Dziś ostatni świąteczny dzień, a co za tym idzie, ostatni nasz dzień spędzony w Miasteczku. Jutro rano wyjeżdżamy. Oj, będzie mi ciężko. Idealnie byłoby, gdybyśmy tak na co dzień lub prawie na co dzień byli w takim składzie (tylko może bez opcji wspólnego mieszkania, bo to chyba przegięcie ;)), jak przez weekend, ale to akurat wizja zupełnie nierealna. Jeśli faktycznie mielibyśmy się wyprowadzać z Podwarszawia, (co wcale nie oznacza, że są takie plany, najbliższe lata jak na razie to czarna dziura, więc nie ma ani planów, ani gdybań :)) to już prędzej do Poznania. W Miasteczku raczej nie znaleźlibyśmy pracy, która by nas satysfakcjonowała a i życie w takim miejscu pewnie by nas jednak rozczarowało. Nie ma więc co się zastanawiać nad tym, co by się chciało a co by się dało, tylko spiąć pośladki i nie myśleć o syndromie przedszkolaka, który już mi siedzi na żołądku ;)
Wczoraj dla odmiany Wikuś zachowywał się idealnie. Już rano spokojnie siedział w bujaczku, kiedy ja byłam w łazience a Franek się pakował. Co prawda to jest dziecko, którego nie można posadzić w leżaczku i zignorować ;) - trzeba do niego co chwilę zagadywać, pomachać mu zabawką przed oczami albo podać smoczek, ale jednak siedział spokojnie przez blisko dwie godziny. W ciągu dnia uciął sobie dwie długie i trzy króciutkie drzemki, ale co ważniejsze, kiedy nie spał już nie trzeba było go cały czas nosić! :) Mogłam go sobie na przykład trzymać na kolanach i rozwiązywać krzyżówkę, podczas gdy on obserwował sobie ścianę, twarze dookoła i od czasu do czasu coś tam do mnie powiedział, a ja mu odpowiedziałam. Dziś było nieco gorzej, bo chyba miał rano jakiś problem i coś go bolało :( Nie mógł zasnąć i przez to marudził, ale miał też bardzo dobre momenty.
Ale jutro nasz kochany Dzieciak (swoją drogą jeśli ktoś mówi o gromadce dzieci "dzieciaki" to nikogo to nie oburza, a "dzieciak" w liczbie pojedynczej już tak, nie kumam) kończy trzy miesiące i może wtedy będzie okazja, żeby trochę więcej napisać. Choć oczywiście nie wiem, czy dokładnie jutro - bo najpierw podróż, potem wizyta u lekarza. W środę i czwartek znowu będziemy się udzielać towarzysko, więc może trochę mi zejdzie z tą notką.
A dzisiaj napisałam sobie ot tak, trochę nawet bez sensu, ale stwierdziłam, że skoro mam okazję, to skorzystam, bo jutro różnie już może być :) Tak to już jest z Wikingiem!
Po wizycie u rodziców przez święta też stwierdzam, że chociaż jedna dodatkowa osoba na dzień to naprawdę duuuuużo, jeśli chodzi o opiekę nad dzieckiem. Mogłam sobie wybrać czas, w którym chciałam spokojnie zjeść, czy bezczelnie oznajmić, że teraz idę pod prysznic, a zawsze był ktoś chętny do opieki. A ja nie musiałam się spieszyć, czy nasłuchiwać płaczu. Niektórzy członkowie mojej rodziny niemal wyrywali sobie Franka z rąk :P
OdpowiedzUsuńU nas też dzisiaj jakiś gorszy dzień. Marudzenie, noszenie i cycolenie. Skok 5 tygodnia? Dla odmiany kąpiel bez ani jednego grymasu, późniejsze zabiegi pielęgnacyjne też. Szok normalnie ;)
Ja już dziś gratuluję Wam tego trzeciego miesiąca :) Super, że dotrwaliście ;)) A na serio - jestem strasznie ciekawa, czy to, co niefajne zmieni się u Was na lepsze, skoro tak zwyczajowo bywa w tym okresie. I zazdroszczę, bo sama liczę tygodnie. U nas zaczął się 2 miesiąc, to już coś! ;)
To jest bardzo dużo. Skąd ja to znam... Niby staram się robić wszystko, żeby funkcjonować normalnie i np idę pod prysznic z Wikingiem siedzącym obok w bujaczku, ale wiadomo, że wtedy i tak cały czas nasłuchuję i wszystko robię szybko, bo w każdej chwili on może stracić cierpliwość. Poza tym to prawdziwy luksus, kiedy pod wieczór czuję się zmęczona i mogę sobie zwyczajnie usiąść bo mój tato sam z siebie biegnie do płaczącego Wikusia, zeby go trochę ponosić i uspokoić.
UsuńNo, raczej innego wyjścia, jak dotrwać nie mieliśmy :) Ale im było bliżej tego dnia, tym mniejszą wagę do niego przywiązywałam - tzn jest to jakaś tam granica, ale wiedziałam, ze to nie będzie żaden przełom, a poza tym ta granica jest płynna. W ogóle to biorę też poprawkę na to, że WIking urodził się dwa tygodnie za wcześnie, więc według tego ma teraz 2,5 miesiąca.
Cieszę się, że odsapnęłaś...
OdpowiedzUsuńJa też...
Usuńno i proszę jakie grzeczne dziecko :)
OdpowiedzUsuńZdarza mu się ..:)
UsuńTeż zauważyłam, że "dzieciak" strasznie uraża co poniektóre matki w dupencje. Nie wiem o co chodzi, bo co komu do tego jak swoje potomstwo nazywa :)))
OdpowiedzUsuńSyndrom przedszkolaka, powiadasz? Hm... :)))
To prawda. No właśnie, a co komu do tego? :) Przecież ważne w jakim kontekście się to mówi :)
UsuńA czemu hmmm :)
To hmmm takie dwuznaczne, a po prostu śmiać mi się chciało, kiedy po wpisaniu w Google hasła "syndrom przedszkolaka" wyskoczył mi... Twój blog ;D Choć i bez tego kojarzy mi się właśnie z Twoim blogiem, bo parokrotnie tego używałaś - na przestrzeni kilku lat. Pamięć mam dziurawą, ale bardzo pojemną ;)))
Usuń:)) A no tak, już kiedyś komuś pisałam, -po tym jak jedna blogowiczka też użyła tego terminu, - że powinnyśmy z Dorotą opatentować ten syndrom, bo w końcu to my go wymyśliłyśmy :D I ja też z ciekawości kiedyś to wyggoglowałam, bo byłam ciekawa, czy jest w ogóle coś takiego lub podobnego
UsuńJeny, 3 miesiące :O upływ czasu nie przestaje mnie zdumiewać! Ej, jak przez kolejne pół roku nie zajdę w ciążę, to się pakuję i jadę do Was ;) :P Ty sobie odpoczniesz, a ja sobie poprzytulam, poprzewijam i ponoszę ;P
OdpowiedzUsuńA mnie nawet tak szybko to nie płynie. To znaczy z jednej strony tak, a z drugiej mam wrażenie, że stoję w miejscu. Taki paradoks...
UsuńWpadaj tak czy inaczej, :) A W ogóle to chętnie bym taką nianię jak Ty zatrudniła ;)
Trzy miesiące? Żartujesz? Kiedy to się stało? :P
OdpowiedzUsuń:) Czas płynie, podobno po dzieciach widać najbardziej ;)
Usuń