Na
razie chyba nie przestanę pisać. Nie byłoby tak łatwo po prostu zniknąć
z blogosfery. Tym bardziej, że mam jeszcze kilka myśli, które
chciałabym „przelać na ekran”. Ale to tak nie do końca był żart…
Ostatnio
mam nieciekawe dni. Już nawet nie chodzi o to martwienie się na zapas, o
którym pisałam ostatnio, ale ogólnie towarzyszą mi ostatnio smętne
myśli i wątpliwości. Te drugie dopadły również pomysł pisania bloga.
Ogarnęło mnie zniechęcenie – nie lenistwo, ale właśnie zniechęcenie – i
zaczęłam się zastanawiać jaki w tym wszystkim sens. To znaczy bardzo to
lubię i z jednej strony nie wyobrażam sobie po prostu przestać pisać.
Blogowisko stało się swego rodzaju drugim życiem dla mnie i pewnie
czułabym się, jakbym straciła coś ważnego, gdybym zakończyła przygodę z
blogiem. Mimo wszystko wspomniane wcześniej myśli się pojawiły. Wczoraj
chciałam coś napisać, ale mi nie bardzo wyszło. Poza tym miałam mnóstwo
roboty w pracy – jak to w pierwszy dzień miesiąca. To wszystko
spowodowało u mnie lekką frustrację. I wtedy zamieściłam wczorajszy
wpis. 1 kwietnia rzeczywiście się do tego trochę przyczynił, bo gdyby to
był inny dzień, pewnie jeszcze dziesięć razy bym się zastanowiła. A
wczoraj pomyślałam sobie, że w razie czego łatwiej będzie się z tego
wycofać i obrócić w żart. Więc tak, dzisiaj mogę powiedzieć, że był to
żart. Wczoraj żartem nie było.
Wiecie
nawet Franek się zdziwił wczoraj. On mi zawsze trochę dokucza z powodu
tego pisania. To znaczy, czasem coś przeczyta a czasem z kolei
pomarudzi, że za dużo czasu spędzam w sieci. Ale wczoraj, kiedy mu
powiedziałam, że nie będę już pisać, wyglądał na… rozczarowanego? Jakbym
pociągnęła temat, to pewnie by mnie zaczął gorliwie przekonywać, żebym
pisała dalej
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz