*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 9 listopada 2015

Przerwa w podróży.



I faktycznie w Podwarszawie czekała na mnie inna rzeczywistość, tak jak się spodziewałam. Choć dość szybko w nią wsiąknęłam, przyznaję. Sporo rzeczy miałam i mam do zrobienia, a zaczęłam od małego przemeblowania :) Stwierdziłam, że jedna z rzeczy, która tutaj jest bardzo uciążliwa, a której nie było w Miasteczku (a przynajmniej nie do tego stopnia) to to, że ciągle Wikinga muszę przeganiać z dwóch miejsc. Wcześniej oczywiście też tak było, ale dopiero po tym w miarę spokojnym okresie w Miasteczku uderzyło mnie to ze wzmożoną siłą. Jedno miejsce to stolik, na którym stoi laptop. I nieistotne, czy ja przy tym laptopie akurat siedzę (ostatnio przy Wikingu bardzo rzadko), czy nie. Stolik parę razy był widoczny na zdjęciach, które tu zamieszczałam, więc może pamiętacie, że jest on akurat tylko trochę powyżej wysokości oczu Wikinga, a więc chętnie się na niego wiesza, żeby zobaczyć co na nim stoi lub wyciąga rączki, żeby wszystko z niego pościągać. Poza tym na dole ma półeczkę, na którą Wikuś ciągle właził. Drugie miejsce to parapet z kwiatami, który też kiedyś był widoczny na jednym ze zdjęć .
Postanowiliśmy zamienić miejscami stolik i duży stół. Tym sposobem komputer stoi teraz na wysokim stole, który nie jest już tak atrakcyjny dla Wikinga i mogę sobie nawet oglądać lub podczytywać czasami coś na laptopie, bo z reguły nie zwraca to wikingowej uwagi. Mały stolik stoi teraz przy ścianie i fotelu, więc Wiking ma do niego utrudniony dostęp, a na półeczce położyłam pudło z jego zabawkami.
Niestety gorzej jest z parapetem. Na to nie mam sposobu. Oczywiście mogłabym pozabierać kwiaty, ale po pierwsze nie mam tyle miejsca na innych oknach, po drugie wolałabym, żeby się Wiking nauczył, że jak „nie wolno” to nie wolno. A po trzecie – i najważniejsze, to i tak nie rozwiązuje problemu, bo Wikinga kwiaty interesują bardziej przy okazji, a główną atrakcją jest widok z okna. W zasadzie to mu się nie dziwię (choć z trzeciego piętra i tak słabo widać, zwłaszcza, że akurat w sąsiedztwie nie ma nic ciekawego i nic się nie dzieje), ale problemem jest to, że Wikuś nie może sobie ot tak do okna podejść, tylko wchodzi na ten niski parapet, który dla niego i tak jest za wysoki i potem on zapomina, że żeby zejść, nie może sobie ot tak kroczku do tyłu postawić. I zdarza się, że traci równowagę i uderza się o podłogę. Nie bardzo wiem, co z tym fantem zrobić, więc póki co pozostaje mi ciągle próbować odwracać jego uwagę od okna. W Miasteczku oczywiście też były miejsca niedozwolone, ale akurat znajdowały się w łazience (muszla klozetowa) i w kuchni (szuflady i szafki), a większość czasu spędzaliśmy w pokoju. Tam nie było owoców zakazanych, więc Wikuś głównie grzecznie bawił się swoimi zabawkami, ewentualnie otwierał sobie szafki, ale ich zawartość mógł sobie wywalać do woli. Cóż, jakoś trzeba będzie to przeczekać, choć przyznaję, że frustruje ciągła konieczność odciągania dziecka od okna.
W Podwarszawie oczywiście ciągle mam coś do roboty i to jest duża różnica pomiędzy moją codziennością tu, a tą miasteczkową :) Jasne, że tam też prałam, prasowałam i zmywałam naczynia, ale było to w o wiele mniejszym zakresie. W domu to zawsze znajdę sobie coś do zrobienia. I nie powiem nawet, że się czuję uciśniona tym faktem, bo ja nawet lubię te mniejsze i większe porządki, ale w Miasteczku mogłam sobie spokojnie siedzieć i zajmować się Wikingiem a często przy okazji swoimi przyjemnościami. Tutaj za dużo myślę o tym, co bym jeszcze zrobiła, gdyby Wikuś na chwilę zapomniał o moim istnieniu :) Jednak nie ma to jak wakacje! Bez dwóch zdań!
A tak poza tym, to miałam wrażenie, że może nie tyle opuściła mnie wena, co straciłam tego „pałera” do pisania :) Pewnie się teraz w głowę pukacie, bo przecież dopiero co przedwczoraj notkę pisałam (no ale wcześniej były prawie codziennie :)), ale chodzi bardziej o moją głowę :) Ale jak przyjechałam do Miasteczka też tak było przez pierwsze dni, więc pewnie się muszę zaaklimatyzować a potem znowu wrócę do tych wszystkich pomysłów, które jeszcze we mnie siedzą :)
 
Choć na tą aklimatyzację to za wiele czasu nie mam, bo za chwilę - najpóźniej pojutrze, wyjeżdżamy do Poznania :) Więc chyba sobie odpuszczę, bo po co mam się dwa razy aklimatyzować :P
Cieszę się, że jesteśmy znowu we trójkę, razem z Frankiem, ale przyznaję, że tęsknię już za Miasteczkiem i za naszą codziennością tam. Żal mi bardzo niektórych momentów. Wiem, że taka kolej rzeczy, ale smutek trochę jest, choć staram się mu nie poddawać.

15 komentarzy:

  1. Chyba nie ma innej rady jak do znudzenia powtarzac "nie wolno".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ja wiem o tym, tylko po tym pobycie w Miasteczku, kiedy nie trzeba było tego robić tak często, jest to dla mnie szczególnie wkurzające :)

      Usuń
    2. Domyślam się:) Mnie starsznie irytowało jak Patryk był w wieku Wikinga i za kazdym razem jak szłam z nim do mojej mamy to wysypywał Mice jedzenie z miski i chciał się tym bawić. A sucha karma latała po całej kuchni.

      Usuń
    3. No właśnie są takie rzeczy, które wyjątkowo irytują :) Pocieszające jest to, że w końcu z tego dzieciak wyrasta - no chyba, że Patryk nadal ma ochotę na to jedzenie Miki? :)

      Usuń
    4. Haha:D Nie, on nigdy nie miał ochoty na jedzenie Miki, on miał ochotę to jedzenie po prostu rozwalać po całej kuchni, bo mu się podobały te kuleczki:D Ale fakt, wyrósł z tego. teraz irytuje mnie innymi rzeczami:)

      Usuń
    5. Tak, tak, ja wiem :) CHciałam napisać, "nadal ma ochotę na to jedzenie Miki, żeby się nim bawić" ale stwierdziłam, że to dziwnie brzmi i ze się domyślisz :P Ale fakt, że to zabrzmiało jakbym nie zrozumiała ;))

      Usuń
    6. Znam dzieci, które probowały jeść różne zwierzece potrawy, więc nawet gdybyś pomyślała, ze Patryk tak miał- nie zdziwiłoby mnie to:)

      Usuń
  2. Wiking jest w takim okresie, że trzeba mieć oczy dookoła głowy. Dopiero za jakiś czas, będzie go można zająć bajką, rysowaniem, czy układaniem puzzli, żebyś mogła w tym czasie zerknąć na gotującą się zupę, czy wstawić pranie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On jest w takim okresie odkąd zaczął raczkować, czyli już piąty miesiąc za chwilę będzie, ale to nieprawda, że ja nie mam czasu na rzeczy o których wspomniałaś i na całą masę innych. Właśnie przed chwilą przygotowywałam w kuchni obiad na dzisiaj, podczas gdy Wiking zajmował się zabawą, a teraz piszę ten komentarz, a on sobie je gruszkę.
      Ten czas, kiedy trzeba cały czas czuwać będzie trwał jeszcze długo, ale nie może on paraliżować mojego normalnego trybu dnia :) To nie w tym rzecz - po prostu w notce piszę o tym, że jest różnica między pilnowaniem go tutaj a w Miasteczku, a przecież cały czas jest w tym samym okresie rozwoju. Tyle, że tutaj kusi go coś, czego tam nie było

      Usuń
  3. kobieta zmienną jest, a syn iskierka daje Ci wiele radości. Pozdrawiam
    http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma się co przyzwyczajać, bo przed Wami kolejny wyjazd, a kto wie, może po powrocie Wikusia będzie interesować coś zupełnie innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc się nie przyzwyczajam :) Ale obawiam się, że ten parapet jeszcze długo będzie go interesował, echh :)

      Usuń
  5. Taki wiek Kochana, taki wiek ;) Potem co innego zaczniego go interesowac i tak do znudzenia.
    Widadomo, ze latwiej jest kiedy mamy kogos do pomocy, kogos kto choc troszeczke nas odciazy, a potem kiedy znow zostaje sie "samemu" to sie za ta pomoca troszke teskni ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, wiem o tym, chociaż czuję, ze fascynacja parapetem będzie trwała jeszcze długo :)
      W tym wypadku akurat właśnie nie o pomoc chodzi - bo ja byłam przez większość dnia (a w każdym razie prawie przez tyle samo czasu co tutaj) sama, ale właśnie o to, że tam było trochę łatwiej, bo jakoś WIkinga w tym pokoju, gdzie spędzaliśmy większość czasu nic nie kusiło.

      Usuń