Na
weekend pojechałam do Miasteczka. Franek musiał zostać w Poznaniu, coby
Poznaniacy mogli się przemieszczać z jednego końca miasta na drugi za
pomocą środków komunikacji miejskiej. Tak się złożyło, że w tamtą stronę
zabrałam się z kimś samochodem, wracałam już pociągiem. Franuś miał po
mnie przyjechać na dworzec, ale pomagał w czymś tacie i zadzwonił, że
nie wie czy się wyrobi, ale, że jeśli trzeba to przyjedzie i potem wróci
z powrotem do rodziców. Powiedziałam, że nie ma problemu, sama dojadę.
Kiedy weszłam do domu zadzwonił:
- Co tak ciężko oddychasz?- Bo dopiero do domu weszłam.
- Aż tak się zmęczyłaś?
- No, bo ciężką walizkę miałam.
- Pytałem przecież, czy masz ciężki bagaż, przyjechałbym!
- Nie, pytałeś, czy mam dużo bagażu. A nie miałam – była tylko jedna walizka. Ale ciężka
Dalej podczas rozmowy Franek stwierdził, że musimy się w tym tygodniu wybrać na zakupy, bo lodówka pusta:
- Nic nie ma, nawet zupę całą zjadłem. - Ooo, to coś nowego, zawsze jak Ci na weekend zostawię coś do zjedzenia to i tak zostaje.
- Ale bardzo dobra była ta zupa, więc zjadłem.
- Taaak? Czyli inne moje zupy nie są dobre?
- Inne są nawet lepsze.
- Jak to lepsze, a co z tą było nie tak?? *
- Ta była jeszcze lepsza od tych lepszych.
- Czyli z tamtymi coś jest nie tak!
- Nie, ta zupa jest lepsza, a tamte jeszcze lepsze a ta jest najlepsza od tych najlepszych, które są najlepsze, a lepsza…
- Dobra, dobra, wybrnąłeś… Kończę, bo muszę się rozpakować.
- Ok, to pa. Aha! Ryba, to piwko, które przede mną schowałaś w szufladzie wyciągnąłem i włożyłem do lodówki, żebyś miała schłodzone…**
***
* Spokojnie, to była podpucha Muszę przecież czasami być stereotypową zołzą
**Już dwa razy Franek wypił mi piwko, które sobie zachomikowałam w lodówce, więc teraz chomikuję gdzieś indziej Zdaje się, że muszę zmienić dziuplę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz