Wasze
komentarze zainspirowały mnie do napisania jeszcze kilku zdań w związku
z wczorajszym postem. Poruszałyście pod poprzednią notką różne kwestie
związane z tym tematem, ja Wam odpowiadałam, ale postanowiłam zebrać to
wszystko w jednej notce i napisać coś w rodzaju długiego komentarza
Przede
wszystkim chciałam powiedzieć, że oczywiście temat jest smutny i
niełatwy, ale chociaż ton ostatniego postu nie był szczególnie wesoły,
to tak naprawdę odczułam ogromną ulgę, kiedy okazało się, że to wszystko
nie wygląda tak źle, jak się obawiałam. Jestem w dużo lepszym nastroju
niż jeszcze tydzień temu i w zasadzie nie jestem nastawiona
pesymistycznie. Oczywiście wieści nie są bardzo wesołe, ale jeszcze
jestem w stanie myśleć, że „jakoś to będzie”.
Nadal
uważam, i widzę, że wiele z Was ten pogląd podziela, że jeśli chodzi o
wszelkie decyzje dotyczące zakładania rodziny, to nie można robić
niczego na siłę. Owszem, sytuacja się zmieniła, ale nie sądzę, żeby to
był wystarczający powód ku temu, żeby przewracać całe życie do góry
nogami i decydować się na coś zbyt pochopnie. Uważam, że najważniejszy
jest zdrowy rozsądek, realne spojrzenie na sytuację i przede wszystkim
odpowiedzialność. Co zrobi moja siostra – jej sprawa (choć może nie do
końca, bo u nas w rodzinie takie rzeczy są raczej sprawami rodzinnymi, w
które wszyscy się angażujemy), ale myślę, że też nie można popadać w
paranoję. Tak, jak kilka z Was napisało, to nie jest wyrok. A i ja znam
przypadki, że osoby z takimi problemami urodziły nawet nie jedno
dziecko.
Poza tym chciałam Was zapewnić, że nie dołujemy się nawzajem
W zasadzie od samego początku między sobą w rodzinie nie mówiliśmy o
swoich obawach. Pewnie, że się denerwowaliśmy, ale nie zakładaliśmy
najgorszego i teraz też tak nie jest. Nie dołuję mojej siostry
marudzeniem, bo zwyczajnie z nią na ten temat nie rozmawiam. Uważam, że
nie ma takiej potrzeby, a wygadać się wolę tutaj, albo ewentualnie
Frankowi. My jesteśmy rodziną specyficzną :)) Zawsze jesteśmy razem i
jak dzieje się coś niedobrego to się mobilizujemy, ale raczej bez słów. O
złym rozmawiamy krótko, a generalnie chyba wierzymy w zasadę, że jak
się czegoś głośno nie wypowie, to się nie wydarzy (może naiwnie, ale
czasami przynosi ulgę). Mnie osobiście zwykle wystarczy wygadanie się na
blogu
I
na koniec chciałam jeszcze powiedzieć, że nie żyję w ciągłym strachu o
to, że dopadnie mnie w końcu choroba. Owszem, napisałam, że mam żal do
świata, że tak jest urządzony, że „złe geny” załatwiają nas na całe
życie. Ale to bardziej dotyczy mojego strachu o bliskich. Jakoś wcale
się nie obawiam o własne zdrowie. Prawdę mówiąc wolałabym sama
zachorować niż przeżywać chorobę bliskiej osoby (odpukać oczywiście,
najlepiej niech nie choruje nikt). Chyba nie grozi mi żadna fobia i
maniakalne zachowania w kwestii zdrowotnej
Wystarczy mi, że w miarę regularnie chodzę do kontroli
Nadal
będę dziękować Wam za wsparcie, bo naprawdę bardzo mi pomogłyście swoim
ciepłym słowem i wirtualną obecnością. Zapewniam Was, że na chwilę
obecną z moim nastrojem nie jest źle i (wyjątkowo :)) martwić się na
zapas nie mam zamiaru
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz