Czekałam jak na zbawienie na ten dzień, kiedy Wiking skończy trzy miesiące. Doczekałam się i... oczywiście nic się nie wydarzyło :) Wiking nie wstał nagle i nie powiedział "cześć mamo, idę kupić coś na obiad" :D Ale tak naprawdę, mimo, że wiele słyszałam i czytałam o tym przełomie trzeciego miesiąca, o kamieniach milowych itp, im bliżej było tego dnia, tym mniejszą wagę do niego przywiązywałam, bo przecież wiedziałam, że nic nie wydarzy się z dnia na dzień. Poza tym pamiętam o tym, że Wikuś urodził się o dwa tygodnie za wcześnie, więc może tak naprawdę te trzy miesiące stukną mu dopiero za 10 dni ;)
Ale być może jest to jakaś symboliczna, mentalna granica. Pewnie obiektywnie będę mogła ocenić to dopiero za jakiś czas. Tak naprawdę liczę tylko na jedno - że faktycznie po trzecim miesiącu skończą się u Wikusia problemy z układem pokarmowym. Nie miewa co prawda raczej kolek, ale wzdęcia i bóle brzuszka już niestety tak (chociaż - odpukać! - od dwóch tygodni nie miały miejsca). Większy problem ma z refluksem, ale tego to się pewnie tak szybko nie pozbędziemy. Zobaczymy, jak to będzie teraz wyglądało.
Ale prawdą jest, że Mały jest teraz już bardziej kontaktowy. Uśmiecha się - i robi to w określonych sytuacjach, a także reaguje na to, kiedy ktoś się uśmiecha do niego, bo wcześniej to były raczej przypadkowe uśmiechy. Najbardziej lubi, kiedy trzymamy go pod pachami i stawiamy go w pionie tak, że nóżkami opiera się na podłożu albo naszym brzuchu i może sobie spacerować - wtedy uśmiech jest gwarantowany! Co ciekawe, to jest podobno umiejętność, którą dziecko nabywa dopiero w okolicach piątego miesiąca - ostatnio w Klubie Kangura jedna mama mająca dziecko urodzone 5 stycznia była zdziwiona tym, jaki Wiking jest już sztywny w porównaniu do jej "giętkiego" synka. Bo rzeczywiście Wikuś ma bardzo silne nogi i mocno trzyma główkę. Za to zapomniał jak podnosić główkę i siebie na ramionach - miesiąc temu pisałam, że jeszcze tego nie umie i dokładnie następnego dnia, uniósł się ładnie na przedramionach. Ale ostatnio jakoś mu się odechciało i kiedy kładę go na brzuszku, to prędzej podnosi tyłek robiąc coś jakby mostek (z jednej strony opiera się na stópkach,z drugiej na buzi).
Na szczęście moje obawy się nie sprawdziły i odkąd jesteśmy znowu w domu, Wikuś przestał być takim nieodkładalnym dzieckiem :) Albo więc to naprawdę był jakiś skok rozwojowy, albo mamy kumate dziecko i po prostu jak widział, że jest dużo chętnych do noszenia go (mój tato i mój wujek wręcz przebierali nogami i co chwilę pytali, czy mają go ponosić :)), to tego chciał, a teraz wspaniałomyślnie odpuścił rodzicom. A tutaj siedzi sobie w bujaczku, leży na macie (dzisiaj leżał tam ponad godzinę podczas gdy ja sobie oglądałam TVN Player i szydełkowałam) albo leży w łóżeczku. Oczywiście bez przesady, jego cierpliwość ma swoje granice, ale nie jest najgorzej.
Tylko trochę ostatnio zdarza mu się histeryzować kiedy wychodzimy na spacer. Nie mam pojęcia, co mu się stało ani co jest tego powodem. Odkąd pierwszy raz wyszliśmy na spacer dokładnie trzy tygodnie po urodzeniu, nie opuściliśmy ani jednego spacerowego dnia. Bez względu na pogodę spacerowaliśmy - raz krócej, raz dłużej, średnio 30 minut. Dzieciak prawie zawsze krzyczał przy ubieraniu i prawie zawsze uciszał się włożony do wózka - najpóźniej w windzie. Później spał dwie, trzy godziny.
Potem zaczął się uspokajać dopiero w momencie wyjścia na zewnątrz, ale teraz to nie jest gwarancją i zdarza mu się, że jeszcze przez jakiś czas płacze. To bywa niestety bardzo stresujące - zwłaszcza kiedy akurat jadę na zajęcia albo z nich wracam. No i z tym spaniem też już nie ma pewności, bo zazwyczaj zasypia na tym spacerze prędzej czy później (no bo dzisiaj na przykład nie płakał), ale budzi się kiedy wracamy - najpóźniej w momencie przekroczenia progu mieszkania :) Ale to akurat pewnie dlatego, że przedpołudniową drzemkę ucina sobie dość długą i potem już mu się nie chce tak spać.
Cóż, tego na pewno Wikuś mnie nauczył - nie należy się przyzwyczajać do żadnych jego przyzwyczajeń, bo w każdej chwili może je zmienić :)
Ogólnie mam wrażenie, że Wiking jest trochę spokojniejszy. Ale z drugiej strony myślę sobie, że może to nie on się zmienił, tylko moje postrzeganie jego i jego zachowań. Trochę się już oswoiłam z nową sytuacją życiową, poznałam swoje dziecko, nauczyłam się go trochę. To wszystko na pewno też ma znaczenie. Może właśnie na tym polega magia tego przełomu trzeciego miesiąca? ;)
Właściwie to chyba muszę skrobnąć notkę na temat tego, jak to jest być margolką-matką. No niestety, wygląda na to, że trudno nie być monotematyczną w takich okolicznościach. To, że piszę tak dużo o naszym dziecku wynika po prostu z tego, że - spójrzmy prawdzie w oczy - moje życie ostatnio musi się kręcić głównie wokół niego. Nie ma innej opcji, bo ten Maluch sobie sam nie poradzi. Siłą rzeczy więc i tematy na blogu wiążą się ściśle z nim oraz z macierzyństwem. Liczę na to, że z biegiem czasu trochę to wszystko spowszednieje i stopniowo zaczną się tu pojawiać również inne notki - to będzie znak, że i u mnie w życiu dzieje się więcej :P Ale póki co i tak wydaje mi się, że nie jest ze mną tak najgorzej - to znaczy, jeżdżę na te spotkania, nadal tutaj piszę, nadal czytam książki, jestem w miarę na bieżąco z moimi ulubionymi serialami, mieszkanie jako tako (z pomocą Franka) ogarniam, towarzysko też całkiem nie umarłam (i na przykład we wtorek wieczorem spotykam się z ludźmi z dawnej pracy). Więc chyba nie jestem aż taką zafiksowaną matką... Mam przynajmniej taką nadzieję... :)
Właściwie to chyba muszę skrobnąć notkę na temat tego, jak to jest być margolką-matką. No niestety, wygląda na to, że trudno nie być monotematyczną w takich okolicznościach. To, że piszę tak dużo o naszym dziecku wynika po prostu z tego, że - spójrzmy prawdzie w oczy - moje życie ostatnio musi się kręcić głównie wokół niego. Nie ma innej opcji, bo ten Maluch sobie sam nie poradzi. Siłą rzeczy więc i tematy na blogu wiążą się ściśle z nim oraz z macierzyństwem. Liczę na to, że z biegiem czasu trochę to wszystko spowszednieje i stopniowo zaczną się tu pojawiać również inne notki - to będzie znak, że i u mnie w życiu dzieje się więcej :P Ale póki co i tak wydaje mi się, że nie jest ze mną tak najgorzej - to znaczy, jeżdżę na te spotkania, nadal tutaj piszę, nadal czytam książki, jestem w miarę na bieżąco z moimi ulubionymi serialami, mieszkanie jako tako (z pomocą Franka) ogarniam, towarzysko też całkiem nie umarłam (i na przykład we wtorek wieczorem spotykam się z ludźmi z dawnej pracy). Więc chyba nie jestem aż taką zafiksowaną matką... Mam przynajmniej taką nadzieję... :)
jako stała czytelniczka bloga zaręczam, że notki o Wikingu na pewno nigdy nam się nie znudzą:)
OdpowiedzUsuńJutrzenka
;)) Dzięki, dobrze wiedzieć :)
UsuńNie widzę w tym nic dziwnego, że piszesz tyle o Wikingu, przecież teraz to centrum Twojego wszechświata i to jeszcze rozwija się w takim tempie, że faktycznie cały czas pojawia się coś nowego do pisania. Poza tym, będziesz miała fajną pamiątkę, za parę lat z przyjemnością przeczytasz te swoje spostrzeżenia. A jak komuś to nie odpowiada, to zawsze może nie czytać :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, zawsze sobie myślę, że jeszcze napiszę o tym i o tamtym, a potem to pewnie wskoczę na jakiś inny temat - a tu się okazuje, że wydarzyło się coś nowego lub Wiking zrobił jakieś postępy, o których mam ochotę napisać. A to prawda, ze siłą rzeczy jest on teraz w centrum. No i z tą pamiątką tez masz rację. Czasami nawet trochę nie chce mi się czegoś pisać - w sensie myślę sobie, że co tam będę przynudzać, ale później zaraz stwierdzam, że za parę lat może będę załować, że tych chwil nie uchwyciłam :)
UsuńW sumie to masz rację ;)
poczatek notki rozlozyl mnie na lopatki ;DD
OdpowiedzUsuńnie lubie straszenia czy czegos w tym rodzaju, ale mysle tez ze takie uwagi nikomu nie zaszkodza - zwracaliscie uwage na napiecie miesniowe u Wikinga? Oczywiscie, te jego umiejetnosci moga byc byc po prostu oznaka jego sily :))
I mi nie przeszkadza "monotematycznosc" Twych notek, z reszta sama wiem jak to jest ;)) i choc jak Lila byla malutka to chcialam czasem napisac notke bez jej udzialu w niej, to jakos sie nie dalo, po prostu ;pp
:)
UsuńTak, już chyba ponad miesiąc temu sporo o tym czytałam, bo gdzieś znalazłam, że jakieś dziecko nie lubiło być wkładane do chusty (Wiking nie lubi momentu wiązania - chociaż ostatnio już go to aż tak nie wkurza) i okazało się, że ma zespół napięcia mięsniowego (chociaż czytalam też, ze formalnie nie ma takiej jednostki chorobowej w ogóle) Zastanawiałam się nad tym, bo Wiking dużo płakał/płacze(?), czasami się napina itp. Ale z drugiej strony jak czy tam o objawach, to jest tak samo dużo, o ile nie więcej, tych, które świadczyłyby o tym, że problemu nie ma, niż odwrotnie, więc nie wiem, co o tym myśleć.
Jedna lekarka w poradni laktacyjnej powiedziała nam raz, żebysmy może pomyśleli o wizycie u neurologa - ale tylko za pierwszym razem nam tak powiedziała. Z kolei kiedy zapytałam naszego pediatry o to, to on powiedział, ze problemu nie widzi i że wg niego wszystko jest w normie. Ale mam zamiar o to zapytać jeszcze w poniedziałek innej lekarki (mamy szczepienie), ciekawa jestem co powie. Najgorsze jest to, ze ja jakoś z zasady nie ufam lekarzom :P
Ostatnio też na warsztatach Zawitkowski zwracał uwagę na to, że dzieci są bardzo różne i że są takie bardzo giętkie i "sflaczale" a także takie mocno napięte i ciągle w gotowości - ale mówił o tym w kategoriach różnych przypadków, a nie problemu.
Naprawdę nie wiem, co myśleć. Chwilami wydaje mi się, ze jest po prostu silny. Bez problemu dźwiga główkę, nie ma wiecznie zaciśniętych piąstek. Z drugiej strony "zapomniał" jak się podnosić na przedramionach i te nóżki trzyma tak mocno sztywno (choć jeszcze jakiś czas temu tego nie robił). Tylko w przypadku tego ostatniego, to po prostu aż mi trudno doszukiwać się w tym probemu, bo naprawdę rozczula mnie, ile mu to sprawia radości :)
No, faktycznie się często nie da, bo sobie uświadamiam, że wszystko mniej lub bardziej oscyluje i tak wokół tematu Wikinga :)
Wikuś jest naprawdę przesłodkim dzieckiem ;) I ma prześliczne duże oczka i znów się rozczulam jak o nim czytam ;)
OdpowiedzUsuńNa pewno będzie się zmieniał i oby były to zmiany na lepsze, oby już mu te problemy z brzuszkiem nie dokuczały, bo szkoda i jego i Was.
Ciekawa jestem tej notki o Margolce jako mamie. To, że piszesz o Wikusiu to zupełnie naturalne jak dla mnie ;) Póki co piszesz o tym jak się rozwija a jeszcze parę lat i pewnie zobaczymy notkę o tym jak rozrabia w szkole ;)
Oczywiście, że nie jestem sfiksowaną matką, wręcz bardzo mi się podoba Twoje podejście do macierzyństwa - o czym już pisałam wcześniej ;)
Dzięki ;)) A oczka podobno ma po mnie :P W każdym razie, jak byłam mała, to też miałam duże oczy ;))
UsuńMam nadzieję, że zmiany będą na lepsze. Choć i tak mam wrażenie, ze dużo rzeczy już się mocno poprawiło. (ale cii, bo Wiking nie lubi być chwalony i zawsze jak coś dobrego powiem, to się psuje :P) I naprawdę mam nadzieję, że brzuszek już go nie będzie tak bolał, bo to naprawdę przykre - nic nie można wtedy zrobić, tylko po prostu przeczekać.
Sama jestem ciekawa - przede wszytskim tego, kiedy się w końcu za nią zabiorę :P Haha, ciekawe, czy za parę lat ten blog jeszcze będzie istniał ;))
Dzięki, to bardzo miłe :)
Nie jest z Tobą najgorzej ;)))
OdpowiedzUsuńNo, to jak Ty nawet tak twierdzisz, to wierzę :P
UsuńKontakty młodej matki z innymi ludźmi są niezwykle ważne. A o Wikusiu zawsze chętnie poczytamy...
OdpowiedzUsuńO tak, to prawda. Zresztą sama czuję, jak bardzo ich potrzebuję!
UsuńNo to miło, bo na pewno będzie o czym ;)
Pisz pisz co Ci atrament w długopisie na papier twoje myśli przeleje.
OdpowiedzUsuńW sumie wychodzi na to, ze tak robię ;)
UsuńTo normalny okres w życiu każdej z matek, że piszemy o dziecku. :)
OdpowiedzUsuńPewnie masz rację. Tyle, ze jeszcze sobie nie do końca to uświadamiam, ze do tego grona należę :P
UsuńPrzywykniesz :) Chyba? :)
UsuńChyba :P
UsuńDla mnie to zrozumiałe i zupełnie naturalne, że tyle piszesz o Wikusiu, mnie to cieszy i zdecydowanie wolę monotematyczność (choć wcale tak tego nie postrzegam, bo przecież piszesz o różnych rzeczach, tylko że dotyczą tych samych osób, ale przecież nie będziesz o sąsiadach pisać cały czas :P) niż ciszę na blogu :)
OdpowiedzUsuńŻe też nigdy o tym nie pomyślałam! Wszak ja ciągle jestem monotematyczna pisząc o sobie i Franku :P Dzięki MK za przedstawienie mi odpowiedniego punktu widzenia :)))
UsuńNic dziwnego, że dziecko jest głównym tematem, skoro przez te pierwsze miesiące jego życia świat rodziców kręci się wokół niego. Temat jak każdy, nie każdego musi interesować, ale w sumie to ciekawie się czyta. Poza tym nie zapominasz o sobie, więc chyba nie ma powodów do obaw ;)
OdpowiedzUsuńNo zdecydowanie o sobie nie zapomniałam i myślę, że byłoby mi jednak łatwiej, gdyby łatwiej przyszło mi rezygnowanie z robienia rzeczy, które służą mnie a nie dziecku :)
UsuńMyślę, że siłą rzeczy z biegiem czasu nabiera się dystansu. Widzę to po sobie, choć jestem mamą zaledwie 6 tygodni.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Wikuś spokojniejszy. Może to zapowiedź poważnych zmian w tej kwestii? :)
A na notkę o tym, jak czujesz się w roli mamy czekam :)
No to na pewno. Zwłaszcza dla takich osób jak ja, które wcześniej siebie w roli matki wcale nie widziały i o dziecku nie marzyły. Myślę, ze w dużej mierze to dlatego mi tak trudno było. Piszę było, bo mam wrażenie, ze ostatnio wiele się zmieniło. W naszym wypadku ten trzeci miesiąc jednak przyniósł swego rodzaju przełom, choć może nie jakiś spektakularny.
Usuńpisz, bedziesz miala co wspominac:)
OdpowiedzUsuńTo na pewno, dlatego właśnie nawet jak mi się nie chce o czymś pisać, to stwierdzam, że muszę, bo w przyszłości pożałuję, że nie mam tego wspomnienia na piśmie :)
Usuń"Cóż, tego na pewno Wikuś mnie nauczył - nie należy się przyzwyczajać do żadnych jego przyzwyczajeń, bo w każdej chwili może je zmienić :)"- ot, co:)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i trzymam za Was kciuki :) Niech Wikuś rośnie w siłę! :)
Tak, to spostrzeżenie wielu mam - przynajmniej te, z którymi się spotykam zdecydowanie się tego trzymają:) Nie wiem więc skąd się wziął pogląd, że niemowlaki są tak bardzo przewidywalne i poukładane jeśli chodzi o codzienną rutynę? :)
UsuńPozdrawiamy również i dziękujemy :)
Też nie wiem:) Moje dzieci nigdy nie lubiły rutyny;)
Usuń