*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 5 lipca 2014

Laba absolutna

Wczoraj właśnie miałam labę absolutną :)
W środę przyjechała do nas Dorota. Nareszcie! Nie widziałyśmy się od lutego! No, na początku kwietnia miałyśmy chwilę dla siebie w Poznaniu, ale to się aż tak nie liczyło. Od dawna próbowała do nas przyjechać, ale ciągle miała wykłady albo jakieś dyżury, albo poprawki, a jak nie miała, do jechała do domu, albo nas nie było...
W ten weekend miała być na obronach, ale okazało się, ze coś się pozmieniało i postanowiła, że do nas przyjedzie. Niestety! Grafik Franka został zmieniony i ten weekend wypadł mu wolny, a więc musieliśmy przyjechać do Poznania. Dorota jednak była tak stęskniona (no i z wzajemnością), że postanowiła przyjechać w tygodniu. Zapytała mnie, czy dam radę wziąć urlop - i to był świetny pomysł! Ze też wcześniej sama na to nie wpadłam :)
Franek też się bardzo ucieszył z tej wizyty - nawet wcale nie przeszkadzało mu, że będzie musiał sam spać :P wręcz przeciwnie - nawet łóżko nam ścielił co wieczór :)) On naprawdę lubi Dorotę a podczas jej odwiedzin zachowuje się moim zdaniem wzorowo - ale o tym kiedy indziej. W ciągu dnia pracowaliśmy, Dorota załatwiała swoje sprawy i spotykała się ze swoimi znajomymi a popołudniu długo rozmawiałyśmy. Wieczorem przychodził Franek i popijał sobie z Dorotą piwo.

A na piątek załatwiłam sobie urlop i miałyśmy dzień dla siebie :) Nie miałyśmy początkowo na niego pomysłu, bo nic szczególnego się nie działo, ale wiedziałyśmy, że z tym "problemem" sobie poradzimy. Wstałyśmy wcześnie i pojechałyśmy do placówki medycznej, w której miałam cały stos badań do zrobienia. Wcześniej się nie mogłam jakoś wybrać, bo badania trzeba było robić na czczo, więc musiałabym jechać przed pracą a potem wracać i trochę mi się nie chciało. Wykorzystałam więc sytuację i towarzystwo Doroty. Dzięki temu już o 9:00 byłyśmy w centrum Warszawy i miałyśmy długi dzień przed sobą. Zjadłyśmy śniadanie, pokręciłyśmy się trochę po sklepach, zaopatrzyłyśmy się w odmóżdżające gazetki typu "Uczucia i tęsknoty" i "Sekrety serca" (zawsze po sesji kupowałyśmy sobie takie gazety na znak, że teraz możemy bezkarnie marnować czas na głupoty, a potem podśmiewałyśmy się z niektórych historii w nich opisanych :)) czy jakoś tak i ruszyłyśmy spacerkiem w kierunku Łazienek. Po drodze postanowiłyśmy odwiedzić ogród botaniczny i tam spędziłyśmy ponad godzinę spacerując krętymi ścieżkami i przyglądając się rozmaitej roślinności. Później odezwał się Mój Tasiemiec i stwierdziłam, że umieram z głodu. Zaopatrzyłyśmy się w sklepie w coś w rodzaju "lanczu" (sałatka i sucha bułka), którą skonsumowałyśmy na ławeczce w Łazienkach, a następnie zachciało nam się spać, więc zdrzemnęłyśmy się - ja na jednej, Dorota na drugiej ławce :) Miałyśmy iść do kina, ale pogoda była zbyt ładna, żeby ją marnować, wolałyśmy więc zaleganie w parku, spacery i zażywanie słońca. Poszłyśmy jeszcze na obiad i późnym popołudniem wróciłyśmy do domu. W pełni usatysfakcjonowane, bo to był bardzo dobry dzień! Sielski wręcz, obie miałyśmy poczucie, że było cudnie! I już dzisiaj tęsknimy za tymi chwilami...

A dziś wstaliśmy o świcie i o piątej wyjechaliśmy w trójkę do Poznania. Tu przyszło nam się z żalem rozstać. Oj, szkoda, że jak jutro będziemy wracać, to już bez Doroty :( Frankowi też jej będzie brakowało. Jej towarzystwo zdecydowanie bardzo nam odpowiada. Fajnie tak od samego rana móc prowadzić mądre albo całkowicie bezsensowne rozmowy :) Dorota jako jedna z niewielu osób ma podobny rytm dnia do mnie, więc idealnie się zgrywamy ze wszystkim. Ktoś mógłby powiedzieć, że to się tylko tak wydaje a na dłuższą metę pojawiłyby się spięcia - ale w naszym wypadku to by się raczej nie potwierdziło - wszak przez pięć lat miałyśmy okazję się o tym przekonywać codziennie :)

Tymczasem za mną bardzo męczący dzień. Z jednej strony dlatego, że jednak spałam tylko cztery godziny, ale przede wszystkim był dla mnie bardzo wyczerpujący emocjonalnie. Dziś właśnie nadszedł ten "wielki dzień", kiedy to Franek oznajmił dobrą nowinę swojej rodzinie. Obawiałam się tego bardzo, bo już Wam kiedyś pisałam, że nie do końca potrafię się odnaleźć w tej wylewności, która jest cechą tej rodziny. I właściwie słuszne to były obawy, bo choć nie było źle, to jednak zupełnie nie w moim stylu i męczyło mnie to zamieszanie wokół mojej osoby - a najbardziej to, że wiem, że w tej kwestii niestety nie znajdę zrozumienia, bo zachowuję się pewnie zbyt powściągliwie. Wiem, że to po prostu radość, ale dla mnie to trochę "robienie afery" i choć wiem, że wszyscy mają tylko dobre intencje to zwyczajnie czuję się zmęczona psychicznie. Ale napiszę o tym przy okazji, kiedy już trochę nabiorę dystansu :)

22 komentarze:

  1. Nie masz pojęcia jak często w Twoich postach odnajduję własne wspomnienia! Wytrząsania się nad moją ciążą w rodzinie Małża nie rozumiałam kompletnie. W końcu to zjawisko dość powszechne... A najgorsze było to, że ledwo się urodził Pierworodny, zaczęli nagabywanie pod hasłem ,,to kiedy drugie?''. Tego Ci nie życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, jak dobrze Zgago, że są takie osoby, jak Ty, które potrafią zrozumieć mnie i tę moją niechęć do robienia zamieszania wokół mojej osoby i ciąży. Ja wiem, że to wielkie wydarzenie - dla mnie przecież chyba przede wszystkim, ale wolałabym to przeżywać w spokoju jednak. Z radością, ale raczej cichą..

      Usuń
  2. Tez nie lubilam tego cyrku jak się wszyscy dowiedzieli zem w ciazy. a pytanie "jak sie czujesz?" usłyszysz jakis milion razy- bywa irytujace, bo przecież ciąża to nie rak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, tym pytaniem wykańcza mnie mój kolega w pracy :/ Ja też zawsze mówię, że to nie choroba i wzięłam sobie za punkt honoru, żeby to udowodnić.
      Niemniej jednak w przypadku np. brata Franka zdecydowanie gorsze są dobre rady :(

      Usuń
    2. Potem będzie jeszcze gorzej bo jeszcze bardziej irytujace jest pytanie "jeszcze nie urodzilas?":D co robi brat franka?

      Usuń
    3. Na szczęście jestem na co dzień z dala od nich więc jest szansa, ze nie będą mnie tymi pytaniami atakować zewsząd :))
      W jakim sensie co robi?

      Usuń
    4. no dobrze zrozumialam, ze brat franka daje te dobre rady?

      Usuń
    5. Tak, dobrze zrozumiałaś
      Nie wiedziałam, o co pytasz, myslałam, ze pytasz co on robi na co dzien może :)

      Usuń
  3. Ale że tak po prostu położyłyście się na ławkach i spałyście? :)

    U nas jest podobnie z tym okazywaniem emocji i radości w rodzinie - u mnie podobnie jak u Franka, u M podobnie jak u Ciebie. Ja zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku dostrzegam plusy i minusy. Bo bywają sytuacje, w której ta nadmierna ekscytacja w mojej rodzinie mnie drażni, ale i są sytuacje, w której ta powściągliwość mnie irytuje.
    Zupełnie natomiast rozumiem szczęście z powodu ciąży w bliskiej rodzinie. To jednak nie zdarza się na co dzień i trzeba pozwolić innym po prostu się cieszyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście :) Ale to nie było dla nas jakimś wielkim dziwactwem - i w Poznaniu i w Warszawie są parki, w których ludzie na ławkach się opalają, uczą się, czy właśnie nawet śpią a nie tylko siedzą. To są takie typowo rekreacyjne parki.

      Mnie powściągliwość chyba nigdy nie zirytowała, bo zazwyczaj nawet jej nie dostrzegam :) Oczywiście, że każdy ma prawo sie cieszyć. Ale jednak jakby nie bylo, siłą rzeczy jestem osobą najbardziej zainteresowaną i uważam, ze nie powinno się mi jednak niczego narzucać.

      Usuń
  4. O, ja też nie lubię takiej ekscytacji. Rozumiem, że to ważne wydarzenie, ale mnie by chyba też męczyło takie zamieszanie.
    Jeszcze w kwestii poprzedniego posta, reakcja na wynik testu i uzasadnienie płaczu były świetne :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przyznam, ze ciężko przeżyłam ten weekend :( Do tej pory dochodzę chyba do siebie...

      :))) Cóż, niczego nie planowałam ;)

      Usuń
  5. Nie wszyscy lubią być w centrum uwagi. Ja też nie lubie. I chyba od czasu urodzenia małego nie jestem w centrum ale też często o mnie zapominają czego też nie lubie. Eh...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za tym nie przepadam - a w każdym razie, zdecydowanie to zależy od sytuacji. Bo też nie jestem osobą, która kryje się gdzieś po kątach - raczej zawsze grałam pierwsze skrzypce w wielu sytuacjach, ale tych bardziej towarzyskich, natomiast w tym wypadku, kiedy uwaga skupiała się tak bardzo na mnie, to mi przeszkadzało.

      Usuń
  6. Fajne dni z Dorotą kontra jedno spotkanie z Frankową rodziną w krótkim czasie... Niech Cię cieszą tamte dni, a ten zapomnij ;) Jasne, ze wszyscy się radują Twoją ciążą, bo to jednak nie lada cud, ale nie wszyscy muszą lubić takie zamiesznie z tego powodu i powinno się to uszanować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwa spotkania, bo w niedzielę też się widzieliśmy i niestety było jeszcze gorzej. Ale przyznaję, ze to też trochę moja wina, bo trochę nie wytrzymałam już tych emocji :( Właśnie o to chodzi, że ja nikomu nie zabraniam tej radości, ale chciałabym, by inni też uszanowali moje nieco odmienne podejście - i żeby zrozumieli, ze to nie oznacza, ze ja się nie cieszę.

      Usuń
  7. Ojjj i ja czekam na takie dzień z koleżanką ;) Co prawda mieszkamy blisko siebie, ale w roku akademickim mamy różne plany, koleżanka jeszcze drugie studia i trudno nam się zgrać. Ale są wakacje i już musi się udać ;)

    Tak myślę o ostatniej części notki... Rodzina Franka zna Cię nie od dziś i chyba wiedzą, że nie należysz do bardzo wylewnych osób, a takie zamieszanie, z tego co wnioskuję, bardziej wprawia Cię w zakłopotanie niż wielką radość. Mogę się mylić oczywiście :) Być może, jak oswoją się z wiadomością, to i ich zachowanie wróci do stanu poprzedniego. Nie mówię tu o ignorowaniu tej informacji, ale o "zachowywaniu się normalnie". Nie umiem tego wytłumaczyć, ale pewnie wiesz, co mam na myśli :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, nawet jak się blisko siebie mieszka to jest trudno się zgrać, każdy ma jakieś swoje sprawy. Nam dodatkowo sprawę utrudniało to, że jak nie ona gdzieś jechała, to my. W takim razie życzę, aby udało się wreszcie spotkać :))

      Tego rodzaju zamieszanie na dłużą metę to mnie nawet denerwuje. Więc nie mylisz się - rzeczywiście jest to dla mnie kłopotliwe. I tak, wiem co masz na myśli pisząc o tym zachowywaniu się normalnie, ale rodzina Franka chyba po prostu inaczej postrzega normalność w takich sytuacjach niż my :(

      Usuń
  8. Masz przynajmniej tyle szczęścia, że ta wylewna część rodziny mieszka dość daleko, więc nie musisz znosić ich ekscytacji na co dzień :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, że właśnie jak mieliśmy ich bliżej to było łatwiej i ta wylewność była mniej denerwująca, bo i rzadziej się zdarzała. Więc sama nie wiem, co lepsze :)

      Usuń
  9. Fajnie, że udało Wam się z Dorotą spędzić tak fajnie czas :) A co do wylewności rodziny...no cóż, przetrwaj jeszcze 6 miesięcy, a później fala uczuć całej rodziny zostanie przelana na dzieciątko :D :P Jeśli to jakieś pocieszenie... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się z tego cieszę! Naprawdę to był świetny dzień..
      No właśnie nie wiem, czy to nie gorzej :)

      Usuń