*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 14 marca 2014

Skurczona Polska, czyli rzut beretem :)

Za każdym razem, gdy przyjeżdżamy do Poznania, zaskakuje nas, jakie to małe miasto :P Wiem, to brzmi absurdalnie, ale naprawdę mamy takie odczucia.
Pamiętam, kiedy tu przyjechałam. Nie byłam co prawda całkowicie przytłoczona ogromem tego miasta, bo byłam już dość oswojona z Wrocławiem, do którego jeździłam dość regularnie - ale jednak mieszkanie na tak dużej powierzchni to była dla mnie nowość :)
Wszędzie było daleko! Nigdzie nie chciało mi się chodzić, a nawet jeśli próbowałam, to zajmowało to bardzo dużo czasu i energii. Ale oczywiście później się do tego przyzwyczaiłam.

Perspektywa jednak zmieniła się dopiero, gdy przeprowadziliśmy się do Warszawy. Już wcześniej, kiedy jeździłam na delegację, od razu wiedziałam, że Warszawa jest miastem dużo większym. Oczywiście wiem, że Ameryki nie odkryłam :) Ale chodzi mi o to, że widać to było na pierwszy rzut oka - nie kiedy trzeba było gdzieś pójść albo podjechać, ale od razu, gdy wychodziło się z Dworca Centralnego wprost na budynki Warsaw Trade Towers i Pałac Kultury i Nauki człowiek uświadamiał sobie, że Poznań to Pikuś ;) Takie samo wrażenie miała zawsze Dorota i Franek, który wręcz stwierdził, że pochodzi z wioski :P
Odległości w Warszawie są naprawdę wkurzające, wspominałam Wam o tym już wiele razy. Ale dzisiaj chciałam się raczej skupić na tym magicznym skurczeniu się Poznania :)
Zauważyliśmy z Frankiem, że od kilku miesięcy wolimy po Poznaniu chodzić niż na przykład czekać na tramwaj albo pojechać samochodem (kiedyś to było nie do pomyślenia) Na początku to była kwestia tego, że nie mieliśmy już bezpłatnych biletów, a szkoda było je kupować żeby przejechać dwa przystanki. (No właśnie, w stolicy dwa przystanki to zwykle minimum 30 minut piechotą, w Poznaniu jakieś 10-15) Ale potem stwierdziliśmy, że lepiej się przejść, bo to po prostu niedaleko :) Spacer nad Maltą polegał kiedyś na tym, że wsiadaliśmy w tramwaj, wysiadaliśmy przy Baraniaka i chodziliśmy dookoła jeziora. Teraz idziemy tam na piechotę. A potem nie mamy żadnego problemu z tym, żeby przejść się do Starego Browaru. Kiedyś to naprawdę były hektary do pokonania, a teraz wszystko się jakby do siebie zbliżyło.
 Wczoraj przyjechaliśmy do Poznania o 22. Znowu jechaliśmy Polskim Busem, wysiedliśmy więc na (nowym wypasionym - ale co najważniejsze KOLOROWYM :P) zintegrowanym centrum komunikacyjnym, czyli po prostu na dworcu PKS :) Nie mieliśmy biletów, więc stwierdziliśmy, że najlepiej będzie pójść na piechotę. Zajęło nam to pół godziny, ale tylko dziesięć minut mniej zajmuje mi dotarcie piechotą do pracy ("zimą" chodziłam tak przez dwa tygodnie), więc cóż to dla nas teraz? :P W dodatku okazało się, że tramwaj przyjechał tylko pięć minut szybciej (minął nas po drodze) - to też fakt, że w Warszawie jednak komunikacja wieczorno-nocna pozytywnie zaskakuje swoją częstotliwością.

To nie ma być notka o wyższości większych miast nad mniejszymi lub na odwrót. Chodzi mi tylko o to, że mimo wszystko, gdy się nad tym zastanawiam, to zaskakuje mnie, jak bardzo i jak szybko może się zmienić perspektywa :) W ogóle ze mną to jest dość zabawnie, bo najpierw mieszkałam w Miasteczku (do 10 tys mieszkańców), potem mieszkałam z dziadkiem w większym mieście (40tys) a pod koniec liceum kilka razy w tygodniu bywałam w Opolu, które znałam już prawie jak własną kieszeń. Potem zamieszkałam w Poznaniu a teraz w Warszawie. Strach pomyśleć co będzie dalej :P ale wolę się o tym nie przekonywać ;)) Można więc powiedzieć, że wraz z tym, jak rosłam ja, rosło także moje otoczenie :)

Ale paradoksalnie - świat, a w szczególności Polska się skurczyły :) Kiedyś podróż do mojej babci to była prawdziwa wyprawa! 120 kilometrów, 1,5 godziny samochodem (podróży dwoma autobusami, pociągiem, a potem jeszcze 2 km na piechotę w czasach, gdy nie mieliśmy jeszcze samochodu już nawet nie wspomnę, chociaż pomimo tego, że miałam wtedy 6 lat, do dzisiaj pamiętam prawie wszystkie stacje kolejowe pomiędzy Opolem a Nysą:P)! Cóż to teraz dla mnie :)
Teraz normą są cztery godziny w samochodzie na trasie Warszawa-Miasteczko :) Wcale nie wydaje mi się to dużo. W ciągu jednego nieco tylko wydłużonego weekendu potrafimy z Frankiem pokonać prawie 1000 km (Warszawa-Miasteczko-Poznań-Warszawa) i wydaje nam się to zupełnie naturalne. Ani nas to nie męczy ani nie nudzi.
Niedawno przyjechał do nas w odwiedziny mój wujek, który jest nauczycielem, więc miał ferie. Któregoś wieczoru spacerowaliśmy sobie po stolicy, a wujek mówi: "i pomyśleć, że ledwo przedwczoraj stałem na Gubałówce". Bo wujek najpierw z Miasteczka pojechał do mojej siostry do Krakowa. Stamtąd wyskoczyli sobie do Zakopanego. Później przyjechał jeszcze do nas. Różne strony Polski - cóż to za problem dzisiaj wyskoczyć jednego dnia do Krakowa, a następnego do Warszawy? :P
Można też o to pytać Doroty, która ostatnio miała w pociągu do wypełnienia ankietę na temat podróży PKP. Kiedy na nią później spojrzała z dystansem, zdziwiła się, że miała miesiąc kiedy jeździła pociągiem do Poznania, Szczecina, Miasteczka, Warszawy, Opola, Wrocławia i Katowic :)
Co tu dużo mówić, kurczy nam się ta nasza ojczyzna, ale bardzo mnie to cieszy, bo dzięki temu, to naprawdę żaden problem wyskoczyć sobie w weekend na zachodni lub południowy koniec Polski :)

39 komentarzy:

  1. mnie kiedys przerazal Poznań, bo w sotsunku do wągrowca to duże miasto, ale im częsciej tam jezdzimy tym "mniejszy" mi sie wydaje i już nie przeraża:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też z małego miasta pochodzę, więc miałam podobne odczucia na początku, choć może już nie byłam przerażona - ale to dlatego, ze wcześniej miałam okazję obyć się z Wrocławiem :)

      Usuń
    2. tzn nie zebym POznań już dobrze znała czy coś, co to to nie, ale kiedys to mnie nawet Galeria Sary Browar przerażała wielkoscia:P

      Usuń
    3. Jeszcze parę razy pojeździsz to będziesz dobrze znała :P Poza tym pewnie gdybyś musiała częściej jeździć np pociągiem i trochę się po mieście poruszać na piechotę albo komunikacją miejską to też byś inaczej to odbierała. Wiem, jak to jest na siedzeniu pasażera w samochodzie ;)

      Usuń
  2. Kiedyś gdy weekend w rozjazdach był czymś oczywistym, mieliśmy bardzo podobne wrażenie;) Teraz, gdy prowadzimy tryb życia bardziej osiadły ograniczając weekendowe wyjazdy do jednego w miesiącu, nawet te 150 km czasem nas męczy, dlatego gdy gdzieś wyjeżdżamy w celach wypoczynkowych to chętniej wybieramy miejsca, które nie są jakoś bardzo oddalone. Natomiast codzienne dojeżdżanie do pracy, czy migrowanie w obrębie kilkudziesięciu km za jakaś potrzebą jest dla nas czymś naturalnym i np. nie przeszkadza nam, że nie mamy sklepu tuż obok domu. Tak to się zmienia perspektywa wraz ze zmianą stylu życia;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym na pewno się zgodzę, że zmiana stylu życia zmienia perspektywę :)
      Chociaż u nas na razie tendencja jest taka, że raczej coraz więcej jeździmy niż na odwrót. Wcale też bym się nie zdziwiła, gdyby u nas to "osiadnięcie" wcale nie przyszło wraz ze stabilizacją - raczej spodziewałabym się, że przestaniemy w weekendy wyjeżdżać, kiedy będziemy po czterdziestce i będziemy mieli dorosłe dzieci, które będą do nas przyjeżdżać :P Tak to mniej więcej z moimi rodzicami było, dlatego chyba jeżdżenie mam we krwi.
      W ogóle my samo podróżowanie bardzo lubimy (nie tylko jeśli chodzi o weekendy) - Franek dlatego, że lubi prowadzić, a ja dlatego, że lubię w podróży czytać :) No i jakieś to fajne to siedzenie razem w samochodzie :P

      Usuń
  3. Ja pamiętam wakacyjne wyjazdy pociągiem do dziadków do Kluczborka;p Jechałam wtedy cały dzień !
    Na studiach bardzo często roiłyśmy sobie ze współlokatorką wycieczki po Krakowie. Też nam włączał osię myślenie "o za 15minut tramwaj, nie opłaca sie czekać". Nawet teraz jak jestem w ciąży wolę przejść się jeden czy dwa przystanki dalej niż czekać 15 minut siedząc na przystanku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kiedyś połączenia PKP na linii Kluczbork-Kraków były jeszcze i tak dogodne. Teraz nie ma niestety bezpośrednich połączeń.
      U mnie z tym "opłacaniem się" wiele zależało od aury i mojego samopoczucia :) Jak miałam fajną książkę a było w miarę ciepło to mogłam sobei nawet poczekać te 15 min i poczytać :P

      Usuń
    2. Ja w dziecinstwie jechalam na trasie Tarnobrzeg- Kluczbork slynnym Hetanem. Teraz jak mieszkam w Krakowie to mam przesiadke w Opolu ;p
      Ja niestety lubie czytac tylko....w lozku ;p

      Usuń
    3. Jest jeszcze opcja przez Katowice.
      Ale ogólnie zawsze mnie to zdumiewało, że z Kluczborka do Poznania jest tyle samo km co d Krakowa, a pociągiem do Poznania jedzie się niecałe 4h, a do Krakowa 6 i to jeszcze z przesiadkami:) A przecież dużo ludzi jeździ na tej trasie,

      Ja czytam wszędzie :)

      Usuń
  4. faktycznie czasem się Polska kurczy ale tylko jeśli chodzi o miasta środka bo niestety te które są na przykład na wschodniej granicy to już masakra. Mamy w pracy koleżankę z Zamościa i ona do siebie do domu rodzinnego nadal jeździ jak 20 lat temu albo i gorzej bo nie ma pociągu bezpośredniego a z przesiadką ma tylko na PKS rzadko jeżdżący i do tego potem musi jeszcze dojechać kawałek taksówką albo autobusem i ona jeździ do mamy cały dzień tyle jej to zajmuje. Nie wiem czy ona by podzielała Twój entuzjazm :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno masz rację.
      Ale też wiele zależy od podejścia. Jestem gotowa się założyć, że wiele osob nie byłoby tak entuzjastycznie nastawionych nawet do dokładnie tego samego, o czym pisze ja. Ja po prostu lubię jeździć i kilka godzin w pociągu, samochodzie, czy autobusie nie jest dla mnie problemem.

      Usuń
  5. Ja mam takie odczucia co do miasta powiatowego i tego, w którym studiuję. Powiatowe to taki mały wypierdek, w studenckim mieście do centrum wolę dojechać, bo bym godzinę musiała z buta cisnąć :D Jak miałam okazję jeździć do Warszawy, to przy sprawdzaniu odległości na mapie wydawało się, że spoko w 10 minut objedziemy. Nic bardziej mylnego, przy korkach po 7 rano. Więc moje najbliższe dwa miasta w porównaniu do stolicy, to pikuś :D

    Poznań, Wrocław, czy Toruń to moje miasta do zwiedzenia w pierwszej kolejności. Na razie, za jakiś miesiąc, mam zamiar wyskoczyć do Krakowa. Od czegoś trzeba zacząć :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, to mnie najbardziej w tej Warszawie wkurza :) Wydaje się, że to niedaleko, a potem okazuje się, że jedzie się 20 minut, a na piechotę w ogole nie da się dojść.

      Akurat wszystkie te miasta które wymieniłaś dość dobrze znam :P Poznań to wiadomo ;P Do Wrocławia właśnie jeździłam jako dziecko i w czasach licealnych regularnie, bo to było najbliższe duże miasto od nas. No i początkowo miałam tam studiować. Swego czasu miałam też bliską osobę w Toruniu, więc przez pierwsze trzy lata studiów też tam jeździłam średnio raz w miesiącu. No a w krakowie moja siostra teraz mieszka :P
      Ja z kolei chciałabym się przejechać do Gdańska. Kiedyś tam byłam, ale już dość dawno.

      Usuń
    2. Pamiętam jak w Warszawie szukałam sklepu, szłam chyba za 20 minut, nie skręcając nigdzie, bo wiedziałam, że się zgubię :P Myślałam, że będzie "za rogiem", a tu spacer mnie z rana czekał :|

      To Ty mogłabyś być moją przewodniczką :D W Krakowie w czasach liceum bywałam częściej, z racji klasy humanistycznej jeździliśmy do teatru co jakiś czas. W pozostałych miastach praktycznie w ogóle.
      Gdańsk jest w zasięgu ręki jakby nie było ;) Myślę, że uda się do niego wyrwać ;)

      Usuń
    3. Ja raz chcąc ominąć 2 strefę biletową postanowiłam pójść na piechotę. Wydawało się to naprawdę niedaleko, zwłaszcza, że kolejką jedzie się dosłownie 2 minuty. A okazało się, że zajęło mi to 40 minut :/
      No nie, aż tak to nie :P Bo Wrocław czy Toruń to znam tylko wyrywkowo - to co mnie interesowało, a w Krakowie to w ogóle chyba tylko to, co wszyscy :P
      Może kiedyś faktycznie się uda..

      Usuń
  6. Skurczył się generalnie świat! I wcale mnie to nie martwi... Kiedy kilkanaście lat temu Sister wyjechała na 2 lata do New Yorku, kontakty były bardzo rzadkie. Listy (tak, listy pisane ręcznie i wysyłane pocztą!) - i z raz w miesiącu telefon. Teraz możemy codziennie mailować, a i telefony to nie żadne aj-waj! Nieosiągalne niemal samoloty stały się na tyle dostępne, że można się co jakiś czas wypuścić w Europę, do miast jeszcze większych niż nasze. I to jest to!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście, że masz rację :) O świecie nawet nie wspominałam, bo bardziej chciałam się skupić na swojej codzienności - ale to, że teraz można sobie latać po Europie bez przeszkód często mnie zachwyca - zwłaszcza, gdy się gdzieś wybieram :)
      A listy też pisałam :) Jeszcze w liceum - miałam taką listową koleżankę, szkoda, że teraz już się nie pisuje listów papierowych

      Usuń
  7. Dobrze, że to nie miała być notka o wyższości jednego miasta nad drugim, bo jako rodowita poznanianka nie toleruję Warszawy :P
    My z A. zawsze chodzimy pieszo, kiedyś chodziliśmy bo biletów nie mieliśmy darmowych, teraz chodzimy mimo tego, że mamy je darmowe ;) Nie można się odzwyczajać, za chwilkę nasz kochany ZTM zadba o to, żeby już darmowe nie były :P Poza tym przy pięknej pogodzie aż żal kisić się w tramwaju ;D
    No to następna przeprowadzka chyba do USA? :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nawet nie jest dla mnie zabawne. Nie chcę się już nigdzie przeprowadzać.:)

      Nie mogłabym napisać takiej notki bo ja nie mam żadnych uprzedzeń jeśli chodzi o miasta polskie i ich mieszkańców i przyznam, że tej nietolerancji nie rozumiem. W takim razie dobrze, że to podkreśliłam, bo jeszcze być tak to odebrała :)

      Ale muszę podkreślić, że ta niechęć jest raczej jednostronna i niestety nie świadczy dobrze o Poznaniakach - nie jest to tylko moje spostrzeżenie, ale również Franka, czyli Poznaniaka od pokoleń. Często mówi o tym, ze w Poznaniu w pracy mieli jednego kolegę, któremu wszyscy dokuczali, bo pochodził z Warszawy, natomiast Franek nie usłyszał od nikogo w Warszawie złego słowa a propos swojego miejsca pochodzenia a przecież wcale się z tym nie kryje i często o tym wspomina.

      A ja nawet jak nie miałam biletów darmowych to jeździłam komunikacją miejską w zasadzie codziennie. Nigdy też nie miałam poczucia, ze się gdzieś kiszę :) Lubiłam i lubię jeździć autobusami, czy tramwajami (a teraz również metrem i kolejką podmiejską) A inna sprawa, że nie wyobrażałam sobie, zebym miała codziennie kilka kilometrów chodzić do pracy - albo Franek w środku nocy. Musicie mieć wszędzie blisko :) A A. to w zasadzie podziwiam - jeśli chodzi też na piechotę do pracy na pierwszą zmianę:)

      Usuń
    2. No aż tak to nie jest, Adi jeździ do pracy :P chyba sobie nie wyobrażasz, że na 4:17 do pracy idzie z buta? :>
      Też lubię jeździć tramwajami, ale jak jest ładnie to wolę się przejść. Albo jadę na most teatralny, a dalej idę pieszo :)

      To nie jest tak, że ja na lewo i prawo okazuje niechęć Warszawiakom. Ba, mam nawet rodzinę w Wawie! Ale tak jakoś, nie lubię tego miasta i tyle.

      Usuń
    3. No właśnie średnio sobie wyobrażałam, ale napisałaś że zawse chodzicie pieszo :) Więc tak to potraktowałam ;)
      Mnie zazwyczaj zależało na czasie, więc spacery w Poznaniu urządzałam sobie tylko kiedy miałam czas wolny. Przy codziennym dojeżdżaniu zdecydowanie wolałam sobei postać na przystanku i poczytać książkę - bo to była dla mnie korzyść :)

      Rozumiem - takie właśnie podejście ma większość Poznaniaków. Po prostu dopóki myślałam, że ejst ku temu jakiś powód i że ta neichęć jest wzajemna nie zwracałam na to uwagi. Ale teraz po prostu widzę, że to są jakieś poznańskie i raczej nieuzasadnione uprzedzenia. A ponieważ ja nigdy nie byłam w żaden sposób uprzedzona do żadnego miasta, trudno mi to zrozumieć.

      Usuń
  8. Oj rozumiem Cię rozumiem, bo gdy z miasteczka 40 tys. mieszkańców przeprowadziłam się do Poznania, wydawało mi się, że to wielkie miasto, ale w miarę spacerów i rowerowych wycieczek, stwierdziłam, że to jednak dziura jest :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja tam nie twierdzę, że to dziura, ale Franek już tak :P Ale fajna dziura :) W sumie Warszawa jest trochę za duża jak dla mnie, dobrze, że mieszkam pod :)
      Kurczę, wiesz że wyleciało mi z głowy skąd Ty pochodzisz?? A przeciez na pewno o tym rozmawialyśmy! :P

      Usuń
    2. Ja kocham tę dziurę :)
      Pochodzę z Pomorza zachodniego.

      Usuń
    3. Mnie nie do końca było dane...

      Tak, tak właśnie kojarzyłam. Ale jestem pewna że podawałaś mi miasto, a nie mogę sobie przypomnieć ;))

      Usuń
  9. Pewnie są i tacy, co lubią sobie śmignąć ot tak do Londynu na zakupy czy do Francji na owoce morza. Wsiadasz w samolot i sru! Nic wielkiego, świat się kurczy :))) Kraków jak na Polskę jest dużym miastem (do dziś pamiętam uśmieszki babki od rosyjskiego, kiedy tak mówiłam. No bo czym jest Kraków przy wielkiej Moskwie czy innym Petersburgu), ale teraz rozkminiam jak to z tymi przystankami, że na dwa przypada min. pół godziny marszu nogami. Nieraz sobie dreptam piechotą, bo mi szkoda 3 zł na głupie dwa przystanki, i dotuptam do celu w okolicach kwadransa. To jakie tam są odległości? Będę mieć teraz rozkminkę ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno są tacy :) I powiem Ci szczerze, że też bym do takich należała, bo mi się to całkiem podoba, gdyby nie to, że jestem ograniczona czasowo :P Sęk w tym, że te tanie bilety często trzeba zamawiać albo z dużym wyprzedzeniem (a neistety jestem w sytuacji, gdy nic nie mogę z takim wyprzedzeniem zaplanować) albo last minute - no i tu zazwyczaj już coś mam zaplanowane :)
      Wiesz co, nie mam porównania z Krakowem, bo jeśli tam bywam to w celach turystycznych a wtedy czas płynie inaczej. Ale tu jest po prostu wszędzie daleko - patrzę na mapę, wydaje mi się, że to kawałeczek (jeden przystanek kolejką podmiejską) a później okazuje się, że to 4 km..

      Usuń
  10. Te odległości można porównać do tych między krajami. Obecnie łatwiej jest po prostu podróżować i ogólnie ludzie robią to o wiele częściej i chętniej niż kiedyś, bo nie przysparza to już tylu problemów.
    Uważam, pomimo wielu negatywnych opinii, że w Polsce komunikacja (PKS, PKP) jest dość dobrze rozwinięta. Oczywiście nie wszędzie.
    Za to tuż za naszą zachodnią granicą jest jeszcze lepiej i wygodniej jeśli chodzi o kwestie podróżowania, zarówno samochodem, jak i pociągami czy innymi środkami lokomocji. Tam wydaje się, że odległości są jeszcze krótsze, pomimo wielu, wielu kilometrów.
    I tu właśnie chodzi o perspektywę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, ze chodzi o to, ze w ogóle świat się w pewnym sensie zmniejszył, ale nie chciałam się tutaj na tym skupiać, tylko raczej na tym, czego doświadczam najczęściej.
      Ja nie narzekam na komunikację - jestem zdania, że dla chcącego nic trudnego i jakoś to się zazwyczaj da zorganizować, chociaż przyznaję, że niektóre trasy są mocno utrudnione. Ale my mamy samochód, więc w razie czego mamy taką opcję.

      Usuń
  11. A, ja nie widzę sensu w takim co weekendowym wyjeżdżaniu. Koszty przejazdu są takie same, jak koszty pobytu w weekend w domu. Można iść do kina, na spacer, do kawiarni czy wspólnie upichcić jakiś smaczny obiad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widzisz sensu w odwiedzaniu bliskich osób?? Bardzo ciekawe podejście

      Usuń
    2. Chodziło mi o wyjeżdżanie w każdy weekend. Ledwo zaczyna się piątek to człowiek pakuje manatki zamyka drzwi i jedzie. W kolejny weekend tak samo i w każdy następny też.

      Rozumiem tęsknotę za domem, za bliskimi, za rodziną, ale trzeba jakoś ciągnąć to życie we dwójkę, skoro się tak zdecydowało, a wyjazdy w odwiedziny dawkować do iluś razy np. raz na miesiąc ;)

      Usuń
    3. Ale o co ci chodzi?? Jak ci się to nie podoba, to sobie siedź w domu, przecież tobie nikt wyjezdzać nie każe. Ja chyba wyraźnie napisałam, że my lubimy to jeżdżenie i sprawia nam przyjemność wyjeżdżanie w weekendy.
      Poza tym to, ze "w kolejny weekend tak samo i w każdy następny też" to już sobie dospiewałaś sama, bo my przynejmniej dwa weekendy w miesiącu zostajemy na miejscu ( a więc nic się nie zmieniło, bo za czasów poznańskich było tak samo, tyle, ze raz jeździmy do moich rodziców a raz do teściów)

      I nie chodzi o tęsknotę. Właściwie trudno powiedzieć, żebyśmy tęsknili. Dla nas rodzina jest ważna i chcemy z nią spedzać tyle czasu, ile potrzebujemy

      Cóż, potwierdza się to, co obserwuję już od jakiegoś czasu - wróciła stara melanii - zgorzkniała i szukająca dziury w całym :)

      Usuń
    4. Ps I "ciągnąć życie we dwójkę" ? - zapewniam Cię, ze nas to nasze życie nie męczy aż tak bardzo, zebyśmy je aż musieli z mozołem ciągnąć - bo tak to zabrzmiało w twoim komentarzu

      Usuń
  12. Perspektywa sporo zmienia. Kiedy przeskakujesz do coraz większych miast, przynajmniej masz to stopniowo :P Ale ja akurat po miastach nie widzę wielkich różnic, dziwnie mi tylko trochę, jak jakieś jest takie strasznie malutkie :)
    Za to przez delegacje i ciągłe jeżdżenie kilkaset km tam i z powrotem trochę zmieniło mi się podejście do podróży, cztery godziny jazdy są spokojnie do przeżycia :) Odległości też się skurczyły - tylko że przyzwyczaiłam się do autostrad, a to dużo zmienia :). Nie tak dawno niecała godzina samochodem do rodziny na wsi to było strasznie długo (pomijając, że przy złych warunkach drogowych 15 km do pracy też mi potrafi tyle zająć). A najbardziej skracają się trasy, które trzeba przemierzać regularnie, chociaż mnie się jednocześnie nudzą.
    Jeśli chodzi o chodzenie pieszo, to przyzwyczajenie do wygody i samochodu robi swoje... Ale pilnuję, żeby się za bardzo nie rozleniwiać, nadal lubię się czasem nachodzić i dojść gdzieś na własnych nóżkach. Ale nie ma wątpliwości, że w większym mieście i przy bardziej dostępnej komunikacji to już tak nie zachęca. U mnie niby autobusów jeździ dużo, ale wieczorem czasami bardziej opłaciło się iść 40 minut niż czekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na pewno zmienia się właśnie przede wszystkim podejście do samego podróżowania i do pojęcia odległości. Dla mnie też cztery godziny w samochodzie to nie jest wcale długa podróż, a kiedyś to była prawdziwa wyprawa.

      Usuń
  13. Kiedy wyjechałam z Białegostoku do Poznania, rozszerzyła mi się "okolica", kiedy zaś wróciłam na Podlasie, okazało się, że Białystok to wioska, którą wzdłuż mogę przejechać rowerem w dwie godziny. O epizodach pracowych w Warszawie nie wspomnę, ale to były chyba zbyt krótkie epizody, w dodatku w czasie mieszkania w Poznaniu, więc aż tak bardzo tego nie zauważyłam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można więc powiedzieć, że twoje doświadczenia potwierdzają moją tezę :)

      Usuń