Wczoraj naszła mnie taka refleksja, że czas się dla mnie zatrzymał dwa lata temu… Zawsze
miałam jakąś wizję przed sobą – widziałam mniej więcej swoją
przyszłość, wiedziałam co będę robić – tak mniej więcej chociaż. A od
dwóch lat – zero planu. Życie jakoś samo mi się układa. A najlepsze jest
to, że jak się ktoś mnie pyta ile mam lat, to odpowiadam, autentycznie w
to wierząc, że 21!! I dopiero po chwili sobie liczę, że przecież ja
jestem rocznik 85…
Jak
się lepiej żyje? Z planem czy bez? Kto więcej osiągnie – Ci, którzy
konsekwentnie realizują swoje założenia, czy osoby wyznające zasadę
Carpe Diem, nie wahające się ryzykować, kiedy z zakrętu wyłania się
okazja do tego, aby zmienić swoje życie o 180 stopni?
Dwa
lata temu byłam na drugim roku studiów, przede mną była sesja, potem
beztroskie wakacje. Ale wszystko się zmieniło w maju, kiedy okazało się,
że jadę do Hiszpanii na stypendium. Żal było mi zostawiać mieszkanko i
moją współlokatorkę, więc postanowiłam, że sobie je zaklepię –
właściciele byli wspaniałomyślni i miałam płacić nawet nie połowę raty
miesięcznej. Ale zarobić musiałam na to mieszkanko, więc poszłam do
pracy, nie pojechałam na wakacje do domu. I poznałam Franka, który wcale
Frankiem nie jest, ale ponieważ tak mi się przedstawił, to tak już
zostało;) Mieszkaliśmy dwa lata naprzeciwko siebie, ale ani on mnie, ani
ja jego nie kojarzyłam. Widocznie było nam pisane poznać się właśnie 17
lipca 2006 roku
We wrześniu wyjechałam do Hiszpanii, ale nasz związek przetrwał
półroczną rozłąkę i jesteśmy razem do dziś. Po powrocie okazało się, że
na uczelni nie jest wcale tak różowo, i cały semestr musiałam pisać
pracę licencjacką, uczyć się na bieżąco do egzaminów i jeszcze sama
nadrobić cały pierwszy semestr… I tu znowu wtrąciło mi się życie i
pierwszy raz nie zdałam egzaminu. To spowodowało, że obrona przeniosła
mi się na wrzesień, a więc nie mogłam snuć żadnych planów w związku z
moją magisterką. Kiedy patrzyłam w przyszłość widziałam tylko czarną
plamę - wiedziałam że muszę się
obronić, a co dalej? I problem sam mi się rozwiązał, bo przez cały ten
czas studiów dziennych pracowałam popołudniami, na wakacje również, a w
sierpniu zaproponowano mi, no niezupełnie etat, bo ze względu na to że
jestem studentką, mam umowę zlecenie, ale chodziło o to, że miałam
chodzić do pracy nie od 16 do 19, tylko normalnie od 8 do 16.
Postanowiłam, że magisterkę zrobię zaocznie i pójdę do pracy.
I
w ten właśnie sposób, życie samo napisało dla mnie scenariusz. Nie jest
mi z tym źle, daję się porwać prądowi i płynę wraz z nim. Oczywiście
wiem, że chcę skończyć studia, założyć rodzinę, ale na razie to żadne
konkrety. Pracuję jako księgowa i jest mi z tym dobrze, chyba jestem
powołana do cyferek:) Ale studiuję coś z zupełnie innej beczki. Co
zrobię jak już będę miała trzy magiczne literki przed nazwiskiem?
Zmienię pracę na jakąś związaną bardziej z moim zawodem? A może jakieś
studia podyplomowe? Z Frankiem
jest raz lepiej, raz gorzej, ale raczej oboje nie widzimy innej opcji,
jak tą że będziemy razem. Na razie czekam jakie niespodzianki przyniesie
mi życie, a jak będzie zbyt leniwie się do tego zabierało, na pewno zadziałam:)
No
więc jak to jest z tym życiem bez planu? A może to lenistwo? Bo się
człowiekowi nie chce zastanowić nad tym, co chce dalej robić?
Wiem
jedno – jestem szczęśliwa. Na razie życie jest dla mnie łaskawe…
Widocznie stwierdziło, że ma dla mnie ciekawsze propozycje, od tych,
które sama sobie mogłam zaoferować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz