Wczoraj gorączka porządkowa dopadła Franka! Miał wolny
dzień i wiedziałam, że planował razem ze swoim tatą naprawić parę
drobiazgów w łazience, ale byłam przekonana, że resztę dnia spędzi na
przykład grając w piłkę nożną na komputerze (należy mu się, w końcu on
nie lubi szydełkować, to niech sobie pogra chociaż :P). A tu szok – ja
posprzątałam w sobotę jeden pokój i kuchnię, on wczoraj ogarnął pokój
drugi, łazienkę i jeszcze schowek, który był już w takim stanie, że jak
się otwierało drzwi to wypadało to i owo
A na koniec jeszcze umył wszędzie podłogi (to akurat zgodnie z naszą
umową należy do jego obowiązków :))! I tym sposobem nasze mieszkanie
teraz lśni, wszystko jest na swoim miejscu, skończyły się prowizorki i
można nawet jeść z podłogi!(czego nie omieszkałam wypróbować, kiedy to
kromka chleba spadła mi – a jakże? – masłem do dołu :))
Odpuściłam sobie wczoraj aerobik, ponieważ w lutym (sic!) wykupiłam sobie kupon promocyjny na żelowe paznokcie (uwaga! żel na własną płytkę, nie żadne tipsy, żebym się już tłumaczyć nie musiała :)) i manicure. Przypomniałam sobie o nim w czasie najwyższym – tydzień przed upływem terminu ważności
No i akurat na wczoraj był wolny termin. Tym sposobem mam po raz drugi
w życiu, profesjonalnie zrobione pazurki. Podczas gdy ja się
upiększałam, Franek pojechał zrobić zakupy. Tak oto wygląda
równouprawnienie w naszym wydaniu :)) A tak na serio – logistyka tak właśnie wygląda w naszym wydaniu, bo nijak nie można było tego zorganizować, a tym sposobem zaoszczędziliśmy trochę czasu i nie tylko. Franuś dostał listę, kieszonkowe i pozwolenie na samowolkę w kwestii pozostałych produktów i pojechał do marketu obok. Po godzinie wilk był syty i owca cała, a ściślej – Margolka miała ładne paznokcie, a lodówka była pełna.
Po powrocie do domu sprzątnęliśmy jeszcze to, z czym Franek się nie wyrobił i padliśmy ze zmęczenia. Ogólnie dzień był szalony, zwłaszcza, że musiałam się jeszcze lekko z pracy zwolnić, żeby załatwić inną ważną sprawę, więc wieczorem zasnęłam zanim Franek dotarł do końca rozdziału w swojej książce.
***
A tak a propos tego, co pisałam wczoraj – przypomniałam sobie o czerwcowym zdarzeniu, które wytrąciło mnie na dobrych kilkanaście dni z równowagi. I to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że takie historie to już naprawdę nie na moje nerwy. Ja już nie potrzebuję ani tego typu dylematów, ani takich emocji. I to o takich sprawach głównie pisałam – burzących spokój ducha, przewracających życie do góry nogami, spotkaniach mogących zmienić przyszłość albo przynajmniej zniszczyć teraźniejszość – nie o codziennych drobnych zaskoczeniach i szaleństwach, dobrej zabawie, czy spontanicznych zachowaniach. A właśnie, skoro już o tych ostatnich mowa – miałam na dzisiaj zaplanowane prasowanie, a ja sobie spontanicznie siedzę i piszę bloga. Zdecydowanie spontan nie zawsze mi służy – zwłaszcza, jeśli nie będę miała w czym jutro pójść do pracy :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz