*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 13 listopada 2015

Samosie i niesamosie :)

Wczoraj wieczorem wyskoczyliśmy sobie z Frankiem do kina. Tym razem na 11 minut Skolimowskiego. W internecie są bardzo różne recenzje, ale nam się bardzo podobał ten film. Nie nudziliśmy się i nas trzymał w napięciu. Oczekiwałam co prawda trochę innego zakończenia, ale nie czuję się zawiedziona.
Kino znajduje się w galerii handlowej, więc po seansie skusiłam się jeszcze na lody McFlurry Twix z McDonalds'a, które chodziły za mną od jakiegoś czasu, a konkretnie od momentu kiedy zobaczyłam, że coś takiego jest. Muszę przyznać, że było pyszne! A do tego głodna byłam, to jeszcze cheesburgera wciągnęłam. Nie ma to jak śmieciowe żarcie o 21:00 :) Ale jak widać mój żołądek nie miał nic przeciwko, bo czułam się rewelacyjnie.
Kiedy wróciliśmy, okazało się, ze Wiking śpi już od godziny. To znaczy zasnął tak, jak przewidywaliśmy od razu po jedzeniu po 19:30. Ale zapomniałam teściów uprzedzić, że czasami jak Wiking tak padnie, to się budzi po jakiejś godzinie z głośnym płaczem i trudno go trochę uspokoić, ale poradzili sobie mimo wszystko - pobujali go trochę w wózku i szybciutko zasnął, a potem go przenieśli. I kolejną pobudkę Wiking zaliczył dopiero o 5:30. Byłam w szoku, bo to jego rekord! Dotychczas najdłużej spał do 4:00 bez przerwy. Za to ja się obudziłam już o 5:00 wyspana, bo skoro miałam nieprzerwany prawie siedmiogodzinny sen to mój organizm chyba został odurzony taką dawką :P Z drugiej strony nie lubię takich nocy (choć oczywiście "nie lubię" jest zdecydowanie zbyt mocnym słowem:)), bo zazwyczaj podświadomie liczę na to, że może to początek nowych zwyczajów, a potem okazuje się, że następnej nocy Wikuś znowu po staremu budzi się między 1:00 a 2:00 :) I jestem rozczarowana.
A dziś wieczorem znowu mamy w planach wyjście, tym razem do znajomych i trochę dłużej pobalujemy (niestety moim zdaniem). W dodatku Franek piwa sobie nie odmówi, bo w końcu się spotka z kumplami, więc jutro oczywiście nic mu się nie będzie chciało. Ale w sumie będzie musiało mu się chcieć, bo na 10:00 jesteśmy umówieni z Karolą, jej facetem i Jowitką :)

Fajnie jest tak móc zostawić dziecko dziadkom i sobie wyjść. Oj fajnie... I chociaż mam świadomość, że nawet gdybyśmy mieszkali w tym samym mieście, to nie korzystalibyśmy wcale tak często z tego przywileju, to zawsze trochę żal, że takiej możliwości teraz nie mamy wcale. Owszem, żal jest, wiecie o tym, bo czasami przecież wspominam coś na ten temat. Ale z drugiej strony, tak na co dzień, wcale dużo nie myślę na ten temat. I prawdę mówiąc widzę też sporo dobrych stron tego, że mieszkamy sami - na przykład to, że jesteśmy zupełnie niezależni i samodzielni i w dodatku uważam, że naprawdę dobrze sobie z tym wszystkim radzimy. To niby nic nadzwyczajnego, ale ja często jestem dumna z tego, że jednak sobie radzimy, nie robimy z siebie ofiar losu, nie biadolimy i nie oczekujemy wsparcia z każdej strony. Trzeba sobie radzić, to sobie radzimy. Samodzielność jest dla mnie w życiu bardzo ważną umiejętnością i często jest tak, że zanim skorzystam z czyjejś pomocy, upewniam się, że w razie czego sama też sobie dam radę...
Takie dwa przykłady - kiedy w Podwarszawie remontowali tory, okazało się, że będę miała problem żeby jechać z Wikingiem do Warszawy, bo nie dam sobie rady z wózkiem. Akurat tak się zdarzyło, że Franek miał wolne i przez większość tego czasu woził nas samochodem, bo tak było po prostu wygodniej. Ale zanim pierwszy raz skorzystałam z tego rozwiązania, zawiązałam Wikinga w chustę i pojechałam po prostu bez wózka. Jasne, że autem wygodniej, ale przynajmniej miałam świadomość, że nie jestem całkiem uzależniona i w razie czego sobie poradzę.
Z kolei w Miasteczku początkowo umówiłyśmy się z mamą, że będę wychodzić na spacer dopiero kiedy wróci z pracy, żeby pomogła mi wnieść i znieść wózek. Przez chwilę tak robiłam. Ale czułam się źle z tym, że nie jestem panią swojego czasu i któregoś dnia zaczęłam trochę inaczej sobie układać dzień - na przykład zajmowałam czymś Wikinga a sama znosiłam wózek a potem po niego wracałam. Od razu czułam się lepiej ze świadomością, że mogę czekać na mamę, ale nie muszę. 
I jeszcze jeden przykład, tym razem nie związany z macierzyństwem. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Poznaniu i pracowałam w podpoznańskiej miejscowości, musiałam jakoś dotrzeć do pętli tramwajowej. To były jakieś 3-4 km, zwykle dojeżdżałam rowerem, ale zimą miałam problem. Zabierałam się z kolegą samochodem - niby to dla niego nie był problem, bo i tak jechał w tym samym kierunku i po prostu "wyrzucał" mnie na skrzyżowaniu. Ale ja nie czułam się komfortowo, bo znowu nie byłam niezależna. Dogadałam się więc z moim szefostwem, że zaczynałam i kończyłam pracę pół godziny wcześniej, dzięki czemu mogłam dojeżdżać lokalnym autobusem, który kursował raz na godzinę. Niby samochodem kolegi taniej i wygodniej, ale dla mnie to, że byłam samodzielna było bezcenne :)

Ja po prostu zawsze szukam jeszcze innych rozwiązań i nawet jeśli później nie koniecznie z nich zawsze korzystam, to czuję się dobrze mając świadomość, że w razie czego jakoś sobie dam radę. Przyznam, że czasami bardzo dziwi mnie inna postawa. Każdy ma swój sposób na życie, to oczywiste i to nie jest moja sprawa, ale przyznam się Wam, że zdziwiłam się, kiedy jakiś czas temu usłyszałam, że teściowa codziennie jeździ po pracy do brata Franka, kiedy ten idzie odebrać Chrześnicę z przedszkola. On nie pracuje, na co dzień zajmuje się młodszą córką (ma prawie 2 latka, jest dokładnie rok starsza od Wikinga). Myślałam, że jest jakiś ważny powód, dla którego nie może iść do tego przedszkola razem z dzieckiem. No i jest. Otóż akurat wtedy, kiedy szwagier idzie do przedszkola, młodsze dziecko ma drzemkę i babcia jest potrzebna, żeby z nią zostać. Logiczne prawda? Ale przyznam, że szczęka mi opadła. Jasne, że wiem doskonale, jak ważne są dla dzieci drzemki w ciągu dnia, ale ja bym jednak wolała przeorganizować dziecku plan dnia tak, żeby zasypiało wcześniej albo później. Nie zniosłabym myśli, że muszę się dostosować i jeszcze korzystać z pomocy osoby trzeciej. Brat i bratowa Franka są świetnymi rodzicami dla swoich dzieci, naprawdę, pewnie nawet na swój sposób lepszymi niż ja dla Wikinga - choćby dlatego, że zawsze dostosowują się do nich. U nas jest inaczej, bo chociaż oczywiście zawsze bierzemy pod uwagę potrzeby Wikinga i jest on w jakimś sensie na pierwszym miejscu, to jednak zwykle jest tak, że to jego wpasowujemy w nasz plan. Czyli jeśli na przykład zwykle chodzi spać o 9:00, a my chcemy/musimy gdzieś wyjść o 10:00, to zabawiamy go przez tą godzinę tak, żeby zasnął w samochodzie. Raczej nie rezygnujemy ze spotkań z powodu dziecka ani tym bardziej nie spóźniamy się na nie, bo trzeba było Wikinga nakarmić/przewinąć/obudzić/uśpić - co niestety jest na porządku dziennym u szwagrów. Po prostu uważam, że wszystko można jakoś przewidzieć, a czasami przesunąć lekko w czasie. Trzeba być w życiu elastycznym i dziecko chyba też powinno się elastyczności (nie chaosu!) uczyć od małego. Może i jesteśmy egoistycznymi rodzicami, ale za to naprawdę samodzielnymi. Bo to nie była pierwsza sytuacja, kiedy sobie pomyślałam, że szwagier i jego żona są bardzo niesamodzielni, mimo, że sporo od nas starsi. Przypuszczam, że gdyby teściowie nie mogli do nich po pracy przyjeżdżać, to jakoś by sobie poradzili, więc może usprawiedliwia ich to, że po prostu korzystają z udogodnienia, które jest im dane. Ale to tak bardzo nie w moim stylu, że chyba dlatego trudno mi to zrozumieć. 
Pewnie, że fajnie byłoby mieć pomocnych dziadków pod ręką, ale nie zazdroszczę, że to u nich a nie u nas są codziennymi gośćmi. Przyznam, że zwyczajnie bym tego nie chciała. Pewnie inaczej przedstawiałaby się sprawa z moimi rodzicami (choć o pomoc tego rodzaju też nie przyszłoby mi do głowy prosić), no ale to już jest zupełnie inna para kaloszy :) 

Generalnie to naprawdę nie jest moja sprawa, jak szwagier i jego żona sobie układają życie i w jaki sposób funkcjonują a już na pewno nie chcę oceniać, czy to co robią jest dobre, czy złe. Bo dla mnie byłoby złe, a dla nich dobre, ale tak zupełnie obiektywnie przecież ocenić się tego nie da. Chciałam po prostu podzielić się swoją refleksją i opinią na ten temat. I tak najważniejsze jest to, że oni są po prostu dobrymi rodzicami i swoim zachowaniem krzywdy nikomu nie wyrządzają - a w każdym razie na pewno nie mnie :)

19 komentarzy:

  1. Też bym nie chciała musieć korzystać z czyjejś codziennej pomocy. Może to dziwne, ale ja po prostu lubię być sama. A taka pomoc jak w przypadku Twojego szwagra wiąże się na pewno z dość ścisłymi więzami z teściami. Mam na myśli, że korzystając z czyjejś pomocy zawsze zaciąga się jakoś rodzaj długu. Nawet jeżeli pomoc oferowana jest bezinteresownie i życzliwie, to i tak jest się komuś coś winnym. Nie potrafię tego dokładnie opisać, ale mam nadzieję, że wiesz,o co mi chodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtrącę się, no właśnie ja w swoim komentarzu też między innymi właśnie mam to na myśli, dobrze to ujęłaś, że nawet jeżeli pomoc jets oferowana bezinteresownie i życzliwie to i tak zaciąga się dług ;)

      Usuń
    2. Ja też nauczyłam się lubić być sama, chociaz przyznaję, ze wraz z pojawieniem się Wikinga, znowu się to trochę zmieniło i wtedy jest mi po prostu raźniej, kiedy sama nie jestem. Ale nie zależy mi właśnie na pomocy fizycznej, co raczej na tym, żeby ktoś dotrzymywał mi towarzystwa.
      Tak, chyba wiem, o co Ci/Wam chodzi... W przypadku moich rodziców, czy wujka jest trochę inaczej, kiedy pomoc otrzymuję z ich strony, wtedy nie czuję tego rosnącego zobowiązania, ale w każdym innym wypadku chyba tak jest.

      Usuń
  2. Zanim zacznę komentarz do tej notki to chcę napisać, że skomentowałam poprzednią notkę, ale nie widzę swojego komentarza ;( Nie wiem czy to mój net wtedy zawiódł czy może ja nie kliknęłam "opublikuj", bo teraz już sama się pogubiłam ;p no ale w każdym razie odzywałam się ;p

    O ja właśnie czaiłam się na ten film, bo z opisu wydawał mi się ciekawy, ale ostatecznie jeszcze nie dotarliśmy do kina ;p A z tym śmieciowym jedzeniem to wiesz, raz nie zawsze, można sobie pozwolić, szczególnie przy takim wyjściu, jak przyjemność to przyjemność na całego ;)
    Ale Wikuś pospał, cóż postanowił nie utrudniać życia dziadkom a później rodzicom ;)

    Oj, skąd ja to znam takie rozważania na temat czy lepiej być blisko czy daleko ;p Ostatnio pisałam u siebie właśnie, że marzę o tym, żeby się wyprowadzić gdzieś daleko we dwoje, żebyśmy byli niezależni i żeby nikt się nie wtrącał, bo miałam już dość natrętnej wręcz "pomocy" nam od rodziców K. i niektórych komentarzy mojej mamy co do tego, co chcę robić w życiu i gdzie pracować ;p Ja podobnie jak Ty lubię być samodzielna i nie znoszę być od kogoś zależna, ani nikomu nic dłużna ani nic w tym stylu, też zawsze szukam alternatywnych wyjść tak, aby nie musieć na kogoś liczyć, nawet jeśli to dla kogoś żaden problem.
    No, ale co do szwagrów to widocznie taki typ ludzi, którzy bez wyrzutów sumienia i skrupułów korzystają ze wszelkich udogodnień i pomocy, ja w każdym razie bym tak nie umiała, przynajmniej nie cały czas, wiadomo, że raz na jakiś czas można taką pomoc przyjąć lub jak już na prawdę nie ma innego wyjścia, ale tak cały czas to oo nie, nie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdziłam w spamie, bo czasami tam trafiają komentarze (choć rzadko), ale nie ma...
      W każdym razie nic nie szkodzi :)

      U nas trochę spontanicznie padło na ten film, ale wcześniej rzeczywiście tytul obił mi się o uszy, więc stwierdziliśmy, że spróbujemy. I było naprawdę ok.
      Pewnie, masz rację :) Ja tam lubie takie jedzenie, a od dłuższego czasu już naprawdę rzadko je jadam, wiec myślę, że się nic nie stanie przez ten jeden raz :)

      No tak, czasami taka pomoc jest naprawdę aż denerwująca. Np. teraz jak jesteśmy u teściów, to denerwuje mnie chwilami, jak teść mi nadskakuje kiedy np, idę robić jedzenie dla Wikinga - "a tu masz rondelek, a tu jeszcze taki, a jak byś chciała to inny itp, itd" ja wiem, że chodzi o to, zebym się czuła jak u siebie i o szczerą chęć ułatwienia mi wszystkiego, ale jednak to męczy na dłuższą metę.

      Tak, to zdecydowanie chodzi o typ ludzi. Teściowie co prawda chyba nie czują się wykorzystywani, ale mnie chodzi tak w ogóle o zasadę. Ja bym tak po prostu nie mogła i już.

      I rozumiem o co chodzi z tym długiem :)

      Usuń
  3. w pewnym momencie trzeba spojrzeć na taką dziadkowo-babciną pomoc jeszcze pod innym kątem. Moje koleżanki z pracy, których rodzice są już ok. 70-tki lub nawet mają lat sporo więcej, angażują ich w pomoc przy wnukach z innego powodu. Nie dlatego, że jej potrzebują aż tak, że nie mogą sobie same poradzić ale dlatego, że ich rodzice są już tak starzy i od tak dawna na emeryturze bez zajęcia, że zaczynają się coraz mniej ruszać i to pogarsza ich stan zdrowia. Aktywizują ich specjalnie, żeby mieli zajęcie, jakiś obowiązek i żeby po prostu wychodzili z domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak, choć w tym wypadku na pewno nie o to chodzi :) Teściowie są czynni zawodowo i czasami teściowa wspomina, ze jest naprawdę zmęczona po pracy.... W każdym razie i wolałabym, żeby dziadkowie mojego dziecka byli aktywni w inny sposób. Jak np,. mój dziadek, o którym wspominałam niedawno - on ciągle coś robi dla siebie, choć przy tym wiem, ze zawsze mogę na niego liczyć, więc nie popada z kolei w inną skrajność.

      Usuń
  4. My mamy podejście do dzieci bardzo zbliżone do Waszego, a do Twojego szwagra z żoną podobna jest moja bratowa i starszy brat. Nie raz bardzo mnie to drażni ale i śmieszy momentami;)

    A póki co korzystajcie z luzu dzięki pomocy dziadków;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pamiętam, że już parę razy o tym wspominałaś :))
      O tak, ja też odczuwam taką mieszankę - trochę jestem zirytowana, a trochę mnie to śmieszy.
      A pewnie, ze korzystamy :) Raz na jakiś czas zdecydowanie można i nie czuję wtedy wyrzutów sumienia :)

      Usuń
  5. Masz absolutnie rację w kwestii potrzeby niezależności! Tym bardziej, że w przypadku nagłej ,,awarii'' etatowo pomagających, wali się cały harmonogram... I wtedy dopiero bieda.

    OdpowiedzUsuń
  6. W podobnej sytuacji uczestniczy czasem moja mama. Odbiera z przedszkola synka kuzynki, a mlodsza córeczką zajmuje się w tym czasie ktoś inny, chyba babcia :D jakby nie szło wyjść z małą po przedszkolaka a dodam, że blisko jest... No ale problem to żaden dla mojej mamy, bo czasowa jest a wszystko to dzieje się na naszym osiedlu. W każdym razie, idąc rano do pracy spotykam trochę mam pędzacych z wózkami i zaprowadzających starszego dziecia do przedszkola czy szkoły, czyli da się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dla mojej teściowej to też raczej nie jest problem, chociaż czasami mówi o tym, że jest wykończona pracą i codziennymi wizytami u szwagrów - ale nie mówi tego na zasadzie skarżenia się, tylko raczej stwierdzania faktów. Zresztą mówiła, że jej to nie przeszkadza, więc nie mam powodu, zeby jej nie wierzyć. Ale ja bym naprawdę nie mogła tak codziennie mieć teściowej w domu :)

      Usuń
  7. My najbliższy wypad bez dzieci zaliczymy w moje urodziny :) Będzie kino, ale bez McFlurra :)

    OdpowiedzUsuń
  8. W kwestii samodzielności i niezależności, pojmowanej tak ogólnie, mam podobnie. Wolę sama się pomęczyć, niż być od kogokolwiek zależna. Poza tym nie znoszę prosić o pomoc.

    No nie wiem czy tacy rodzice, którzy siebie i cały świat dostosowują do dziecka faktycznie są tacy dobrzy. Ryzyko, że z dziecka tak wychowanego wyrośnie "roszczeniowiec" albo życiowa kaleka są chyba spore.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdecydowanie jesteśmy w tym podobne. Wolę sama i już, chociaz lubię mieć wsparcie, ale niekoniecznie takie fizyczne :) Jeśli chodzi o proszenie o pomoc - też raczej tego unikam, choć to zależy o kogo chodzi, w przypadku mojej najbliższej rodziny trochę to inaczej wygląda, ale też nie przypominam sobie, żebym faktycznie jakoś często o tę pomoc chciała prosić.

      Tak na dłuższą metę, to też tak uważam.. W ogóle kiedy pisałam to zdanie, to się nad tym zastanawiałam... CHodzi mi o to, że wiem, że oni chcą dobrze dla swoich dzieci i że naprawdę są dobrymi rodzicami tak obiektywnie rzecz biorąc (bez względu na metody),ale właśnie tez nie jestem pewna, czy faktycznie w jakiś sposób krzywdy tym dzieciom nie robią...

      Usuń
  9. Kiedy czytam o Twoim szwagrze, to trochę tak, jakbym czytała o moim bracie ;) Bo oni też wiecznie mieli problem z organizacją życia i potrafili dziecko podrzucać do dziadków, bo muszą zrobić codzienne zakupy. U nas raczej to wygląda tak, że albo jedziemy wszyscy, albo jedno z nas zostaje z dzieckiem, a drugie robi zakupy. Nie wyobrażam sobie codziennie prosić o pomoc rodziców. Choć nie ukrywam, że z pomocy rodziców i teściów korzystamy. Zostawiamy Franka pod ich opieką, choć staramy się nie wykorzystywać tego, że mamy taką opiekę na wyciągnięcie ręki. Ale są też momenty, kiedy to właśnie dziadkowie dopominają się, żeby im Franka "wydać", a my po kilku chwilach "wolności" stwierdzamy, że jednak brakuje nam Synka.
    Co do elastyczności mam podobne zdanie jak Ty. Nigdy nie zrezygnowaliśmy z naszych ulubionych czynności, choć oczywistym jest, że nasze życie się zmieniło, ale to my raczej staraliśmy się Franka uczyć naszego życia, a nie cały świat podporządkować jemu i stać się więźniem własnego domu. Na szczęście nasz Franek, tak jak i Wasz Wikuś, to bardzo towarzyskie dziecko, więc wyprawa z nim gdziekolwiek to sama przyjemność :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie.. Rzeczywiście, to chyba ten sam typ :)Kurczę, nie wyobrażam sobie czegoś takiego! Zwyczajnie źle bym się czula - ja rozumiem skorzystać z pomocy dziadków, kiedy chcesz trochę odpocząć, chcesz mieć chwilę dla siebie (i męża), kiedy chodzi o taką krótką regenerację - ale żeby tak codziennie, bo sobie nie radzisz? Kompletnie nie umiem się w taką sytuację wczuć.
      I oczywiście to nic złego korzystać od czasu do czasu z pomocy oferowanej przez dziadków, ja tylko uważam, że źle jest sprawiać wrażenie osoby niesamodzielnej.

      I u nas właśnei jest dokładnie tak samo! Też to Wikuś ma się uczyć naszego stylu życia i dostosowywać do nas, choć oczywiście szanujemy jego potrzeby i na pewno pewnych rzeczy nie da się teraz przeprowadzać tak, jak to było przed jego narodzinami.

      Usuń