*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 29 maja 2008

Dzienne kontra zaoczne

Skończyłam czwarty rok studiów. Zebrałam wszystkie wpisy, zdałam indeks. Koniec aż do października…Jeszcze mi się nigdy nie zdarzyło, żebym tak szybko miała wakacje – no może po maturze.
Wielu moich znajomych ma sesję dopiero przed sobą. Kiedy o tym myślę, z jednej strony jestem szczęśliwa, że ja w tym roku mam już to za sobą i że tak gładko poszło, z drugiej strony jest jakiś… żal? że może coś mnie ominęło. Może czuję się gorsza? Może mam obawy, że moje studia są mniej warte?
Przez trzy lata studiowałam dziennie. Na prywatnej uczelni. I nie miałam innego życia poza nauką. To było strasznie,siedziałam osiem godzin na uczelni, a kiedy wracałam, musiałam usiąść do książek i się przygotować do następnego kolokwium, zrobić prezentację, napisać pracę. Zastanawiałam się wtedy skąd się biorą te wszystkie opowieści o życiu studenckim, o imprezach, opuszczaniu zajęć… Ja nie miałam czasu nawet się porządnie wyspać! I tak było przez trzy lata. W zeszłym roku, poniekąd los zadecydował, że przeniosłam się na studia zaoczne na uczelni państwowej. Wreszcie odżyłam! Nie powiem, że zawsze było kolorowo. Siedziałam od ośmiu do dziesięciu godzin w pracy, a po powrocie bardzo często musiałam usiąść nad książkami. Na początku każdego miesiąca, kiedy musiałam siedzieć w pracy nawet od 8 do 20 moich przełożonych nie interesowało, że muszę jeszcze po powrocie do domu napisać esej, przygotować prezentację, nauczyć się słownictwa. A wykładowców nie interesowało, że przez cały tydzień siedziałam cały dzień w pracy i ledwo miałam siłę żeby się pouczyć. Ale z drugiej strony zjazd miałam co dwa tygodnie, miałam możliwość rozłożenia sobie nauki na ten czas i dzięki temu miałam czas, żeby wyjść na spacer, do kina czy na basen. Zauważyłam jedno –jestem szczęśliwsza. Częściej się uśmiecham, bo wcześniej po prostu nie miałam na to czasu. Wiele osób, które ze mną studiują narzeka, że nie mają teraz mobilizacji do nauki, że to nie to, co kiedyś, że teraz się nauczą a za chwilę zapominają… A ja uważam, że to jest kwestia osobowości. Ja chcę się uczyć i potrafię się zmobilizować do tego sama. Poza tym robię często więcej niż wymaga wykładowca – bo uczę się dla siebie. Na studiach dziennych nie miałam już czasu na to, żeby zrobić coś więcej.
Studenci dzienni nazywają zaocznych leserami i kombinatorami, którym nie chce się uczyć. Zaoczni traktują dziennych jak leniów i darmozjadów, którzy są nadal na utrzymaniu rodziców. A tymczasem punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie można powiedzieć, że jedne studia są gorsze od drugich. Jak ktoś będzie się chciał uczyć, będzie się uczył zarówno na studiach dziennych, jak i na zaocznych. Jak komuś się nie chce, to będzie kombinował jednakowo, obojętnie gdzie i czego by nie studiował.
Każdy musi dopasować studia do swojej osobowości, swojego stylu życia i sytuacji życiowej. Ja cieszę się, że miałam okazję przez trzy lata zobaczyć na jak wiele mnie stać i jak wiele potrafię osiągnąć swoją ciężką pracą. Nauczyłam się naprawdę dużo i ta wiedza procentuje. Teraz cieszę się, że nadal mogę się uczyć, ale jednocześnie zdobywając doświadczenie zawodowe. Widocznie potrzebowałam jakiejś odmiany. I chyba najważniejsze, że czuję się szczęśliwa i, że mam poczucie, że życie układa mi się na razie tak jak bym chciała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz