Po tym, jak urodziłam Wikinga, wiele osób, również tu, na blogu, pytało mnie, jak się czuję w nowej roli. Nie bardzo potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Przede wszystkim nie czułam wcale, że mam jakąś nową rolę. Byłam nadal sobą! Owszem, dość zmęczoną, rozkojarzoną, trochę zdołowaną, z małym, płaczącym Wikingiem na rękach lub przy piersi, ale nadal sobą. Zdawałam sobie sprawę z tego, że dokonała się właśnie ogromna zmiana w moim życiu, czułam, że nic już nie będzie takie samo, ale jednocześnie miałam poczucie, że ja to nadal ja!
Dziś już wiem, że jedno z drugim można pogodzić. Ale przyznaję,
że do moich uczuć musiałam dojrzeć. Musiałam oswoić się z obecnością Wikinga,
poznać go. I dopiero wtedy w pełni wejść w rolę matki. W tym właśnie rzecz – choć inni mnie
już w niej widzieli, ja jeszcze nie! Rola została już dla mnie rozpisana, ale ja jeszcze nie potrafiłam jej odegrać tak, jak powinnam.
Są matki, którym przychodzi to bez trudu.
Dla nich to jest coś oczywistego – pojawia się dziecko, one rzucają wszystko,
bo teraz ono jest dla nich najważniejsze, nie myślą o niczym innym. Nie
twierdzę, że to źle, wręcz przeciwnie, tak pewnie powinno być. Ale ja tak po prostu nie potrafię. Wiele razy pisałam, że
jestem pod tym względem egoistką i nie umiem zrezygnować z siebie ani
podporządkować się w stu procentach dziecku. Dlatego więcej czasu zajęło mi
DOPASOWANIE dziecka do mojego życia – tak, żebym nie miała poczucia, że ono coś
mi zabrało.
Pewnie
niektórych bardzo oburza to, co właśnie napisałam. Jakoś w kontekście
macierzyństwa „podporządkowanie się” brzmi lepiej… A ja celowo użyłam słowa
dopasowanie, bo też nie chodzi z kolei o to, że to dziecko musiało się
podporządkować mnie. Ono się dopasowało do mnie, ale - co istotne -i ja
dopasowałam się do niego. Zmodyfikowałam niektóre moje zwyczaje, poszłam na
kompromis sama ze sobą (jako reprezentantem Wikinga :P), doszłam do
porozumienia z nową rzeczywistością.
Wiking nie jest brakującym elementem,
mojego życia, bo takiego nie było. Nigdy też nie chciałam, aby dziecko stało
się centrum mojego świata. I Wiking nim nie jest. Jest po prostu jego częścią –
nieodłączną, bez której nic już nie mogłoby funkcjonować tak, jak kiedyś. Mniej
lub bardziej świadomie podjęta decyzja o dziecku była dla mnie równoznaczna z
przejściem do kolejnego etapu, a nie uzupełnieniem czegokolwiek.
Trochę
to trwało, zanim sobie wszystko poukładałam. Pierwsze dwa miesiące wspominam raczej koszmarnie, jeszcze napiszę
o tym, jak bardzo męczyłam się psychicznie krótko po porodzie. Jak nie mogłam
dojść do ładu z moimi odczuciami i z tym co się działo wokół mnie.
Ale na
szczęście to się zmieniło i dziś nareszcie macierzyństwo mnie cieszy! Nie wiem,
kiedy to się stało. To był proces. Pomimo tego, że od początku Wiking wzbudzał
we mnie całą masę nieznanych mi wcześniej pozytywnych uczuć, był jednak dla
mnie kimś… obcym. O ile można żywić takie uczucia w stosunku do obcego ;)
Później stawał się mi coraz bliższy. Nie jawił mi się już jako płaczące
zawiniątko, a jako mała istotka obserwująca wszystko wokół. Początkowo
mimowolnie, później z coraz większą uwagą. Z czasem zaczął również reagować,
doczekałam się interakcji – spoglądania w moim kierunku, uśmiechów, głośnego
śmiechu… Było już dużo lepiej. Coraz bardziej docierało do mnie, że oto jest
mój synek. Coraz więcej moich zachowań było bardziej świadomych, a nie
instynktownych. Ulgę, że minął najgorszy czas poczułam już dość dawno. Potem
przyszła świadomość, że gorsze dni mijają i że nawet jeśli coś się popsuło, to
wkrótce się naprawi. I tak powoli doszło do tego, że nagle odkryłam, że
obcowanie z Wikingiem i bycie jego matką sprawia mi prawdziwą radość!
Może i późno, ale ja po prostu
jestem konsekwentna, a przecież zawsze powtarzałam, że nie nadaję się na matkę
niemowlaka :P Więc i tak szybko się nawróciłam, bo Wiking niemowlakiem nadal
jest, a ja zachwycam się nim już mniej więcej od dwóch, trzech miesięcy. Zresztą trudno
mi uchwycić precyzyjnie ten moment, bo mam wrażenie, że każdego dnia
macierzyństwo cieszy mnie bardziej i to, co czułam gdy on miał pięć miesięcy to
nic w porównaniu do tego, co czuję dziś :) Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi o
to, że pierwsze tygodnie to była dla mnie udręka i że miałam ochotę wcisnąć
Wikusia z powrotem do mojego brzucha :P Ale macierzyństwo jako źródło szczęścia
było dla mnie czarną magią.
Pokochałam swoje dziecko od pierwszego dnia, ale się w nim nie zakochałam. Być może zakochuję się w swoim dziecku teraz? Trudno
mi to teraz obiektywnie stwierdzić, ale wiem, że uwielbiam go obserwować,
wygłupiać się z nim, rozśmieszać go i być z nim (ale nadal z zachowaniem
proporcji, bo jak widać, blogowanie nie ucierpiało – podobnież inne moje
rozrywki :P). Zachwycam się moim synkiem, kiedy całkowicie zaabsorbowany sobą i
swoim „ababa ebww płała” spojrzawszy na mnie mimochodem posyła mi szelmowski
uśmiech. Zachwycam się, kiedy na jego buźce maluje się wyraz skupienia, gdy
analizuje kształt klocka, który trzyma w rączce. Coraz częściej się nim
zachwycam :) A właściwie zachwycamy się oboje z Frankiem.
Bywa, że Wiking śpi, a ja czuję,
że muszę – po prostu muszę, bo inaczej się uduszę :) Wyjąć go z łóżeczka i
przytulić. Czasami wtedy on przez sen wyciąga rączkę i głaszcze mnie po twarzy.
Zamykam wtedy oczy i delektuję się tym dotykiem. Ostatnio w ogóle mam wrażenie, że Wiking przytula się jakby bardziej świadomie i pokazuje, kiedy chce, żeby wziąć go na ręce lub utulić.
Pomimo tego, że na te świadome uczucia musiałam poczekać, nie uważam, że coś straciłam. Bo
te pierwsze trudne tygodnie też były potrzebne – choćby po to, żebym mogła
widzieć zmianę jaka zaszła w Wikingu i we mnie. On już nie jest noworodkiem,
tylko malutkim chłopczykiem. Ja z kolei jestem osobą, która zdecydowanie lepiej
radzi sobie z nową sytuacją. Ten czas był mi właśnie potrzebny również po to,
żebym świadomie mogła przejść przez cały ten proces adaptacyjny pozostając przy
tym nadal sobą. Dziś już wiem, że nie zamieniłam się w matkę, a po prostu doszła mi jedna dodatkowa
życiowa rola.
Myślę, że niektórym kobietom było (jest)
łatwiej – tym, które od dawna marzyły o dziecku i dla których macierzyństwo
było kwintesencją kobiecości i życiowym
priorytetem. Oraz tym, dla których dziecko było wyczekanym darem. Pewnie bez trudu przyszło im przyjęcie na siebie nowej roli,
porzucenie starych zwyczajów, bo nie czuły żadnej straty, widziały tylko zysk w
postaci dziecka. Nie przeszkadzało im to, że zatracały się całkowicie w nowym
świecie. Było im łatwiej, bo od samego początku miały inne postrzeganie
sytuacji. Najprawdopodobniej ich dzieci zachowywały się w dużej mierze tak samo
jak Wiking, ale ich to nie męczyło ani nie dołowało.
Tego nie wiem na pewno,
ale czasami wydaje mi się – obserwując znajome osoby i ich podejście do
macierzyństwa – że im bardziej kobieta czuła się spełniona i szczęśliwa w swoim
dotychczasowym życiu, tym trudniej przychodzi jej wejście w nową rolę. Jeśli
zaś czuła, że czegoś jej brakuje (na przykład dziecka właśnie), niemal od razu
czuła się jak ryba w wodzie po pojawieniu się dziecka. Oczywiście nie
generalizuję, bo nie zawsze tak jest, ale na moim przykładzie to się trochę
sprawdza, choć nie powiem, że krótko przed zajściem w ciążę byłam taka
absolutnie szczęśliwa. Moje lata świetności przypadały na okres 2010-2012 :)
Niemniej jednak, najważniejsze,
że teraz jest już inaczej. W pełni zaakceptowałam moją nową rolę i coraz lepiej
się w niej czuję. Wreszcie bycie matką sprawia mi radość i daje powody do dumy.
Całkiem niedawno, bo podczas naszych wakacji w Miasteczku ciocia zadała mi właśnie to pytanie, o którym wspomniałam na początku: "Jak się czujesz w roli matki?" Zaśmiałam się i pomiędzy jednym a drugim buziakiem dla Wikusia, odpowiedziałam "To zależy!" Ciocia zapytała oczywiście od czego, a ja na to, że od Wikinga i jego nastroju :) Odpowiedziałam dość spontanicznie, ale to była bardzo trafna odpowiedź, bo dokładnie tak jest. Kiedy Wiking ma dobry humor, dużo się śmieje, wszystko idzie zgodnie z planem naszego dnia i nie mamy większych problemów, czuję się w tej roli bardzo dobrze. Jednak gdy jest trochę gorzej, Wiking więcej marudzi, płacze lub trudniej przychodzi mi uśpienie go lub uspokojenie, rola staje się nieco trudniejsza i jest mi z nią trochę mniej wygodnie. Bo pomimo tego wszystkiego o czym wspomniałam - pomimo moich zachwytów i radości z macierzyństwa - nadal miewamy gorsze dni. Oboje. Bywa, że jestem bardziej zmęczona, zrezygnowana, czy zniechęcona. Ale najważniejsze, że to przeważnie mija dość szybko a bycie matką nie jest dla mnie ciężarem, tylko stało się już nieodłączną częścią mojego życia, która dostarcza mi bardzo wielu pozytywnych uczuć.
Choć bywa ciężko, od paru dni na przykład doświadczam prawdziwej huśtawki emocjonalnej w tym moim macierzyństwie, ale póki co, korzystam z tego, że mały się ładnie bawi i w danym momencie mam bardzo pozytywne odczucia :P W sam raz na taką notkę ;)
Choć bywa ciężko, od paru dni na przykład doświadczam prawdziwej huśtawki emocjonalnej w tym moim macierzyństwie, ale póki co, korzystam z tego, że mały się ładnie bawi i w danym momencie mam bardzo pozytywne odczucia :P W sam raz na taką notkę ;)
Faktycznie w rolę matki różne osoby różnie wchodzą. Ja to mogę jedynie porównywać patrząc z boku na innych. I zdecydowanie bliższa jest mi Twoja postawa na zasadzie, że dziecko jest dodatkiem i nie pozwalam sobie żeby weszło mi na głowę patrz: zmieniam wszystko dla dziecka, rzucam swoje przyjemności jeśli z nim kolidują i poświęcam mu się całkowicie. Podejrzewam, że ja też bym taka właśnie była, że nie dałabym się zwariować. Wolałabym czasem podrzucić dziecko np. mamie albo siostrze na kilka godzin i sobie gdzieś iść na zakupy czy do kina. Natomiast ludzie którzy mają dzieci i nagle zamykają się na normalne życie i wyłączają się z niego no bo małe dziecko to czy tamto i nie można go zostawić to jest jakaś niepełnosprawność. Podam przykłady. Mam w pracy różne matki jedne wyluzowane, chcą spędzić wieczór z mężem to komuś dziecko podrzucają i odpoczywają w sensie, że delektują się byciem we dwoje i to uważam za normalne i zdrowe. Ale mam też taką matkę której dziecko ma w tej chwili 2 latka i ona od 2 lat nigdzie sama nie wyszła z domu. W sensie nie chodzi na fitness a chodziła, nie wychodzi z nami raz na miesiąc na godzinkę do knajpki posiedzieć no bo dziecko (a w domu ma prawie dorosłą córkę i męża). Na zakupy jak jedzie to targa dziecko ze sobą i potem nic nie kupi no bo nie było jak ... no i jeszcze mój ulubiony przykład. Rodzic dzwoniący codziennie do dziecka telefonem od czasu jak zaczęło mówić do czasów szkolnych. Codziennie z dzieckiem spędza czas ale zaprowadza je o odprowadza do szkoły babcia czy inna rodzina i wtedy przed szkołą codziennie dzwoni do babci i pyta o której dziecko wstało czy zjadło i co ma ubrać. Jak dziecko jest u dziadków w wakacje to też codziennie 2razy dzwoni czy już wstało i czy już idzie spać. To jest dla mnie kompletny fix i boję się co z dziecka wyrośnie ....
OdpowiedzUsuńMnie tez taka postawa, jaką opisujesz na początku zawsze była blizsza i spodziewałam się, ze jeśli zostanę matką, to będzie to raczej tak wyglądało. Nie rozczarowałam się sobą w tej kwestii - bo myślę, ze gdyby mi odbiło totalnie na punkcie dziecka, tak bardzo, ze bym siebie nie poznawała, to czułabym się sobą rozczarowana.
UsuńFaktycznie, taka postawa, jaką opisujesz dalej brzmi strasznie, ale ja tez się spotykam z taką nadopiekuńczością w stosunku do dzieci w bardzo różnym wieku. Tacy rodzice nawet nie zdają sobie sprawy z tego, ze wyrządzają dzieciom krzywdę, bo często wyrastają z nich kaleki życiowe.
Myślę, że masz rację... choć nie wiem dokładnie jak jest w pierwszym przypadku, ale w drugim, kiedy to dziecko było takim dopełnieniem szczęścia, pragnieniem i marzeniem, odnalezienie w nowej roli było czymś prostym, mówię to na własnym przykładzie. Po prostu to przyszło z dnia, na dzień... ogromna miłość, odpowiedzialność no i całkowicie nowa rola, nie prosta, ale jakże piękna... Myślę, że jej się do końca nauczyć nie da... chyba do końca życia będziemy uczyć się roli bycia matką...
OdpowiedzUsuńPrzed Wami całe życie, mnóstwo pięknych chwil... czymże w takim razie jest te "stracone" pół roku? Najważniejsze, że osiągnęłaś ten moment i macierzyństwo sprawia Ci radość :)
Ja z kolei wiem dokładnie jak to jest w pierwszym przypadku, natomiast to wszystko co napisałam na temat drugiego, po prostu wynika z moich obserwacji. Dziecko nie było moim marzeniem ani dopełnieniem mojego szczęścia, bo czułam się względnie szczęśliwa (względnie, bo ostatnie dwa lata w ogóle były dla mnie trudne). Jednak uczucia, które wymieniłaś do mnie tez prysły z dnia na dzień i od samego początku podkreślałam, ze nie spodziewałam się wielu z nich. Różnica polega chyba na tym, ze ja do tych nowych uczuć przywiązywałam inną wagę niz Ty (nie chodzi o to, czy większą, czy mniejszą, po prostu inną).
UsuńTakie naprawdę trudne, kiedy psychicznie nie czułam się dobrze, były pierwsze dwa miesiące. Choć notka z moimi przemyśleniami powstała dopiero teraz, moje podejście zmieniło się nie po pół roku, tylko mniej więcej po trzech, czterech miesiącach, choć trudno dokładnie uchwycić ten moment. Ale tak, czy inaczej, nie uwazam tego czasu za stracony (słusznie więc ujęłaś to w cudzysłów :), myślę, ze to było mi potrzebne. A matką "inną" pewnie będę zawsze, bo taki mój charakter ;)
Chciałabym mieć takie podejście to macierzyństwa i dziecka jak Ty - żeby tak zupełnie nie sfiksować i żeby dziecko nie było całym moim światem a jego nieodłączną częścią. Nie wiem czy mi się to uda, przekonam się po porodzie :). Kilka razy mówiłam mężowi, że chciałabym żeby chociaż raz na jakiś czas zajął się dzieckiem żebym ja mogła wyjść gdzieś sama czy zrobić coś dla siebie bo nie chciałabym zupełnie zrezygnować z dotychczasowego życia i czasem mieć chwilę dla siebie mimo tego, że będę matką. Nie wiem jak to wyjdzie w praktyce bo może okazać się, że oszaleję na punkcie córki i nie będę chciała jej zostawiać ale mam nadzieje, że tak się nie stanie :).
OdpowiedzUsuńTego Ci szczerze zyczę, bo uwazam, ze takie podejście jest zdrowsze i lepsze pod wieloma względami dla matki :) Niemniej jednak tak, jak napisałam, wydaje mi się, ze trochę z tego powodu właśnie było i jest mi trudniej czasami, kiedy czuję się trochę zmęczona sytuacją.
UsuńJeśli chodzi o męza, z doświadczenia wiem, ze niestety nie wszystko da się wcześniej ustalić, pomimo szczerych chęci :) Ale tez zawsze wszystko lubię obgadać wcześniej, nawet jeśli ma to oznaczać, ze pózniej trochę się rozczaruję praktyką :)
No i równiez mam nadzieję, ze nie sfiksujesz, bo zdecydowanie przyjemniej czyta mi się blogi niesfiksowanych matek :P
Każdy z nas, bo mężczyźni również, w ciągu całego życia pełnimy jakieś role i to najczęściej jednocześnie :) Przechodzimy różne etapy, i każdy z nas różnie. Najważniejsze, by czuć się nie jak ktoś, kto odgrywa, ale jak we własnej skórze...Czyli w zgodzie ze sobą, a to oznacza, że raz nam jest dobrze, raz niewygodnie, a raz źle...Ot, życie...Można sfiksować na różnych punktach, i zazwyczaj odbija się to na innych- więc raczej nie warto :)
OdpowiedzUsuńNo tak, właśnie tak jest, ze wszyscy pełnimy jakieś zyciowe role. Dotychczas miałam ich juz kilka i z kazdą się utozsamiałam. z tą nową równiez, ale póki co chyba najdłuzej musiałam się z nią oswajać..
UsuńAle masz rację, dobrze to napisałaś, bo wazne jest, aby grając kazdą z ról, nadal czuć się przede wszystkim sobą.
Ciekawe spojrzenie na sprawę. Fajne jest, że mówisz o tym głośno i bez lukru. Myślę, że to bardzo dobrze wpływa na Ciebie (a zarazem na Wikusia), że akceptujesz w sobie to, że nie zawsze jest idealnie i że nie od początku byłaś szaloną zakochana mamą.
OdpowiedzUsuńMyślę, że taka presja wywierana na sobie, że coś ma być tak a nie inaczej, może wywoływać dużą frustrację.
Powiem Ci szczerze, że trochę się obawiałam, że ze swoim perfekcjonizmem i zorganizowaniem trochę tę presję odczujesz.
Ale cieszę się, że się pomyliłam :)
Oj na pewno będę o tym mówić bez lukru, bo chociaz naprawdę potrafię zachwycać się Wikingiem i są momenty, kiedy się nad nim rozpływam, to ogólnie rzecz biorąc uwazam, ze wcale nie jest tak słodko, jak to jest nie raz przedstawiane. Buntuję się przeciwko temu cukrowemu obrazkowi macierzyństwa z jednej strony, a z drugiej czuję się czasami jakimś dziwadłem i mam wrazenie, ze tylko ja tak to odczuwam, tylko mnie taka codzienność czasami dołuje, tylko moje dziecko płacze itp...
UsuńTak, myślę, ze gdyby jeszcze do tego doszło pragnienie, zeby być perfekcyjną, zakochaną w swoim dziecku mamuśką, dla której macierzyństwo to cud, miód i rodzynki, wbrew faktycznym odczuciom, to byłoby bardzo cięzko.. Nie wiem, czy bym to przezyła :P
Ale jednak nie pomyliłaś się... To znaczy rzeczywiście nie czuję tej presji, aby być doskonałą matką - doskonałą w swoich uczuciach. Ale mój perfekcjonizm jest jednak przeszkodą i często to odczuwam. Przypuszczam, ze duzo bardziej odczuwam wszelkie niepowodzenia i odstępstwa od utartej wcześniej normy. Pewnie wielu rzeczy inna osoba nawet by nie zauwazyła, a ja od razu się przejmuję i na przykład jak wszystko idzie pięknie i według planu a potem nagle się Wikingowi coś odmieni, to bardzo źle to znoszę. Ogólnie przeszkadza mi, ze ta osławiona rutyna niemowlęca jest tak mało wyrazista i w gruncie rzeczy słabo zorganizowana :)
Więc presja jest, tylko nieco innego rodzaju.. zresztą pewnie będę o tym jeszcze pisać, bo sporo tych przemyśleń jeszcze mam. A ostatnio właśnie średnio dobre dni mamy, więc moze pomarudzę ;)
Moim zdaniem naprawdę dajecie radę :)
UsuńDzięki ;)
UsuńWidać, że w momencie pisania tej notki miałaś raczej pozytywne uczucia, bo czytając ją odnosi się wrażenie, że ma ona pozytywny wydźwięk ;))
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu tego wpisu nasuwa mi się tylko jedna myśl, że przez te różne etapy Twojego macierzyństwa, gorsze i lepsze, przez które przechodziłaś, przez te różne odczucia, przez to, że musiałaś to wszystko sobie od nowa jakby dopasować to to Twoje macierzyństwo wydaje mi się, że jest takie bardziej świadome. Bo do wszystkiego podeszłaś normalnie, nie kierowały Tobą tylko super emocje i ogromna chęć posiadania dziecka, przez którą pewnie widzi się to w większości w różowych barwach a przez to czego Ty doświadczyłaś i co działo się w Tobie przez ten czas znasz jego dobre i złe strony, wady, ale też te piękne zalety o których napisałaś ;))
I najważniejsze, że z czasem wszystko poszło w dobrą stronę a nie odwrotnie. I oby tak dalej, żeby było coraz lżej i coraz fajniej ;) I żeby nie sprawdziło się powiedzenie, że małe dzieci mały kłopot, duże to duży ;P
Tak, rożnie bywa, bo nawet w ciągu jednego dnia moje odczucia mogą się zmienić. Wtedy faktycznie byłam bardzo pozytywnie nastawiona. Teraz, kiedy często zdarza mi się napisać najpierw notkę w wordzie, potem chwilę czekam z jej opublikowaniem, bo nie wpisuje się na przykład w moje aktualne nastroje ;)
UsuńByć moze masz rację, ze moje macierzyństwo jest bardziej świadome. Na pewno jestem w tym wszystkim bardzo racjonalna, ale to jak we wszystkim,bo taka juz moja natura ;) Myślę, ze byłabym sobą bardzo rozczarowana, gdybym nagle zgłupiała na punkcie swojego dziecka tuz po jego urodzeniu ;)
Dzięki, mam nadzieję, ze tak będzie :)
Dzieci rodzimy dla świata.Pięknie, że potrafisz się odciąć od świata, a jednocześnie dajesz mu tyle miłości.. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńhttp://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
Dzięki :)
UsuńI równiez pozdrawiam!
Moim zdaniem, masz bardzo mądre, racjonalne podejście. Po przeczytaniu Twojego posta, mam taką refleksję, jak ważne jest to, by wchodząc w nową rolę nie zatracić siebie.
OdpowiedzUsuńDzięki, miło mi ze tak uwazasz, bo jestem dumna z tego, ze potrafię do tego podchodzić raczej racjonalnie, choć oczywiście nie oznacza to, ze nie mam zadnych uczuć :)
UsuńTak, ja tez uwazam, ze to jest bardzo wazne, zwłaszcza, ze kilka razy widziałam taką zmianę, która na dobre nie wyszła.
Każdy inaczej się dostosowuje do nowej roli. Dla mnie to nie było łatwe i trochę czasu zajęło mi przejście z trybu korporacyjnego na mama w domu ;)
OdpowiedzUsuńTwoje blogowanie nie ucierpiało !! ba nawet nie nadążam komentować ;)! czasem nie zdążę nic napisać wchodzę a tu kolejne notki... no i już nie wracam do tamtych ;)
Mnie tez łatwo nie było, choć moze nie przechodziłam z trybu korporacyjnego, ale raczej bardzo dobrze zorganizowanego i poukładanego ;)
UsuńTak, wiem, juz się parę osób na to skarzy ;) Ale jakoś nic na to nie mogę poradzić, chce mi się pisać, a jakbym robiła zbyt długie przerwy, to nigdy bym nie zdązyła napisać o wszystkim o czym chcę ;)
Ja też potrzebowałam czasu, zarówno, jak do przyzwyczajenia się najpierw o myśli o ciąży, jak i do roli matki. To drugie zajęło mi zdecydowanie więcej czasu i co dziwne, dla mnie samej było zaskoczeniem, bo sądziłam, że kto jak kto, ale ja to na pewno szybko i łatwo odnajdę się w nowej roli. Przeliczyłam się, trochę musiałam odchorować, ale dziś jest ok. I chyba dzięki temu trudnemu okresowi dzisiaj doceniam to, co mam i tym lepiej się w tym czuję.
OdpowiedzUsuńJa siebie w tej kwestii nie zaskoczyłam i właściwie nawet jestem zadowolona z tego, jakie miałam od początku podejście. Fakt, początki były naprawdę bardzo trudne, ale z drugiej strony nie umiem sobie wyobrazić jak mogloby być inaczej przy okazji takiej ogromnej zmiany w zyciu :)
UsuńNie wiem, czy mogłabym powiedzieć, ze doceniam teraz to wszystko bardziej, bo chyba od początku tak było, ale faktem jest, ze moje uczucia są na pewno bardziej świadome.
Szalenie mi się podoba to, co napisałaś, a głównie to, że dziecko nie było żadnym brakującym elementem. Bardzo to do mnie przemawia:)
OdpowiedzUsuńDzięki ;)
UsuńDo mnie właśnie tez to przemawia, bo dokładnie tak było ;)