*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 18 września 2015

Skórzana, choć w nienajlepszym wydaniu.

Zastanawiam się, jak ugryźć tę notkę, aby precyzyjnie wyrazić swoje uczucia a także rzetelnie przedstawić sytuację. I dochodzę do wniosku, że chyba i tak się nie da. Ale chociaż spróbuję napisać tak, żeby nie podlukrować z jednej strony, a z drugiej (i to chyba ważniejsze), aby nie wyolbrzymić problemu i nie przesadzić z dramatyzmem sytuacji...

Trzy lata po ślubie... Wydawałoby się, że ta rocznica będzie dla nas wyjątkowo szczęśliwa. Nasza rodzina się powiększyła, pojawił się owoc naszego małżeństwa a my oprócz roli małżonków dostaliśmy jeszcze rolę rodziców. I oczywiście nie umniejszam tego szczęścia, jakim jest dla nas Wiking. Ale jeśli chodzi o nas dwoje i o naszą relację, to niestety mam wrażenie, że trochę się pogubiliśmy.

Nie jest tak, że cały czas jest źle, oczywiście, że tak ogólnie rzecz biorąc jest w porządku i mamy też wiele bardzo przyjemnych, szczęśliwych chwil. Ale rzecz w tym, że nie ma już takiej sielanki, jaka nam towarzyszyła przez ostatnie cztery, pięć lat. Chwilami mam wrażenie, jakbyśmy się cofnęli do tego trudnego dla nas roku 2009 (tym bardziej, że właśnie skończyłam przenosić ten rok do archiwum, więc wspomnienia w miarę świeże), kiedy to nasz związek był bardzo emocjonalny i próbowaliśmy się uporać z kryzysem, co zresztą nam się przecież udało. Rzecz jasna teraz jest inaczej, bo jesteśmy małżeństwem i nawet kryzys ma inne oblicze, jakieś takie mniej wyraziste i trudno nawet stwierdzić, czy on naprawdę istnieje (bo zdania są podzielone :)). 
Oczywiście, że jest mi przykro z tego powodu. Chciałabym, abyśmy byli małżeństwem idealnym, wiecznie szczęśliwym, bez trudnych momentów. Ale coś szwankuje i nie bardzo potrafię znaleźć przyczynę. Być może chodzi o to, że jesteśmy już zwyczajnie zmęczeni tym, że ciągle wiele rzeczy nie układa nam się tak, abyśmy mogli wreszcie poczuć bezpieczną stabilizację. Może męczy nas ciągła świadomość tego, że wisi nad nami widmo podejmowania kolejnych bardzo ważnych życiowych decyzji, które wcale nie są jednoznaczne. Wreszcie - może po prostu trochę pogubiliśmy się w tej nowej życiowej sytuacji, jaką było pojawienie się dziecka, które siłą rzeczy zburzyło wcześniejszą harmonię. 
Tak, jak ostatnio pisałam, dziecko nie było w naszym wypadku czymś tak bardzo upragnionym, czego brakowało nam do szczęścia. Było ono nowym elementem naszej codzienności, którą musieliśmy trochę przemeblować dla niego. Być może właśnie byłoby łatwiej, gdyby Wiking stał się dla nas, dla mnie (bo właściwie powinnam przecież pisać za siebie) centrum świata. Kocham go, to oczywiste, ale nie jest to taka miłość, która przesłoniła mi całą resztę. Dla mnie zawsze bardzo ważne było małżeństwo jako związek dwojga. Istotne były dla mnie te magiczne momenty, których można doświadczyć tylko we dwoje. Pewnie, że teraz we trójkę doświadczamy innego rodzaju szczęśliwych chwil, ale to jednak nie jest to samo i akurat mnie doskwiera to, że nie może być tak jak dawniej. Bo nie może, nie oszukujmy się. I wiedziałam o tym od samego początku, chociaż liczyłam na to, że jednak nie będę tego aż tak przeżywać :)
Trudna codzienność jednak zrobiła swoje. Jesteśmy zmęczeni oboje. Tyle, że ja zawsze sobie ze zmęczeniem radziłam lepiej niż Franek. On teraz jest po pracy zmęczony tak samo jak był rok temu. Tylko, że rok temu miał więcej czasu i możliwości na regenerację. Teraz zawsze w domu jest coś do zrobienia. A kiedy już może się położyć i odpocząć, to ja się czepiam. 
Tak, przyznaję się otwarcie do tego, że się czepiam, ale zrozumcie też mnie - jestem cały dzień sama w domu z Wikingiem. Czekam z utęsknieniem na powrót męża z pracy, wcale nie po to, żeby zajął się Wikingiem i żebym miała święty spokój, tylko po to, żebyśmy spędzili razem czas, porozmawiali... A tymczasem on musi się położyć (po tym, jak zrobi obiad na przykład albo coś posprząta, bo taki się u nas dokonał podział obowiązków). Oczywiście umożliwiam mu to i na przykład zabieram Wikinga na spacer. Nie jest tak, że nie rozumiem jego potrzeby odpoczynku, ale po prostu dla mnie to trochę za długo no i właśnie mam tę potrzebę, abyśmy spędzili popołudnie razem.
Uwielbiam momenty, kiedy jesteśmy we trójkę w jednym pokoju, Franek nawet sobie może leżeć i drzemać, ale jest już zupełnie inaczej niż kiedy idzie spać do sypialni (a jednak, żeby odpocząć porządnie to woli się tam przespać). Albo kiedy coś robimy - może to być nawet sprzątanie :) Już ostatnio Wam pisałam, że Wiking bardzo lubi, kiedy się krzątamy po domu a on może chodzić za nami i się przyglądać.
W pewnym momencie bardzo zaczyna mi brakować swego rodzaju duchowej bliskości. Zawsze tak było, zawsze nadchodził taki moment, kiedy czułam, że coś jest nie do końca tak, jakbym chciała. Ale wtedy zazwyczaj wystarczał jeden wspólny weekend albo nawet dzień - spędzony na relaksie we własnym sosie, na beztroskim wypadzie do miasta i już baterie naszego związku się ładowały i wracała sielanka. Teraz po prostu nie ma takiej możliwości. Na co dzień wspólne mamy tylko wieczory - bardzo krótkie, bo chodzimy wcześniej spać ze względu na to, że wcześnie wstajemy. Są to zwykle jakieś dwie godziny. I choć często coś wtedy razem oglądamy albo - jak ostatnio - gramy, oczywistym jest, że czasami każde z nas chce je spożytkować na jakiejś swojej przyjemności. Dlatego nie mam pretensji, kiedy np. Franek chce sobie wieczorem pograć na komputerze, bo wiem, że czasami nie ma na to czasu przez kilka dni z rzędu a dla niego to taka sama przyjemność jak dla mnie czytanie albo blogowanie. Ja zresztą też czasami czekam na wieczór, bo chcę zrobić coś dla siebie, na co czekałam przez cały dzień.

Kiedy Franek ma wolny dzień, zazwyczaj od razu robi się między nami lepiej. Właśnie dlatego, że spędzamy ten czas rodzinnie. Wychodzimy na spacery, jeździmy na wycieczki, razem ogarniamy mieszkanie. Mamy czas na rozmowę i wtedy zwykle jest dobrze. Problem w tym, że te nasze baterie chyba się zużyły i mają jakąś krótszą wytrzymałość niż kiedyś, bo ta sielskość nie wystarcza na dłużej. Kiedyś najczęściej sielanka była codziennością, złe chwile momentami. Teraz codzienność jest po prostu codziennością, a momenty już bywają zarówno sielskie jak i złe... 

Problemem jest to, że trudno o tym rozmawiać, ponieważ Franek generalnie nie widzi tego co ja. Pewnie kłania się tutaj znowu różnica w postrzeganiu. Dla niego to wszystko jest chyba dużo mniej skomplikowane i sprowadza się do tego - jestem zmęczony, to zwykle jestem zły, daj więc mi lepiej spokój. Mam wolne, jestem wypoczęty - mam dobry humor, kochanie! Otóż to. Bo ja się przyznałam do tego, że się czepiam, ale Franek bez winy nie jest, bo rzecz w tym, że tak jak pisałam ostatnio, to jaki on ma nastrój bardzo się na mnie odbija. Niestety kiedy Franek jest zmęczony i w złym humorze to często chodzi wściekły i choć czasami nawet tego nie zauważa, odzywa się do mnie nieuprzejmie. Mnie to boli, mówię mu żeby tak się nie odzywał, a on się wkurza jeszcze bardziej, bo mówi, że mi się zdaje i przesadzam. To samo zresztą mówi, kiedy ma dobry dzień i ja (nauczona doświadczeniem wiem, że czasami lepiej z rozmową poczekać na jego lepszy nastrój) skarżę się na to, co było. On zawsze podkreśla, że mi się wydaje i mówi normalnie. Tymczasem ja czuję co innego. I nie wiem, jak to rozwiązać. Czasami zdarza mu się naprawdę przesadzić, ale wtedy zawsze przeprasza, to muszę mu przyznać. Nawet z kwiatkiem. I nawet na kolanach za jakąś głupią odzywkę... Niestety na dłuższą metę nie rozwiązuje to problemu.

Wydaje mi się, że znowu problemem może być to, o czym ostatnimi czasy tak dużo tu piszę. Czyli moje podejście, moje oczekiwania, mój perfekcjonizm i moje wysokie wymagania. Względem siebie, względem dziecka, względem męża, względem codzienności i życia w ogóle. Znowu może być tak, że inna na moim miejscu machnęłaby ręką na zły humor faceta i cieszyłaby się, że tyle robi w domu. Nie chce gadać? Niech nie gada, zajmę się swoimi sprawami, w końcu mu przejdzie... Ja też wiem, że Frankowi przejdzie i też się zajmuję swoimi sprawami, ale jednocześnie jest mi przykro i nie chcę, żeby tak było. Wiem, że pod wieloma względami mam w domu skarb - gotuje, sprząta, pamięta o mnie, zresztą przecież wiecie jak jest, bo często o tym piszę. Kiedy nieraz słyszę o jakimś facecie, mężu/chłopaku koleżanek lub znajomych to ręce załamuję i myślę sobie, że w życiu nie chciałabym mieć takiego chłopa. A jednak one są z nim bardzo szczęśliwe i wcale nie przeszkadza im to, co dla mnie byłoby bardzo uciążliwe. Dlatego próbuję sama sobie uzmysłowić, jak wiele mam. Ale jednocześnie czasami tak bardzo doskwiera mi to, o czym napisałam powyżej...
Wiem doskonale, że mogłoby się nam układać dużo lepiej, gdybym odpuściła. Nie czepiała się tego i tamtego. Odpuściła focha na to, że Franek w wieczór poprzedzający dzień wolny zasnął przed telewizorem a nie w sypialni, nie narzekała na piwo, które sobie tego wieczoru wypije. Gdybym po prostu czasami się zamknęła. Ale to nie w moim stylu po prostu. Mam udawać, że nie denerwuje mnie coś, co mnie denerwuje...? Z drugiej strony wiem też doskonale, że mogłoby się nam układać lepiej, gdyby Franek chodził mniej wkurzony, mniej zmęczony itp... I koło w pewnym sensie się zamyka.

Miało być o naszym małżeństwie, a znowu wyszło sporo o mnie - ostatnio się robię bardzo egocentryczna :D W każdym razie, podsumowując - nie chodzi o to, że jest bardzo źle. Raczej o to, że nie jest tak pięknie jak kiedyś. Że te piękne są tylko momenty, a nie całe dni i tygodnie. Tęsknię za tym i przez to wydaje mi się, że nie jest dobrze. Dochodzi do tego poczucie osamotnienia  i niezaspokojona potrzeba tej duchowej bliskości, o której wspomniałam. Z naszej dwójki to ja mam poczucie, że coś jest nie w porządku, to mnie czegoś brakuje i to ja chcę coś naprawiać. I sama nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony dobrze, bo może być tak, że obiektywnie rzecz biorąc jesteśmy całkiem fajną parą, która przechodzi przez normalne etapy i która miewa normalne gorsze dni jak każda inna. Z drugiej źle, bo skoro tylko ja widzę problem, który naprawić można jedynie we dwójkę, to jak tego dokonać?

No i taka jest ta nasza trzecia rocznica. Pełna refleksji i przemyśleń. Zadowolenia z jednej, niedosytu z drugiej strony. Wiem, że oboje nadal chcemy ze sobą być i że problemem nie są wzajemne uczucia bądź ich brak. Możliwe, że po prostu rozmijamy się z oczekiwaniami...

Trudno pisać tego rodzaju notki, bo zawsze jest obawa, że zostanie ona źle odebrana. Nie chciałam się tu skarżyć na męża. Nie chciałam go też wybielać. To samo zresztą dotyczy mojej osoby. Nie oczekuję też rad, bo przecież tak naprawdę i tak nie wiecie jak jest, bo żadne słowa nie oddadzą pełni tego, co się dzieje u nas na co dzień, zwłaszcza, że sama wiem, że to wszystko nie jest jednoznaczne. I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz - nie chciałabym, żeby zostało to odczytane tak, że pojawienie się Wikinga wszystko nam zepsuło. Nie, absolutnie. Czas ciąży był pięknym czasem dla naszego małżeństwa, pierwszy miesiąc z Wikusiem również taki był a i kolejne miesiące codziennie przynoszą nam kolejne powody do radości. Jasne, że dziecko wiele zmieniło w naszym życiu, ale na pewno nie jest bezpośrednią przyczyną tego, jak się między nami układa, bo to jest tylko i wyłącznie zależne od naszej dwójki i tego, jak sobie będziemy radzić ze wszystkimi okolicznościami.

Ufff, napisałam :) Jest mi lepiej, bo chciałam się wygadać i - znowu - poukładać sobie wszystko w głowie. Chciałabym bardzo, żebyśmy sobie z tym kryzysem-niekryzysem poradzili, żeby wróciło dawne poczucie spełnienia w małżeńskiej miłości. Żeby wszystko szło w dobrą stronę... Ale nie wiem, jak będzie wyglądała ta notka za rok. Nie jest łatwo pisać o czymś takim, bo nikt, a osoby tak ambitne jak ja w szczególności, nie lubi się przyznawać do jakiejś porażki czy też do tego, że nie jest cudownie. Ale z drugiej strony ciągle liczę na to, że wszystko wróci. Taka jest prawda, którą uświadamiam sobie w tych naprawdę trudnych chwilach.. Że czegokolwiek bym Frankowi nie powiedziała, zawsze ma to jeden cel - chcę, żebyśmy byli dalej szczęśliwi razem, nie osobno.

Tymczasem jutro przyjeżdżają moi rodzice. Na pewno zajmą się przez jakiś czas Wikusiem, podczas gdy my gdzieś razem wyjdziemy, bo od początku taki był bezpośredni cel ich wizyty. Zobaczymy, co nam ten weekend przyniesie.

46 komentarzy:

  1. Podobną notkę napisałam kilka tygodni temu ale nei opublikowalam jej. Jak mowi P. "malżeństwo nic nei zmienilo, narodziny dziecka- zmieniły nasze małżeństwo".
    W kazdym razie życze Wam więcej miłych chwil spędzonych razem i dużo milości i cierpliwości!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba nie umiem tak do końca pisać dla siebie ;) To znaczy mam dużo notek, które napisałam nie wiedząc, czy je opublikuję, ale ostatecznie stwierdzam, że jakoś dziwnie mają moc terapeutyczną właśnie wtedy, gdy je upublicznię. Nie wiem z czego to wynika, być może cierpię na jakiś wyjątkowy rodzaj ekshibicjonizmu :P

      W naszym wypadku trochę inaczej to wygladało, bo małżeństwo zmieniło u nas wiele - na lepsze. Ale narodziny dziecka na pewno przez to że zmieniły naszą codzienność, zmieniły także nas i nasz związek.

      Dziękujemy i Wam również tego życzę!

      Usuń
  2. Myślę, że to przez zabieganie, które charakteryzuje obecne czasy. My nie mamy dziecka, a mogłabym napisać IDENTYCZNĄ notkę. Doskonale Cię rozumiem i mam takie same uczucia względem mojego małżeństwa. Samopoczucie Lubego natychmiast odbija się na moim, gdy jest zmęczony - bez kija nie podchodź. A że jest zmęczony często... on sobie nawet czasem z tego żartuje, np.gdy wie, że czeka go dużo nadgodzin w pracy od razu uprzedza "oj będę zły i niedobry". Staram się wówczas zejść mu z drogi, ale źle mi z tym bardzo, choć tłumacze sobie, że w danej trudnej chwili on wcale nie kocha mnie mniej. Jestem pewna, że masz tak samo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Robertowo, to bardzo fajne mieć świadomość, że ktoś ma tak podobne doświadczenia, że wie, co mam na myśli i tak dobrze mnie rozumie :) jakoś się robi raźniej.
      No własnei u nas jest bardzo, bardzo podobnie z tymi humorami. I masz rację - mam dokładnie tak samo! Też niby rozum podpowiada jedno, a mimo to jest mi smutno i żal i dochodzą do głosu niepotrzebne emocje.
      I właśnie - ja też uważam, ze to wcale nie zależy od tego, czy dziecko jest czy nie jest. Wszystko może mieć taki wpływ na związek dlatego nie chciałam aby to brzmiało tak, ze dziecko jest winne tej sytuacji albo z drugiej strony, że się jego obecnością usprawiedliwiamy.
      Dzięki :*

      Usuń
    2. My kobiety zbyt dużo analizujemy, dla facetów większość naszych zmartwień uczuciowych bywa zaskoczeniem.

      Usuń
    3. Zdecydowanie masz rację.

      Usuń
  3. Dziecko a raczej obowiązki z nim związane, na pewno wiele zmieniają, bo przecież nie macie już tyle czasu dla siebie co kiedyś, ale myślę, ze również zmiana trybu życia ma tu znaczenie. Pamiętam, ze o wiele trudniej było nam zsynchronizować się ze swoimi potrzebami i oczekiwaniami, gdy on pracował po kilkanaście godzin a ja spędzając całe dnie sama (bo pisałam magisterkę albo byłam na bezrobociu) czekałam na moment w którym wróci. On był zmęczony ludźmi i nie chciało mu się gadać, a ja tęskniłam za towarzystwem i zalewałam go potokiem słów, których nie mogłam wypowiedzieć w ciągu dnia. Miałam z tego powodu kilka podobnych do ciebie frustracji, chociaż przyznaję, trochę mniej się tym przejmowałam. Przeszło samo, najpierw rozpracowaliśmy problem i spotkaliśmy się po środku (ja mniej gadałam, a on więcej;p) , a potem gdy w końcu mi się z praca poukładało i zaczęliśmy prowadzić podobny tryb życia problem znikł całkowicie.
    Jestem pewna, że u Was jest to etap przejściowy, który minie równie niespodziewanie jak przyszedł;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno masz rację z tą zmianą trybu zycia, też myślę, że ma to kolosalne znaczenie. Oboje możemy być chwilami nieco sfrustrowani tym, że nie możemy spędzać czasu tak, jak byśmy chcieli (nie chodzi o to, ze się skarżę, ale po prostu czasami faktycznie tak jest) i to pewnie też ma odbicie na naszych relacjach.
      Rzeczywiście ja się przejmuję i chyba faktycznie trochę za bardzo, ale jakoś nie umiem nic na to poradzić. Mam nadzieję, ze jak nam się już wiecej rzeczy poukłada to tez ten problem zniknie samoistnie..
      Dziekuję za mądry komentarz :*

      Usuń
  4. Spokojnie. Za rok,dwa kiedy to Wiking będzie bardziej samodzielny wasze relacje znow będą takie jak.kiedyś bo.zwyczajnie będziecie mieli.więcej.czasu dla siebie.

    Teraz siedzisz w domu,a za.chwilę.znajdziesz pracę,zaczniesz mniej zaprzatac.sobie głowę domowa rutyna,do.tego Wiking bedzie duzym.chlopcem.

    U nas tez bylo.ciężko,a za chwile będzie Jeszcze ciężej,bo miejmy nadzieje ze doczekamy drugiego dziecka.
    Trochę nas to przeraża jak damy sobie rade psychicznie z dwojgiem,to wstawanie w nocy. Ale zwyczajnie nie chcielismy duzej różnicy miedzy dziećmi. Tez z początku oddalilismy sie od siebie,każde z.nas zmęczone. Jednak każda obecnośc dziadkow.wykorzystywalismy na maxa.

    Będzie coraz lepiej,zobaczysz.

    I najlepszego z okazji rocznicy :-)

    Hebamme,blog.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To długo, ale nawet mnie to nie przeraża, bo kiedy wiem, że jakaś niedogodość wreszcie się skończy, to jest mi łatwiej czekać. Mam więc nadzieję, że będzie tak, jak piszesz..
      I myślę, że właśnie fakt, że siedzę w domu też się przyczynia do tego, bo czasami przez to mam zły nastrój i dodatkowo się nakręcam..

      Właśnie tu i ówdzie widziałam, że wspominałaś o drugim dziecku :) No to trzymam kciuki i zaglądam raz po raz na Twój blog, żeby sprawdzić, czy coś jest tam na ten temat, ale ciągle cisza.. :)
      My co prawda o drugim dziecku jeszcze nie myślimy, a jeśli już to właśnie tylko z przerażeniem - że jak doczekamy tego, ze Wikuś będzie już samodzielny i kumaty, to drugie takie małe coś się pojawi!

      Bardzo dziękuję za pocieszenie! :* I za życzenia :)
      Pozdrawiam również!

      Usuń
  5. u nas w zasadzie też takie dni bywają tyle, że u mnie jest sprawiedliwie bo raz Lu marudzi i jest zmęczony i czepialski a innym razem to ja jestem ta zła i niedobra dlatego poniekąd nasze złe nastroje się wyrównują :) nie ma małżeństw idealnych wszyscy mają gorsze i lepsze dni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Polly, to głupie, ale lepiej mi się robi, że inni tez tak mają :) Nie chodzi o to, że myślę sobie, że niby dlaczego tylko ja mam mieć źle :P ale po prostu czuję się wtedy rozumiana i jest mi po prostu raźniej. A poza tym widze wtedy, że skoro inni mogą być fajną parą pomimo takich momentów, to my też.

      Usuń
  6. Ponoć trzeci rok zawsze taki kryzysowy;P
    A tak serio Margolka, dbajcie o siebie. To minie. Jeśli będzie o siebie dbać, to wyjdziecie z tego jeszcze silniejsi. Jesteście zmęczeni oboje. U nas było to samo. I to jest normalne, że dziecko przestawia trochę życie, relacje. Ja podziwiam ludzi, którzy twierdzą, że pojawienie się dziecka nic w ich małżeństwie nie zmieniło:) Bardzo dobrze że nie zrobiłaś z Wikusia centrum. Wikuś wkrótce dorośnie i odejdzie a Wy zostaniecie dla siebie. Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No podobno tak i może coś w tym jest, bo ten rok 2009 to też był u nas trzeci rok (bycia razem)
      Mam nadzieję, że minie. Bardzo. Bo nawet nie wyobrazam sobie, że mogłoby nie minąć.
      Też mi się wydaje, ze to normalne. Prawdę mówiąc to, że nic się w małżeństwie nie zmienia wydaje mi się wręcz nierealne. Może to znowu kwestia postrzegania...
      Dziękuję :*

      Ps. Przy okazji chciałam dać znać, że czytam Twojego bloga, ale kiedyś chciałam skomentować i okazało się, ze trzeba się logować, czy zakładać jakieś konto i zrezygnowałam. Od tamtej pory czytam po cichu.

      Usuń
    2. Wiesz, może jednak nie do końca minie i wróci do tego co było, bo faktycznie coś w tym jest, że obowiązki zostają i nie da się do końca wrócić już do tej beztroski ( może dopiero jak dzieci dorosną? Ale aż tyle doświadczenia nie mam żeby o tym mówić :))) ) Ale samo zmęczenie i pewien smutek mija. A pojawia się satysfakcja ze swojego życia, z tego że macie piękne dzieci, że jesteście spełnieni, że możecie na siebie liczyć. U nas bardzo dużo się zmieniło na plus po przejściu tego trzeciorocznego a zarazem dzieciowego kryzysu. Przyszło takie poczucie mega miłości, stabilności i spełnienia. Że było tak źle, ale wyszliśmy z tego, możemy na siebie liczyć, jesteśmy dla siebie, niezależnie od wszystkiego. Jeszcze trochę czasu minie zanim pójdziemy na randkę nie angażując w to pół rodziny;) Ale cieszymy się sobą. Choć się kłócimy dalej.
      Życzę Wam tego samego, nie poddawajcie się, to za tym zakrętem piękne doświadczenia:)
      A tak, no właśnie u mnie trochę lipa z komentarzami, ale planuję w najbliższym czasie coś z tym zrobić, żeby nie trzeba było się logować:) Bo już kilka osób mi mówiło że to dużo utrudnia.

      Usuń
    3. Mnie nawet nie zależy na tym, żeby wszystko wróciło do tego, jak było. Wydaje mi się to niemożliwe. Ale jednak szczerze liczę na to, że minie po prostu. My się kłóciliśmy zawsze, więc na pewno będziemy nawet jeśli będzie dużo lepiej, więc nie o to chodzi. Bo u nas sielanka mogła być nawet pomimo braku życiowej beztroski i kłótni :) Myślę, że byłabym zadowolona i szczęśliwa, gdybym mogła napisać za jakiś czas to samo, co Ty.
      Dziękujemy :)

      No, trochę utrudnia, to fakt..

      Usuń
    4. Odblokowałam komentarze:) No mam nadzieję że nie będę miała wysypu średnio życzliwych anonimów:)

      Usuń
    5. Dziękuję za informację :) Na pewno się odezwę, choć ostatnio coś mi słabo idzie komentowanie. Normalnie się nie mogę zmobilizować, choć juz nawet komentarz w myślach sobie układam :)

      Też mam taką nadzieję i tego ci życzę :) Tzn braku tego wysypu ;)

      Usuń
  7. Gdy porownuje czasy sprzed narodzin Patryka a okres późniejszy i teraz, mogłabym napisać to samo. Nie jest juz tak fajnie, spontanicznie, sielsko i anielsko jak kiedyś. I po urodzeniu dziecka juz nigdy nie będzie jak dawniej chyba.


    Niemniej jednak jesteście mocnym związkiem i jakoś sobie poradzicie z tym nazwijmy to kryzysem i nie dojdzie u was do tak drastycznych sytuacji jak u nas, ze zdrady itd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nigdy nie będzie jak dawniej. Ale mam chociaz nadzieję, ze będzie równie fajnie, choć inaczej.
      Raczej tego rodzaju sytuacji w naszym przypadku z różnych względów sobie faktycznie nie wyobrażam. Ale różnie może być w czasach kryzysu. Mam nadzieję, że naprawdę się sprawdzimy i że jest, jak piszesz i jesteśmy mocni.

      Usuń
  8. Nie miałam okazji wcześniej pogratulować także Wszystkiego Najlepszego z okazji rocznicy:)
    Może odpuśćcie sobie raz na jakiś czas z obowiązkami i zamiast sprzątać/gotować wyskoczcie razem na dobry obiad:) sprzątanie czy pranie pewnie nie ucieknie?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy Ivone :))

      Wiesz w naszym wypadku raczej sprzątanie, czy pranie nie odbywa się kosztem wspólnego czasu wolnego. No i potrafimy też odpuścić, sprzątamy rzadziej niż powinniśmy :P właśnie dlatego, że staramy się wykorzystywać wspólne wolne chwile. Ale po prostu niemożliwe jest takie wyskoczenie razem gdzieś, bo nie ma co zrobić z Wikingiem. Z nim oczywiście wychodzimy, ale to nie to samo jednak.

      Usuń
  9. Podobno po jakimś czasie kryzys w małżeństwie jest całkiem normalny, podobnie dziecko sporo zmienia, bo nie jest się już we dwójkę i ma się mniej czasu dla siebie nawzajem. Myślę, że u was i tak się dobrze układa, przynajmniej taki obraz się wyłania z bloga. ;) Też bym chciała, żeby w relacjach z ludźmi zawsze było idealnie, wiele zachowań skreśla w moich oczach kogoś jako partnera i niektóre moje zachowania też by mnie denerwowały - np. to, że gdy mam zły humor albo jestem zmęczona, muszę się bardzo pilnować, żeby tego nie przelewać na innych (trochę podobnie jak Franek) i nie zawsze mam ochotę na towarzystwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno tak jest... Może więc jesteśmy po prostu normalni...? :)
      Dzięki, miło wiedzieć, że tak nas postrzegasz :) Mnie się też wydaje, ze obiektywnie rzecz biorąc wcale nie jest tak najgorzej.. No ale chciałoby się jeszcze lepiej..

      Tak, pisałaś już chyba o tym kiedyś. Ja z kolei jestem zupełnie inna.

      Usuń
  10. Wobec tego życzę Wam dużo chwil oddechu, bo chyba tego w tym momencie potrzebujecie. Zmęczenie przy maluchu jest całkiem zrozumiałe, to bardzo absorbujący kawał człowieka. A samotności każdy z nas potrzebuje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście potrzebujemy.. Ale przyznać trzeba, ze Wiking jest ostatnio dla nas bardzo łaskawy i zajmuje się sam sobą całymi dniami niemal... (odpukać, zeby mu się nie odmienilo nagle, bo jak go pochwalę, to on z przekory się odmienia :D). Mam więc nadzieję na ten oddech.
      Dzieki.

      Usuń
  11. choć nie jestesmy małżeństwem, nie mieszkamy nawet razem a jesteśmy związkiem weekendowym - mogłabym napisać dokładnie tak samo w niektórych momentach
    ja Cię rozumiem, naprawdę. Sama mam takie spostrzeżenia. Zmieniamy się, po prostu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, że nie jesteśmy dziwakami :P
      Cieszę się, że mnie rozumiesz, dzięki!

      Usuń
  12. Wyjście razem tylko we dwoje pewnie dobrze Wam zrobi :)
    Szczerze mówiąc, przeczytałabym tę notkę jeszcze raz, ale autorstwa Franka :) ale doskonale wiem jak się czujesz, czasami mam wrażenie, że my z M. też powoli inaczej patrzymy na życie, już niekoniecznie cały czas w tym samym kierunku. Nie oznacza to, że jest źle, ale nie jest też tak dobrze jak bym chciała. M. ma podobnie jak Franek, jak jest zły, to potrafi dopiec, nie raz mnie to zaboli, a on twierdzi, że wyolbrzymiam. Nie mam na to dobrego rozwiązania, idę po prostu zająć się czymś innym z dala od niego, bo nie jestem workiem treningowym, żeby wyładowywać się na mnie, kiedy nie jestem niczemu winna.
    A z tym czepianiem się - chyba każda z nas tak ma, to chyba nieodłączny element kobiecej natury, bo mężczyźni czasami zachowują się jak dzieci, i naprawdę czasem po prostu nie da się nie czepić ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobiło nam dobrze! Zdecydowanie.
      No na to nie ma co liczyć :) Franka nigdy bym nie napisała na napisanie jakiejkolwiek notki (przy okazji porodu się nie liczy, bo były w zasadzie pod moje dyktando :)), a co dopiero na taki temat :)
      Ja się tez nie podkładam, to nawet nie w tym rzecz. ALe przyznać musze, że chyba łatwiej było mi ignorować takie jego zachowania, kiedy Wikinga jeszcze nie było na świecie. Być może teraz po prostu czuję się czasami zmęczona i coś takiego dobija mnie dodatkowo...

      Usuń
  13. Czasami mam podobnie jak Ty. Ja upatruję kryzysu (albo zagrożenia kryzysem), a mój facet w ogóle go nie widzi. I do tej pory nie wiem, czy ja się martwię na zapas, czy on bagatelizuje. Może i to, i to?
    W każdym razie, kilka miesięcy temu Wasze życie wykonało woltę i wiadomo, że do nowej sytuacji trzeba się przystosować. Pewnie już nigdy nie będzie tak samo, jak wtedy, kiedy byliście tylko we dwoje, ale z czasem pewnie odnajdziesz w tej nowej rzeczywistości nową jakość i wejdziecie na nowe tory.
    To tak jak bycie w stałym związku i tęsknota za motylkami w brzuchu. Motylki i świeże zakochanie jest super i czasami się za tym tęskni. Ale dojrzały związek oparty za zaufaniu i lojalności to jest dopiero coś.
    Każdy kryzys prowadzi do rozwoju, może po prostu przed Wami kolejny etap i trzeba się trochę namęczyć, żeby do niego przejść. Tego Wam życzę.
    Najważniejsze, że się kochacie i chcecie być razem. A Franek, jak to chłop uczucia i troskę wyraża w praktyczny sposób. Nie rozkminianiem uczuć, ale ugotowaniem obiadu :)
    Będzie dobrze. Trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie ja też ciągle tego nie wiem.. I wlaściwie dochodze do podobnego wniosku, że może to jest jedno i drugie...
      Masz rację, ja wiem, ze nigdy już nie będzie tak samo, ale bardzo chciałabym, żeby bylo równie fajnie i po prostu dobrze. Liczę na to, że będzie tak jak piszesz i wreszcie na dobre osiądziemy w nowej rzeczywistości.
      Właściwie to trafne jest Twoje porównanie. Coś za coś - motyle w brzuchu albo dojrzały, stabilny związek. Ale ze swoimi problemami.
      Dziękujemy!
      No i chyba masz rację z tym okazywaniem uczuc przez Franka, to chyba tak faktycznie jest, ze on trochę w ten sposób to robi.

      Usuń
  14. Ja myślę, że nie ma związku, małżeństwa wolnego od tego typu dylematów. Życie to nie wieczna sielanka i siłą rzeczy codzienne problemy nie raz zdominują ten stan beztroskiej szczęśliwości, jaka pojawia się tuż po ślubie, w podróży poślubnej czy na wakacjach już później..:) Szczerze powiedziawszy bałam się, że to coś 'poważniejszego' (jakkolwiek to nie brzmi nie umniejszam Twoich zmartwień, ale ważne, że mimo gorszych chwil nie wydarzyło się nic tak groźnego, co postawiłoby Wasze małżeństwo na włosku..). Grunt to mówić o swoich uczuciach- ja wiem, że nie raz się rozmijacie w odbieraniu wzajemnych zachowań, ale nie ma innego wyjścia jak tylko sygnalizować swoje potrzeby. Ja też jestem czepialska..:) ale zaletą mojego męża jest to, że podchodzi do tego z dosyć dużą doza poczucia humoru;) Nie obraża się, nie zamyka w sobie. Ale też wielokrotnie bagatelizuje jakieś moje zmartwienia, żeby nie powiedzieć- zarzuty..;) Faceci o wiele prościej analizują nasze relacje. A poza tym zauważyłam, że zawsze skupiają się na jednym- nie przywiązując wagi do rzeczy w tym momencie dla nich mniej istotnych.. Ja chyba z czasem pod tym względem mocno wyluzowałam. A może przywykłam?
    Mam nadzieję, że ten weekend i wspólne wyjście trochę Cię podbuduje..:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może masz rację, ale bywają momenty, kiedy wydaje mi się, ze tylko my mamy takie problemy a wokoło same sielskie małżeństwa : Ale pewnie jest tak, jak piszesz, bo przecież wiem, że to nie byłoby normalne, gdyby ciągle było tylko dobrze i kto wie, czy nie zaczęlibyśmy wyszukiwać sobie nowych problemów... (ale to w sumie już zupełnie inny temat)
      Rozumiem co masz na myśli - własnie dlatego napisałam ostatnio, ze nie chciałabym przesadzić z dramatyzmem. Z drugiej strony nie jesteście w stanie wyczytać z notek, jak naprawdę jest między nami, choć starałabym się opisać to najbardziej rzetelnie. Ale jednak wiem, że nie jest aż tak najgorzej. Tylko czasami czuję się źle (mam nadzieję, że to co napisałaś jest aktualne, może w chwili słabości bym kiedyś skorzystała ;) ale lepiej żebym nie miała takich chwil). W ogóle wiele zalezy od danej chwili. Na przykład przy okazji pisania tej notki nie byłam jakoś szczególnie zalamana kondycją naszego związku, więc pewnie to też ma swój wydzwięk w poście.
      Ale racja, nie wydarzyło się nic groźnego ani w ogóle nic się nie wydarzyło. Po prostu czasami trochę się rozmijamy z oczekiwanimi.
      Rzeczywiście Twój mąż fajnie reaguje. Z Frankiem bywa trochę gorzej. To nam chyba mocno utrudnia - oboje jesteśmy impulsywni, bierzemy wszystko do siebie itp...

      Na razie czujemy się trochę podbudowani, zobaczymy na ile wystarczy.. dzięki!

      Usuń
  15. Tak prawdę mówiąc, czytając Twoje notki, od czasu mniej więcej tej choroby Franka zaraz po narodzinach Wikinga aż do teraz miałam takie poczucie, że coś tam jest nie tak jak było wcześniej, tak jak napisałaś ja nie przebywam z Wami na codzień, wielu rzeczy nie wiem, nie widzę dlatego piszę tylko to co dało mi się odczuć poprzez notki. Podkreślam to, bo nie chcę, żebyś mnie zrozumiała źle - nie wysuwam żadnych wniosków na temat Waszego małżeństwa i relacji, bo nie mam nawet do tego prawa, pisze tylko to co subiektywnie wyczytałam z notek. W sumie z jednej strony jest to naturalne, że ta relacja Wasza się zmieniła po pojawieniu się dziecka, w końcu to nie mała rewolucja w życiu, którą trzeba jakoś ogarnąć i sobie wszystko w życiu poukładać jakby na nowo ale z drugiej strony trochę niepokojące jest to, że tylko Ty czujesz, że coś się dzieje i przez to nawet nie macie jak o tym porozmawiać i znaleźć przyczynę i rozwiązanie.
    A jak dla mnie wcale nie masz za wysokich wymagań co do Franka, ja doskonale Cię rozumiem. My nie mamy dzieci a u nas jest podobnie. Szanuję to, ze K. pracuje i że jest to ciężka praca, ale tez chcę żeby mi pomagał jak najwięcej w obowiązkach, żebyśmy spędzali razem jak najwięcej czasu itd. I kiedy czytałam to zdanie, w którym napisałaś, że rozumiesz Frankową potrzebę odpoczynku, tylko że czasem jest to dla Ciebie za długo to poczułam jakbyś mi to zdanie wyjęła w ust. Często tak mamy, że jak np K. śpi po pierwszej zmianie to mniej wiecej po godzinie lub póltora kusi mnie, żeby już iść do sypialni go obudzić, bo czekałam na niego całe przedpołudnie i nie chcę reszty dnia być sama, czasem to też jest powodem sprzeczek między nami, bo według mnie czas odpoczynku był już wystarczający i proszę o pomoc w czymś a wtedy on, że jest zmęczony, ze był w pracy itd... No i z tym humorem to też mam to samo, czasami K. nie odzywa się do mnie cały wieczór albo tylko coś mi odburkuje a jak pytam o co chodzi to słyszę "nie mam humoru, bo jutro znów muszę iść do pracy. Dobry humor wraca dopiero tak jak napisałaś, jak ma wolne ;)
    Wiem, że być może dużo tu piszę o sobie, ale chciałam, żebyś wiedziała, że rozumiem o czym piszesz, bo mam podobne "problemy" ;p

    Cóż... Mam nadzieję, że weekend jest dla Was bardzo udany i magiczny poprzez celebrowanie tej rocznicy ;)) I że z czasem będzie tylko lepiej i lepiej... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właściwie nie ukrywałam niczego, choć jakoś dokładnie też nie opisywałam naszej relacji, bo nie czułam takiej potrzeby, a poza tym musiałam sie mocno zastanowić. A poza tym zdaje się, że ja nawet w komentarzach pisałam Ci to i owo. Ale na pewno i tak do końca nie jesteś w stanie wiedzieć, jak to u nas jest, bo po prostu nikt poza nami nie jest w stanie.
      Z jednej strony jest to niepokojącej, z drugiej właśnei nie, bo może po prostu naprawde nic złego się nie dzieje, skoro on tego nie widzi. Może to tylko mój wymysł...

      Cieszę się, ze rozumiesz :)

      Tak, był bardzo udany. Dzięki!

      Usuń
  16. Witam.
    Czytam i chyba czegoś nie rozumiem. Ty jesteś w domu, a mąż wraca z pracy i obiad gotuje? Nie chcesz chyba powiedzieć, że dziecko tak Cię absorbuje, że nie możesz ugotować obiadu. Może to by pomogło. Zjedlibyście wspólnie obiad i mielibyście więcej czasu dla siebie . Też miałam małe dziecko , ale do głowy by mi nie przyszło,żeby mąż gotował po pracy. Owszem lubi i gotował w dni wolne .
    Pewnie oboje jesteście zmęczeni rutyną dnia codziennego, ale masz chyba świadomość , że to się nie zmieni . Dziecko rośnie, będzie pewnie inaczej , ale obowiązki są obowiązkami .
    Mąż pracuje i będzie pracował. Pewnie też wrócisz do pracy .
    To jest życie po prostu.
    Beata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co w tym takiego dziwnego,że mąż ugotuje obiad mimo tego, że żona jest w domu? :)

      Usuń
    2. Witam.
      Tak czekałam kto się przyczepi do tych obiadów:) Bo wiedziałam, że ktoś na pewno :) W końcu to "nie jest normalne", żeby facet pracował zawodowo i jeszcze w domu za dużo pomagał, skoro baba w domu siedzi :D
      A tak bardziej serio - nie, nie chcę powiedzieć, że nie mogę ugotowac obiadu, bo dziecko mi nie pozwala. Chcę powiedzieć, że nie gotuję go, bo kiedy dziecko zajmuje się sobą lub śpi, to chcę mieć po prostu czas dla siebie. Nie godzę się na to, żebym cały dzień zajmowała się dzieckiem a kiedy tylko mam wolna chwilę to spożytkuję ją na sprzątanie/gotowanie/prasowanie itp. Na szczęście nie muszę, bo Franek nigdy ode mnie tego nie wymagał. To jest kluczowa sprawa. A tak poza tym - taki mamy po prostu układ. Pewnie wiele jeszcze rzeczy w naszym związku komuś by się nie spodobało lub wydało dziwne, ale nam tak po prostu pasuje i z róznych względów jest tak a nie inaczej.
      Inna sprawa, ze zwykle ja gotuję zupy i przygotowuję dodatki do obiadu, ale to właściwie nie ważne, bo robię to dlatego, że chcę, ale wcale bym nie musiała.
      Taka jestem straszna żona, ze siedzę w domu, oczekuję od męża, że obiad mi pod nos podsunie i jeszcze śmiem się skarżyć :)
      Ale tak właściwie to ja zawsze głośno mówiłam o tym, że jestem kurą, której nie da się udomowić na pewno.

      Nie, nie mam tej świadomości. Mam za to nadzieję, ze będzie inaczej. Rutyna dnia codziennego to nie jest coś, co pojawiło się wraz z narodzeniem się dziecka. Wcześniej też istniała, jakoś sobie z nią radziliśmy i byliśmy szczęśliwi.
      W sumie to co piszesz, to trochę smutne, oczywiście nie znam Cię, ale zakładam, ze to co piszesz, reprezentuje Twój światopogląd i podejście do życia. Smutne więc jest to, że to brzmi jakbyś się poddała takiemu stanowi rzeczy i nawet nie próbowała niczego zmieniać, stwierdzając, że tak po prostu musi być i juz. Ja się na coś takiego godzić nie chcę.

      Usuń
    3. Wrześniowa, właśnie nie wiem ;) Bo dla mnie nie ma w tym nic dziwnego, ale wiem, że są osoby, dla których jestem nie tylko wyrodną matką ale jeszcze bardziej wyrodną żoną :D

      Usuń
  17. Oj , nie. Nie myślę , że jesteś wyrodną matką. Pomyślałam tylko , że może tak do końca ta sytuacja nie odpowiada Twojemu mężowi . Bo może on nie mówi, a jednak przeszkadza mu ta sytuacja. Bo wiesz , może on też chciałby zająć się swoimi sprawi jak Ty, a nie gotować po przyjściu po pracy.
    Cóż , to Twoje życie i Twoje małżeństwo, tylko wydaje mi się ,że Twój małżonek nie zawsze Ci mówi , co go dręczy .
    Beata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To o wyrodnej matce to nie było do Ciebie (do Ciebie bylo o strasznej żonie :P), ale wiem doskonale, że są osoby, które tak o mnie myślą, bo nie wpisuję się w pewien kanon macierzyństwa.

      Natomiast jeśli chodzi o mojego męża - własnie on bardzo dobitnie potrafi powiedzieć o tym, co go dręczy :) W każdym razie na pewno nie jest to gotowanie po pracy a nawet zapytałam go teraz, dlaczego właściwie to on gotuje i generalnie Twój komentarz stał się pretekstem do rozmowy. Nie będe streszczać całej, ale powiem Ci, że mój mąż nie bardzo rozumie o co w ogóle chodzi :) To znaczy - on sobie nawet nie wyobraża, ze miałoby być na odwrót, wie, że zajmuję się dzieckiem i nie mam na to czasu, bo ja też potrzebuję miec czas dla siebie kiedy Wiking na to pozwala (to są jego słowa sprzed dosłownie 5 minut). Zapewniam Cię, ze gdyby ta sytuacja Frankowi nie odpowiadała, to na pewno by to tak nie wyglądało, o rózne rzeczy się sprzeczamy i różnych obowiązków domowych czasami dotyczą nasze "przepychanki" (mi się dzisiaj nie chce, Ty to zrób itp), ale nigdy gotowania. Kłócimy się czasami o mycie naczyń, bo oboje chcemy zmywać ;)
      Mój mąż właśnie w ten sposób zajmuje się swoimi sprawami - ucina sobie długą drzemkę. To jest jego wybór w jaki sposób spożytkuje swój czas wolny.
      A to chyba byloby nie w porządku, gdybym ja cały dzień zajmowała się dzieckiem, domem i jeszcze po powrocie męża z pracy pilnowała, żeby on miał czas dla siebie (kosztem mojego). Ja przynajmniej tak to odbieram, bo wychodziłoby na to, że on pracuje 8-10 godzin na dobę, a ja 24 :) Dzięki temu, że Franek ogarnia większość domowych obowiązków mam czas na swoje sprawy, a co za tym idzie jestem jednak mniej sfrustrowana niż byłabym bez tego.

      Akurat o to naprawdę nie muszę się martwić, bo dobrze wiem, że Franek nigdy nie miał problemu z obowiązkami domowymi i jest nauczony, że facet w domu robi bardzo dużo, a nawet więcej od kobiety. U nas po prostu taki jest podział obowiązków (ja np. zajmuję się rachunkami i w ogóle finansami, to też dość nietypowe) i nam to odpowiada.
      I musze jeszcze dodać, że mój mąż zawsze się zastanawia, jak to jest, że on nawet słowem się nie odzywa na moim blogu, a tyle osób często wie lepiej czego on chce, czego nie lubi i co go denerwuje :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  18. Powiem krótko ten stan minie tylko dajcie sobie czas, a wszysto się ułoży. Również przez to przechodziłam wiec wiem co piszę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  19. Margolka... my nie mamy dziecka, a mam ostatnio (a właściwie od 1,5 roku) bardzo podobne odczucia i przemyślenia. Myślę, że pod względem charakteru oraz zależności humoru od stopnia zmęczenia, nasi mężowie są bardzo podobni do siebie. A ja niejednokrotnie mam takie odczucia, jak Ty. A teraz się to jeszcze nasila, bo mój mąż jak wróci z pracy, albo jak ma dzień wolny, to nie chce spędzać go ze mną, żeby go nie "marnować", tylko od razu idzie na budowę, albo leci do Castoramy po jakieś materiały budowlane. I ja wiem, że robi to dla nas, bo chce, żebyśmy jak najszybciej mogli być u siebie, ale też mi jest przykro i nieraz wyję w poduszkę, bo nie mamy już czasu ani na zwykłą rozmowę, ani tym bardziej na jakieś fajne spacery, czy wypad na pizzę... Boję się teraz, że przez to, że ciąża i budowa nałożyły się na siebie czasowo, będę z tym wszystkim sama, ale nie chcę tego tematu poruszać z K. bo wiem, że Go to zdenerwuje i uzna, że nie doceniam Jego pracy i wysiłku. Ech, dorosłosć jest trudna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego właśnie nie chciałam, zeby to zabrzmiało tak, że to przez dziecko się u nas coś zmieniło. Na pewno jakiś związek jest, ale nie jest to przyczyna bezpośrednia.
      Może rzeczywiście pod pewnymi względami Franek jest trochę do Kuby podobny, choć pewnie jakbyśmy się zastanowiły nad różnicami, to byłoby ich sporo ;) Ale jeśli chodzi o te humory, to niestety chyba obaj mają dość podobnie..
      Nie wiem nawet czy to wina dorosłości. Nigdy w ten sposób o tym nie myślałam po prostu :)

      Usuń