*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 2 października 2012

Ten najważniejszy moment

Zacznę może od końca, czyli:
już mi lepiej. Właściwie dość szybko mi się poprawiło, ale nie miałam czasu, żeby coś napisać. Dziękuję za słowa wsparcia i uspokajam, nie stało się nic poważnego. Po prostu zebrało się kilka różnych spraw. Może jeszcze do tego wrócę, ale na razie czas najwyższy, żebym wróciła do opisywania tego, co działo się już ponad dwa tygodnie temu...

***
Na czym to ostatnio skończyłam? Zdaje się, że na tym:


I na tym:


Zaczęło się więc i idziemy do ołtarza. 
To jest chyba jedna ze scen, które przerabiałam w myślach od kiedy pamiętam :) Przecież już jako mała dziewczynka wiedziałam, że kiedyś będę miała ślub i wraz z prawie-mężem będę szła do ołtarza. Wyobrażenia te z biegiem lat stawały się coraz bardziej konkretne - głównie ze względu na zwiększającą się ilość ślubów, na których bywałam jako gość. I chociaż wiele razy o tym myślałam, to nie do końca potrafiłam sobie wyobrazić siebie w tej perspektywie :) Przede wszystkim myślałam, że... będzie dużo gorzej! Wyobrażałam sobie, że to straszne tak iść, kiedy się wszyscy na mnie patrzą, żeby nie powiedzieć inaczej ;) Wydawało mi się, że nie będę wiedziała gdzie podziać oczy, jak zapanować nad mimiką twarzy... Nic z tych rzeczy. Nawet będąc w centrum uwagi czułam się swobodnie. W ogóle nie byłam spięta, o mimikę się nie musiałam martwić, bo cały czas się uśmiechałam - i nie był to uśmiech wymuszony :) Po prostu tak mi się chciało. Nie przeszkadzało mi, że wszyscy na nas patrzą, bo przecież to były same znajome twarze. Trudno mi teraz to opisać, ale widziałam te wszystkie osoby, a jednocześnie ich twarze zniknęły mi z pola widzenia - stały się tłem, ale jakże życzliwym i wspierającym :)
Wydawało mi się, że ta droga do ołtarza musi być naprawdę długa, a para młoda nie myśli o niczym innym tylko o swojej tremie i tym, co się będzie za chwilę działo. I to też się nie sprawdziło. Mimo, że szliśmy powoli, zdecydowanie zbyt szybko przeszliśmy przez kościół :) Na szczęście zdążyłam trochę się tą chwilą podelektować - przez głowę zdążyła przebiec mi myśl, że to się dzieje naprawdę i że jest tak fajnie. Tremy nie było. 

Zaczęła się msza. Generalnie lubię chodzić do kościoła i msze najczęściej wzbudzają we mnie pozytywne uczucia, ale z oczywistych względów, ta była jedną z najpiękniejszych w moim życiu :) Ostatni raz czułam się tak chyba podczas bierzmowania. Chociaż muszę przyznać, że mimo usilnych prób, nie udało mi się skupić mojej uwagi przez cały czas na tym, co się działo i co mówił ksiądz. Chwilami myśli mi uciekały - ale nie jestem pewna dokąd :) Czytany był oczywiście 1. list do Koryntian, a w ewangelii usłyszeliśmy fragment Pisma Świętego, który wcześniej sobie wybraliśmy i o który poprosiliśmy. Ciekawa byłam, jakie ksiądz wygłosi kazanie i przyznać muszę, że mi się podobało, chociaż jednocześnie biję się w piersi, bo nie słyszałam całego - właśnie ze względu na te błądzące myśli. Na szczęście będzie nagrane ;) Najbardziej zapadły mi w pamięć słowa o tym, że zostaliśmy sobie wybrani przez Boga już dawno i przez wiele lat nie znaliśmy się. Być może mijaliśmy się nawet, nie wiedząc o swoim istnieniu. Wtedy spojrzałam porozumiewawczo na Franka, bo przecież tak właśnie było :) Mijaliśmy się przez dwa lata - chodziliśmy do tych samych sklepów, staliśmy na tych samych przystankach a nawet widywaliśmy się z okna, a się nie widzieliśmy :) Dorota o tym samym myślała, kiedy słuchała słów księdza. W ogóle goście chwalili księdza i mszę - nawet tacy, którzy są sceptycznie nastawieni do tych spraw, a na nabożeństwach - również na ślubach się nudzą. Mnie z oczywistych względów trudno o obiektywizm, ale wiele osób mówiło, że kazanie było interesujące i skierowane do nas, a msza w ogóle bardzo nastrojowa. No proszę, a ksiądz naprawdę nie wyglądał :)

Ale wracam do tego najważniejszego momentu, który zbliżał się już wielkimi krokami. Przyznam, że tuż przed lekko zaczęłam się denerwować :) Nie żeby jakoś panikować, ale nie wiedziałam jak to będzie- jak sobie z tym poradzimy i jak się zachowamy. W ogóle to muszę Wam powiedzieć, że ktoś bardzo dobrze wymyślił, że to facet pierwszy ma składać przysięgę :) Przeciera szlaki, więc potem jakoś tak łatwiej :) Wiedziałam, że jak Franek sobie poradził to i ja sobie poradzę. Że skoro on nie pękł, to i ja nie pęknę, chociaż przyznaję, moment zawahania był :) Nie, nie, żadnych łez. Te moje tuż-przedślubne obawy były zupełnie nieuzasadnione i sprowokowane chyba tylko tymi wszystkimi strasznymi opowieściami. Nie skompromitowałam się więc przed samą sobą, ale kiedy w pewnym momencie spojrzałam na Franka, to musiałam wziąć głębszy oddech, żeby się opanować :) No, śmiać mi się strasznie chciało! :) Ale słyszały to chyba tylko moja siostra i teściowa (ona też widziała nasze miny - zwłaszcza Franka i dlatego bała się, że zaraz tam oboje wybuchniemy śmiechem). Dałam radę na szczęście :) 
Nie chodzi o to, że się z tego momentu naśmiewamy. Ale po prostu jest to wydarzenie radosne, więc na płacz mi się nie zbierało, a że emocje w takim momencie naturalnie wzbierają, to gdzieś muszą znaleźć swoje ujście. Ale generalnie, jak tak sobie pomyślę, to jest to lekko zabawne, kiedy tak patrzymy na siebie i mówimy sobie takie rzeczy, w dodatku przy wszystkich :) Jednak zabawne, wcale nie oznacza niepoważne - wręcz przeciwnie, zdecydowanie czułam wagę tego momentu, chociaż nie pytajcie mnie, co sobie wtedy myślałam, bo nie jestem pewna :) Zdziwiłam się tylko, że zaraz po przysiędze wymienialiśmy się obrączkami, bo nie wiedzieć czemu, wydawało mi się, że tam jest jakaś przerwa :P No i przemknęło mi przez głowę coś o całowaniu obrączki przed jej włożeniem na palec współmałżonka, ale nie uzgodniliśmy tego wcześniej, Franek tego nie zrobił, ksiądz nam nic nie powiedział, więc stwierdziłam, że nie trzeba :)

 
I już. Po wszystkim :) Nie bolało :P Wszyscy nas potem chwalili za opanowanie ;) A my po prostu byliśmy sobą.

 Być może trudno Wam się wczuć w tę sytuację (szczególnie tym z Was, które tego nie przeżyły, bo przypuszczam, że pozostałe przypominają sobie swój ślub :)), ale okazuje się, że naprawdę nie sposób opisać te emocje, które towarzyszyły mi w tamtej chwili. Nie było stresu. Było za to ogromne podekscytowanie i świadomość doniosłości chwili oraz jej niepowtarzalności. Radość też - że to już - ale przede wszystkim, że możemy w tym uczestniczyć. To mocno duchowe przeżycie i ja nie potrafię ubrać go w słowa, zwłaszcza, że nie chciałabym brzmieć górnolotnie. Bo kiedy już to wszystko przeżyłam, wiem, że mimo tej doniosłości patos jest naprawdę zbędny, bo niepotrzebnie wprowadza sztuczny element do całej sceny. A tymczasem zdałam sobie sprawę z tego, że to jest bardzo naturalny moment, nie ma w nim niczego na pokaz. Człowiek nie przejmuje się tym, że wszyscy go słuchają, kiedy - jakby nie było - wyznaje miłość drugiej osobie, nie zastanawia się zbyt wiele (choćby dlatego, że nie ma na to czasu), wszystko mówi i robi intuicyjnie. Wiecie, uderzyło mnie, że to było takie... zwyczajne :) I właśnie w tej zwyczajności stało się niezwykłe, bo to były zwyczajne gesty i słowa, wypowiedziane w okolicznościach niezwykłych i ze specjalną intencją. Po prostu nabrały mocy. I zostały pobłogosławione.

Później to już w ogóle zleciało :) Wysłuchaliśmy znowu Hymnu o Miłości - tym razem w wersji śpiewanej na dwa głosy przez moją siostrę i organistę. Tu się Franek przyznaje, że łezka mu się gdzieś tam w oku zakręciła ;) Później komunia, modlitwa i formalności. Klepnięte. Teraz już nie tylko przed Bogiem, ale i przed urzędem jesteśmy małżeństwem :)



 Po błogosławieństwie poczekaliśmy jeszcze chwilę wysłuchując kolejnej pieśni a później wstaliśmy i ustawiliśmy się do wyjścia. I oczywiście normalka, że pomyliły mi się strony (chyba już wspominałam, że nie odróżniam prawej od lewej? :)), byłam przekonana, że stoję po Franka prawicy i dopiero Juska uświadomiła mnie, że się muszę przestawić :) A właśnie! Dopiero po kilku dniach zdałam sobie sprawę z tego, że to właśnie o tym momencie mówią wszelkie przesądy dotyczące obchodzenia, robienia łuku i różnych takich. Nie rozumiałam w czym rzecz - teraz już wiem, że chodziło o to, żeby to Franek mnie obszedł, żeby stanąć po mojej lewej, a nie na odwrót - bo to oznacza kto kogo owija sobie wokół palca. I żadne z nas nie pamięta w końcu kto kogo tam obszedł, ale w sumie to nieważne, bo przecież i tak wiadomo, że to ja rządzę :P  

A teraz nadszedł ten moment... Kiedy nareszcie usłyszałam to:

 

Marsz zagrany dla nas! Właściwie mogłabym chyba powiedzieć, że to było spełnienie moich marzeń, chociaż niekoniecznie zdawałam sobie sprawę z tego, że o tym marzę :) Może lepiej będzie - spełnienie moich wyobrażeń. 

I ruszyliśmy do wyjścia - już jako mąż i żona!

71 komentarzy:

  1. Jakbym tam była! Niecierpliwie czekam na kolejne odcinki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To cieszę się, ze przeżywasz wraz ze mną :)
      Następne odcinki oczywiście będą i mam nadzieję, że szybciej niż ostatnio.

      Usuń
  2. Masz rację, trudno wyobrazić sobie te emocje, dopóki samemu się tego nie przeżyje:) Mimo, że każdy przeżywa ten moment inaczej, to mimo wszystko nasze odczucia- osób zaobrączkowanych;) są takie podobne..
    Nam obojgu w czasie naszego ślubu oczy szkliły się na samym początku- gdy już doszliśmy przed ołtarz, gdy skrzypek zagrał, gdy uklękliśmy do modlitwy- to oboje musieliśmy walczyć ze swoimi emocjami, by 'postawić się do pionu' na resztę mszy;) Potem już był tylko spokój i radość..

    Cieszę się, że Twoje samopoczucie już lepsze:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to też racja, że każdy przeżywa to inaczej, ale jednocześnie bardzo podobnie, bo w gruncie rzeczy przecież chodzi o to samo :)
      W naszym wypadku to Franek jeśli już jest bardziej skory do wzruszeń (choć też niezwykle rzadko) - ja płaczę często, ale nigdy ze wzruszenia, a jedynie wtedy, gdy jest mi smutno. Łzy radości na przykład są zupełnie nie w moim stylu i dlatego tak ich nie chciałam -zepsuły by mi cały dzień :) Na szczęście wszyscy tak straszyli, ale jak się okazało na wyrost. Ja się cały czas śmiałam :)

      Usuń
  3. :-) Mam nadzieję, że tych wspomnień starczy na pisanie notek do końca roku!
    Dobrze, że już Ci lepiej :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, do końca roku to chyba nie, bo powoli się kończą :) Aż się boję, o czym będę później pisać, skoro ostatnio moje notki są zdominowane tym tematem :)

      Usuń
  4. gratuluję ;) piękna suknia ( od tyłu )
    zawsze jest dużo strachu a potem marsz i człowiek czuje takie uffff - dałam rade.

    to ja: serce-antka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      No, może strach to za dużo powiedziane, ale zdecydowanie jakies erwy byly :)

      Usuń
  5. wiesz, ja np mam cos takiego, ze w sytuacjach stresujacych potrafie sie smiac jak idiotka, obawiam sie, ze w tym momencie moglabym tak zrobic:D tak odreagowuje po prostu:d

    ale masz ładne, drobne dłoie:) i fajny manicure, taki skromny, bo wiele panien mlodych robi na okolicznosc slubu tipsy na 10 zm:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, ja nie wiem, trudno mi powiedzieć jak się zachowuję w sytuacjach stresowych, bo to pewnie zależy od rodzaju tego stresu i mojej predyspozycji danego dnia. Ale w takim momencie zdecydowanie chciało mi się śmiać :) Nie jestem skłonna do wzruszeń.
      Coś Ty? Mnie się moje dłonie nie podobają, przez moje krótkie palce nie są smukle :)
      A co do manicure - chciałam po prostu, żeby było naturalnie.

      Usuń
    2. Właśnie wiem, bo kiedys mi to mówiłas:P i uwazam, że naprawdę masz łądne dłonie. ja też mam krótkie palce, ale dość chude, wiec nie wygladaja dziwnie i Twoje też:) Ale paznokci to ci zazdroszcze, wyglądają na baaardzo zdrowe:)

      Usuń
    3. Tak mi się wydawało, ze już o tym pisałam, ale nie pamiętałam komu :) No właśnie, jak masz chude palce, to ladnie wygląda, a moje mi się nie podobają.
      A co do paznokci - faktycznie lubię swoje paznokcie i raczej na nie nie narzekam, a czy zdrowe - to pewnie fachowiec musiałby ocenić :) Generalnie nie mam z nimi poroblemu, chociaż w prawej ręce wiecznie mi się łamią albo rozdwajają paznokcie w palcu wskazującym i środkowym. pewnie to przez to, że większość reczy robię tą ręką właśnie i zawsze gdzieś zahaczę, zaczepię, uderzę itd. I przez to mam nierówne paznokcie zawsze :)

      Usuń
  6. Tak, to co się czuje w trakcie przysięgi trudno opisać, ja kiedyś spróbowałam, ale i tak zabrakło mi odpowiednich słów i miałam wrażenie, że jeśli ktoś tego nie przeżył, to niekoniecznie mnie zrozumie;) Dla mnie wypowiadanie tych słów też było naturalne, ale to głównie dlatego, że tak mocno skoncentrowałam się na MW, że przez chwilę zapomniałam o otoczeniu;)
    Wydaje mi się, że na własnym ślubie trudno robić coś na pokaz, bo w końcu to jest taki moment w życiu, w którym chyba jesteśmy najprawdziwsi... no chyba, ze ktoś nie wierzy w to co robi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie pewnie też niespecjalnie to wyszło, ale nie mogłam sobie odpuścić, bo chciałam to opisać glównie dla siebie :) Bo kiedy ja to czytam, to jestem w stanie te emocje odtworzyć, pewnie wiesz jak to działa.

      Ja nie potrafię nawet wytłumaczyć tej naturalności - po prostu wydaje mi się, że to przez to, że tyle się o tym nasłuchałam, albo na przykład w filmach zawsze to jest pokazane w sposób taki.. pompatyczny :) i wydaje się, że to jest takie niewiadomo co,a okazuje się, że to jest bardzo fajny, zwyczajny moment :) Oczywiście, tak jak napisałam - to jest moment ważny i niezwykły, ale ta cała otoczka wydaje mi się niepotrzebna, bo to jest własnie piękne dlatego, że takie naturalne. Nie wiem, czy mnie rozumiesz :)
      I oczywiście masz rację, że trudno na własnym ślubie robić coś na pokaz, chociaż jak czasami słucham jakichś relacji albo czytam czyjeś wspomnienia, to mam wrażenie, że nie wszyscy potrafią być naturalni w tym momencie i skupiają się na czymś innym niż należy. Może to po prostu przez stres, trudno mi powiedzieć :)

      Usuń
    2. Tak, wiem, sama często tak robię;)

      Może to wynika z tego, ze gdy oglądamy w takiej sytuacji innych to wydaje nam się to pompatyczne, a gdy sami tego doświadczamy i skupiamy się na swoich uczuciach to okazuje się, że nie ma w tym najmniejszego fałszu?
      Chyba Cię rozumiem, chociaż zastanawiam się o jaką otoczkę Ci dokładnie chodzi. Przysięga mimo wszystko ma charakter uroczysty...

      Nie wiem, szczerze mówiąc nigdy nie podejrzewałam młodych o to, że robią coś na pokaz, a na rożnych ślubach byłam. Możliwe, że oceniam sytuację przez pryzmat swoich doświadczeń. Właściwie trudno jest mi zrozumieć ten stres w trakcie przysięgi. Rozumiem, ze można się stresować innymi rzeczami dotyczącymi wesela, w sensie jak to wszystko wypadnie, ale wypowiadaniem tych najważniejszych słów w życiu? Trochę tego nie ogarniam;) No ale ludzie są różni i rożnie reagują.

      Usuń
    3. Akurat jeśli chodzi o śluby na których byłam to nie widziałam ani patosu ani sztuczności - raczej mam na myśli właśnei jakieś sceny z filmów, a z życia - ewentualne opowieści, czy opisy. Po prostu wydaje mi się, że ludzie własnie niepotrzebnie dodają do tego to "niewiadomo co" :) Wzniosłe opisy, przesadny dramatyzm (przynajmniej z mojego punktu widzenia) itd..(to mam na myśli pisząc o otoczce) - zresztą to mnie akurat razi w każdej sytuacji :) W każdym razie czasami właśnie tej naturalności w opisie mi brakuje. To mnie najbardziej uderzyło, bo jak się naczytałam takich rzeczy, to byłam mile zaskoczona, że w gruncie rzeczy to jest moment bardzo przyjemny: podniosły, ale właśnie bez patosu :)
      I oczywiście że ta przysięga ma charakter uroczysty - dlatego właśnie piszę o doniosłości chwili i wadze tych słów. I to jest niezwykły moment, ale jednocześnie nie wymaga jakiegoś specjalnego wysiłku, nie wzbudza strachu, nie jest trudno przez to przejść - przynajmniej moim zdaniem :)
      No i właśnie o ten stres mi chodzi :) Mnie właśnie też trudno go zrozumieć- i te wszystkie opowieści, że jak przyjdzie co do czego, to zaskoczymy samych siebie, albo, że nie wiemy, jak się zachowamy, że różnie można reagować, że to duży stres, ogromne emocje itd itp :) To też mam na myśli pisząc o otoczce, bo to powoduje, że ten moment zamiast pięknym i naturalnym wydaje się jakimś strasznym, kiedy to wszyscy się patrzą, a Ty zapominasz języka w gębie i skupiasz się na wszystkim, tylko nie na tym, że właśnie ślubujesz swojemu mężowi to, co najważniejsze :) I oczywiście masz rację, że każdy reaguje inaczej, tak już jest, ale mnie zwyczajnie trudno to zrozumieć :)
      Nie wiem, czy się teraz wytłumaczyłam bardziej precyzyjnie :)

      Usuń
    4. Tak teraz chyba rozumiem. Ja nie przypominam sobie strasznych opowieści o tej chwili. Straszono mnie raczej tym jakie to rzekomo "prawdziwe" życie zaczyna się po ślubie, jak to wszystko się zmienia, a zwłaszcza ten chłop, któremu się przysięgało;p Dlatego zapytałam co masz dokładnie na myśli;)
      A tak z ciekawości zapytam, czułaś wtedy jakaś taką "duchową magię", której właśnie nie da się opisać?;)

      Usuń
    5. No nieźle, napisałam komentarz, opublikowałam, a teraz nie mam pojęcia, gdzie się podzial? :/ A tak ładnie mi wyszło :)
      To jeszcze raz:

      Ja właśnie nasłuchałam się opowieści o tej chwili (przecież głównie od osób, które miały to już za sobą) z których wynikało, że to naprawdę straszny moment, nic tylko zemdleć z wrażenia :) No po prostu jakieś się to wydawało mocno stresogenne :) Na blogowisku też często mnie straszono, żebym się nie zarzekała, bo jak jak przyjdzie co do czego, to pewnie będę płakać jak bóbr :) I ostatecznie naprawdę zwątpiłam w to, że znam siebie i swoje reakcje :P

      Wspomniałam w notce o świadomości doniosłości chwili i jej niepowtarzalności i duchowym przezyciu i myślę, że właśnie mogłabym to okreslić mianem "duchowej magii", bo to było mniej więcej takie odczucie, ale naprawdę nie sposób tego wyjaśnić :) Z tym, że odczuwałam to przez całą mszę, nie tylko podczas przysięgi - taka świadomość tego, że to się dzieje tu i teraz a jednocześnie jest nierealne, poczucie, że dzieje się jakaś głębsza przemiana, niezwykłość mszy, obecność Boga... To wszystko się we mnie mieszało, z tym, że nie wiem, jak to odczuwają osoby, które nie są tak wierzące, jak ja (lub niewierzące, bo przeciez i takie biorą ślub kościelny)

      Usuń
    6. Może problem faktycznie wynika z przeglądarki.

      ;) Właśnie dlatego czasem o to pytam świeżo poślubionych, bo zastanawiam się czy inni tez coś takiego odczuwają.

      Usuń
    7. Ale wiesz, u siebie nie miałam już więcej takich problemów, tylko u Ciebie, a korzystam cały czas z tego samego komputera i tej samej przeglądarki.
      Ale zaraz pójdę do Ciebie przetestować jak to dzisiaj działa :)

      I jakie były odpowiedzi? :)

      Usuń
    8. Odpowiedzi były raczej podobne do Twojej, czy też moich prywatnych odczuć;)

      Usuń
    9. Czyli nie jestem oryginalna :P

      Usuń
  7. Jak się stoi już po tej właściwej stronie, a ślub czy myśli o tym dniu, który nastąpi kiedyś, to na pewno wszystko wygląda inaczej i nasze wcześniejsze wyobrażenia sa może nawet na wyrost. Tak jak napisałaś - jest naturalność i nie dostrzega się każdej twarzy z osobna :) Ja oczywiście tego nie wiem, ale koleżanki mężatki też tak twierdzą, czyli to musi być prawda :))
    Z emocji człowiek róznie reaguje, albo łzami w takim momencie czy śmiechem, ale kosmicznie musiałby wyglądać taki atak śmiechu, który trudno pohamować :D
    antylia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, w moim wypadku trudno mówić o tym, że to było na wyrost, bo właściwie to wręcz przeciwnie - myślę, że moje wyobrażenia nie dorastały do pięt rzeczywistości :)
      Tak, coś w tym jest, że się nie dostrzega wszystkich twarzy - to znaczy, kiedy ja szłam... kurczę, brakuje mi polskiego słowa na to przejście między ławkami :P po angielsku to jest tak ładnie "aisle" - no wiec kiedy szłam tym aisle :D to dostrzegałam niby konkretne osoby, uśmiechałam się do nich, ale i tak wszyscy stali się jakby tłem. Tylko, ze tak było przez całe wesele - wszyscy byli z jednej strony każdym z osobna a z drugiej naszymi gośćmi - najważniejszymi ludzmi w naszym życiu, bo przecież takich zaprosiliśmy.

      No średnio by to wyglądało, zwłaszcza, ze obawiam się, że nie mogłabym się tak łatwo opanować :)

      Usuń
    2. Mi się zawsze ten moment przejścia przez cały kościół do ołtarza wydawał jakiś taki stresujący, bo każdy wpatrzony w młodych :D ale to tylko perspektywa osoby po tej innej stronie, a rzeczywistość jest zupełnie inna i wcale nie jest to takie straszne, bo i zupełnie inna świadomość w człowieku wtedy jest. Teraz masz porównanie, ja jeszcze nie :))
      antylia

      Usuń
    3. Widzisz, mnie się też wydawało, że w tym momencie będę się głupio czuła i nie będę wiedziała, co ze sobą zrobić, a okazało się, że było zupełnie inaczej :)

      Usuń
  8. mój kuzyn jak się żenił to nie mógł się z narzeczoną powstrzymać i cały czas się śmiali podczas przysięgi, a ksiądz i goście w pobliżu razem z nimi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak przypuszczam, że goście śmiali by się razem z nami :P Bo to dopiero byłoby zabawne :) No ale jednak mimo wszystko cieszę się, że udało mi sie tego uniknąć, bo obawiam się, że trudno byłoby mi się później opanować, jakbym już wybuchła :)

      Usuń
  9. Pięknie :) Po prostu pięknie :) Cieszę się, że tak szczegółowo wszystko opisujesz, przy każdej kolejnej notce mam wrażenie, jakbym tam była z Wami, dziękuję :* Jednocześnie wzbudzasz we mnie różnego rodzaju przemyślenia i po lekturze Twoich notek zaczynam się intensywniej zastanawiać, jak to będzie u nas, wyobrażać to sobie... Marsz sobie puściłam, ale po 20 sek. musiałam wyłączyć, bo jakoś tak mi się na płacz zbiera, nie wiem, czemu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co ;) I tak głównie robię to dla siebie, bo w końcu nie będę miała więcej takich okazji :) Poza tym po prostu taką mam wewnętrzną potrzebę, żeby opisać wszystko ze szczegółami, bo w ten sposób przezywam wszystko jeszcze raz.
      Z powodu marszu Ci się na płacz zbiera? :) a to ciekawe :)

      Usuń
    2. Rozumiem - czyli pieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu :D i wszyscy są zadowoleni ;))

      Eeee, chyba nie z powodu marszu tak w ogóle, tylko dziś miałam jakiś taki płaczliwy nastrój rano :) Przypuszczam, że przy wielu rzeczach zbierałoby mi się na płacz ;-)

      Usuń
    3. Noo, można tak powiedzieć, chociaż w tym wypadku akurat myślałam głównie o sobie ;) W przeciwnym wypadku chyba jednak darowałabym sobie większość szczegółów, bo jednak chyba nie każdego to interesuje tak, jak Ciebie ;)

      Acha, rozumiem, no to może dzisiaj już lepiej i dasz radę posłuchać ;)

      Usuń
  10. Ale ładne paznokcie :D

    Co prawda nie wczułam się w Wasze emocje, bo to raczej nie możliwe jeśli tego jeszcze nie przeżyłam, ale poczułam się jakbym była razem z Wami w kościele :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Tak myślę, że to jest raczej niemożliwe, zwłaszcza, że mnie nawet trudno to opisać. Ale to i tak dobrze, że wczuwasz się w opis ;)

      Usuń
  11. Przejrzałam komentarze (jak zawsze zresztą, jakoś u Ciebie chce mi się je doczytywać do notki) i zgadzam się z babami - masz fajne pazury;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to jestem zaskoczona Waszą reakcją :) Mnie się paznokcie podobały, ale wydawały mi się zupełnie normalne, więc nie sądziłam, ze ktoś może zwrócić na nie uwagę :)

      Że Ci się chce doczytywać, to znaczy, ze chyba mądre baby komentują :P

      Usuń
    2. Właśnie normalne. Nie zrobiłaś sobie szponów jak niektóre mają w nawyku i fajnie to wygląda. A skoro to jeszcze Twoje naturalne, to tym bardziej.

      Gdzież tam mądre. Takie jak ja. Jakieś takie... Ale zabawne;)

      Usuń
    3. Szponów nie mam na co dzień to i w tym dniu udziwnien nie chciałam :)

      Usuń
  12. Margolka-aleś Ty chudziutka!

    Wiesz to nie chodzi o sceptyczne podejście, ale o to, że niektórzy księża zapominają, że jest to wyjątkowy dzień dla dwojga ludzi i zaczynają dywagacje na temat polityki, świata, rzeczy zupełnie nie związanych z uroczystością, albo podczas uroczystości plotą trzy po trzy, takie gadanie bez sensu.

    Myślę, że kto kogo ma obejść jest nieistotne-ot taki przesąd.

    To teraz relacja z wesela? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No za grubaskę to się nie uważam, ale chudziutka też raczej nie jestem - ot po prostu normalna :)

      Pisząc o sceptycyzmie miałam na myśli podejście ogólnie do kościoła, mszy, księży, nie do slubów. Po prostu wśród naszych gości byli też tacy, ktorzy do kościoła nie chodzą lub chodzą rzadko, a podobało im się, a czasami byli wręcz pod wrazeniem.

      Oczywiscie, ze to przesad :) Zartowałam sobie :)

      Na pewno, nie wiem jeszcze czy jedna, czy więcej.

      Usuń
    2. Moim zdaniem nie trzeba chodzić do kościoła, żeby być dobrym człowiekiem. Poza tym są tacy, że im bardziej "kościółkowi" tym bardziej zakłamani.

      Usuń
    3. ??? ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego teraz o tym piszesz. Nie ma to związku ani z moją notką, ani komentarzem.

      Usuń
    4. Ot, tak sobie, może rzeczywiście niepotrzebnie. Ale napisałaś w komentarzu o sceptycznym podejściu do kościoła, mszy i księży, a ja nie uważam, że jeśli ktoś nie chodzi do kościoła to źle o nim świadczy.

      Usuń
    5. Nadal nie widzę związku, zwłaszcza, ze pisałam o swoich gościach i słowem nie wspomniałam, ze to źle o nich świadczy :/
      Poza tym, napisałam w notce, o osobach, ktore są sceptycznie nastawione a Ty odpowiedziałaś, ze nie o sceptycyzm chodzi. Ciekawa jestem skąd wiesz, o co chodzi moim znajomym? Bo wydaje mi się, ze ja jednak znam ich lepiej :)

      Usuń
    6. Myślałam, że piszesz ogólnie o ludziach, którzy nie chodzą do kościoła, a Ty miałaś na myśli swoich znajomych. Tak, więc przepraszam, zwracam honor :)

      Usuń
    7. "W ogóle goście chwalili księdza i mszę - nawet tacy, którzy są sceptycznie nastawieni do tych spraw, a na nabożeństwach - również na ślubach się nudzą"
      nie mam pojęcia, gdzie się doszukałaś wzmianki ogólnie o ludziach, którzy nie chodzą do kościoła :)

      A zresztą, nawet jeśli, to w żadnym momencie nie ocenialam osób, które nie chodzą do kościoła ani nie twierdziłam, ze są złe czy dobre. Dlatego nadal nie rozumiem celu Twoich komentarzy :)

      Usuń
  13. Ehh, no mega fajnie czyta się te Twoje wspomnienia przeplatane fotkami ;-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Gratuluję, wiedziałam, że nie wymiękniesz, tak gładko przeszłaś wszystkie etapy, że nie mogło pójść nic źle! :)
    pozdrowienia!
    I tradycyjnie wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Też wydawało mi się, że nie wymiekne, no ale nie można być przesadnie pewnym siebie ;)

      Usuń
  15. A ja się właśnie wczułam, nie wiem czemu tak mam ;D

    I TERAZ MOŻESZ JUŻ JEŚĆ SŁONECZNIK!!!

    Tak mi się przypomniało, kiedy zobaczyłam na zdjęciu Twoje paznokcie ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie się cieszę, że się jednak wczułaś :)

      Mogę! Tylko co z tego, skoro juz go nie ma :P Muszę czekać kolejny rok. Ach, cóż za poświęcenie! :)

      Usuń
  16. ja już nie mogę się doczekać mojego ślubu :))

    OdpowiedzUsuń
  17. wow ! Margola normalnie przebiłaś tą relację nawet mnie. Bo ja ślubów aż tak szczegółowo nie opisuję ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dlatego, ze to nie Twoje :):):) A tak serio - nie opisuję tego wszystkiego tak dokładnie po to, żebyście wiedziały, co się działo, a robię to dla siebie - żeby móc wszystko przeżyć jeszce raz w ten sposób, a przede wszystkim, żeby mieć do czego wracać.

      Usuń
    2. no ja przecież swoje właśnie opisałam tyle, że nie aż tak szczegółowo :D

      Usuń
    3. Wtedy jeszcze nie czytałam Twojego bloga, wiec nie wiem :)
      W każdym razie - dla mnie to po prostu jest bardzo ważne.

      Usuń
  18. Cieszę się, że już po dole i że powieść w odcinkach trwa :) Nie mogę się doczekać następnych relacji. A tak nawiasem mówiąc, wspaniałą pamiątkę sobie robisz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to był właśnie przede wszystkim mój cel - żeby zachować to wszystko dla siebie :) Dlatego zależy mi, żeby wszystko dokładnie opisać, żebym w przyszłości czytając to, mogła się cofnąć w czasie :)

      Usuń
  19. Cieszę się, że u Ciebie już lepiej. Martwiłam się co to się dzieje z Tobą. A relacja jak zwykle super, czekam na dalsze części opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie niedługo coś napiszę..
      To miłe, chociaż to naprawdę nie było nic poważnego. Ale dziękuje!

      Usuń
  20. wszystko sobie wyobrażam czytają, ale nijak to się ma do tego co Wy przeżywaliście :) co prawda mogę się domyślać, boprzecież tego samego dnia mój brat się żenił, ale to trzeba pewnie samemu przeżyć.
    a kazanie ksiądz i u nas powiedział cudne, takie właśnie życiowe, mądre ;)
    p.s nie miałaś pierścionka zaręczynowego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślę, że dopóki się tego samemu nie przeżyje, to trudno zrozumieć te emocje. Ale cieszę się, ze napisałam to w taki sposób, że chociaż jesteście w stanie sobie coś wyobrazić :)

      ?? Dlaczego nie? Przełożyłam na drugą rękę, no bo co miałam z nim zrobić, skoro musiałam zrobić miejsce na obrączkę? :))

      Usuń
    2. zakładasz na środkowy palec jak robisz miejsce na obrączkę :P

      Usuń
    3. No właśnie według tradycji pierścionek zaręczynowy przekłada się na lewą rękę.

      Wiem, ze niektórzy noszą go obok obrączki albo nawet na tym samym palcu, ale w ten sposób i pierścionek i obrączka mogą się porysować,a poza tym, nie podoba mi się to.
      No a przede wszystkim nie bardzo podoba mi się, gdy obrączka wkładana jest na rękę, lub palec, na którym coś już jest :)

      Usuń
    4. acha.. no jak kto woli :) u nas z kolei własnie przekłada się na środkowy :)

      Usuń
    5. Mnie to jakoś dziwnie wyglądało wystawianie ręki do obrączki, która już jest "zaobrączkowana" :)

      Usuń
  21. Moja wyobrażenie ślubu jest takie, że się jednak trochę stresuje, będąc w centrum uwagi, ale pewnie każdy to odbiera inaczej, no i nawet o sobie mogę tylko gdybać.
    Ale jeśli chodzi o powstrzymywanie śmiechu, to moje reakcje czasami bywają podobne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja też myślałam, ze się będę bardziej stresować tym, ze wszyscy na mnie patrzą a okazało się, że ani trochę mi to nie przeszkadzało. Wręcz byłam z tego bardzo zadowolona :)

      Usuń
  22. Ja myślałam, że będę płakała podczas przysięgi a tutaj się okazało, że byłam mega spokojna i wyluzowana. Chociaż znajomi powiedzieli potem, że jednak drżał mi głos:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasi znajomi wszyscy zgodnie twierdzili, że byliśmy niesamowicie opanowani :)

      Usuń