Po imprezie jak to po imprezie – dużo sprzątania i lekkie zmęczenie
Generalnie było ok, z małym „ale”, no ale to już wiecie z komentarzy
Być może napiszę więcej na ten temat, ale najpierw chciałam wspomnieć o
kilku innych sprawach. Można powiedzieć, że cierpię na nadmiar pomysłów
i niedobór czasu, żeby je wszystkie zrealizować :))
Najważniejsza
sprawa, to zdrowie. Jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za to wirtualne
wsparcie, za trzymanie kciuków i za modlitwę. Jestem Wam naprawdę bardzo
wdzięczna.Ponieważ byłyście ze mną, i poniekąd z moją rodziną w tym
czasie, oczywiście jestem Wam winna wyjaśnienia. Tak, jak napisałam
wcześniej, wieści są raczej dobre, chociaż nie rewelacyjne. Dobre
wiadomości są takie, że siostra miała laparoskopię a nie operację ze
skalpelem, więc szybciej dojdzie do siebie. Poza tym to oznaczało, że
zmiany nie są aż tak poważne. I rzeczywiście – mimo, że siostra miała
podwyższony marker nowotworowy, lekarz powiedział, że torbiel nie
wyglądała źle, jajnika nie trzeba było wycinać. Musimy czekać na wynik
badania histopatologicznego, ale generalnie na złośliwe to nie
wyglądało. W sobotę siostra wyszła ze szpitala.
Niestety,
całkiem różowo nie jest, bo zwyczajnie takie torbiele będą nawracać i
siostra musi regularnie to kontrolować. Najgorsza wiadomość jest taka,
że ma zespół policystycznych jajników
Lekarz stwierdził, że jeśli chce mieć dzieci, to najlepiej jak
najszybciej, bo może być z tym problem. Poza tym, najlepiej byłoby w
przyszłości szybko usunąć jajniki. Tylko, że przecież wiele z Was dobrze
wie, że to nie sztuka powiedzieć sobie: „dobrze, to od jutra staram się
o dziecko”. Moja siostra ma 23 lata, jeszcze studiuje – dziennie. Nie
pracuje. Jedynie praktykuje w kancelarii tłumaczeniowej. Jej chłopak też
nie ma stałej pracy – regularnie jeździ za granicę na parę miesięcy,
ale nie ma stałego kontraktu, po prostu jest praca, to jedzie… No i jak
tutaj myśleć o założeniu rodziny?
Wyjaśnię
Wam jeszcze dlaczego sprawa jest dla nas tak poważna. Oczywiście każdy
zabieg jest stresujący dla całej rodziny, ale w tym wypadku sytuacja
jest wyjątkowa, bo zwyczajnie jesteśmy obciążone genetycznie. Jedna
babcia zmarła na raka jajników i szyjki macicy, druga na raka pęcherza
moczowego i dróg moczowych. Jakieś trzy lata temu również w sierpniu
przechodziliśmy takie stresy, kiedy okazało się, że mama musi iść do
szpitala również z powodu dolegliwości kobiecych. Też miała dość poważną
operację i regularnie musi się badać. Kilka miesięcy później mama
Franka miała to samo (wiem, że to nie rodzina i geny nie mają tu nic do
gadania, ale sam fakt, że każda bliższa mi kobieta ma takie problemy
jest przerażający). Mnie na razie jeszcze (o dziwo :/) nic nie wykryli.
Chociaż przyznam się Wam szczerze, że zawsze sobie myślałam, że prędzej
to ja, nie moja siostra będę miała takie problemy – jako pierworodna, a
przede wszystkim jako osoba bardzo podobna do mamy, jeszcze bardziej do
babci (zwłaszcza pod względem zachowania), a więc teoretycznie więcej
tych genów przejęłam…
No i cóż tu więcej napisać? Prawda jest taka, że to jest trochę tak, jakby się siedziało na uśpionym wulkanie
Czasami mam tylko taki ogromny żal do świata, że tak to jest
urządzone, że biedna babcia przez dwa lata cierpiała chorując (u drugiej
wszystko poszło bardzo szybko – od momentu rozpoznania choroby, do jej
śmierci minęło pół roku) i jakby tego było mało, my również jesteśmy
bardzo narażone na taką chorobę. Zawsze wiedziałam, że zmiany
nowotworowe siedzą w genach, ale jakoś tak myślałam, że przecież
niekoniecznie muszą one występować – wystarczy się regularnie badać.
Okazało się, że problemy zdrowotne w naszej rodzinie są tylko kwestią
czasu.
Jeśli mogę jeszcze prosić Was o małe wsparcie, to trzymajcie te kciuki, może się to wszystko jakoś poukłada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz