(Znowu magluję temat, wiem… Ale chyba już taka moja natura, że dopóki nie jest wymaglowany, to uznaję go za niezamknięty…)
Przyznam szczerze, że ostatnio z mniejszą chęcią zaglądałam na bloga.
Pewna osoba osiągnęła chyba swój cel. Zawsze uważałam, że jestem
odporna na polecenia na stronie głównej, bo zdarzyło się to kilka razy,
oczywiście przez mój blog przetoczyło się mnóstwo przypadkowych
czytelników, zaliczyłam kilka niepochlebnych komentarzy, ale zawsze
potrafiłam sobie z nimi poradzić i nie przejmowałam się specjalnie tym,
co wypisywały osoby kompletnie mnie nie znające. Tym razem zaskoczyło mnie to, że kilka osób przeczytawszy notkę „Zła kobieta”, zauważyło, że mam problem ze sobą, że problem ten jest ogromny i nadaje się do leczenia (w ten sposób kilka osób pisało wcale nie złośliwie, a zupełnie w dobrej wierze) i że stroję fochy wręcz nie do zniesienia. Nie było tych komentarzy wcale tak wiele, ale zaskoczyło mnie to na tyle, że aż poprosiłam Franka, żeby przeczytał notkę oraz komentarze i się do tego odniósł. Franek w ogóle nie rozumiał komentarzy tego rodzaju, bo po pierwsze stwierdził, że ja przecież o fochach nie pisałam, a po drugie zdziwił się (tak jak ja), że ci ludzie widzą w tym taki problem. On, jako osoba bezpośrednio zainteresowana, w ogóle nie zauważył jakichś anomalii w moim zachowaniu i tak naprawdę zapomniał, że w ogóle się wybrał na jakieś spotkanie i że może mnie się nie do końca to podobało. Ulżyło mi, bo martwić to bym się mogła, gdyby on, spędzający ze mną całe dnie, stwierdził, że potrzebuję pomocy specjalisty… Pewnie gdyby nie całe to polecenie, sama też zapomniałabym o moich dylematach, bo nigdy nie wpadłabym na to, że to może być jakiś problem emocjonalny, z którym sobie nie mogę poradzić.
Kolejna rzecz, która zawsze mnie uderza w takich wypadkach – nie tylko na moim blogu, ale na wszystkich innych – to zarzut, że my, piszące, nie potrafimy znieść krytyki i w ogóle komentarza negatywnego od osoby spoza grona „towarzystwa wzajemnej adoracji”. Uważam to za kompletną bzdurę, bo przecież z wieloma z Was nie raz się ścinam w jakiejś dyskusji, nie zgadzamy się ze sobą, wymieniamy opinie, czasami krytykujemy. W końcu takie konflikty zdarzają się w każdej rodzinie, dlaczego więc nie w blogowej? Tyle tylko, że potrafimy dojść do porozumienia i ze spokojem wyjaśniamy sobie swoje racje.
A inna sprawa, że przecież to oczywiste, iż nikt krytykowany być nie lubi i zazwyczaj w pierwszym odruchu przeciwko temu się broni i buntuje. Poza tym, niby na jakiej podstawie mam uznać, że jakaś obca osoba, która przeczytała jedną moją notkę krytykuje konstruktywnie i w dobrej wierze – dlaczego mam wierzyć, że chce dla mnie dobrze? Przecież tak naprawdę guzik ją obchodzę, więc to chyba zrozumiałe, że nie traktuję takiego krytykowania poważnie, a raczej odbieram to jako atak na moją osobę.
O tym wszystkim jednak dość szybko zapomniałam.
Tym, co wytrąciło mnie trochę z równowagi i sprawiło że na kilka dni
straciłam serce do blogowania, był komentarz pewnej kobiety, która nie
siliła się nawet na odniesienie do tego, co napisałam, a od razu
przeszła do rzeczy, tj. do totalnego objeżdżania mnie i mojego bloga.
Zrobiło mi się przykro, bo przecież nie każdemu musi się moja pisanina
podobać, ale krzywdy nikomu nie robię pisząc, ani nikogo do czytania nie
zmuszam, więc jeśli się komuś nie podoba to wychodzi i tyle. Komentarz
napisany był z udziałem ogromnych negatywnych emocji, nie był suchy,
wręcz ociekał złośliwością i okrucieństwem. I powiedziałabym, jakkolwiek
głupio to nie zabrzmi, negatywną energią. Chyba dlatego mnie to tak
ruszyło – unikam konfliktów, nie lubię mieć z nikim na pieńku i w głowie
mi się nie mieści, że można pisać w ten sposób tylko po to, żeby kogoś
obrazić, sprawić mu przykrość i jeszcze pewnie czerpać z tego
satysfakcję. Z komentarza wywnioskowałam, że jest to osoba inteligentna i zwyczajnie zła. Dodam
jeszcze, że kobieta zarzuciła mi okropny styl – długie, wielokrotnie
złożone zdania i rozwlekłe pisanie z ogromną ilością błędów
gramatycznych i stylistycznych. Prawda zawsze boli, więc owszem, ukłuło
mnie, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mam problem ze
zwięzłością i zwyczajnie gadami, i piszę za dużo. Ale o błędach nic mi
do tej pory nie było wiadomo, poza oczywiście, sporadycznymi przypadkami
i ten tekst mnie boleśnie zaskoczył.
Wiem, co myślicie – że niepotrzebnie się przejmuję. Pewnie, ja też to
wiem. Ale boli to, że blog był zawsze dla mnie ogromną przyjemnością, a
tu ktoś usiłuje mnie pozbawić tej przyjemności pisania i sprawił, że na
kilka dni z wchodziłam na blogowisko z mieszanymi uczuciami. Poza tym
zawsze uważałam siebie za osobę, która nie wadzi nikomu, a tu się
okazuje, że owszem, wadzi. I to w zasadzie samym faktem swojej bytności,
no bo czym innym się tej pani naraziłam? I to też boli. Co prawda teraz
już emocje opadły i podchodzę do tego inaczej i z większym spokojem,
niemniej jednak, niesmak pozostał.
Napiszecie na pewno, że to normalne przy
poleceniach, że trzeba to ignorować itd. Wiem, sama skomentowałabym
taką notkę identycznie. Ale mimo wszystko, chciałam o tym napisać. Co
prawda długo zastanawiałam się, czy publikować tę notkę, ale ostatecznie
przecież blog ma też spełniać funkcję terapeutyczną. A już nie jeden
raz przekonałam się, że kiedy się tutaj wygadałam, zrobiło mi się lepiej
A, i dodam jeszcze, że mimo wszystko Onetu wcale nie mam dość, bo to przecież nie jego wina. Nie może odpowiadać za czytelników.
A, i dodam jeszcze, że mimo wszystko Onetu wcale nie mam dość, bo to przecież nie jego wina. Nie może odpowiadać za czytelników.
***
A tak poza tym, to jesteście niesamowite. W ciągu kilku dni w rankingu konkursu podskoczyłam do góry chyba o dwadzieścia kilka miejsc. Przyznaję, że absolutnie się tego nie spodziewałam. Dziękuję Wam za wszystkie ciepłe emocje, które kryją się za każdym wysłanym na mnie smsem.
A tak poza tym, to jesteście niesamowite. W ciągu kilku dni w rankingu konkursu podskoczyłam do góry chyba o dwadzieścia kilka miejsc. Przyznaję, że absolutnie się tego nie spodziewałam. Dziękuję Wam za wszystkie ciepłe emocje, które kryją się za każdym wysłanym na mnie smsem.
Ps. I wytrzymajcie jeszcze chwilkę konieczność logowania, obiecuję, że wkrótce zniknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz