Franek
ostatnio jest bardzo przymilny. Już od dłuższego czasu się stara. W
poniedziałek zabrał mnie na spacer. O fajnym spacerze marudziłam mu
przez kilka dni i w końcu przyjechał po mnie do pracy. Zarządził szybkie
zjedzenie obiadu i kazał wsiadać do samochodu. Franek lubi mi robić
niespodzianki. Tylko że ja domyślna małpa jestem. Jakiś ósmy zmysł czy
coś. Zawsze się domyślę
I zgadłam, ze zabiera mnie nad jezioro pod Poznań. Skrzywiłam się, bo
jak już wspomniałam, byłam po pracy, więc ubrana byłam po roboczemu. To
jest na nogach na przykład miałam czółenka. A tu Franuś z cwaną miną
wyciąga moje buty sportowe, które zgarnął z domu przed wyjściem.
Pomyślał o wszystkim ;). No, może o krótkich spodenkach zapomniał, ale
aż tak ciepło nie było, więc nie musiałam się przebierać. Spędziliśmy
miły dzień. I do tego momentu było słodko.
Już się
kładliśmy spać prawie, kiedy zrobiło się gorzko. Pokłóciliśmy się o
jakąś totalną głupotę. Oczywiście oboje jesteśmy wybuchowi, więc się
zrobiła afera z tego. Ja krzyknęłam, on się obraził. W końcu ubrał sie i
poszedł do sklepu. Powiedział, że zaraz wróci. Za pięć minut
zadzwoniłam, że chcę iść spać. On na to, że już idzie. A ja mu na to, ze
nie będę czekać i że lepiej niech nie przychodzi. Oczywiście obraził
się jeszcze bardziej. A ja poszłam spać. Zasnęłam nawet na pół godziny,
ale potem się obudziłam i nie mogłam z powrotem zasnąć. Denerwowałam
się, co on robi i czekałam, czy może jednak przyjdzie. Wyobraźcie sobie,
ze o północy wstałam i zaczęłam zmywać naczynia, pozamiatałam, umyłam
podłogi… Szkoda mi było leżeć w łóżku i się denerwować. W końcu
schowałam dumę do kieszeni i zadzwoniłam. On oczywiście nie chciał
odebrać. Ale znam go dobrze. Ubrałam się i wyszłam. Tak jak
przypuszczałam znalazłam go na pobliskiej ławeczce, siedział z piwkiem i
kolegami. Żebyście mnie widziały w tym bojowym nastroju. Tylko wałka mi
brakowało, wiecie tego do ciasta. Grzecznie z kolegami się przywitałam i
wzięłam go na stronę. No ale potem to już mi bojowość opadła i tylko
ryczeć zaczęłam. Franek też zmiękł. Powiedział, że przyjdzie za jakiś
czas. Przyszedł. Już było w miarę ok. Miałam obawy, co sobie o mnie
koledzy pomyślą, ale podobno sami go już do domu odprawiali. Zresztą nie
moge nic złego na nich powiedzieć, oni zawsze są w stosunku do mnie
życzliwi, a jak mamy jakieś spięcie, to zawsze stoją po mojej stronie.
Ale nockę miałam z głowy. I nastrój dnia następnego też.. Dlatego
właśnie miało być gorzko.
Ale już wczoraj znowu było miło. Znowu mnie Franek zabrał na spacer. I nawet loda mi kupił Ech widzicie, bo my moglibyśmy się obejść bez większości tych kłótni, gdyby nie to, że oboje tacy wybuchowi jesteśmy…
Grunt,
że notka jednak kończy się słodko. A jeszcze bardziej posłodzę chwaląc
się tym, że uwaga, uwaga, mam już napisaną całą stronę i pięc linijek
mojej pracy magisterskiej. Dobra, wiem, kropla w morzu, ale ja jestem
prawie w euforii, bo myślałam już, że nic nie napiszę. A jak będę tak po
troszku, to może do lutego się wyrobię?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz