Myślałam,
że już nie wróci. Że się od niego uwolniłam. Już tak długo mnie nie
odwiedzał. Cieszyłam się, bo było mi bez niego fajnie. Już prawie
zapomniałam, że istnieje a tu znowu mnie dopadł Syndrom przedszkolaka.
Chyba za długo siedziałam w domu i za dobrze mi się zrobiło. Wczoraj
siedziałam sobie z rodzinką na działce przy grillu i się wygrzewałam na
słoneczku. A parę godzin później już siedziałam w samochodzie z twarzą
skierowaną na północny zachód. I już mi się jakoś nijako robiło.
Dojechałam w średnim humorze. Z Frankiem widziałam się wczoraj tylko
przez dziesięć minut. Dzisiaj się nie zobaczymy, bo jak ja wracam, on
wychodzi. Może jutro się uda.
No i tak jakoś nie podoba mi się tu znowu
Do pracy musiałam wstać. Lubię swoją pracę, ale rano z takim dołkiem
jechałam. Eeeh. Ale muszę powiedzieć, że wczoraj w te 10 minut Franuś
postarał się o chociaż chwilową poprawę mojego nastroju. Przyszedł z
różyczką. Tak bez okazji. A jeszcze bardziej bez okazji przyniósł mi
prezent. I to jaki! Otóż mój Franek kupił mi zestaw kosmetyków do
makijażu:) I to nie jakieś badziewie tylko naprawdę fajne kosmetyki,
których na pewno będę używać, chociaż za dużo się nie maluję. Ale to
akurat na moje potrzeby. A do tego wszystko jest w takim fajnym kuferku.
Ale najbardziej miło mi się zrobiło przez sam fakt, że o mnie pomyślał.
To był przypadek. Po prostu miał okazję, zobaczył i nie olał, że to
przecież jakieś malowidła, które jego nie dotyczą, tylko pomyślał o mnie
Troszkę mi osłodził ten syndrom. Ale nie do końca. Nie wiem jak się go pozbyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz