I faktycznie w Podwarszawie czekała na mnie inna
rzeczywistość, tak jak się spodziewałam. Choć dość szybko w nią wsiąknęłam,
przyznaję. Sporo rzeczy miałam i mam do zrobienia, a zaczęłam od małego
przemeblowania :) Stwierdziłam, że jedna z rzeczy, która tutaj jest bardzo
uciążliwa, a której nie było w Miasteczku (a przynajmniej nie do tego stopnia)
to to, że ciągle Wikinga muszę przeganiać z dwóch miejsc. Wcześniej oczywiście też
tak było, ale dopiero po tym w miarę spokojnym okresie w Miasteczku uderzyło
mnie to ze wzmożoną siłą. Jedno miejsce to stolik, na którym stoi laptop. I
nieistotne, czy ja przy tym laptopie akurat siedzę (ostatnio przy Wikingu
bardzo rzadko), czy nie. Stolik parę razy był widoczny na zdjęciach, które tu
zamieszczałam, więc może pamiętacie, że jest on akurat tylko trochę powyżej
wysokości oczu Wikinga, a więc chętnie się na niego wiesza, żeby zobaczyć co na
nim stoi lub wyciąga rączki, żeby wszystko z niego pościągać. Poza tym na dole
ma półeczkę, na którą Wikuś ciągle właził. Drugie miejsce to parapet z kwiatami,
który też kiedyś był widoczny na jednym ze zdjęć .
Postanowiliśmy zamienić miejscami stolik i duży stół. Tym
sposobem komputer stoi teraz na wysokim stole, który nie jest już tak
atrakcyjny dla Wikinga i mogę sobie nawet oglądać lub podczytywać czasami coś
na laptopie, bo z reguły nie zwraca to wikingowej uwagi. Mały stolik stoi teraz
przy ścianie i fotelu, więc Wiking ma do niego utrudniony dostęp, a na półeczce
położyłam pudło z jego zabawkami.
Niestety gorzej jest z parapetem. Na to nie mam sposobu.
Oczywiście mogłabym pozabierać kwiaty, ale po pierwsze nie mam tyle miejsca na
innych oknach, po drugie wolałabym, żeby się Wiking nauczył, że jak „nie wolno”
to nie wolno. A po trzecie – i najważniejsze, to i tak nie rozwiązuje problemu,
bo Wikinga kwiaty interesują bardziej przy okazji, a główną atrakcją jest widok
z okna. W zasadzie to mu się nie dziwię (choć z trzeciego piętra i tak słabo
widać, zwłaszcza, że akurat w sąsiedztwie nie ma nic ciekawego i nic się nie dzieje),
ale problemem jest to, że Wikuś nie może sobie ot tak do okna podejść, tylko
wchodzi na ten niski parapet, który dla niego i tak jest za wysoki i potem on
zapomina, że żeby zejść, nie może sobie ot tak kroczku do tyłu postawić. I
zdarza się, że traci równowagę i uderza się o podłogę. Nie bardzo wiem, co z
tym fantem zrobić, więc póki co pozostaje mi ciągle próbować odwracać jego
uwagę od okna. W Miasteczku oczywiście też były miejsca niedozwolone, ale
akurat znajdowały się w łazience (muszla klozetowa) i w kuchni (szuflady i
szafki), a większość czasu spędzaliśmy w pokoju. Tam nie było owoców
zakazanych, więc Wikuś głównie grzecznie bawił się swoimi zabawkami,
ewentualnie otwierał sobie szafki, ale ich zawartość mógł sobie wywalać do
woli. Cóż, jakoś trzeba będzie to przeczekać, choć przyznaję, że frustruje
ciągła konieczność odciągania dziecka od okna.
W Podwarszawie oczywiście ciągle mam coś do roboty i to jest
duża różnica pomiędzy moją codziennością tu, a tą miasteczkową :) Jasne, że tam
też prałam, prasowałam i zmywałam naczynia, ale było to w o wiele mniejszym
zakresie. W domu to zawsze znajdę sobie coś do zrobienia. I nie powiem nawet,
że się czuję uciśniona tym faktem, bo ja nawet lubię te mniejsze i większe
porządki, ale w Miasteczku mogłam sobie spokojnie siedzieć i zajmować się
Wikingiem a często przy okazji swoimi przyjemnościami. Tutaj za dużo myślę o
tym, co bym jeszcze zrobiła, gdyby Wikuś na chwilę zapomniał o moim istnieniu
:) Jednak nie ma to jak wakacje! Bez dwóch zdań!
A tak poza tym, to miałam wrażenie, że może nie tyle
opuściła mnie wena, co straciłam tego „pałera” do pisania :) Pewnie się teraz w
głowę pukacie, bo przecież dopiero co przedwczoraj notkę pisałam (no ale
wcześniej były prawie codziennie :)), ale chodzi bardziej o moją głowę :) Ale
jak przyjechałam do Miasteczka też tak było przez pierwsze dni, więc pewnie się
muszę zaaklimatyzować a potem znowu wrócę do tych wszystkich pomysłów, które
jeszcze we mnie siedzą :)
Choć na tą aklimatyzację to za wiele czasu nie mam, bo za chwilę - najpóźniej pojutrze, wyjeżdżamy do Poznania :) Więc chyba sobie odpuszczę, bo po co mam się dwa razy aklimatyzować :P
Cieszę się, że jesteśmy znowu we trójkę, razem z Frankiem, ale przyznaję, że tęsknię już za Miasteczkiem i za naszą codziennością tam. Żal mi bardzo niektórych momentów. Wiem, że taka kolej rzeczy, ale smutek trochę jest, choć staram się mu nie poddawać.
Chyba nie ma innej rady jak do znudzenia powtarzac "nie wolno".
OdpowiedzUsuńTak, ja wiem o tym, tylko po tym pobycie w Miasteczku, kiedy nie trzeba było tego robić tak często, jest to dla mnie szczególnie wkurzające :)
UsuńDomyślam się:) Mnie starsznie irytowało jak Patryk był w wieku Wikinga i za kazdym razem jak szłam z nim do mojej mamy to wysypywał Mice jedzenie z miski i chciał się tym bawić. A sucha karma latała po całej kuchni.
UsuńNo właśnie są takie rzeczy, które wyjątkowo irytują :) Pocieszające jest to, że w końcu z tego dzieciak wyrasta - no chyba, że Patryk nadal ma ochotę na to jedzenie Miki? :)
UsuńHaha:D Nie, on nigdy nie miał ochoty na jedzenie Miki, on miał ochotę to jedzenie po prostu rozwalać po całej kuchni, bo mu się podobały te kuleczki:D Ale fakt, wyrósł z tego. teraz irytuje mnie innymi rzeczami:)
UsuńTak, tak, ja wiem :) CHciałam napisać, "nadal ma ochotę na to jedzenie Miki, żeby się nim bawić" ale stwierdziłam, że to dziwnie brzmi i ze się domyślisz :P Ale fakt, że to zabrzmiało jakbym nie zrozumiała ;))
UsuńZnam dzieci, które probowały jeść różne zwierzece potrawy, więc nawet gdybyś pomyślała, ze Patryk tak miał- nie zdziwiłoby mnie to:)
UsuńWiking jest w takim okresie, że trzeba mieć oczy dookoła głowy. Dopiero za jakiś czas, będzie go można zająć bajką, rysowaniem, czy układaniem puzzli, żebyś mogła w tym czasie zerknąć na gotującą się zupę, czy wstawić pranie.
OdpowiedzUsuńOn jest w takim okresie odkąd zaczął raczkować, czyli już piąty miesiąc za chwilę będzie, ale to nieprawda, że ja nie mam czasu na rzeczy o których wspomniałaś i na całą masę innych. Właśnie przed chwilą przygotowywałam w kuchni obiad na dzisiaj, podczas gdy Wiking zajmował się zabawą, a teraz piszę ten komentarz, a on sobie je gruszkę.
UsuńTen czas, kiedy trzeba cały czas czuwać będzie trwał jeszcze długo, ale nie może on paraliżować mojego normalnego trybu dnia :) To nie w tym rzecz - po prostu w notce piszę o tym, że jest różnica między pilnowaniem go tutaj a w Miasteczku, a przecież cały czas jest w tym samym okresie rozwoju. Tyle, że tutaj kusi go coś, czego tam nie było
kobieta zmienną jest, a syn iskierka daje Ci wiele radości. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńhttp://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
:)
UsuńPozdrawiam również!
Nie ma się co przyzwyczajać, bo przed Wami kolejny wyjazd, a kto wie, może po powrocie Wikusia będzie interesować coś zupełnie innego.
OdpowiedzUsuńWięc się nie przyzwyczajam :) Ale obawiam się, że ten parapet jeszcze długo będzie go interesował, echh :)
UsuńTaki wiek Kochana, taki wiek ;) Potem co innego zaczniego go interesowac i tak do znudzenia.
OdpowiedzUsuńWidadomo, ze latwiej jest kiedy mamy kogos do pomocy, kogos kto choc troszeczke nas odciazy, a potem kiedy znow zostaje sie "samemu" to sie za ta pomoca troszke teskni ;)
Jasne, wiem o tym, chociaż czuję, ze fascynacja parapetem będzie trwała jeszcze długo :)
UsuńW tym wypadku akurat właśnie nie o pomoc chodzi - bo ja byłam przez większość dnia (a w każdym razie prawie przez tyle samo czasu co tutaj) sama, ale właśnie o to, że tam było trochę łatwiej, bo jakoś WIkinga w tym pokoju, gdzie spędzaliśmy większość czasu nic nie kusiło.