Takim mianem zostałam określona dzisiaj przez dyrektor HR w naszej firmie. Usłyszałam też, że nie mam obawiać się, że wraz z przybyciem nowego dyrektora działu stracę pracę, bo jestem zbyt cennym pracownikiem...
Powinnam zacząć od początku. Tylko jak to zrobić, skoro sytuacja jest tak dynamiczna?? Szkoda, że nie opisywałam na bieżąco tego, co się działo i dzieje u nas w firmie, ale z drugiej strony to chyba nie byłoby możliwe :) W każdym razie, wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Rotacja pracowników jest ogromna. Chyba też trochę brakuje pomysłu na rozwiązanie pewnych problemów... Nie wiem, jak to się wszystko dalej ułoży, nic nie jest pewne. Ale z jakiegoś powodu jestem spokojna.
Nie wiem, być może po prostu to, co się wydarzyło w mojej poprzedniej pracy mnie tak zahartowało, a może się tak bardzo zmieniłam od półtora roku, ale niewiele sytuacji zawodowych jest w stanie wytrącić mnie z równowagi, wprowadzić w stan niepokoju i zestresować. Prawdę mówiąc od stycznia, nie przypominam sobie ani jednej. Nawet wiadomość o tym, że dyrektor naszego działu - ta sama, z którą (oprócz dyrektor działu HR) miałam rozmowę kwalifikacyjną - została zwolniona, przyjęłam raczej ze spokojem.
Pamiętam doskonale ten permanentny stres i niepokój, który cały czas wisiał mi nad głową przez ponad rok w poprzednim miejscu pracy. Robiłam swoje i robiłam to najlepiej, jak umiałam. Lubiłam swoją pracę, nie chciałam jej stracić i cały czas miałam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Miałam nadzieję, a jednak chyba cały czas gdzieś w głębi serca czułam, że tak nie będzie. Z kolei teraz jest zupełnie inaczej. Sytuacja w tej firmie jest o wiele mniej stabilna, a jednak nie mam w sobie tego stresu, który dwa lata temu towarzyszył mi non stop. Cały czas mam wrażenie, że jakoś się poukłada i że wszystko będzie dobrze. Może to ta słynna kobieca intuicja?
A może się mylę i przejadę się na tym moim optymizmie,? Ale w tym wypadku chyba najlepiej wyjdę na takim podejściu do sprawy. Bo jeśli nawet straciłabym tę pracę z jakiegoś powodu, to i tak nie mam na to wpływu. Więc chyba lepiej się tym nie przejmować, prawda? ;)
Jest mi tak lekko i dobrze z tym nowym podejściem do życia, które przyszło do mnie nie wiedzieć kiedy i jak. A trzyma się mnie ono już całkiem długo. I lepiej niech nie opuszcza :) Bo przecież nie wiem co będzie za miesiąc, pół roku, rok... Mogę spodziewać się zarówno dobrych rzeczy, jak i tych złych. Tylko co to zmieni, że będę się nad tym zastanawiała i przejmowała tymi ewentualnymi złymi? Absolutnie nic. Zawsze to wiedziałam, ale i tak się przejmowałam. Dlatego tak bardzo cieszy mnie to, że tym razem jest inaczej.
Wpis miał być o czymś innym, a wyszedł taki filozoficzny. Postaram się następnym razem napisać trochę bardziej konkretnie :)Może uda mi się opowiedzieć po krótce moją dotychczasową historię zatrudnienia w Jabłeczniku, jak postanowiłam nazwać moją firmę na potrzeby tego bloga ;)
Ps. Jestem w trakcie odpowiadania na komentarze - również te bardzo zaległe ;) Ale w końcu to zrobię, więc możecie się spodziewać odpowiedzi nawet na komentarze pod notkami sprzed kilku tygodni.
To wspaniale że Cię tak ocenili- docenili :)
OdpowiedzUsuńOby dalej pracowało Ci się bez niepotrzebnego stresu.
To prawda, to bardzo miłe i niesamowicie podniosło mnie na duchu.
UsuńWIem, ze tak naprawdę nigdy nie ma żadnej gwarancji, ale jednak dobrze wiedzieć, że udało mi się w tak krótkim czasie się wykazać w jakiś sposób.
Oby, bo naprawdę komfort pracy jest nieporównywalny z tym, co było dwa lata temu w podobnych okolicznościach.
oby faktycznie Cię nie zwolnili !!! trzymam kciuki
OdpowiedzUsuńNie brzmi to dobrze :)) Dzięki! :)
Usuńmam zbyt wielu znajomych w korpo żeby dobrze brzmiało ale trzymam za Ciebie kciuki na prawdę !!!!!!!
UsuńMoja firma to nie jest typowa korporacja. Ale już mniejsza z tym, nawet gdyby była - nie mam zamiaru się tym przejmować, będzie co ma być, więc nie snuję czarnych mysli tak dla zasady :)
UsuńDzięki
I to jest dobre podejście: zawsze powtarzam, że na zamartwianie się przyjdzie czas, jeśli już. Szczególnie, jeśli na coś nie mamy wpływu.
OdpowiedzUsuńOczywiście, to jest podejście idealne i tak naprawdę chyba każdy chciałby takie mieć :) Tyle, że zwykle trudno samego siebie do tego zmusić. WIele razy próbowałam samą siebie przekonać, że nie ma się czym przejmować, a i tak się przejmowałam . Teraz jest inaczej i nie mam pojęcia, dlaczego, ale cieszę się z tego :)
Usuńgrunt to optymizm, ja to z kolei zaczynam sobie powtarzać, że jestem za stara żeby przejmować się i stresować pewnymi sytuacjami w życiu
OdpowiedzUsuńJutrzenka
Nawet nie wiem, czy faktycznie mogłabym to nazwać optymizmem, bo jakoś się nigdy nie czuję optymistką ;) ale na pewno ma to coś wspólnego z pozytywnym mysleniem :P Pewnie coś w tym jest że z wiekiem stwierdzamy, ze pewnymi sprawami naprawdę niewarto się przejmować.
UsuńHaha czyzbys prawcowala u slynnych jabluszek? Jesli tak, to po cichu zazdroszcze nawet miesiaca :)
OdpowiedzUsuńChyba w styczniu coś wspominałam na ten temat więc myślę, ze mogę się powtórzyć.. -Nie do końca u nich pracuję, ale firma ma coś wspólnego z produktami Apple.
UsuńCzyżbyś była iFanką? :))
Tak :)
UsuńWitaj !
OdpowiedzUsuńWróciłam do blogowania po przerwie-zapraszam:)
I ja niby doceniana i potrzebna jestem, ale boję się, żebym nie musiała przed emeryturą( mam 52 lata) się martwic o stanowisko. Moja firma nie stoi najlepiej, coś przebąkują o zwolnieniach.
Tobie życzę powodzenia:)
Serdeczności przesyłam:)
Chyba we wszystkim najważniejszy jest spokój. Tak trzymaj !
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze: trzeba cieszyć się spokojem, robić swoje i wierzyć, że się jest ta, gdzie się powinno być :)
OdpowiedzUsuńCo oni tak w tych ludziach przebierają? Trudno wybrać kogoś pasującego czy jak? W każdym razie Tobie życzę powodzenia - dają sygnały, że jesteś cenna, więc oby tylko za tym szły czyny. :)
OdpowiedzUsuńOsiągnięcie takiego spokoju jest cenne (robisz swoje najlepiej, jak możesz, a nie wszystko zależy od Ciebie), tylko to musi przyjść samo, na siłę się nie da.
Żyjesz sukcesie rekrutacyjny? Dziwnie tak wchodzić tutaj i nie widzieć nowej notki;)
OdpowiedzUsuńZamartwianie się powoduje, że trudno skupić się na teraźniejszości i czerpać z niej radość, więc myślę, że warto ten nawyk wykorzeniać :) Poza tym zamartwianie się nie spowoduje, że coś się nie wydarzy...
OdpowiedzUsuńOptymizm poplaca, tak trzymaj :)
OdpowiedzUsuńA ja tak sobie myślę... że chyba wiele zależy tez od tego, że Ty znasz swoją wartość rynkową, która została potwierdzona szybkim znalezieniem kolejnej pracy ;) no i tymi słowami przełożonych... Wyszłaś już z (nie)jednej zawodowej opresji i wiesz, że co by się nie działo, to w końcu będzie dobrze... A może to ja mam takie przemyślenia i niechcący wkładam Ci je w głowę :D jeśli tak, to przepraszam :) wyszłam z wprawy, jeśli chodzi o komentowanie :> Ale na znak poszanowania historii blogerskiej piszę ten oto durnowaty komentarz, zamiast robić obiad, póki syn śpi ;)) więc wybacz mi ten bełkot ;)
OdpowiedzUsuńMargolciu, a gdzie Ty się znów zapodziałaś? :( Tęsknię i się trochę martwię...
OdpowiedzUsuńPuk! Puk! Jesteś tam jeszcze? :)
OdpowiedzUsuńNie wierzę, że minął już prawie miesiąc od tej notki. Co u Was?
OdpowiedzUsuń