Zrobiliśmy sobie z Frankiem odwyk. Przymusowy zresztą
Pojechałam do Miasteczka, bo dawno mnie już tam nie było. On i tak w
weekend pracował, a w niedzielę miał popołudniówkę, więc nawet nie
chciało mi się wracać do pustego domu toteż postanowiłam wyruszyć w
drogę w poniedziałek. Oto kolejna zaleta tego, że zaczynam później pracę
Wczoraj Franuś też pracował po południu, więc „widzieliśmy się” tylko w
nocy, dzisiaj ma skończyć trochę wcześniej, ale chyba nie na tyle,
żebym już nie spała :)) Jutro ma wolne, więc wreszcie po niemal tygodniu
się zobaczymy.
Cóż, tak to już bywa, że są tygodnie, gdy się siłą rzeczy mijamy. Ale nie jest to wbrew pozorom aż tak bardzo uciążliwe. Pewnie, wolimy spędzać czas razem, ale gdy się nie da, to też jakoś sobie z tym radzimy On ma wtedy czas na to, żeby pograć sobie na komputerze i nie musi się przejmować na przykład moim marudzeniem (chociaż wcale tak często nie stękam na jego granie :)), ja mogę spotkać się z koleżanką bez wyrzutów sumienia, że „marnotrawię” nasz wspólny czas, którego mamy tak mało
A poza tym muszę przyznać, że całkiem fajna jest ta świadomość nieobecności, że tak to nazwę Rozrzucone ubrania Frankowe na fotelu. Kapcie, które czekają na jego powrót. Ugotowane ziemniaki dla mnie – żebym mogła po powrocie z pracy już je tylko podsmażyć. Nieumyta szklanka po herbacie. Zapach jego wody toaletowej, który czuję, gdy wchodzę do pustego domu…
Nie wiem, co Franek widzi, kiedy nie ma mnie i jak zaznacza się moja nieobecność. Przypuszczam, że świadczy o niej książka z zakładką wskazującą miejsce, gdzie skończyłam czytać, dziesięć par butów wywalonych w przedpokoju – bo się nie mogłam zdecydować, które włożyć (ale to tylko jak wychodzę do pracy :P, jak wyjeżdżam do Miasteczka, zawsze zostawiam porządek!:)), moja podusia odłożona na boku (zabieram ją Frankowi albo nawet chowam :P, bo ją zawsze wymiętoli, jak zostaje sam w łóżku!), ugotowana zupa, karteczka z wiadomością na lodówce…
Mimo tego, że wolimy być razem, to bez tych znaków świadczących o nieobecności, wielu rzeczy nie dałoby się dostrzec. Dlatego nawet je lubię, są w jakiś sposób niezwykłe – przez swoją zwyczajność. A świadomość tego, że coś leży i czeka na powrót drugiego domownika jest kojąca.
Chociaż przyznać muszę, że jak wczoraj wróciłam do domu, to znaki nieobecności pozostawione mi przez Franka kojące wcale nie były! – wręcz przeciwnie, ślady butów w niemal każdym pomieszczeniu podniosły mi ciśnienie. A na moje pretensje telefoniczne Franuś odpowiedział: „Ryba, nie denerwuj się, nie wiem jak to się stało, ale w środę poodkurzam” Taaa, do środy to ja bym chyba ten piach miała już nawet w bieliźnie.
***
Bardzo mi miło, że się tak ucieszyłyście z mojego powrotu :)) Niestety wygląda na to, ze Onet nie podziela Waszego entuzjazmu i na znak protestu postanowił zaszwankować To co się na nim wyprawia od wczoraj to jakaś katastrofa.
Cóż, tak to już bywa, że są tygodnie, gdy się siłą rzeczy mijamy. Ale nie jest to wbrew pozorom aż tak bardzo uciążliwe. Pewnie, wolimy spędzać czas razem, ale gdy się nie da, to też jakoś sobie z tym radzimy On ma wtedy czas na to, żeby pograć sobie na komputerze i nie musi się przejmować na przykład moim marudzeniem (chociaż wcale tak często nie stękam na jego granie :)), ja mogę spotkać się z koleżanką bez wyrzutów sumienia, że „marnotrawię” nasz wspólny czas, którego mamy tak mało
A poza tym muszę przyznać, że całkiem fajna jest ta świadomość nieobecności, że tak to nazwę Rozrzucone ubrania Frankowe na fotelu. Kapcie, które czekają na jego powrót. Ugotowane ziemniaki dla mnie – żebym mogła po powrocie z pracy już je tylko podsmażyć. Nieumyta szklanka po herbacie. Zapach jego wody toaletowej, który czuję, gdy wchodzę do pustego domu…
Nie wiem, co Franek widzi, kiedy nie ma mnie i jak zaznacza się moja nieobecność. Przypuszczam, że świadczy o niej książka z zakładką wskazującą miejsce, gdzie skończyłam czytać, dziesięć par butów wywalonych w przedpokoju – bo się nie mogłam zdecydować, które włożyć (ale to tylko jak wychodzę do pracy :P, jak wyjeżdżam do Miasteczka, zawsze zostawiam porządek!:)), moja podusia odłożona na boku (zabieram ją Frankowi albo nawet chowam :P, bo ją zawsze wymiętoli, jak zostaje sam w łóżku!), ugotowana zupa, karteczka z wiadomością na lodówce…
Mimo tego, że wolimy być razem, to bez tych znaków świadczących o nieobecności, wielu rzeczy nie dałoby się dostrzec. Dlatego nawet je lubię, są w jakiś sposób niezwykłe – przez swoją zwyczajność. A świadomość tego, że coś leży i czeka na powrót drugiego domownika jest kojąca.
Chociaż przyznać muszę, że jak wczoraj wróciłam do domu, to znaki nieobecności pozostawione mi przez Franka kojące wcale nie były! – wręcz przeciwnie, ślady butów w niemal każdym pomieszczeniu podniosły mi ciśnienie. A na moje pretensje telefoniczne Franuś odpowiedział: „Ryba, nie denerwuj się, nie wiem jak to się stało, ale w środę poodkurzam” Taaa, do środy to ja bym chyba ten piach miała już nawet w bieliźnie.
***
Bardzo mi miło, że się tak ucieszyłyście z mojego powrotu :)) Niestety wygląda na to, ze Onet nie podziela Waszego entuzjazmu i na znak protestu postanowił zaszwankować To co się na nim wyprawia od wczoraj to jakaś katastrofa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz