W
czwartek po pracy byłam uradowana wizją czterodniowej laby. Tyle tylko,
że laba szybko minęła, ani się obejrzałam i już mamy wtorek. Ale w
zasadzie myślę, że jakoś to przeżyję W końcu jutro już środa a od środy to już do kolejnego weekendu bliżej niż dalej
Czwartkowe
popołudnie zarezerwowane miałam dla koleżanki, która przyjechała na
parę dni z Hiszpanii. Usiadłyśmy sobie przy hiszpańskim winku (które
załatwiłam jednak ja) pogryzając hiszpański serek (to już przemyt
koleżanki ;)) i spędziłyśmy bardzo miły wieczór. Jak już wiecie,
piątkowy poranek do tych miłych zdecydowanie nie należał. Ale na
szczęście jak już się wypisałam, zły humor mnie opuścił. Pozałatwialiśmy
z Frankiem parę spraw na mieście a potem popędziłam do fryzjera. Zawsze
przy takich okazjach chodziłam do znajomej fryzjerki i byłam zawsze
zadowolona. Tym razem musiałam sobie znaleźć inną, więc szłam pełna
obaw. Nawet jak już mnie uczesała, nie byłam do końca przekonana, czy to
jest właśnie to. Ale przyszłam do domu i Franek był zachwycony. A ja,
jak już się ubrałam i umalowałam musiałam stwierdzić, że chyba ma rację
mówiąc, że to moje najlepsze weselne uczesanie. Franek później przez
cały wieczór powtarzał mi, że wyglądam najładniej ze wszystkich
Dobra, dobra, ja wiem, że pewnie każdy tak mówi swojej dziewczynie,
tfu! narzeczonej (no jeszcze się nie przyzwyczaiłam :P), ale każdy mnie
nie obchodzi Ważne było dla mnie, że on naprawdę tak myśli, a tego byłam pewna.
Wesele
było bardzo udane, przyznam, że jedno z najlepszych, na jakich byłam.
Mówię to zupełnie subiektywnie, po prostu wiele rzeczy było
zorganizowanych tak, jak sama chciałabym zorganizować. No i pod tym
względem trochę kiepsko, bo niektóre kwestie, mimo, że wcześniej miałam
obmyślone już nie przejdą na naszym weselu, bo wiecie jak to jest –
będzie, że odgapiliśmy
Trudno, wymyśli się coś innego. Zabawa była fajna, chociaż na
poprzednich weselach zdecydowanie więcej tańczyłam. No jakoś tak wyszło,
ale przynajmniej nogi mnie na drugi dzień nie bolały
W
sobotę wstaliśmy z Frankiem po jedenastej, posnuliśmy się po domu,
poprzymulaliśmy i zrobiliśmy to, co robimy po każdym weselu. To już
prawie nasza tradycja – poszliśmy do Mc Donalds’a
Potem na długi spacer i do kina. Tak zazwyczaj wyglądają nasze dni
„po”. I zawsze jestesmy z nich zadowoleni. A wieczorem ja zabrałam się
za gotowanie, a Franek za pucowanie mieszkania, bo w niedzielę mieliśmy
gości.
Gośćmi tymi byli nasi rodzice. Na obiad zaserwowaliśmy kuchnię wschodnią czyli barszcz po ukraińsku i pierogi ruskie
Kiedy my krzątaliśmy się jeszcze w kuchni, nasi rodzice przeszli już
do konkretów. Odpadły wszelkie kurtuazyjne rozmowy, bo widzieli się już
parę razy i poznali na tyle, że są już „na ty” – załatwili to między
sobą, nawet nie wiem przy którym spotkaniu
Później siedzieliśmy kilka godzin wszyscy razem i omawialiśmy
podstawowe sprawy. Jeszcze nie wiemy nic konkretnego, ale wiemy już, od
czego zacząć i wstępne ustalenia zostały poczynione. Generalnie dzień
upłynął nam bardzo przyjemnie.
W
poniedziałek Franuś niestety musiał już iść do pracy, a ja z rodzicami
cieszyliśmy się jeszcze dniem wolnym szlifując bruki poznańskie. I w ten
sposób upłynęły mi wolne dni. Błyskawicznie jednym słowem. Teraz tylko
pozostaje mi czekać na urlop…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz