Po weekendzie wracam do mojej opowieści o Franku
Tak jak wspomniałam, dość szybko po tym jak się poznaliśmy, przyszło
nam się rozstać. Na początku tej opowieści napisałam, że dostałam
stypendium Erazmusa i miałam
wyjechać do Hiszpanii. Napomknęłam o tym mimochodem Frankowi już tego
pierwszego wieczoru – na imprezie, ale chyba nie do końca do niego to
dotarło. No i kombinowałam jak mu o tym powiedzieć, drugi raz Wykorzystałam do tego celu moją koleżankę i zaczęłam rozmowę:
M: Wiesz, mam taką koleżankę. Zaczęła się spotykać z jednym chłopakiem. Od maja są razem, ale już w lipcu wyjechała do Kanady…
F: Do Kanady? Po co? I czemu nie zrezygnowała?
M:
Nie mogła, bilet i wizę miała załatwione już kilka miesięcy wcześniej.
Poza tym ona tam poleciała do bliskiej rodziny, nie mogła zrezygnować z
tego wyjazdu, który być może nigdy w zyciu się nie powtórzy dla faceta,
którego tak naprawdę wcale dobrze nie zna…
F: Ale suchar… (tak
się w Poznaniu mówi na bezsens :D, jeszcze przez dłuuugi czas się
śmiałam za każdym razem jak to słyszałam :), teraz już przywykłam) I kiedy wraca?
M: We wrześniu… Na trzy dni. Bo potem jedzie na stypendium do Hiszpanii. Na pół roku przynajmniej.
F: Ja bym Ciebie na pewno nigdzie nie puścił.
M: Ale musisz.
F: Bo?
M: Bo ja też jadę na to stypendium… Pod koniec września muszę tam być.
Dotarło.
Nie pamiętam dokładnie, co się działo potem. Ale nie, nie obraził się,
nie zrobił awantury, nie błagał, żebym została. Ten wyjazd potem wisiał
cały czas nad nami, ale jakoś się z tym pogodził. A ja? Prawdę mówiąc
wyjazd nie był może spełnieniem moich marzeń, ale byłam podekscytowana. I
szczerze powiedziawszy od samego początku do związku z Frankiem
podchodziłam z dystansem. Nie powiem, że się nie zakochałam. Ale mogę
się przyznać teraz, że nie angażowałam się tak do końca. A poza tym cały
czas sobie myślałam, że jak nie wyjdzie, to się świat nie zawali, w
końcu wyjeżdżam… Inna sprawa, że nie chciałam się do niczego
zobowiązywać ani zarzekać, że ten związek przetrwa. Nie wiedziałam co
się zdarzy w Hiszpanii. Wypadki chodzą po ludziach.
Franek
się wyjazdem bardzo martwił. Ale wiedział, że nic nie może zmienić. On
się zaangażował trochę bardziej. Podobno świata poza mną nie widział –
tak stwierdziła moja koleżanka, która go poznała jakiś miesiąc po tym
kiedy zostaliśmy parę, wpatrzony był we mnie jak w obrazek. Jak sobie
czasami o tym przypomnę, to mi się żal robi, że teraz już tak nie jest i
żartuję, że muszę znowu wyjechać
Cały
mój wyjazd i pobyt w Cordobie to temat na osobną notkę, więc nie będę
się teraz rozpisywać. Najważniejszą rzeczą jest to, że okazało się, że
ja się niespecjalnie na takie wyjazdy nadaję Przygoda wspaniała, ale ja bardzo tęskniłam. Za tym co polskie, za domem, za rodziną. No i za Frankiem jednak też
Najciekawsze
jest to, że tak naprawdę przez ten czas, kiedy byłam za granicą,
poznaliśmy się lepiej niż przez te dwa miesiące, kiedy widywaliśmy się
codziennie. Godzinami rozmawialiśmy przez Skype i te rozmowy bardzo nas
do siebie zbliżyły. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy przez tegoż
Skypa się ze sobą nie kłócili. Żarliśmy się czasami na całego
Główną przyczyną była jego zazdrość o moje wyjścia ze znajomymi… Ale
potem zawsze się godziliśmy. On mnie pocieszał, kiedy płakałam z
tęsknoty i z powodu mojej współlokatorki. Czasami, kiedy musiałam się
uczyć, mieliśmy tylko włączoną kamerę i nie rozmawialiśmy, tylko on mnie
obserwował. Albo w nocy kazał mi spać przy lampce i prze komputerze,
żeby w razie czego – gdyby się obudził, mógł na mnie popatrzeć W tamtym czasie Franek był romantyczny jak nigdy przedtem i nigdy potem Pisał do mnie słodkie listy i przysyłał mi „Świat seriali”, żebym wiedziała co się dzieje w M jak Miłość
Nie
mogłam na Boże Narodzenie przylecieć do Polski. On przyleciał do mnie
27 grudnia i został do 5 stycznia. Ależ byłam wtedy szczęśliwa. A
musicie wiedzieć, że to był nie lada wyczyn z jego strony. Samolot był
niemieckich linii lotniczych a wylot z Berlina. Franek miał lecieć po
raz pierwszy w życiu. Z obcego kraju, sam. A nie zna żadnego języka… Tak
bardzo chciał się ze mną zobaczyć, że odważył się na to mimo wszystko. W
Madrycie już na niego czekałam, z tym, żeby samemu dojechać do Cordoby,
na pewno by sobie nie poradził Aj, jaka ja byłam wtedy szczęśliwa
Pamiętam jak w nocy obudziłam się i nie mogłam uwierzyć, że on leży
obok, przecież tyle razy mi się to śniło… Ale jak wiadomo, takie
szczęśliwe dni szybko się kończą i nadszedł czas rozstania.
On
prawie się rozpłakał na lotnisku. Ja starałam się za wiele nie myśleć,
kiedy jechałam metrem na stację gdzie był mój autobus powrotny… To była
prawie tragedia. Ale człowiek wiele tragedii potrafi w swoim życiu
przeżyć. Zanim ja dojechałam do Cordoby, Franek już był w drodze z
Berlina do Poznania… I czekał nas jeszcze kolejny miesiąc rozmów na
Skypie i snucia marzeń jak to będzie, jak już wrócę…
W
lutym wróciłam. Ale nie zobaczyliśmy się wcale tak szybko. Wracałam
autobusem i dojechałam do Wrocławia a stamtąd odebrali mnie rodzice i
przez miesiąc jeszcze byłam w domu z nimi. Dopiero potem wróciłam do
Poznania na dobre (wcześniej widzieliśmy się tylko w weekend). Od tamtej
pory właściwie nie rozstawaliśmy się na dłużej niż na tydzień – i to
tylko wtedy, kiedy jechałam do domu. Nie było aż tak różowo, jak sobie
to malowaliśmy podczas naszych Skypeowych rozmów, ale byliśmy razem. I
tak sobie nie raz myślę, że to jest dość niesamowite, że znając się
tylko dwa miesiące, przetrwaliśmy potem pół roku z dala od siebie i do
dzisiaj jesteśmy razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz