Przechodzę jakiś bardzo poważny kryzys :( Jeśli to możliwe, żeby baby blues dopadał prawie dwa miesiące po porodzie, to zdecydowanie mnie dopadł. Pewnie nie bez znaczenia jest to, co ostatnio pisałam o Franku. Niestety, niewiele się poprawiło. Może już tak na mnie nie warczy, ale do sielanki daleko.
Na pewno dobija go też to, że nie jestem w najlepszej formie psychicznej. Chciałabym z nim porozmawiać, chciałabym usłyszeć od niego coś, co podniesie mnie na duchu, chciałabym się po prostu mu wyżalić. A tymczasem on nie chce ze mną rozmawiać, tłumaczy, że jest zmęczony, że nie ma do tego głowy. To powoduje, że jest mi jeszcze bardziej smutno i to z kolei jego wkurza jeszcze bardziej. Już przez coś takiego przechodziłam z nim, zawsze było mi wtedy ciężko, ale wiedziałam, że prędzej, czy później to minie. Teraz jest dużo trudniej, bo jest przecież jeszcze ten mały człowieczek. Można powiedzieć, że sprawca tego całego zamieszania.
Od jakiegoś już czasu noszę się z zamiarem napisania notki o tym, jak minął nam pierwszy miesiąc razem i pierwszy miesiąc w domu. Ale nie jest to łatwe, bo miałam na głowie kilka innych zaległych spraw i nie mogłam się do tej notki przyłożyć, a teraz chyba nie jestem w nastroju do tego, mimo że niedługo Malutki będzie miał już dwa miesiące.
Muszę poczekać na lepsze dni, bo na razie pewnie ta notka byłaby wypaczona przez moje negatywne emocje. Negatywne nie w sensie złości, tylko tego przeogromnego smutku, który mnie wręcz osacza od paru dni. Nie pamiętam, żebym się tak kiedykolwiek czuła, a dzisiaj już pobiłam wszelkie rekordy, bo łzy leją się ze mnie strumieniami od momentu, kiedy tylko otworzyłam oczy. Nie umiem sobie ze sobą poradzić. Mam też wrażenie, że nie umiem poradzić sobie z Wikingiem. Kiedy on płacze, ja płaczę również, tuląc go z całej siły do siebie i całując go w główkę i buzię. Ale co gorsza, kiedy nie płacze, to ja nadal ryczę. Patrzę na niego, kiedy dokazuje sobie przez chwilę na bujaczku albo kiedy śpi i też płaczę - wcale nie ze wzruszenia, tylko ze smutku właśnie. I żalu, że on jest taki malutki, taki słodki, bezbronny i nieporadny i trafiła mu się taka słaba matka.
Nigdy nie liczyłam na to, że macierzyństwo to bułka z masłem. Przecież długo trwało zanim się w pewnym sensie (bo nie całą sobą) na to zdecydowałam, ale wiedziałam, że nie jestem stworzona do tego, żeby być matką niemowlaka. Miałam jednak nadzieję, że jakoś sobie poradzę. Przez całe dziewięć miesięcy nastawiałam się na to, że będę musiała wiele rzeczy w swoim życiu pozmieniać. Starałam się ze wszystkim "wyrobić", żeby się przygotować na czas, kiedy Tasiemiec się już urodzi. Nastawiałam się na zmiany również psychicznie. I te zmiany oczywiście są - ogromne. Trzeba było nieco przemeblować swoje życie. Ale okazało się, że akurat to wcale nie jest takie straszne. Najgorsze jest dla mnie poczucie, że coś robię nie tak i stres, który codziennie mi towarzyszy. Budzę się rano i już stresuję się tym, jak będzie wyglądał ten dzień. Nie musi nawet wcale wyglądać źle, ale sam fakt, że nie wiem, jaki będzie i że nie mam nad tym praktycznie żadnej kontroli mnie przeraża. A najbardziej stresuję się popołudniu, kiedy wiem, że lada moment Wiking się obudzi i rozpłacze. To właśnie płacz jest źródłem mojego stresu. Tak, ja wiem, dzieci płaczą. Ale chyba jest mi się z tym trudno pogodzić. Poza tym nasz Wikuś chyba płacze wyjątkowo dużo. Może być najedzony, przewinięty i wyspany - ale i tak płacze. I wtedy jestem bezradna. Próbuję się nim zajmować (a nie jest to łatwe z takim maleństwem! naprawdę nie umiem zabawiać niemowlaków, choć bardzo się staram!) - mówię do niego, robię mu masaż, zabawiam grzechotką, puszczam pozytywkę, przytulam, noszę, klepię po pleckach... Jeśli te trzy wcześniejsze warunki są spełnione to zazwyczaj te rzeczy pomagają - ale tylko na chwilę, bo dziecko nam się bardzo szybko niecierpliwi (bywa, że dosłownie po dwóch minutach), a jak się niecierpliwi, to od razu w płacz. Czasami też wcale nie jestem pewna, czy te warunki aby na pewno są spełnione - a przynajmniej pierwszy i trzeci...
Nie oddałabym tej naszej małej mordki nikomu i nie zamieniłabym Wikusia na nikogo innego, bo naprawdę pokochałam go w sposób najbardziej naturalny w świecie i uwielbiam go. Nie uważam się też za złą matkę, bo chcę dla niego jak najlepiej i próbuję robić wszystko, żeby było mu dobrze. Poświęcam mu swoją uwagę i daję całe pokłady ciepłych uczuć, sama siebie zadziwiając czasami ich wylewnością. Więc nie, nie jestem złą matką. Ale chyba trochę słabą, zwłaszcza psychicznie. No i naprawdę nie wiem, gdzie jest ta cała radość z macierzyństwa, bo choć są oczywiście chwile piękne (o których być może napiszę w tej zaległej notce), to na razie ten stres w dużej mierze mi je przesłania.
Myślę, że Franek też sobie słabo radzi psychicznie z tym płaczem Małego i to również może być przyczyna tych jego fochów :(
***
Zaczęłam pisać tę notkę koło południa, ale później musiałam zająć się dzieckiem, które się obudziło. Kilka godzin później perspektywa trochę mi się zmieniła - być może zawstydziłam się nawet tej chwili słabości, ale postanowiłam, że jednak opublikuję tę notkę, bo przecież to były szczere emocje.
U schyłku dnia mogę obiektywnie powiedzieć, że wcale nie był taki najgorszy. Jasne, że Wiking płakał, ale tragedii nie było. A ja i tak czułam się fatalnie i wylałam morze łez :( Nic na to nie mogłam poradzić.
Z Frankiem wieczorem jakby lekko się poprawiło, ale jeszcze nie wiem, czy jesteśmy na dobrej drodze. Wszystko zależy od niego. Idę spać w miarę neutralnym nastroju, ale któż wie, w jakim obudzę się jutro...?
Margolciu :*************** buziaczkow moc kochana tule Cie mocno! . Wiem z autopsji ze obowiązki moga przytloczyc jak nic zwłaszcza bez pomocy . przecież Wam tez nikt nie pomaga tylko od czasu do czasu . Myślę , że to wszystko Was przerosło stąd ten smutek... ta sytuacja z Frankiem... jest to zupelnie normalne kazdy to przechodzi.. i nie jest prawda ze macierzynstwo jest łatwe.. to ciężka praca nie tylko z dzieckiem ale tez ze swoimi slabosciami.. zwlaszcza z takim maluchem ktory nic nie powie tylko wszystko sygnalizuje placzem. Margolko jestes pewna ze On sie najada do syta? Moja corcia strasznie plakala kiedy nie dojadala. Córcia tez nie nalezy do spokojnych dzieci rowniez placzE nie spi nocami i wtedy zmęczenie frustracja daja sie we znaki a my mamy jeszcze jedno dziecko. Ale Kochanie jesli jest Ci naprawdę tak bardzo trudno poszukaj pomocy... babyblues potrafi przerodzić sie w prawdziwą depresję trzeba uważać. Pozdrawiam cieplutko trxymaj sie kochana jestem pewns ze się pouklada potrzebujecie czasu
OdpowiedzUsuńDziękuję CI Nicole za wsparcie :*
UsuńMoże i masz rację - chociaż przyznam, że nie czuję przytłoczenia nadmiarem obowiązków, mam wrażenie, że z tym akurat sobie radzę, ale może po prostu jest tak dlatego, że nawet nie mam innej opcji, więc o tym nie myślę. Ale gdy ktoś u nas jest to jednak jest trochę łatwiej.
Byłam pewna, że macierzyństwo łatwe nie jest, ale przyznaję, że skupiałam się bardziej na obowiązkach i zmianach, a nie myślałam o tym, że emocjonalnie będzie tak trudno.
Jesli chodzi o jedzenie - czasami trudno jest mi to jednoznacznie stwierdzić :( Ale zazwyczaj nie było z tym większego problemu - około trzeciego tygodnia ze dwa czy trzy razy dokarmialiśmy go mlekiem modyfikowanym, ale później nie było takiej potrzeby. Teraz czasami też tak robimy,kiedy płacze - ale nie zawsze wypija. Czasami też denerwuje się przy piersi i nie wiem, czy to oznacza, że mu nie leci (choć przecież to raczej niemożliwe, bo pokarm wytwarza się na bieżąco), czy właśnie, ze jest najedzony i już nie chce (czasami przy butelce też się tak denerwuje) Pewności więc oczywiście nie mam, ale przybiera nam na wadze w bardzo szybkim tempie - np od ubiegłego tygodnia 400 gramów! Waży już prawie 2kg więcej niż w momencie wypisu ze szpitala.
Dziękuję jeszcze raz!
Nie ma za co My mamy mysimy sie wspierać! sxkoda zes Ty Margolkow tej Warszawie wyciagnelabym Cię z Wikusiem bulwar u mnie we wsi zwanej Gdynia ;-)na spacer nad morze:-) byłoby nam bardzo miło a i później Dzieciaki mialyby towarzystwo :-)
Usuń:)
UsuńOj szkoda, zebyś wiedziała.. chętnie bym się z jakąś inną mamą pospotykała. Byłoby na pewno raźniej
Ps A mamą jestes najlepszą jaka Wikus moglby sobie wymarzyć!
OdpowiedzUsuń:) Dzięki :*
UsuńJesli tylko placz Ci pomaga jakos pozbyc sie tego stresu to placz! Ja ryczalam bez przerwy- prawie oglosili powodz w krakowie przez moje lzy;) Tak wiec stolica tez musi swoej przejsc;) Ja plakalam bo mnei dobijala monotonie, nuda i rutyna, chcialam wyjsc do ludzi a z drugiej strony mialam wyrzuty sumienai ze zostawilam dziecko na 5 minut z P. Poporstu poplatanie z pomieszaniem.
OdpowiedzUsuńJa akurat mialam malo placzace dziecko ( Korniszon odbija sobie to teraz) ale byl etap gdy placz sie nasilal i podobnie bylo jak u Nicole. Dokarmialam wtedy Mala butelko bo moje mleko bylo malo sycace dla niej (chociaz niektorzy twiedza ze to niemozliwe). Probowalas wlaczac okap lub suszarke? Moja lubila tez jak sie dmuchalo na jej twarz. Kazde dziecko jest inne i niestety troszke czasu zajmuje zanim sie je dobrze pozna wiec niestety my mozemy tu tylko troche rad rzuci i nic wiecej (a obiecywalam ze nei bede dawac rad inym matkom). W kazdym razie mam nadzieje ze sytuacja sie poprawi, przyjdzie wiosna, a wraz z cieplem to i humor Wikinga bedzie lepszy;) Trzymaj sie!!
Moze i masz rację, ze powinnam, bo po wczorajszym trochę mi lepiej, może ten płacz właśnie pomógł. I dobrze wiedzieć, ze Ty też tak miałas :) I rzeczywiście jest coś w tym, co napisałaś o tej monotoni- tzn, mnie to zazwyczaj nie przeszkadzało, ale teraz dochodzi takie poczucie.. bezcelowości? To dziwne, bo przecież dziecko rośnie, rozwija się i za jakiś czas będzie juz zupełnie inne, a ja mam wrażenie, ze stoimy w miejscu i to chyba też mnie dołuje. A wyrzuty sumienia też mam - nie miałam jakiś czas temu, ale ostatnio mnie trochę dopadają.
UsuńA nam się trafił prawdziwy "awanturnik", jak określił go pediatra... Dokarmiamy go też od czasu do czasu (szczególy w odpowiedzi u Nicole), ale nie zawsze to pomaga.
Tak, suszarkę czasami stosujemy :) Nie raz pomaga, ale też nie zawsze...Okapu nie mamy :P WIele jest takich rzeczy, które pomagają (najczęściej chyba noszenie "na samolocik" lub inaczej "na leniwca" :P czyli na przedramieniu opieram jego brzuszek i dłonią podtrzymuję głowę albo nawet pozwalam jej swobodnie zwisać - uwielbia taką pozycję) - ale nie na dłuższą metę.
Rzeczywiście generalnie nie lubię rad ( i dzięki, ze o tym pamiętasz :)), ale nie od wszystkich mnie takie "rady" denerwują - od Ciebie na przykład nie, bo nie jesteś nachalna :) Odbieram to raczej jako dzielenie się Twoim doświadczeniem i tego rodzaju komentarze szczerze lubię. A poza tym Twoje podejście do macierzyństwa zawsze mi się podobało i jest mocno zbliżone do mojego, więc to też ma znaczenie.
Dziękuję! Też mam taką nadzieję..
Myślę, że to nie jest żadne bejbi-blues. Mniej więcej w takim samym momencie miałam doły jak Rów Mariański. Po prostu zmiana trybu życia, poczucie osamotnienia, niemocy wobec płaczu dziecka (2 miesiące to najczęściej początki kolek!), trochę użalania się nad sobą i dojmujące wrażenie, że Małża to mało obchodzi, bo chodzi ,,sobie'' do pracy, późno wraca, a ja sama z tym wszystkim... Dasz radę, zrobi się cieplej, będziesz wychodzić z Wikusiem, może spotkasz inne młode mamy, pogadacie sobie od serca na jakiejś ławeczce. Szkoda, że nie masz na co dzień pod ręką jakiejś koleżanki. Mnie ratowała sąsiadka, wpadałam wręcz za często...
OdpowiedzUsuńPewnie masz rację, po prostu teraz ktoś wynalazł nazwę na ten stan, a to jest cały czas to samo... Chociaż wcześniej obawiałam się, ze to właśnie zmiana trybu życia najbardziej będzie mi doskwierała, okazało się, że nie jest tak źle, ale już to poczucie osamotnienia jak najbardziej u mnie występuje. Niemoc wobec płaczu również. Pewnie i użalam się nad sobą, ale wiadomo, że to trudno stwierdzić obiektywnie. W każdym razie rzeczywiście te samotne dnie są trudne, zwłaszcza, że wydaje mi się, ze Franek nie zdaje sobie sprawy jak wyglądają (choć przynajmniej już humor mu się pojawił)- a przecież sam szybko traci cierpliwość, gdy mały płacze, a doświadcza tego tylko popołudniu
UsuńRacja, szkoda, ze nie mam tu żadnej koleżanki, na pewno byłoby łatwiej. Chciałabym bardzo, żeby wiosna przyniosła jakieś możliwości w tej kwestii.
Myślę, że jak najbardziej powinnaś zamieszczać również takie notki. To znaczy oczywiście życzę Ci, żeby było jak najmniej tych smutnych nastrojów i "ciemniejszych" dni, ale - jak sama piszesz - to szczere emocje. Inne młode matki będą mogły wiedzieć, że macierzyństwo to nie tylko słitaśne focie na fejsiku, ruszowe gołąbki i cukiereczki, ale też te chwile słabości, gorszego humoru, zmęczenie i dołek. I że to jest najzupełniej normalne i z nimi (i z ich odczuciami) wszystko jest w porządku.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci, żeby po obudzeniu było lepiej. Tak po prostu.
Pewnie tak, nie lubię tego robić trochę dlatego, że sama się potem tych swoich emocji może trochę wstydzę, ale bardziej chyba z obawy przed niezrozumieniem intencji. Bo głównie chodzi mi o to, żeby się wyżalić, czasami oczekuję jakiejś pociechy, ciepłego słowa, ale niekoniecznie nachalnych rad, które lubią się pojawiać w takim wypadku (podkreślam, że nachalnych, bo nie wszystko, co mi ktoś w dobrej wierze doradza jest dla mnie złe!).
UsuńFaktem jest, że ja sobie nie przypominam zbyt wielu notek na temat tych przykrych emocji, zwłaszcza na początku macierzyństwa - dziewczyny albo prestawały wtedy pisac w ogóle albo własnie tylko rozczulały się nad swoim dzieckiem. W pewnym sensie czuję się więc trochę jak jakieś dziwadło.
Dzięki, było lepiej, ale niestety tylko na jeden dzień, potem zrobiło się gorzej :( Ale jest szansa na poprawę teraz.
Znam te wszystkie emocje. U mnie pojawily sie ode nie 2, a okolo 8- 9 miesiecy po porodzie... Tyle, że przyczyna była inna... Brak akceptacji siebie i zmian, które zaszły. Byłam w tak złym stanie psychicznym, że nie wiem nawet jak to opisać.
OdpowiedzUsuńNie wiem co Ci doradzić. Pewnie nawet nie potrzebujesz rady, bo co tu można mądego napisać? Oby Ci to szybko przeszło, bo im dluzej to bedzie trwać tym gorzej.
Tak, pamiętam, jak to było u Ciebie... :( Rzeczywiście u mnie podłoże jest inne, ale stan psychiczny też raczej kiepski.
UsuńRacja, w takiej sytuacji nie oczekuję rad, a raczej muszę się wygadać. I też wiem, ze trudno cokolwiek radzić.
Dzięki. Wiem właśnie, że przez dłuższy czas to nie powinno trwać, bo może mieć fatalne skutki.
mam nadzieje ze szybko ci minie ten kiepski nastroj:*
OdpowiedzUsuńDzięki :*
UsuńTo teraz pomyśl że każda z nas, która jest mamą to przeżywała. Szczególnie przy pierwszym dziecku. Każda z nas była kiedyś słaba i bezradna, nie jesteś ewenementem, taka jest kolej rzeczy. Siła kształtuje się z czasem. Tak jak i pewność siebie:)
OdpowiedzUsuńA ja będę powtarzać i tak jak mantrę: jesteś dzielna, dzielna, dzielna... i świetnie sobie radzisz! :*
A płacz w końcu mija... (mówi ta, która od 7 miesięcy zmaga się z płaczem swojego dziecka;P)
Tak jak piszą dziewczyny, suszarka jest dobra:) Na brzuszek. Albo po prostu włączyć., Przy kolkach u nas super działało.
ps. Margolko na Twoim miejscu (oczywiście zrobisz co zechcesz) nie dawałabym mm. Dziecko przy piersi może denerwować się z wielu powodów, tym bardziej, jak piszesz, że z butli też dużo nie wypił. Może trzeba go wtedy odstawić, żeby odbił, pomasować brzuszek żeby puścił bąka, a może po prostu nie ma humoru. Tak sobie pomyślałam, że jeszcze może moglibyście zrobić mu usg brzuszka- poproście pediatrę o skierowanie, bo dzieci z refluksem (niekoniecznie jawnym, dziecko wcale nie musi ulewać, żeby mieć refluks) są często niespokojne.
UsuńPoza tym jest takie coś jak kryzys laktacyjny- znając Ciebie z bloga podejrzewam że zależy Ci na karmieniu naturalnym, a podawanie w takich okresach mm tylko laktacji zaszkodzi i to gorzej niż smoczek, trzeba ten czas przeczekać po prostu karmią karmiąc karmiąc i karmiąc.
Być może, ale prawdę mówiąc rzadko spotykam się z tego rodzaju opowieściami. Może mało czytam, mało rozmawiam z matkami, ale naprawdę raczej kojarzę opowieści o tym, jaka to cudowna istotka pojawiła się w rodzinie i że kobieta nie potrafi już sobie bez niej życia wyobrazić...
UsuńDziękuję :) Może jeszcze trochę takiej mantry i ja również w to uwierzę ;) :*
WIem, wszyscy powtarzają, ze w końcu mija. I ja też sobie to powtarzam, tylko przykre jest trochę to, ze każdego dnia myślę o tym, ile jeszcze zostało do końca drugiego, potem trzeciego itd miesiąca, do momentu aż dziecko bedzie trochę inne, zamiast cieszyć się chwilą i skupiać na tym, jaki jest teraz (bo przecież też jest fajny)
Suszarka czasami działa, ale nie rewelacyjnie. Bywa, że po chwili mały i tak zaczyna płakać, a czasami wcale się nie uspokaja. Paradoksalnie wydaje mi się, ze to pomaga, gdy przyczyna jest właśnie inna niż ból brzuszka :(
Dokarmianie mlekiem modyfikowanym doradziła nam położna środowiskowa już na pierwszej wizycie. Na początku się długo wahaliśmy, potem podaliśmy mu ze trzy razy to mleko. Potem po prostu nie było takiej potrzeby, ale niczego nam to nie rozregulowało. Ostatnio też chyba dwa lub trzy razy tak go dokarmiliśmy (to było bardzo wygodne np w sytuacji, gdy musieliśmy coś z Frankiem załatwić a z Wikingiem została moja mama), ale od ostatniego razu już chyba minął tydzień. Robimy to tylko w niektórych sytuacjach, kiedy naprawdę mamy obawę, że może chodzi o to, że synek jest głodny.
Bo teorię na temat kryzysów laktacyjnych jak najbardziej znam. Sporo się w ogóle naczytałam o karmieniu, dokarmianiu, laktacji itd już na samym początku. WIem też, ze opinie są naprawdę różne i że zwolennicy naturalnego karmienia absolutnie wykluczają opcję dokarmiania butelką. Ale wydaje mi sie, ze raczej w takich przypadkach jak nasze nie grozi to zanikiem laktacji - nie podajemy tego mleka zamiast piersi, a co najwyżej już po karmieniu piersią, poza tym jeśli się zdarzy, ze nie podam dziecku piersi, to odciągam mleko laktatorem, zeby był sygnał, że produkcja mleka jest cały czas potrzebna.
Wiem też, że zaleca się np położenie się na cały dzień z dzieckiem w łożku i ciągle karmienie. Ale u nas to "karmić, karmić, karmić" nie zdaje egzaminu, bo on po prostu wcale nie chce tak często ssać, denerwuje się (co mogłoby świadczyć o tym, ze właśnie nie chce jeść) a poza tym później ulewa (co jest dowodem na to, ze pokarm w piersiach jest)
Wiking często denerwuje się również, kiedy przerywam karmienie, zeby właśnie mu się odbiło. Jasne, może też mieć gorszy dzień, ale kiedy to się powtarza od jakiegoś czasu codziennie, to już raczej nie o to chodzi.
USG miał robione z innych powodów (dwa razy, ostatnio półtora tyg temu), ale wszystko wygląda ok, no i pytałam też pediatrę o refluks, odpowiedział, ze to może być przyczyną, ale jest za wcześnie, zeby to u niego diagnozować
Margolko te opowieści o rozkwitaniu zaraz po porodzie to włóż miedzy bajki:)))) Dużo mam znam i chyba każda miała jakiś kryzys, prędzej czy później. Zwłaszcza przy pierwszym dziecku i przy braku wsparcia od męża (choć z drugiej strony, facet też człowiek i też może mieć kryzys, najgorzej jak się te dwa kryzysy męża i żony nałożą:)))
Usuń)
Jezu , Margolko, nie gniewaj się, ale mnie się ciśnienie podnosi, jak czytam takie historie. Położna na pierwszej wizycie patronażowej zaleca podawanie mm?! Kilkunastodniowemu dziecku?! I to jest to wspieranie karmienia piersią, o którym się tak dużo mówi? Piersi potrzebują czasu, żeby dostosować się do potrzeb dziecka... Podanie mm nawet po nakarmieniu piersią zaburza laktację, bo dziecko dodatkowo naje się z butli, bardziej kalorycznego mleka, w związku z czym zje później mniej z cyca, pierś dostaje sygnał, że za dużo produkuje, w związku z czym wyprodukuje mniej, więc przy następnej okazji dziecię się jeszcze bardziej naje z butli... Ten pierwszy czas po porodzie, ZWŁASZCZA pierwszy czas po porodzie, jest bardzo ważny jeśli chodzi o podtrzymanie laktacji, większość kobiet jak traci mleko to właśnie najczęściej w ciągu pierwszych trzech, czterech miesięcy, nie słyszałam jeszcze, żeby komuś pokarm zanikł, ot tak, jak już karmi pół roku lub dłużej... ja nie jestem całkowicie przeciwna mm, moje dzieci na początku były na mm, bo była taka konieczność, ale jeśli i tak ściągasz mleko, to lepiej je mrozić niż wylewać, wtedy możesz i tak zawsze podać dziecku swoje, wystarczy podgrzać... a w zamrażalniku mleko może stać nawet pół roku... U Was to raczej nie jest kwestia kryzysu laktacyjnego, bo byś wtedy czuła, że masz puste piersi, ale napisałam to bardziej na zaś, jakbyś miała taką sytuację... Nie aż tak dawno rozmawiałam z koleżanką- położną z OIOMu na którym leżał mój Adaś... i się żaliłam na ich pomoc laktacyjną, że każdy na ich oddziale mówił mi co innego, i że gdybym nie miała starszego dziecka i już pewnej wiedzy w tym zakresie, to bym na pewno nie karmiła... A ona na to, że większość położnych nie ma pojęcia o karmieniu w ogóle, zwłaszcza tych starszych, mają wiedzę ze szkoły sprzed kilkunastu lat czasem, nie szkolą się w tym zakresie, nie mają żadnej nowej wiedzy, a doradzić i przygotować mm jest im po prostu łatwiej, mają problem z głowy, nie muszą się trudzić... a te młode które ciągle się szkolą i uczą nowych rzeczy są traktowane z góry, że nic nie wiedzą... ot, i widzę że to prawda, nie tylko na tamtym oddziale. Do mnie jak przyszła położna środowiskowa to też jak jej opowiadałam o moich problemach z karmieniem Adaśka pierwszą radą było, że może nie warto się męczyć... Odpowiedziałam jej, że nie ma opcji, będę karmić, kropka. Wtedy mi pomogła.
Moze i można je włożyć między bajki, ale jednak faktem jest, że młode matki nie dzielą się chętnie doświadczeniami, o których ja wspominam.
UsuńCo do braku wsparcia męża - w moim wypadku to trochę głębszy temat, bo mówiąc tak byłabym nie w porządku. On bardzo dużo robi w domu, przygotowuje mi jedzenie itd, po prostu czasami potrzebuję czegoś więcej, wsparcia psychicznego, które pewnie byłby chetny mi dać, gdyby rozumiał o co mi chodzi, a chyba nie do końca wie, a ja nie umiem mu wytłumaczyć. Ale to tylko tak pokrótce.
Owszem, położna. Mnie akurat to specjalnie nie dziwi, bo nie słyszałam dobrych opinii na temat położnych srodowiskowych. Co innego pewnie gdybyśmy sobie za wizytę położnej zapłacili (np którejś z naszego szpitala), ale jednak z tego pomysłu zrezygnowaiśmy a pieniądze przeznaczyliśmy na inne wizyty, które wydawały nam się potrzebne.
W każdym razie naprawdę teorię znam doskonale jeśli chodzi o karmienie i właśnie dlatego nie podążaliśmy ślepo za radą położnej tylko odczekaliśmy trochę, przemyśleliśmy sprawę i dopiero później zrobiliśmy tak, jak mówiła - żeby sprawdzić, czy jemu faktycznie to mleko jest potrzebne (bo tak jak pisałam, nie podawaliśmy mu go zamiast karmienia piersią i takie podanie kilka razy przez cały ten czas butelki nie wyrządziło nam żadnej szkody)
Ja nie mam raczej problemu z brakiem, czy też małą ilością pokarmu, a ostatnia wizyta w poradni laktacyjnej tylko mnie w tym utwierdziła.
A skąd pomysł, że wylewam ściągnięte mleko??? Przechowuję je albo w lodówce (jeśli na krótko) albo w zamrażalniku. Z tym, ze w zamrażalniku, może ono stać raczej nie dłużej niż 2 tygodnie - pół roku to w zamrażarce, a takiej nie mamy, więc pozostaje mi raczej odciąganie od czasu do czasu pokarmu, kiedy mam okazję, żeby mieć jakis zapas.
Na oddziale w szpitalu w którym rodziłam nie mogłam narzekać na porady w zakresie karmienia, położne i stażystki były praktycznie na każde zawołanie, a nawet same przychodziły i pytały, czy trzeba w czymś pomóc, a to co mówiły było raczej spójne. Na pewno w dużej mierze im zawdzięczam to, ze od samego początku nie miałam z karmieniem żadnych problemów - ani z przystawianiem, ani z nawałem pokarmu, ani z zastojem itd.
A położne z tego szpitala (które prowadziły też zajęcia w naszej szkole rodzenia) też właśnie podobnie wypowiadały się na temat położnych środowiskowych - mówiły, ze chciały nawet z nimi współpracować, prowadzić jakieś szkolenia itd, ale tamte były oburzone takim pomysłem
Gosiu miałam tak samo przy Amelce.. Przy Alusi było juz zdecydowanie lepiej bo tryb zycia z dzieckiem był juz dla nas naturalny. To minie. Jesteś wspaniałą mamą! Franek powinien Cie wspierac a widać ze sam ma jakiś problem.. Uwazam ze pomysł by wyjechać na pare dni do rodziny wcale nie jest zły- potrzebujesz ludzi, wsparcia i wygadania sie! Przeczekania tego okresu, a nawet chwili odpoczynku od dziecka- tak by ktos zabrał je na spacer a Ty mogła zrobić coś co sprawi Ci przyjemność.
OdpowiedzUsuńPrzesyłam usciski :*
Dzięki Meg.
UsuńZ Frankiem lepiej, ale rzeczywiście problem ma - on też już stracił cierpliwość do tego płaczu, którego źródła nie możemy znaleźć. Na poczatku radził sobie z tym świetnie, ale odkąd chodzi do pracy i jest zmęczony to jest gorzej.
Ja też nie uważam, żeby wyjazd był zły i oznaczał np separację (a zresztą przecież i tak zawsze pisałam o tym, że uważam, ze czasami warto się za sobą stęsknić). Zauważyłam po prostu, że nastrój bardzo mi się poprawia, gdy ktoś nas odwiedza, więc może gdybym spotkała się z innymi też byłoby lepiej. Ale na razie to rodzice przyjadą do nas na tydzień urlopu. Potem zobaczymy. Najprawdopodobniej pojedziemy na święta do Miasteczka, zobaczymy, czy ja pojadę wcześniej lub np zostanę dłużej..
Podpisuję się Margolko pod radami Meg....
OdpowiedzUsuńściskam mocno :*
Dziękuję!
UsuńKochana, masz prawo do tej słabości. Jak by nie było, Twoje życie wywróciło się do góry nogami i nie ma co od siebie wymagać perfekcji. Niestety, marzenia o kontrolowaniu swojego życia, w takim stopniu, jak przed Wikusiem, też trzeba odłożyć na półkę.
OdpowiedzUsuńMoże dziewczyny dobrze radzą, że wyjazd do rodziny dobrze Ci zrobi. Dostaniesz potrzebne wsparcie i ciepło od rodziny. Franek trochę zatęskni. Odpoczniesz. Przemyśl to.
Pewnie tak, ale nie czuję się z tą słabością dobrze...Wiesz, ze perfekcjonistkom trudno się z nią pogodzić.
UsuńMasz rację i zdaję sobie sprawę z tego, że tej kontroli jeszcze przez jakiś czas mieć nie będę. Zresztą niby od początku się z tym liczyłam, ale wiadomo, ze zawsze teoria jest łatwiejsza niż praktyka. CHyba nie na wszytsko da się przygotować, nawet jak się człowiek bardzo stara.
Ja też uważam, ze taki wyjazd mógłby mieć pozytywne skutki (jedyne, czego mogłabym się obawiać, to trudnego powrotu), ale na razie będzie tak, że rodzice przyjadą do nas. A potem zobaczymy.
Margolka ja też miałam taki okres jak Ty ... to chyba normalne i mój Be zachowywał się bardzo podobnie do Franka, w pewnym momencie przeszła mu cierpliwość i do mnie i do dziecka. Na szczęście to się skończyło i u Ciebie też minie ... myślę, że to jest też jakiś stan spowodowany tą ogromną zmianą w życiu i brakiem czasu dla siebie i na siebie. Ściskam Cię mocno i wiem, że ten czas minie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za słowa wsparcia. Rzeczywiście u nas też tak trochę jest, że Frankowi skończyła sie trochę cierpliwość. Myślę, ze to dlatego, ze chodzi do pracy, zresztą on sam mówi, że jest zmęczony. Przez to płacz bardziej mu przeszkadza, mimo, że wcześniej sobie z nim świetnie radził. A mój płacz to już w ogóle go dobija, bo wolałby mieć pogodną żoną :(
UsuńMam nadzieję, ze minie i że już niedługo..
Margolko, ja też miałam koszmarny drugi miesiąc po porodzie. Minęło. Spróbuj przetrwać.
OdpowiedzUsuńFrankowi z czasem też przejdzie. U nas podobnie było z chorobami odzywaniem (te typy tak mają) mija.
Trzymaj się !!! :***
Drugi za chwilę się kończy, bardzo chciałabym, żeby trzeci był o niebo lepszy.. A potem każdy następny. Muszę przetrwać, bo raczej nie mam innego wyjścia, chociaż jest czasami bardzo trudno!
UsuńDziękuję :*
Bardzo mi przykro, że dopadł Was ten kryzys, ale jestem pewna, że będzie chwilowy. Myślę, że oboje jesteście bardzo zmęczeni, a nie można tak po prostu się wylogować, odpocząć i wrócić. Wyobrażam sobie, że ten płacz musi być niesamowicie frustrujący, a co na to położna? Pewnie przychodzi jeszcze? Może ona Ci coś podpowie, jestem pewna, że nie raz spotkała się z podobną sytuacją. Tulę mocno.
OdpowiedzUsuńNa pewno masz rację, ze zmęczenie jest tutaj kluczową sprawą. Franek jest zmęczony, bo chodzi do pracy, wstaje w środku nocy a potem średnio ma możliwość odsypiać. Ja jestem zmęczona, bo mam wrażenie, ze całymi dniami jestem sama i że nie mam zrozumienia ze strony Franka (bo on przecież chodzi do pracy...)
UsuńA płacz dziecka - zwłaszcza taki, którego źrodła nie potrafimy zlokalizować jest naprawdę straszny :( Wielu osob już się radziliśmy, większość twierdziła, ze może mały jest głodny (choć nie bardzo nam to pasuje, zwłaszcza, ze mocno ulewa, inni twierdzą, ze po prostu bardzo potrzebuje bliskości, jeszcze inni, że to ból brzuszka. Ale na pewno nie wiadomo nic. Położna w każdym razie kazała nam go dokarmić butelką, ale generalnie była u nas tylko dwa razy :/ Miała zadzwonić tydzień po ostatniej wizycie (pod koniec stycznia) i już tego nie zrobiła.
Dziękuję :*
Niestety tak to juz mamy my kobiety, że burza hormonow powoduje iz mamy takie stany, ze nagle bez jakiegos konkretnego powodu jest nam zle! organizm po porodzie probuje przestawic sie, toczac wojne z nami. Zaakceptuj ten stan moze wtedy przyniesie to ulge, to normalne! ze placzesz! wyplacz lzy, z czasem to minie, z kazdym dniem bedzie lepiej - zobaczysz!
OdpowiedzUsuńCześć Aneto,
Usuńtak, pewnie masz rację, że to taka kobieca przypadłość, chociaż muszę przyznać, że kompletnie nie umiem się w tym odnaleźć, bo wcześniej nigdy nie miałam problemów z hormonami, nigdy nie rządziły moim nastrojem. A teraz nie jestem przekonana, czy przypadkiem nie biorą w tym udziału, bo naprawdę czuję, jakby ten nastrój był zupełnie niezależny ode mnie.
Wypłakałam się i następnego dnia było rzeczywiście lepiej, co dało mi nadzieję, choć niestety nie na długo, bo potem znowu była powtorka. Teraz jest różnie, ale mam nadzieję, ze będzie rzeczywiście lepiej.. Dzięki!
Dzięki temu, że publikujesz i takie wpisy, ten blog jest taki...prawdziwy. To własnie tak jest: macierzyństwo, czy w ogóle rodzicielstwo, jest medialnie ujmowane jako wyjątkowy, szczególnie piękny etap życia człowieka, tylko, że ani w przypadku ciąży, ani tych pierwszych miesięcy po porodzie jakoś nie wspomina się o tych słabszych, gorszych chwilach, o trudnościach. I niby człowiek przygotowuje się psychicznie na zmiany i niby jest świadom tego, że to nie słodka bajeczka, tylko życie pełne wyzwań, a jednak rzeczywistość może później przerastać. Nie wiem...właściwie to tak tylko teoretyzuję, wyżej wypowiadały się kobiety, które doświadczyły cudu macierzyństwa, myślę więc, że skoro jak jeden głos stwierdziły "też przez to przechodziłam", to po prostu musisz to przetrwać i poczekać, aż będzie lepiej, bo będzie na pewno! Cieszę się, że uważasz się za dobrą matkę :) Trzymajcie się :*
OdpowiedzUsuńTak, to prawda, często się właśnie spotykam z opiniami, jaki to cudowny stan, jakie dziecko jest wspaniałe i jak to macierzyństwo uświęca. Od początku byłam do tego nastawiona sceptycznie, wiedziałam, że ze mną raczej tak nie będzie, ale przyznaję, ze też nie spodziewałam się, że będzie tak trudno.
UsuńNa ciążę akurat nie mogłam narzekać i całkiem fajnie wspominam ten czas (bo nie miałam żadnych dolegliwości), ale teraz chwilami jestem psychicznie wykończona.
Mam nadzieję, że będzie lepiej.. Dzięki.
Sorry, że tu sie wtracam ale te zdanie mnei urzeklo "Tak, to prawda, często się właśnie spotykam z opiniami, jaki to cudowny stan, jakie dziecko jest wspaniałe i jak to macierzyństwo uświęca.". Ja tez slyszalam ze slonko swieci caly czas, ptaszki spiewaja na niebie jest tecza a na lace pasa sie kucyki czy tez pegazy i doslownei miod cud i orzeszki! Akurat! Ciagle bylam neiwyspana, przez to ciagle zdenerwowana, moje zycie towarzysko imprezowe umarlo, bo jak wpadali znajomi to Mala zaczynala akurat marudzic i nawet posiedziec znimi nei moglam. I zgodze sie z Mloda Kobieta ze wlasnie blogi gdzie pisze sie prawde a nei stara dokoloryzowac swiat sa takei prawdziwe i lepiej sie je czyta ;) Na pocieszenei (?!) powiem ze Mala po 3 meisiacu zaczela bardziej sie z nami dogadywac. Przelom nastapil tak okolo 5 mieisaca ;) Jeszcze troche a potem bedzie lepiej. Swoja droga podziwiam kobiety ktore daja rade z blizniakami czy trojaczkmai, bo jak dla mnei to kosmos! Tak wiec dziekuej Bogu ze ciaza nei okazala sie mnoga, bo zapewne teraz zamaist pisac komentarz z pracy siedzialabym w pokoju bez klamek i okien ;)
UsuńJa może nie jestem ciągle niewyspana (tyle zostało mi oszczędzone - odpukać) - tylko od czasu do czasu zdarza się gorsza noc, choć też ja miałam zawsze stały rytm snu, który poza nocnymi pobudkami się nie zmienił, a nawet kładę się spać jeszcze wcześniej (21) a bywa że śpię dłużej (okolice 8)
UsuńZycia towarzyskiego tu jako takiego nie prowadziłam, bo nie mam tu znajomych, ale jednak rzeczywiście wiele rzeczy się zmieniło i chwilami dobija mnie myśl, że moim jedynym celem na dany dzień jest zabawianie Wikinga. Trudno mi trochę z tej niezależności zrezygnować...
Ja też wolę takie prawdziwe blogi, zdecydowanie. I sama też tak wolę pisać, chociaż przyznaję, że komentarze, które czasami się pod taką notką pojawiają potrafią dobić - albo ktoś udziela niepotrzebnych rad albo pisze, jak to u niego jest zupełnie inaczej i cudownie... Jak dla mnie średnio to taktowne. Na szczęście zdarza się incydentalnie, większość z Was wykazuje się dużym zrozumieniem :)) Za co dziekuję.
Właśnie czekam na ten trzeci miesiąc z utęsknieniem, bo wiele osób i artykułów mówi o tym, że wtedy następuje jakiś przełom. Oby nastąpił, bo jak nie, to dopiero się załamię. A potem pewnie będę czekać na ten większy przełom w piątym miesiącu.
Ja chciałam kiedyś mieć bliźniaków (bo dwójka dzieci za jednym zamachem i z głowy do końca życia :P - zakładałam, ze raczej dwójkę dzieci będę miała, nie więcej) - ale teraz zdecydowanie wiem, że to byłby koszmar! :)
Pierwsze co przychodzi mi do głowy po przeczytaniu tej notki to chęć, żeby Cię mocno uściskać:*
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
UsuńMargolko, mam nadzieję że dziś już lepiej i przykro mi że tak paskudnie się czujesz. Każdy ma chwile słabości i to żaden wstyd. Potrzeba Ci frankowego wsparcia, a takie ciche dni tylko bardziej Ciebie dołują :(( ściskam mocno
OdpowiedzUsuńRaz lepiej, raz gorzej, tak chyba mogłabym to najlepiej podsumować... Bywają dni, kiedy czuję się całkiem dobrze, a nazajutrz znowu ryczę :(
UsuńMasz rację, kiedy z Frankiem jest nienajlepiej to wpływa na mnie jeszcze gorzej. Teraz się trochę poprawiło. Ale i tak szczególnie szczęśliwa się nie czuję.
Ściskam również i dziękuję
Mysle, że to normalne i bardzo naturalne przez co przechodzisz. Na poczatku , po urodzeniu "jedzie" się na adrenalinie chyba. Potem po woli jakoś to wszystko dociera do człowieka, nieprzespane noce, poporządkowanie dzieck, niemozność zaradzenia w prostych sytuacjach powoduja takie stany przez jakie obecnie przechodzicie. Człowiek kocha swoje maleństwo, jednak być może wobrażał sobie jakoś to wszystko inaczej , łatwiej. Wszystko da sie "ogarnąć" , siebie też. Czasem pomoc bliskich daje wiele, można odzipnąć, złapać dystans do malenstwa i pewnych spraw. Przekonałam się o tym, przy 2 dziecku. Korzystam z pomocy, kiedy tylko mi ją ofiarują. Przy 1 dziecku chcialam udowodnić, że ja sama, dam radę bo jestem mamą....Teraz już wiem, że odpoczynek i zdrowie psychiczne, uśmiechnieta mama to radosne , zadowolone dziecko. Czasem trzeba wyluzować, dać sobie chwile, wyjść samemu z domu a wtedy chętniej się do niego wraca i do codziennych obowiązków. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoże masz rację.. Chociaż ja chyba dość szybko tego stanu doświadczyłam i ryczałam już w szpitalu, później w pierwszych dniach w domu, tylko że wtedy jakoś tak ze strony Franka mogłam liczyć na słowa otuchy. Teraz jest trochę inaczej i chyba to też mnie dobija, że on nie rozumie za bardzo o co mi chodzi.
UsuńNawet nie wiem, co sobie wyobrażałam. Na pewno wiedziałam, ze wszystko się zmieni, ale chyba nie sądziłam, ze psychicznie będzie to na mnie wpływało nienajlepiej.
Pomoc bliskich na pewno daje dużo, ale niestety nie bardzo możemy na to liczyć na dłuzszą metę :( Wkrótce przyjadą moi rodzice na tydzień, ale prawdę mówiąc już teraz martwię się tym, jak to będzie jak pojadą.
Dzięki!
Trochę dziwi mnie to Frankowe zachowanie, szczególnie, że widzi, że Tobie jest też smutno i ciężko, powinniście się wspierać a nie tak każde z osobna przeżywa ten kryzys... Wyobrażam sobie, że jest to ciężka sytuacja, że płacz dziecka jest irytujący albo bardziej stresujący, po prostu musicie przez to przejść jak nie ma wyjścia.
OdpowiedzUsuńDługo myślałam co Ci napisać, bo jak zwykle nie chciałam żeby coś źle zabrzmiało, albo napisać głupotę, bo tak na prawdę nie mam pojęcia co to znaczy mieć małe dziecko, które często płacze, to wszystko jeszcze przede mną. Jedyne co na pewno mogę powiedzieć to to, że absolutnie nie możesz uważać się za złą matkę, to, że Mały płacze to nie znaczy, że coś robisz nie tak! Opiekujesz się nim najlepiej jak potrafisz, zaspokajasz jego wszystkie potrzeby, nawet stosunek masz do niego cieplejszy niż przypuszczałam jak jeszcze byłaś w ciąży ;) , więc nie masz prawa uważać, że robisz coś nie tak... Zła matka, to taka, która nie dba o swoje dziecko a Ty przecież zajmujesz się nim i to bardzo dobrze, z tego co można tu wyczytać, więc głowa do góry ;* Pamiętaj, że Wikuś z dnia na dzień będzie coraz starszy i gorzej już nie będzie ;))
A popłakać to czasem każdy sobie musi, szczególnie jak jest to właśnie sposób na takie ujście emocji, smutku, bezradności...
A ten kryzys uważam, że może być u Was zrozumiały, w końcu jesteście tam w Podwarszawiu tylko we troje i tylko na siebie możecie liczyć i to tez pewnie w pewnym sensie oddziałuje, i nie jesteś słaba, mi jak i każdemu tez pewnie byłoby smutno w takiej sytuacji, szczególnie, że z Frankiem też panuje ciężka atmosfera i nie czułabym wsparcia, wtedy, kiedy go najbardziej potrzebuje ...
A ogólnie to może rzeczywiście przydałby się Tobie taki wyjazd do rodziców? Miałabyś chociaż odrobinę pomocy dziadków, więcej czasu, żeby sobie wszystko poukładać, odpocząć i ogólnie?
Franek jest po prostu zmęczony pracą i ja to rozumiem, ale z drugiej strony brakuje mi zrozumienia z jego strony. (Zresztą on uważa, że ja jego też nie rozumiem, co nie jest prawdą, tylko nie bardzo potrafimy się dogadać w tej kwestii) Też bym chciała, zeby było inaczej, tak jak przez pierwszy miesiąc, ale nie wiem, czy to jeszcze wróci.
UsuńAle ja siebie nie uważam właśnie za złą matkę. Tak, jak napisałam, uważam, że nią nie jestem, bo chcę dla dziecka jak najlepiej i robię dla niego tyle, ile mogę. Tylko po prostu jestem słaba psychicznie i czasami jest mi naprawdę bardzo trudno.
Ech, powiem CI, ze codziennie sobie powtarzam, ze będzie lepiej, bo dziecko rośnie, ale ciągle mi się wydaje, że jest wręcz na odwrót - w sensie, że gorzej niestety,
Na pewno fakt, że jestemy tu sami ma duże znaczenie. Od razu mi sie humor poprawia, gdy ktoś nas odwiedza, choćby na jeden dzień.
Na razie chyba rodzice przyjadą do nas. Potem zobaczymy,
Jestem przekonana, że wróci i będę trzymać za to kciuki ;)
UsuńNo i właśnie źle się wtedy wyraziłam, co prawda napisałam, że nie możesz uważać się za złą matkę, ale bardziej chodziło mi o to, żebyś po prostu nie uważała, że robisz coś nie tak, bo napisałaś, że czasami masz takie wrażenie.
Nie dziwię się, że poprawia Ci się humor jak ktoś Was odwiedza, zawsze to nie dość, że pewnego rodzaju odskocznia to do tego zawsze ktoś coś pomoże. To super, że rodzice przyjeżdżają, może to pomoże Wam się jakoś zregenerować ;)
Dziękuję :*
UsuńRozumiem. Ale przyznam, że czasami trudno nie mieć takiego wrażenie :)
Tak, to prawda, pomoc też bywa nieoceniona, choć głównie chodzi o towarzystwo, od razu mi się wtedy poprawia nastrój.
Ja się bardzo cieszę, ale paradoksalnie już się boję, co będzie za tydzień, gdy wyjadą.
Chciałabym wykrzesać z siebie coś mega motywującego, ale jest ciężko...
OdpowiedzUsuńAle mówią, że będzie lepiej. Wierzę im.
Trzymaj się :*
Wiem Smoczyco, z tego samego powodu nie odezwałam się u Ciebie...
UsuńDziękuję, Ty też.
Emocje to emocje, trzeba czasem dać im przez siebie przepłynąć. Ze spokojem poddać się łzom.
OdpowiedzUsuńWidać masz do wypłakania coś: może zmęczenie, może bezradność (bo teraz już wiesz, że już nigdy nie będziesz miała pełnej kontroli nad swoim życiem - bo nigdy nie wiadomo, co się stanie z dzieckiem itd.), może po prostu smutku.
Życzę Ci, żeby to były łzy oczyszczające.
Bo to przejdzie.
A chłopaki często gorzej sobie radzą z płaczem a ze smutkiem to już w ogóle strasznie.
Najlepiej w moim przypadku sprawdza się wypłakiwanie u przyjaciółek.
Męskie ramię potrzebne mi jest, kiedy już widzę światełko w tunelu i chcę z niego wyjść.
Więc się poddaję, choć czasami to naprawdę potrafi wykańczać.
UsuńI mam nadzieję, że to przejdzie...
Dobrze to napisałaś.. Pewnie masz rację, ale niestety tutaj na miejscu mam tylko Franka i to na nim sie próbuję opierać :(
w temacie kryzysu mam dla Ciebie świeży przykład :D
OdpowiedzUsuńNasza koleżanka z pracy urodziła miesiąc temu i w piątek wpadła do pracy bo musiała odebrać PIT coś tam uzupełnić w papierach. Wpadła i powiedziała, że jest totalnie załamana bo po pierwsze to jej 4 wyjście z domu bez dziecka od miesiąca, po drugie poprzednie 2 wyjścia były do dentysty bo tak ją bolą piersi podczas karmienia, że z zaciskania ich z bólu uszkodziła sobie jeden i teraz musi go leczyć kanałowo. Poza tym miała CC i nadal jest opuchnięta, nie może się wyprostować i z tego z kolei bolą ją strasznie plecy ...
Powiem Ci, że nie tryskała radością :)
:) Dzięki Polly. W zasadzie mogłabym powiedzieć, że się cieszę, ze przynajmniej fizycznych dolegliwości żadnych nie mam, zawsze to jakieś pocieszenie :)
UsuńPrzykro mi :(
OdpowiedzUsuńMimo wszystko jestem pewna, że dojdziecie z mężem do porozumienia... ;)
Wszystko zależy niestety w duzej mierze od jego humorów. Jak ma dobre, to porozumienie też jest :)
UsuńKryzys zdarza się najlepszym, więc głowa do góry i do przodu. Zawsze po burzy wychodzi słonko przecież :) Będzie dobrze matko polko ;)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Niechze to słonko wychodzi jak najszybciej:)
UsuńKochana jak się czujesz?
OdpowiedzUsuńRóżnie bywa.. Dziekuje za zainteresowanie :*
Usuń