pierś w jakieś pięć minut (maksymalnie). Skończyły się więc czasy, że mogę sobie cokolwiek przy karmieniu porobić, bo zanim się zastanowię, on już skończy jeść :) Poza tym teraz bardziej się przy jedzeniu wierci. Ostatnio jego rozrywką jest podszczypywanie mnie rączką, którą ma na dole w ramię. Drugą rączką głaszcze mnie po dekolcie :) Przyznam, że to nawet przyjemne (głaskanie, nie szczypanie ;)). Zdecydowanie jednak teraz karmienie ma tylko jedną funkcję i jest to - jak sama nazwa wskazuje - karmienie :)
Jedynie w nocy Wiking je trochę dłużej (bo i przerwy w jedzeniu ma dłuższe). Ale też już rzadko zasypia przy samym jedzeniu. Zwykle jest tak, że je, je, je i nagle z głośnym cmoknięciem się odrywa od piersi (w nocy zawsze karmię go na leżąco), odwraca na plecki albo na drugi boczek, głośno wzdycha i dopiero wtedy idzie spać.
4. Sentymenty
Kto by pomyślał w styczniu, że naprawdę to napiszę, ale pomimo tego, że ogromnie się cieszę, że Wiking jest już starszy, tęsknię za tymi czasami, kiedy wisiał przy piersi godzinę i sobie przy niej zasypiał :) Żałuję, że nie przystawiałam go absolutnie zawsze kiedy płakał (chociaż oczywiście robiłam to prawie zawsze) - a to przez idiotyczne rady, które gdzieś tam od czasu do czasu wyczytałam, że się dziecko przyzwyczai i bez piersi nie będzie mogło zasnąć albo że nie może być tak, że matka jest uwiązana. Co za bzdury!! Dziecko po prostu samo wyrasta z tego etapu - tylko o tym jakoś rzadko specjaliści od tresowania wychowywania dzieci piszą. Często było tak, że mały płakał (najczęściej popołudniami tak było), Franek próbował go uspokoić, w końcu mówił "weź go do piersi". Czasami byłam "asertywna" wobec Wikinga i mówiłam, ze musimy spróbować jakoś inaczej, ale częściej brałam (i słusznie!). I nie raz miałam wtedy poczucie porażki, że daję się "sterroryzować" dziecku, bo nie umiem go inaczej uspokoić. Teraz już jestem mądrzejsza, wiem, że to nie był żaden terror i że trzeba było robić tak, jak mi intuicja podpowiada, a nie martwić się, co będzie za pół roku, bo tak jakaś baba sobie gdzieś napisała. Pewnie i niektóre z Was pisały mi w komentarzach, że tak nie będzie wiecznie, ale ja i tak się bałam, że u nas będzie inaczej. Coś mi na mózg wtedy padło chyba :D Zresztą o tym też jeszcze kiedyś napiszę. Dzisiaj skupię się na tym jedzeniu.
Okazało się więc, że karmienie piersią nie tylko nie jest dla mnie uciążliwe, ale wręcz sprawia mi przyjemność i jest zwyczajnie dużo wygodniejsze. Jedzenie mam zawsze przy sobie, podgrzane, gotowe do podania. Nie trzeba niczego szykować, wyparzać butelek, podgrzewać wody itp, itd. Zwłaszcza w nocy jest to wprost nieoceniona wygoda. Cieszę się więc, że mogłam i mogę karmić piersią. Ale żeby było jasne - nie jestem zdecydowaną orędowniczką teorii głoszącą wyższość karmienia naturalnego nad karmieniem butelką. To znaczy zalety tego pierwszego są ogromne i faktycznie, jeśli można, to lepiej karmić w ten sposób. Ale potępianie matek karmiących inaczej - z jakiegokolwiek powodu to gruba przesada. Podobnie jak uznawanie ich za jakieś gorsze. Zwłaszcza, że różnie może być.
5. Problemy laktacyjne w teorii i praktyce
U nas wcale nie było różowo. Miewamy od czasu do czasu problemy i zaliczyliśmy kilka wizyt w poradni laktacyjnej. Pierwsza była zanim Wiking skończył dwa miesiące. Po prostu nagle zaczął jeść niespokojnie, szarpał się przy piersi i samo jej podanie nie uspokajało go tak jak wcześniej (jeśli chodzi o to ostatnie, to teraz już wiem, że po prostu z tego wyrósł i że zwyczajnie nie musiał już jeść tak często). Już Meg podpowiedziała mi, że powodem może być bolący brzuszek, a pani doktor w poradni laktacyjnej to potwierdziła. Ale poza tym stwierdziła, że mam po prostu za duży wypływ pokarmu i Wiking się krztusi albo boi się, że się zakrztusi. Przez jakiś czas, tuż przed karmieniem odciągałam jakieś 10-20 ml pokarmu (co czasami było katorgą, bo Wikuś chciał "już, teraz, natychmiast"i domagał się tego wrzaskiem, nie interesowało go, że to raptem dwie minuty czekania). Trochę pomogło.
A potem znowu zaczął się problem - tym razem miałam wrażenie, że Wiking się nie najada i że mam mało pokarmu. Podobno nie ma takiej opcji, żeby matce zabrakło pokarmu albo żeby był on mało wartościowy. Jeszcze dwa miesiące temu święcie w to wierzyłam, bo po pierwszym kryzysie laktacyjnym (tak, uważam, że coś takiego naprawdę istnieje, bo przez to przechodziliśmy) pokarm faktycznie znowu się pojawił w dużych ilościach. Ale potem Wiking sprawiał wrażenie wiecznie głodnego, przy piersi się denerwował już po chwili (tak, jakby za szybko się skończyło), a i ja przy odciąganiu pokarmu zauważyłam, że ilości są dużo mniejsze. Pani doktor w poradni mówiła, że może być tak, że po prostu piersi się już przyzwyczaiły do wikingowego ssania i dlatego jest mi trudniej odciągać laktatorem albo ręcznie. Ale jednocześnie stwierdziła, ze tempo przyrostu masy ciała u Wikinga nie jest oszałamiające (choć cały czas idzie swoim torem) i doradziła nam, żeby próbować go jednak dokarmiać.
6. Dokarmianie
Wspominałam już kiedyś, że już w pierwszych dniach położna środowiskowa zdecydowanie nam doradzała dokarmianie. Zwłaszcza kiedy mówiliśmy, że mały dużo płacze. To kolejny problem - bardzo wiele osób ma jedną radę na płacz dziecka - nakarmić! Albo dokarmić, bo pewnie matka ma za mało pokarmu... Na początku jej nie posłuchaliśmy, później spróbowaliśmy, ale Wiking wypijał raptem 10/20 ml z tego co mu podaliśmy, więc wiedzieliśmy, że głodny nie jest. Przez pierwsze trzy i pół miesiąca prawie wcale nie podawaliśmy mu mleka modyfikowanego - zdarzyło się to nam może z pięć razy, kiedy np. zostawiliśmy go z moją mamą, kiedy nie mieliśmy pewności, czy się najadł, albo kiedy nie chciał jeść z piersi. No właśnie, bo Wiking był takim ciekawym przypadkiem (dawno mu się to nie zdarzyło, dlatego piszę w czasie przeszłym), że czasami, szczególnie kiedy był mocno zdenerwowany, nie chciał się przystawić do piersi! Strasznie wrzeszczał, a kiedy udawało mi się go uspokoić i znowu próbowałam go przystawić, znowu płakał (a wiedziałam, że jest głodny) Za to z butelki pił ładnie - na tę okoliczność miałam zwykle trochę swojego mleka odciągniętego, ale jak nie miałam albo jak byłam poza domem, to miałam ze sobą mieszankę.
Pani doktor w poradni laktacyjnej podejrzewała u Wikinga dyschezję niemowlęcą i wiele rzeczy mogłoby faktycznie na nią wskazywać (oczywiście to wszystko ma też związek z tymi bólami brzuszka, które miewał).
Wracając jednak do dokarmiania - chodziło o to, żeby sprawdzić, czy po opróżnieniu piersi, Wiking będzie chciał wypić coś jeszcze. Najczęściej dokarmiałam go odciągniętym swoim mlekiem, ale czasami go nie miałam lub nie zdążyłam rozmrozić, więc podawaliśmy mu czasami mieszankę. W pewnym momencie, tak na początku piątego miesiąca, Wiking ewidentnie był głodny w nocy i nie najadał się tym, co miałam w piersi. Przez to męczyliśmy się oboje i od tamtej pory przed snem zaczęliśmy go karmić mlekiem modyfikowanym. Pomogło.
Oczywiście znam doskonale prawa rządzące się laktacją i wiem, że samo dokarmianie prowadzi do tego, że mleka u matki jest jeszcze mniej. Ale ja za każdym razem, kiedy Wiking omijał jedzenie z piersi, odciągałam mleko. Czasami robiłam to nawet częściej, żeby pobudzić laktację. Wiele razy te sposoby poskutkowały i po jakimś czasie faktycznie mleka było trochę więcej. Nie sprawdzało się u nas natomiast za bardzo jak najczęstsze przystawianie dziecka w tym celu - po prostu Wiking się irytował.
7. Karmienie dziś
Później byliśmy jeszcze na wizycie kontrolnej i okazało się, że jak na swój wiek, Wikuś trochę za szybko zmniejszył tempo przyrostu masy ciała. Poza tym pani doktor stwierdziła, że synek jest wybitnie ruchliwy, przez co widocznie ma większe zapotrzebowanie kaloryczne. Dlatego też za jej radą, mniej więcej od 20go tygodnia powoli dajemy Wikingowi coś więcej do jedzenia niż mleko. Na początku zaczęliśmy wprowadzać gluten poprzez dodanie paru łyżeczek kaszki , potem podawaliśmy mu też raz na dwa dni porcję kaszki łyżeczką, a także od czasu do czasu wprowadzaliśmy jakieś warzywo. Przed wczoraj Wiking dostał pierwszy słoiczek (ale mu smakowało!)
Być może ktoś uzna, że to za wcześnie. W końcu powinno się karmić wyłącznie piersią przez pierwsze pół roku. Ale okazuje się, że naprawdę nie jest to takie łatwe. Przynajmniej nie w każdym przypadku. U nas zapotrzebowanie energetyczne Wikinga zdecydowanie wskazywało na to, że chyba czas na coś więcej. Jasne, że z jednej strony chciałabym faktycznie karmić cały czas tylko piersią. Ale z drugiej, wcale nie uważam, że robię coś złego i że to jakoś bardzo Wikingowi zaszkodzi. Tym bardziej właśnie irytuje mnie presja, jaką kładzie się na karmienie piersią. Rozumiem, że należy wyraźnie mówić o korzyściach z tego płynących, ale jednocześnie nie powinno się potępiać matek, które karmią inaczej. Ja na przykład czasami wolę nie mówić o tym, że powoli rozszerzamy Wikingowi dietę, bo spotyka się to z niezrozumieniem niektórych matek - z pewnością tych, które akurat żadnego problemu z karmieniem nie miały.
Oczywiście każdy kij ma dwa końce i uważam, że z kolei są osoby, które zbyt szybko doradzają sztuczne dokarmianie. Dlatego też trzeba się zdać chyba na swój rozsądek i intuicję. Tak też zrobiliśmy zaprzestając dokarmiania za pierwszym razem i wprowadzając je niedawno.
8. Podsumowanie
Podsumowując - karmienie piersią to naprawdę genialny wynalazek matki natury. Wygodny, łatwo dostępny, wcale nie uciążliwy, jak mi się wcześniej wydawało i na pewno tworzy jakąś wyjątkową więź między matką a dzieckiem. Niemniej jednak, wcale nie uważam, że karmiąc butelką tej więzi nie ma, bo moim zdaniem to bardzo dobrze, że jest jakaś alternatywa.
Nie miałam żadnych większych problemów z laktacją (poza tymi kryzysami laktacyjnymi) - nie doskwierał mi nawał pokarmu, piersi mnie w ogóle nie bolały, nie miałam poranionych brodawek itp. Pod tym względem Wiking okazał się ssakiem doskonałym :) A ja karmicielką doskonałą :D Nie stosowałam też żadnych diet. Owszem, próbowałam odstawić nabiał, kiedy obawiałam się, że może bóle brzuszka są wynikiem alergii u Wikusia, ale po 10 dniach bez żadnej różnicy, odpuściłam.
Teraz Wiking jada raczej nieregularnie - bo niby co trzy godziny, ale w rzeczywistości jest to częściej, często już po dwóch jest głodny. Nie wiem, może ma mały żołądek i musi jeść mało a częściej (podobnie jak ja). W dalszym ciągu jego głównym pożywieniem jest moje mleko, ale raz na dobę dostaje około 120ml mieszanki, jedną porcję mleka z kilkoma łyżeczkami kaszki a średnio raz na dwa dni dodatkowy posiłek w postaci kaszki lub jarzyn. W nocy Wiking nadal się budzi na jedzenie. Czytałam gdzieś, że dopóki dziecko nie osiągnie wagi 6,5kg (Wiking ma 6,1) to niemal pewne, że będzie robiło nocne pobudki, później różnie bywa. Ale jeśli chodzi o to nocne jedzenie, to różnie z naszym Wikusiem bywa, bo najczęściej budzi się około północy, potem między 2 a 3 i później między 5 a 6. Ale czasami jest głodny szybciej, a bywa, że budzi się tylko raz (np dzisiaj zrobił pobudkę tylko przed trzecią, a potem już o szóstej i nie zasnął z powrotem).
Nie wiem, jak długo będę jeszcze karmić piersią. Na razie nie jest to dla mnie przeszkodą, więc nie myślę o zakończeniu laktacji. Nie wiem, na ile pozwoli mi na takie karmienie mój organizm. Bo nie wiem, jak to jest tak naprawdę, ale chyba to, jak przebiega laktacja jednak w dużej mierze zależy od organizmu kobiety? Zastanawiam się, czy to, że jestem taka chuda ma wpływ na to, że tego mleka nie produkuję tyle, ile inne kobiety. U mnie odciągnięcie 80 ml mleka to duży sukces (i to często na raty), chyba, że nie karmię dłużej niż 3 godziny. Jednocześnie Wiking wygląda na zadowolonego, kiedy tyle dostaje za jednym posiedzeniem, więc na pewno coś w tym jest, że organizm dostosowuje się do potrzeb dziecka. No i wydaje mi się to dość naturalne, że skoro jestem raczej drobna, to proporcjonalnie tego mleka będę miała mniej niż kobieta wysoka i tęższa. Może się mylę, ale grunt, że jakoś sobie z tym wszystkim radzimy i Wiking rośnie. Jest drobny, to prawda, no ale jakaś sprawiedliwość na tym świecie musi być - jak ja bym dźwigała takiego dziesięciokilogramowego klocka na przykład (którym to Wiking się oczywiście stanie, ale jest szansa, że już będzie wtedy przynajmniej próbował chodzić :P), nie mówiąc już o tym, jak ja bym go w ogóle urodziła :)?
Nie mam dzieci, ale muszę przyznać, że takie notki są nie mniej interesujące. Dobrze jest zebrać trochę informacji z pierwszej ręki zwłaszcza, że kiedyś zamierzam mieć takiego małego szkraba:)
OdpowiedzUsuńW takim razie cieszę się, że mimo wszystko temat Cię zainteresował :) Być może kiedyś, w strategicznym momencie, przypomni Ci się coś z tej notki i będziesz mogła wtedy skonfrontować z nią swoje doświadczenia :)
UsuńDla mnie bardzo interesujący temat :) Nie sposób mi inaczej się do niego odnieść, jak napomknąć jak to u nas jest.
OdpowiedzUsuń1.Ja właśnie byłam nastawiona pozytywnie, po tych wszystkich usłyszanych tezach, że to takie piękne. I bardzo chciałam karmić piersią.
2. Jeśli chodzi o pierwsze karmienia, to wiem, że bywa różnie - jedne kobiety od razu karmią bez przeszkód, innym trochę czasu to zajmuje. Ja zaczęłam dopiero w 4 dobie, ale niemal od razu z sukcesem, chociaż już prawie na to nie liczyłam w tym czasie - cesarka, wcześniactwo. Pamiętam, że przeciwnie do Ciebie, byłam rozczarowana ilością karmień i tym ile to czasu zajmuje. Tylko na początku, tzn. do około pierwszego miesiąca było jak w książce - co 3 godziny, co wydawało mi się (po pierwszym szoku) sytuacją idealną. Niestety, teraz wiem, że to tylko piękna książkowa teoria, nie mająca wiele wspólnego z rzeczywistością.
3. Na początku chyba każde niemowlę ssie dosyć długo. I u nas tak było - karmienia trwające około 25 minut. Później ustabilizowało się do 15, a z czasem (i tak jest od dłuższego czasu) do 5 minut, co początkowo wprawiało mnie w niepokój, bo jakoś nie byłam w stanie uwierzyć, że Franek się tak szybko naje. Jednak im starsze dziecko, tym wszystko szybko się dzieje - również z karmieniem. No ale u nas to jest coś za coś - krótsze jedzenie, ale częstsze, nad czym ubolewam. Chociaż ostatnio jest jakaś faza na te książkowe 3 godziny, o dziwo! Ciekawe ile to potrwa. Niemniej zmęczona jestem bardzo przystawianiem co godzinę, półtorej... Na szczęście w nocy są o wiele dłuższe przerwy i to na totalnym śpiku - i moim i jego ;)
4. Jeśli chodzi o sentymenty, to mam zdecydowanie odwrotnie, niż Ty. Ja za nic nie chciałabym wrócić do tego początku karmienia i tych długich posiedzeń. Jednak wolę, jak dzieje się to szybciej, chyba nawet za cenę częstszych posiłków. Ale u nas odbił się poważnie problem zbyt krótkiego wędzidełka, które przez 3 miesiące sprawiało, że każde karmienie było fizycznym bólem, aż czasem gwiazdy widziałam, a łzy same płynęły. Na szczęście wraz z jego przecięciem jest tak, jak powinno być, czyli dopiero obecnie karmienie to dla mnie przyjemność. Szkoda, bo przez to karmienie naturalne nie jawi mi się absolutnie, jako coś mistycznego.
5. Też nie miałam jakichś większych problemów z laktacją. Byłam nawet w szoku, że dopiero po 4 dobach zaczęłam karmić i to z sukcesem, wcześniej nawet nie odciągając. Owszem, był czas że też miałam wrażenie, że mam mniej mleka (choć to niemożliwe), ale częste a nawet bardzo częste przystawianie oraz Femaltiker pomogły. W zasadzie od czasu do czasu (chyba jest to dzielone skokami rozwojowymi) takie sytuacje się powtarzają. Ale nie jest to jakiś wielki problem. Nawet słynnego nawału nie miałam. Ba - nie zużyłam ani jednej pary wkładek laktacyjnych, a mleko wyciekło mi samo może ze 3 razy ;)
Aha, co do odciągania to ja właśnie jestem przykładem laktatoroopornym ;) Nie potrafię ściągnąć więcej niż 10 ml, choć mam dwa laktatory, jeden ręczny, a drugi elektryczny. Ten drugi uratował i rozkręcił mi laktację na początku, ale jak wszystko się ustabilizowało, to widocznie moje piersi tak się przyzwyczaiły do frankowego ssania, że inne stymulacje na nie nie działają. Poza tym żaden laktator nie ściągnie tyle, ile dziecko.
6.Nie jestem przeciwna dokarmianiu oraz samemu mleku modyfikowanemu, ale sama nie chciałam go stosować. W moich wyobrażeniach widziałam się karmiącą tylko piersią do 6 miesiąca. No ale to znów była tylko piękna teoria. W praktyce Franek dostawał obowiązkowo mm dla wcześniaków przez pierwszy miesiąc życia - 1-2 porcje dziennie. Później, kiedy już nie musieliśmy tego robić, przez miesiąc był tylko na piersi, ale potem z kolei miałam także wrażenie, że się nie najada i od czasu do czasu podaję mu mu mieszankę. W naszym przypadku jest to tylko jedna porcja, tylko na noc i tylko po opróżnieniu obu piersi. Średnio wychodzi nam około 3 butelek na tydzień, bo są dni, kiedy sama pierś wystarcza. Także takie dokarmianie moim zdaniem nie zaburza jakoś strasznie laktacji, podobnie, jak u Ciebie.
7. Wcale nie uważam, że rozszerzanie diety wcześniej, niż w 6 miesiącu to za szybko. Według mnie tylko piękne teorie mówią o wyłącznym karmieniu piersią do tego czasu. Trzeba przede wszystkim obserwować swoje dziecko i zauważać jego potrzeby. Jeśli widzimy, że już czas na coś więcej, to czemu nie? Nie lubię sztywnego wytaczania granic. Dlatego my od około tygodnia, jeśli zdarzy się już to wieczorne mm w butelce, to dodajemy jedną miarkę kleiku kukurydzianego albo kaszki mleczno-ryżowej. Konsystencja jest niemal taka, jak mleka, a jest jednak bardziej syte, bo Franek śpi po tym, jak zabity przez naprawdę długi czas. U nas to się sprawdza. Wiem, że wielu także uznałoby, że to za szybko, bo Franek skończył dopiero 3 miesiące (2 tygodnie temu). Mnie także irytuje ta presja karmienia piersią. Przez to jeszcze na początku czułam się trochę winna, kiedy podawałam butelkę. Dziś już nie i tylko pukam się w głowę, kiedy słyszę, że dokarmianie mm jest takie złe...
UsuńA u Was już rozszerzanie diety na całego! Jak ja nie mogę się tego doczekać :) Ale u nas jeszcze trochę ;)
8. Tak jak pisałam, dopiero teraz karmienie jest dla mnie fajne, ale mimo to częste przystawianie mnie męczy, dlatego czekam na rozszerzanie diety, a co za tym idzie rzadsze ssanie. Chociaż jak sobie pomyślę, że może się to skończyć, to pewnie będzie mi żal. Ja planuję karmić minimum te pół roku. Co będzie później - zobaczymy. Na pewno będę chciała utrzymać laktację chociażby po to, by móc karmić nocą - to mega wygodne. Ale jeśli się nie uda - trudno. Jednak nie będę też działała w tym kierunku, żeby z premedytacją zakończyć laktację.
Generalnie cała kwestia karmienia nie jest taka prosta, jakby się mogło wydawać. Może dla niektórych kobiet tak, ale ja przekonałam się o tym, że tak nie jest, mimo że wielkich problemów nie miałam. Mnie przede wszystkim odpycha to uwiązanie (bo jednak tak uważam) i ogrom czasu, którego to wymaga. Denerwowało mnie początkowo też to, że pierś była jedynym uspokajaczem, teraz już nie, bo tak nie jest. No i fizyczny ból, którego nikomu nie życzę - pogryzione do krwi brodawki niestety nie tylko na początku przygody z karmieniem, a przez bite 3 miesiące. Jednak ciągle mocno przekonują mnie korzyści z tego płynące, o których też przekonaliśmy się na własnej skórze - Franek nie zachorował, choć były ku temu duże "szanse" kiedy jego katar trwał około 2 tygodni. Wiele osób twierdzi też, że karmienie naturalne to mega wygoda, ja jednak uważam trochę inaczej. Czasem mam wrażenie, że karmienie butelką, nawet pomimo tego całego wyparzania i mycia byłoby prostsze. No i na pewno rzadsze, na czym mi zależy. Poza tym takie jedzenie "na raty" u Franka to i częstsze marudzenie, a najedzenie się raz a porządnie do syta, to jego dobry humor przez dłuższy czas. Także nie wszystko jest czarno - białe.
W ogóle podziwiam Cię za to odciąganie. Jak pisałam, u mnie to niemal niemożliwe, poza tym to chyba jeszcze "gorsze" pod względem ilości roboty, co samo podawanie butelki. Ja niestety nie mam zapasów, no może jedno zamrożone 50 ml. I kiedy muszę (albo chcę) wyjść na dłuższy czas, to wtedy w ruch idzie mieszanka, nie ma innej możliwości.
A na koniec przepraszam Cię, że tak się rozpisałam, ale na ten temat też mam wiele przemyśleń i zwyczajnie chciałam się podzielić.
Kurde no! Miałam już odpowiedz prawie na cały komentarz i nagle kliknęło mi się wyloguj (nie znoszę touchpadów, które ledwo muśnięte zaczynają działać!!!!!) i wszystko poszło w siną dal!!!
UsuńEchh, no dobra, to jeszcze raz, chociaż na pewno mi to nie wyjdzie już tak samo :/
Ja sama mam problem ze zwięzłością i bardzo często rozpisuję się do granic możliwości (albo zupełnie je przekraczając), dlatego nie przeszkadzają mi absolutnie długie komentarze. Ja odpowiem już bez rozbijania na podpunkty, bo niektóre kwestie się zazębiają.
Rzeczywiście, wygląda na to, że chociaż generalnie podejście mamy raczej podobne, to różnią nas przemyslenia dotyczące karmienia - zarówno jeśli chodzi o początki, jak i późniejszy czas.
Ja na początki ani chciałam, ani nie chciałam karmić w piersią, tylko chciałam zobaczyć, czy w ogóle będę mogła. "Wystartowaliśmy" od razu i mi się spodobało, ale nie doświadczyłam żadnego mistycyzmu :) Więc to jednak chyba nie do końca ma znaczenie, czy na początku były jakieś problemy, czy nie :)
Masz rację, na pewno jest tak, że na początku każdy noworodek ssie bardzo długo, ale ja żałuję, że tak Wikingowi nie zostało na dłużej :) Naprawdę to lubiłam. Teraz to jest dla mnie zdecydowanie za krótko ;) Paradoksalnie, mimo tego, że na karmieniu spędzalam dużo wiecej czasu niż początkowo sobie obliczyłam, wcale nie czułam się uwiązana i naprawdę bym do teog wróciła.
U nas od początku nie było jedzenia co 3 godziny, tylko na żądanie i teraz też tak jest. Karmimy zdecydowaie częsciej. 3h to dla Wikinga chyba głodówka :P Myślę, ze to wynika z tego, że Wiking jest drobny i potrzebuje dostarczać sobie częściej mniejszych ilości energii, bo takie ma siły przerobowe...
Ja nie wiem, czy to jest niemożliwe, żeby mleka było mniej... Wydaje mi się, ze jednak jest - a prznajmniej, zeby było mniej, niż potrzeba (może niekoniecznie mniej niż wcześniej). A na pewno jestem przekonana, ze kryzysy laktacyjne to nie mit - przynajmniej jeśli chodzi o ten 3go miesiąca, bo wcześniejszy nas raczej ominął, a kolejny dopiero przed nami...
Też piłam femaltiker, ale nie wiem na ile pomógł... Piłam go głównie dlatego, ze mi smakował :) Ale że drogi, to tylko raz go kupiłam. Wydaje mi sie, ze większy skutek w rozkręceniu laktacji miało odciąganie pokarmu (nawet pięć razy dziennie). Chociaż ja też jestem raczej przypadkiem laktatoroopornym (choć mniej niż Ty - a próbowałaś ręcznie? w sensie ręką, nie laktatorem ręcznym - bo ja mam tylko ręczny i używam go na zmianę z odciąganiem ręcznym i czasami tym drugim sposobem jeszcze drugi raz tyle odciągnę), bo nie udaje mi się dużo odciągnąć. Moje piersi też są przyzwyczajone do ssania wikingowego. Ostatnio wręcz mam czasami problem wycisnąć choćby kroplę a czuję i wiem, ze pierś nie jest pusta.
Jeśli chodzi o dokarmianie, to na początku nie miałam żadnej teorii. Potem nie chciałam dokarmiać, ale okazało się u nas to niepotrzebne, no a później to uległo zmianie. Przez większość czasu Wiking jadł tylko mleko z piersi, ale od miesiąca regularnie dostaje butelkę na noc. Dzięki temu mamy spokojniejszy sen - nie chodzi o pobudki, bo te mi nie przeszkadzały, ale doskwierało nam to, ze Wiking się denerwował w nocy, bo mu było za mało tego jedzenia. To było bardzo uciążliwe, ale teraz problem zniknął.
Co do rozszerzania diety, to zgadzam się, ze wszystko zależy od dziecka. U nas zdecydowanie były ku temu wskazania - potwierdziła to nam wczoraj pani w poradni (byliśmy już chyba po raz ostatni) ostatecznie. Dwie lekarki niezależnie od siebie i mające zupełnie inne poglądy na wiele spraw stwierdziły, że Wiking potrzebuje czegoś więcej i zalecają rozszerzanie diety już teraz. Dlatego też idziemy w tym kierunku, zamiast trzymać się ślepo karmienia piersią "bo tak trzeba"
UsuńAle powiem Ci, ze dla mnie te dodatkowe posiłki są jednak bardziej uciążliwe niż piers :)) Gdyby nie te wskazania, to ze zwykłej wygody karmiłabym tylko piersią. Ale oczywiście wszystko ma swoje wady i zalety. Nie wiem, jak długo będę karmić, raczej do dwóch lat nie dociągnę, bo trochę dziwne dla mnie jest karmienie stojącego dziecka :P (ale nie potępiam), po prostu zobaczymy, jak się nam wszystko ułoży. Ale do tego wyparzania butelek itp to się nie mogę przekonać i jest to dla mnie bardzo niewygodne :) Nawet odciąganie mniej mi doskwiera, choć pochłania więcej czasu :)
Dokładnie, wszystko ma swoje wady i zalety. Dla mnie jedynym plusem, jaki przemawia za karmieniem piersią to to, że jest zdrowsze dla dziecka. W zasadzie tylko dzięki temu wciąż karmię piersią. Gdyby np. nie miało tak korzystnego wpływu na jego ogranizm, bądź miałoby taki sam, jak mm, to chyba już bym się przerzuciła na butelkę. I dla mnie - z wygody. Ale wszystko zależy od człowieka i co komu pasuje. Mnie czasami karmienie tak irytuje, że mam ochotę z tym skończyć już, teraz, natychmiast. Na przykład dzisiaj, kiedy przystawiam, przystawiam i przystawiam a jednak sytości jakoś nie widać... Ja "rozwalona", dom nieogarnięty, obiad w lesie, a ja siedzę i tylko karmię... No wściec się można. Na szczęście zazwyczaj to przejściowe sytuacje. Tylko przetrwać je jest trudno. Niestety, czułe wpatrywanie się w słodkie oczka dziecka to tylko na reklamach, jak dla mnie. Owszem, jest to przyjemne, ale tylko wtedy, jak wszystko jest ok. W naszym wypadku dosyć rzadko.
UsuńA co do dokarmiania, to lekarze/położne doradzają zazwyczaj tak, w zależności do jakiego "obozu" należą. Jedni najchętniej dokarmialiby od razu i bez większego zastanowienia się nad tym. Z kolei inni za nic nie wprowadziliby dokarmiania, choć powody ku temu by się znalazły. Rzadko słychać w tym temacie jakiś prawdziwy głos rozsądku. Żal mi tylko tych milionów dziewczyn, które naprawdę czują się winne czy gorsze, bo zdarza im się podawać mm.
A wyparzać można we dwójkę ;) U nas np bardziej tym zajmuje się Miki. On też, jeśli zdarza się podać butelkę karmi. Mam wtedy wreszcie czas wytchnienia, bo w końcu nie tylko ja mogę Małego nakarmić. No i można wypracować sobie jakiś sprawny system ;) W ogóle jeśli karmiłabym butelką więcej, to nie wyobrażam sobie życia bez podgrzewacza. Ale że rzadko się jednak w te butelki bawimy, to nam niepotrzebny.
Rozumiem. Dla mnie to jest bardzo istotne, ale raczej o tym nie myślę za wiele. Generalnie karmić lubię i jest to dla mnie wygodne, i chyba głównie dlatego nie przeszkadza mi, że będę jeszcze to robić przez jakiś czas. Ale w sumie jestem w stanie zrozumieć, że ktoś może tego nie lubić.
UsuńU nas też nie ma patrzenia się sobie w oczy przy karmieniu :) Może czasami :) Ale właśnie prędzej Wiking na mnie patrzy kiedy je z butelki, a jak z piersi, to mu niewygodnie na mnie patrzeć :)
Tak, to prawda. Już nie chciałam przedłużać, więc nie dzieliłam się moim spostrzeżeniem, które jest takie samo. Denerwują mnie te skrajności. Dlatego cieszę się, ze w tej poradni laktacyjnej spotkałam w miarę rozsądne lekarki - bo obawiałam się, że za wszelką cenę będą kazały mi karmić piersią, a tymczasem one służyły pomocą, ale obserwowały Wikinga i ostatecznie widziały, że sama pierś to dla niego mało.
Jasne, u nas prawie zawsze wyparzaniem zajmuje się Franek. Przygotowuje mi też laktator. Ale kiedy go nie ma to już muszę sama to robić. No i przy kąpieli ja przygotowuję mleko (bo Franek sam kąpie Wikinga).
Jednak chodzi o sam fakt, ze w ogóle trzeba się tym zajmować, tracić na to czas, energię no i koszt też jest wyższy bo podgrzewanie, samo mleko itd. Jeśli irytuje Cię karmienie piersią, to rozumiem, ze to udogodnienie dla Ciebie, w moim wypadku to raczej utrudnienie, ale jak mus to mus :)
A jak byłaś jeszcze w ciąży to nie miałaś takich obaw, że np to karmienie będzie niekomfortowe w tym sensie, że np to będzie bolesne albo drażliwe dla Ciebie? Bo ja nie potrafie sobie wyobrazić jak dziecko będzie mi ssać brodawkę, skoro ja sama nie moge sobie jej dotknąć bo mam tak wrażliwe! ;p
OdpowiedzUsuńA po za tym, z tymi zupkami słoiczkami, to myślę, że to nie ma reguły po prostu tak jak napisałaś, należy zdać się na intuicję i obserwować dziecko, u mnie pamiętam babcia zawsze mówiła, że nie ma na co czekać, jak nie wypluwa to czemu by mu nie dać np troszkę jabłuszka bądź delikatnej zupki ;)
Nie, tego akurat się nie bałam, chyba po prostu od tej strony w ogóle nie patrzyłam na to zagadnienie :) Bardziej właśnie przejmowałam się tym uwiązaniem i w ogóle samo karmienie wydawało mi się jakieś takie dziwne (oczywiście teraz już jest dla mnie czymś zupełnie naturalnym :))
UsuńTak, zdecydowanie nie ma reguły. Okazuje się, że są dzieci, którym wręcz zaleca się rozszerzanie diety szybciej i Wiking do takiej grupy należy -stwierdziły to niezależnie od siebie dwie lekarki.
A jak byłaś jeszcze w ciąży to nie miałaś takich obaw, że np to karmienie będzie niekomfortowe w tym sensie, że np to będzie bolesne albo drażliwe dla Ciebie? Bo ja nie potrafie sobie wyobrazić jak dziecko będzie mi ssać brodawkę, skoro ja sama nie moge sobie jej dotknąć bo mam tak wrażliwe! ;p
OdpowiedzUsuńA po za tym, z tymi zupkami słoiczkami, to myślę, że to nie ma reguły po prostu tak jak napisałaś, należy zdać się na intuicję i obserwować dziecko, u mnie pamiętam babcia zawsze mówiła, że nie ma na co czekać, jak nie wypluwa to czemu by mu nie dać np troszkę jabłuszka bądź delikatnej zupki ;)
o nie ... Margola to mi musisz odpuścić nie czytam :)
OdpowiedzUsuńHaha, jasne Polly, nie ma sprawy :) Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to temat nie dla każdego i nie przeszkadza mi to, ze ktoś tego nie przeczyta. Pewnie będzie więcej takich osób, jak Ty :) Ale dzięki, ze i tak się odezwałaś
UsuńJa również uważam, że kp to mega wygoda! Gdzie byśmy nie poszli, mleczko zawsze mamy przy sobie. Choć też zauważyłam, że są dni, że piersi mam pełne mleka, a przychodzą też takie, że piersi są sflaczałe... nie wiem od czego to zależy. Na szczęście Ola póki co nie narzeka i najada się, mleka wystarcza, choć czasem mam wrażenie, jakby piersi były puste, jednak po naciśnięciu coś tam leci :) Ja dodatkowo piję herbatki na laktacje, niby też mają dobry wpływ na maluszka i jego brzuszek.
OdpowiedzUsuńZ karmieniem na szczęście nie mieliśmy problemu, nie licząc pierwszych trzech dni, bo Ola nie zawsze dobrze łapała, a ja miałam niewiele mleka. Potem się to unormowało i zaczęło mi też sprawiać ogromną przyjemność, choć Ola tak jak Wiking coraz więcej się wierci. Łapie rączką za pierś, też masuje dekolt, memla w rączkach moją koszulkę... no i niedługo to mi zacznie nogę na głowę wywalać, bo cuda wianki z nimi wyprawia :D
Odnośnie wprowadzania nowych posiłków, to mimo, że WHO zaleca karmić wyłącznie do 6 miesiąca piersią, ja po 18 tygodniu planuję wprowadzić już pierwsze warzywka i niedługo potem gluten, który obecnie zalecany jest po 5, ale nie później niż w 6 miesiącu.
Tak, zdecydowanie uważam, że jest to wygodne, choć może trochę z innych powodów, bo bardziej chodzi mi o brak konieczności podgrzewania i przygotowywania się do karmienia, podczas gdy dziecko czeka i płacze. Oczywiście fakt, że mleko mam cały czas przy sobie i w każdej chwili mogę małego nakarmić daje komfort psychiczny, jednak nie zawsze sprzyjają ku temu okoliczności (o tej kwestii karmienia w różnych miejscach napiszę kiedyś inną notkę) a poza tym mieliśmy czas, kiedy Wiking w pewnych sytuacjach za żadne skarby nie chciał chwycić piersi a z butelki pił. Dlatego też i tak mam zwykle ze sobą na wszelki wypadek butelkę z wodą i trochę mleka modyfikowanego.
UsuńTeż piję te herbatki itp, ale nie wiem, na ile pomagają, a na ile to po prostu efekt placebo :) W każdym razie często jest tak, że piersi wydają się puste, a coś z nich leci lub wręcz przeciwnie, wiem na pewno, że puste nie są, a odciągnąć nie mogę. Po prostu są na Wikinga nastawione :)
Tak, wiem, że takie są zalecenia WHO. I dobrze, ale przede wszystkim trzeba obserwować swoje dziecko, tak uważam. My zrobiliśmy na odwrót - najpierw gluten.
Tak, to było dawno... Swojego syna karmiłam piersią równy rok. To był najpiękniejszy czas z mojego życia. Pokarmu miałam oczywiście sporo i nigdy nie był głodny. Od początku wprowadzałam mu smaki typu owoce i warzywa, skończywszy na rybach.. Pierś i mleko to bliskość, ale daleka byłabym od przekonywania do karmienia wyłącznie piersią. Pamiętajcie że przesada jest czymś nagannym. Zbyt długie karmienie może doprowadzić do zmiany w postawie matki - krzywy kręgosłup i zniekształcenie niemowlaka. Znam przypadek spłaszczenia głowy i prawej strony ciała dziecka. Wszystko dla ludzi... Butelka również :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
O matko, ale to jakieś skrajne sytuacje nie wynikające z samego faktu karmienia piersią tylko nieprawidłowej pozycji do karmienia i złej pielęgnacji dziecka (wszystko przy dziecku powinno się robić na obie strony naprzemiennie, łącznie z karmieniem, noszeniem,układaniem do snu, wtedy główka nie ma prawa się odkształcić, a i kręgosłup matki przy prawidłowym karmieniu i noszeniu nie ma prawa być skrzywiony, zawsze można użyć chusty żeby równomiernie go obciążyć )
UsuńNa razie jeszcze nie wiem, czy to najpiękniejszy czas w moim życiu, bo chociaż tęsknię do tych pierwszych tygodni jeśli chodzi o czas karmienia, to zdecydowanie nie tęsknię do czasu, kiedy Wiking ciągle płakał i miał problemy z brzuszkiem :) Ale generalnie zgadzam się z Tobą i też uważam, ze przesada w żadną stronę nie jest dobra i wszystko jest dla ludzi. WIem, ze niektórzy karmią piersią bardzo długo, ja raczej do tego grona należeć nie będę.
UsuńChociaż faktycznie wydaje mi się, że te wady postawy czy to u matki, czy niemowlaka to jakiejś skrajne przypadki. Coś tam musiało być nie tak, bo raczej nie sądzę, zebym karmieniem zrobiła krzywdę sobie albo Wikingowi.
A ja się tylko cieszę, że przekonałaś się do karmienia piersią i skrycie mam nadzieję, że jeszcze trochę z bogactwa maminego mleczka pokorzystacie:)
OdpowiedzUsuńJa sama jestem fanką karmienia, ale też daleka jestem od oceniania i potępiania osób, które z takich czy innych względów dokarmiają czy odstawiają... To jest ich decyzja i mają do tego prawo, bo sytuacje są bardzo różne, a karmienie nie zawsze jest łatwe i proste, a nawet jeśli takie jest, to i tak nie zawsze jest przyjemne...Trzymam jednak kciuki za każdą mamę, żeby mogła karmić tyle ile pragnie i nie zabrakło jej w tym pomocy i wsparcia.
Ja ze swojej strony nie chcę dawać substytutu będącego siłą rzeczy pokarmem bardzo przetworzonym i zakonserwowanym (aczkolwiek ratujący w wielu przypadkach życie! Przecież moje własne dzieci zaraz po urodzeniu dostawały mm), skoro mam pokarm tańszy i lepszy pod każdym względem;) Ale to jest moja decyzja i nikomu jej nie narzucam, bo nie dla każdego jest dobre to samo.
Jeśli chodzi o pojemność piersi, to bardziej ma tu znaczenie ilość tkanki magazynującej;) Bo kobieta może mieć duże piersi, ale złożone głównie z tkanki tłuszczowej, albo na odwrót, małe, ale złożone głównie z tkanki magazynującej. Ja akurat mam malutkie;) Ale jedno dziecko wykarmiłam 15 mies - i to prawie wyłącznie piersią, bo mały prawie nic innego nie jadł; a drugie już 11 mies.
Co do wprowadzania pokarmów... temat rzeka, a zalecenia ciągle się zmieniają... Ja już na luzie do tego podchodzę, żadnych tabelek, chociaż obojgu wprowadzałam nowości dopiero w okolicach 6 mies właśnie (z tym, że Adaś miał mleczko zagęszczane szybciej ze względu na podejrzenie refluksu- no właśnie, rożne są sytuacje...) Ale ostatnio zdziwiłam się, kiedy przeczytałam u Hafiji, że badania wykazują, że pokarmy stałe paradoksalnie są mniej kaloryczne niż mm czy mleko mamy... i ze jeśli dziecko za mało przybiera na wadze, to właśnie powinno się na odwrót, więcej mleka dawać, a nie wprowadzać marchewki czy kaszek...Człowiek uczy się całe życie;)
Całuję Was, rośnijcie zdrowo:*
Nie jestem pewna, czy "przekonałam się" to dobre słowo, bo w gruncie rzeczy nie byłam nieprzekonana :) Po prostu nie zależało mi na tym specjalnie i wydawalo mi się uciążliwe, ale możliwe, ze mamy na myśli dokładnie to samo :)
UsuńWłaśnie, sytuacje są naprawdę różne. Rozmawiałam jeszcze wczoraj z lekarką w poradni laktacyjnej i ona zdecydowanie powiedziała, ze rozszerzanie diety na tym etapie u dziecka absolutnie nie szkodzi (prowadzono badania na ten temat) i co prawda nie przynosi też żadnych szczególnych korzyści, ale u niektórych dzieci jest to wskazane i wtedy te korzyści są. I Wiking właśnie do takich dzieci należy. Ewidentnie tylko mleko z piersi mu nie wystarczało, o czym świadczył fakt, że wypijał z jednej piersi, z drugiej, potem jeszcze raz z jednej i drugiej, a potem jeszcze dopijał mieszanką. Cały czas u nas jest podstawą mleko z piersi, ale mleko modyfikowane nam bardzo pomogło w wielu sytuacjach a bywało, że naparwdę nie wiem, co bym bez niego zrobiła, bo jak byłam gdzieś na mieście i Wiking wpadal w histerię, to nie mogłam go nakarmić z piersi (nie chciał chwycić), a z butelki pił - swojego mleka nie miałam, bo nie miałam warunków do przechowywania. Sam fakt, że to mleko przetworzone mnie specjalnie nie przeraża, bo też wiem, że w tych czasach trudno o żywność nieprzetworzoną i i tak w gruncie rzeczy przez całe życie tak jadamy - mniej lub bardziej, ale jednak trochę sztucznie.
Ja bym powiedziała, że mam piersi średniej wielkości. Trudno mi powiedzieć ile mam jakiej tkanki, no ale tak na chłopski rozum wydaje mi się też logiczne, że jakiejś ogromnej ilości tego pokarmu mieć nie będę, bo pewnie procentowo za dużo masy by mnie to kosztowało :)
Ta fakt, że zalecenia ciągle się zmieniają. Może z tą kalorycznością to rzeczywiscie prawda. Ale u nas akurat nie stricte o kalorie , tylko o to, żeby jedzenia było więcej, a lepiej podawać mu coś innego niż mleko modyfikowane po prostu.
Nie wiem, jak długo będę jeszcze karmić piersią - na razie nic nie wskazuje na to, żebym miała przestać i chciałabym jak najdłużej, chociaż raczej nie będę mamą karmiącą chodzącego brzdąca :) No, chyba, ze coś mi się odmieni - różnie to bywa.
Dziekujemy :)):*
U nas było tak, że karmienie piersią nie podobało się ani mnie ani Patrykowi i po około 2 tygodniach przeszlismy całkowicie na mleko modyfikowane. I nie żałuję. Jako, że butelkę podać może kazdy, nie musiałam martwić się odciąganiem itd. No i mleko modyfikowane syci na dłuzej, więc przez peirwsze 2 miesiace wstawaliśmy w nocy karmić Patryka tylko raz, bo tylko raz sie budził, a jak skonczył dwa miesiace to zaczal przesypiac cale noce i nie potrzebował nocnego karmienia. Wszystkiego są plusy i minusy, dobrze, że Wy macie sposób, który odpowiada zarówno Tobie jak i Wikingowi.
OdpowiedzUsuńNo i dobrze, skoro tak czułaś. Uważam, że powinno się postępować tak, jak się czuje.
UsuńTo fakt, że butelkę może podać każdy, ale u nas tym "każdym" jest zwykle tylko Franek, wiec w sumie wszystko jedno, zwłaszcza, że on zazwyczaj wtedy zajmuje się czyms innym (np sprząta po kąpieli) a i tak ma jakoś tak w głowie utarte, że od karmienia to ja jestem :D
Z tym nasyceniem i nocnym budzeniem się to pewnie różnie bywa. Pewnie dzieci na mieszance faktycznie rzadziej się budzą, ale Wiking dostaje ją na noc a i tak się budzi prawie normalnie (godzinę dłużej tylko śpi niż kiedy karmiłam go piersią przed snem) - tyle, ze w nocy ja mam więcej pokarmu dla niego, więc jest spokojniejszy i nie ma nerwów przy jedzeniu. Ale też faktem jest, że wg miary na opakowaniu powinien dostawać 150-180 ml tego mleka, a my mu tyle nie dajemy, bo nie wypijał. Zwykle daję mu 120 a on z tego wypija 80-100 najczęściej. To by potwierdzało moją tezę o jego malym żołądku.
Myślę sobie, że karmienie dziecka jest takie pierwotne i atawistyczne. Kiedyś nie było przecież mądrych książek, a kobiety radziły sobie z karmieniem. Wydaje mi się, że taka świadomość jest gdzieś głęboko w nas i warto słuchać intuicji.
OdpowiedzUsuńTo prawda, masz rację.. Kiedyś musiały sobie radzić bez względu na jakiekolwiek problemy, bo nie było tez przecież mieszanek. Pod tym względem dobrze, ze teraz jest łatwiej. Ale zdecydowanie zgadzam się z Tobą jeśli chodzi o słuchanie intuicji.
Usuń